ROZDZIAŁ 19 [LIAM]

Na randce z Brettem było naprawdę fajnie, ale czegoś mi w nim brakowało. Nie był taki jak tamten. Nie mówił w ten sposób. Nie przytulał w ten sposób. Nie wyzywał, ani nic. Talbot był uroczy, ale brakowało mu charyzmy. W głowie wciąż miałem obraz chłopaka, którego spotkałem trzy lata temu na wymianie szkół. Był nieznośny, że aż chciałem mu przywalić, ale było między nami dobrze, choć to też za dużo powiedziane.

W każdym razie siedziałem w swoim pokoju, zastanawiając się, czy Thomas mnie nie zabije za próbę pogodzenia go z matką. Widziałem, że Claire próbuję nawiązać relację z synem, ale jej nie wychodziło. Thomas ją zlewał. Uważał, że chcę od niego pieniędzy i sławy. Ja jednak miałem wrażenie, że dojrzała. Być może wróciła jej chęć do bycia matką. Chciała drugiej szansy, choć z drugiej strony nie dziwiłem się, że mój przybrany braciszek nie chciał jej wybaczyć. Odrzuciła go przez to, że był chory i to właśnie temu poczuł się taki niechciany. Właśnie dlatego miał problem z miłością. Gdy jest smutny, nie tnie się, ani nie rzuca szklanką w przypływie szału jak ja. Zamiast tego ćpa, piję, albo pieprzy się z jakimś facetem. On nie jest typem osoby, która Ci nie powie, ze ma depresję. On Ci ją pokaże. Będzie się zachowywał tak, że w końcu sam się załatwi.

