ROZDZIAŁ 46 [Thomas]
Dla 17Black13
Siedziałem na łóżku, próbując czytać książkę, ale średnio mi to wychodziło. Nie mogłem się skupić, bo ciągle myślałem o Dylanie. Zachowywał się jak chuj i nie widział jak bardzo mnie to rani. Oczywiście, że wciąż go kochałem, ale nasza miłość zaczynała nas zabijać. On mi nie zaufał, a ja zacząłem w nim widzieć kogoś, w kim napewno się nie zakochałem. Gdzie ten zadziorny chłopak, którym kiedyś był?
Miałem się zbierać powoli na konkurs, ale wtedy znikąd pojawił się nie kto inny, jak Theo Reaken. Przez chwilę myślałem, że śnie, bo przecież chłopak siedział w więzieniu.
- Ja pierdolę jak dobrze! - powiedział, otrzepując się. - W końcu jestem z dala od tamtego miejsca i tych pojebanych ludzi.
Wtedy spojrzałem na niego z zaskoczeniem i jednoczesnym niedowierzaniem. Czy on właśnie zwiał z największego aresztu magicznego w kraju?
– Co ty tu robisz, Theo? – spytałem.
– Nie dostałeś wiadomości od mojej sowy? – odpowiedział pytająco, na co tylko pokręciłem głową. – Zabiję ją kiedyś! Pewnie pomyliła adresy. Zresztą nie ważne, bo ja już wiem, co oni planują. Chcą zabić wszystkich czarodziejów i nauczycieli na olimpiadzie.
– Skąd to wiesz? – zadałem pytanie z zaciekawieniem, więc chłopak od razu zaczął tłumaczyć.
– Można powiedzieć, że podsłuchałem parę rozmów z więzienia. Ale to nieistotne, bo trzeba wszystkich zatrzymać, zanim skończą konkurs – oznajmił to z taką determinacją, że omal nie mogłem uwierzyć, że mówi to Theo Reaken. – Podejrzewam, że uczta może być zatruta. A tam są… – Nie musiał kończyć, bo wiedziałem, że myśli o naszych przyjaciołach.
– To jest pół godziny stąd, a konkurs zaczął się cztery godziny temu – stwierdziłem, na co chłopak chytrze się uśmiechnął i podał mi magiczny proszek.
– To mam nadzieję, że zdążymy zrobić kuchenne rewolucje – odparł, a potem pokazał mi, jak mam użyć danego proszku.
Chwilę później oboje na „trzy”, rzuciliśmy go na ziemię i pomyśleliśmy o miejscu, w którym chcieliśmy się znaleźć. Zamknęliśmy oczy i gdy ponownie je otworzyliśmy, znaleźliśmy się na jakieś podejrzanej ulicy.
– Napewno pomyśleliśmy o dobry miejscu? – spytałem, idąc wprost przed siebie. Dookoła było pełno dziwnych ludzi i starych domów.
– No jasne! – rzucił w końcu Theo, gdy chyba zrozumiał, gdzie jesteśmy. – Brama Budynku Magii musi być gdzieś ukryta. To dlatego nie przenieśliśmy się od razu.
– To, co teraz?
– Musimy ją znaleźć – powiedział Theo, a potem napięcie ruszył do przodu.
Na samym końcu uliczki, znajdował się mur. Przekląłem pod nosem, bo przecież nie było tu nic. Theo jednak kazał mi się uspokoić, a potem dotykał po kolei każdej cegły. Gdy dotknął jednej z nich, zaświeciło się światełko, a potem nagle mur odsłonił przed nami wejście.
Uśmiechnąłem się do niego, a potem weszliśmy do środka.
Szliśmy przez tunel w ciszy. Gdy z niego wyszliśmy, to zobaczyliśmy piękny ogródek i drogę prowadząca do marmurowego budynku. Wtedy przyspieszyliśmy kroku. Wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie ten szatański, znajomy głos.
– Drętwota! – rzuciła czarem, uderzając nim w Theo, który bezsilnie opadł na ziemię.– Zawiodłam się na Tobie siostrzeńcu – dodała w jego kierunku.
Od razu się zatrzymałem i spojrzałem wprost w oczy tej żmii, która rozdzieliła mnie z Dylanem. Zaśmiała się szyderczo, a potem rzuciła we mnie jakimś zaklęciem, który na szczęście odbiłem.
Wyjąłem różdżkę i nakierowałem wprost na nią.
– Expelliarmus! [czar rozbraniający przeciwnika]– Kobieta jednak obroniła się i to ja straciłem moją broń. Wylądowała ona gdzieś obok, więc w mgnieniu oka po nią ruszyłem. Helena przez cały czas się śmiała, jak te wiedźmy z horrorów i rzucała we mnie czarami, które na szczęście mnie omiajły.
Kiedy chwyciłem różdzkę, od razu wykierowałem w nią zaklęciem drętwota, co ją na chwilę zatrzymało. Niestety ciotka Dylan umiała też czarną magię, to szybko się ocknęła.
– Naprawdę lubię w Tobie tą determinację, Thomas – powiedziała.
– A ja nie lubię w Tobie niczego!
Zaczęliśmy się rzucać zaklęciami. Starałem się każde odbijać, ale gdy rzuciła SECTUMSEPRA[zaklęcie powodujące ciągłe powstawanie ran ciętych], a potem drętwotę, po prostu opadłem z sił. Wylądowałem na ziemi, jęcząc z bólu. Wtedy ona położyła na moim brzuchu swój but, więc ponownie syknąłem z bólu.
– Na twoim miejscu bym uważała, Thomas – wyszeptała tak niewinnie, że aż chciało się ją zabić jeszcze bardziej. – Chyba nie chcesz się wykrawić…
– Pierdol się, ty suko! – wysyczałem i w tym momencie, spojrzałem w stronę leżącego wcześniej Reakena. Nie było go tam, co oznaczało, że…
– Ekspulso! – rzucił w jej kierunku jakimś zaklęciem, co ją odpychnęło ode mnie. – Giń szmato! – dodał, a potem mnie dotknął i zaklęciem uzdrowił.
– Czy wy się nie nauczycie, że nie działa się nigdy w pojedynkę – odparła, gdy uderzyła o mur, a później zaśmiała się znów szyderczo.
Powiedziała coś pod nosem i wtedy dookoła nas, zjawiło się parę osób w maskach. Dwie z nich zrzuciły swoje. Theo od razu je rozpoznał, bo w jego oczach zawisnął smutek.
– Nie sądziłem, że z wami też będę musiał się zmierzyć… Naprawdę chciałem wierzyć, że jeszcze będziecie dobrymi rodzicami– wysyczał w ich kierunku, a potem ponownie odwrócił się do swojej ciotki. – Zresztą, kto powiedział, że działam w pojedynkę?
I chwilę później gwizdnął. Wtedy paru chłopaków zdjęło pelerynę niewitkę i uśmiechnęło się do siebie chytrze. Nie sądziłem, że ktoś za nami szedł. Theo to jednak mądry człowiek. Wśród nich rozpoznałem tylko Darrena, który wysłał mi pokrzepiające spojrzenie.
Chwilę później zaczęła się ostra walka, którą z początku przegrywaliśmy, ale potem szybko zaczęliśmy działać bardziej wspólnie i wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Wiele osób, które były po stronie Reakenów, leżało bezsilnie na ziemi, a reszta powoli zaczynała tracić siły.
W powietrzu ciągle świeciły się tylko nasze iskry.
– Nigdy nie byłaś dobrą matką – rzucił w kierunku swoich rodziców Theo, który patrzył na matkę z odrazą. – Pozwoliłaś własnej siostrze mnie ugryźć i zmienić mi życie w piekło.
– Czemu ty nie dostrzegasz, że jesteśmy po dobrej stronie mocy? – odparł jego ojciec, a potem słychać było już kolejne czary.
– Bo nie jesteście…
Ja zaś z Darren staliśmy koło siebie, walcząc z trójką ludzi w maskach.
– Dawno się nie widzieliśmy, ziomuś – uśmiechnął się przyjaźnie Darren, rzucając co chwilę zaklęcia do tych w czarnych strojach.
– Kopę lat, Darren – odrzuciłem z uśmiechem i poszedłem w ślad za kolegą. – Długo to planowaliście? – zapytałem, zaraz po tym jak powaliłem jednego z przeciwników.
– Właściwie to od wczoraj…. – odparł. – Twoja lewa! – krzyknął, więc od razu wypowiedziałem zaklęcie paraliżujące i zagiąłem kolejnego przeciwka. – No ładnie… – dodał.
Pobiegliśmy w stronę ciotki Dylana. Leżała bezwładnie na trawniku.
– Pokonaliśmy Cię, więc czemu, kurwa, ciągłe się śmiejesz? – zapytałem, chywtając ja za kołnierz sukni.
– Naprawdę uwierzyliście, że to koniec? Przecież to ja wygrałam.
– O czym ty mówisz? – Przycisnąłem ją mocniej do ściany, ale ona wciąż patrzyła się na mnie zwycięsko. Potem odwróciła głowę i spojrzała na pałac.
A jej następne słowa sprawiły, że rzuciłem ją z impetem na ziemię i od razu pobiegłem w kierunku budynku.
---
A Macie hahah
Miłego słonka ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top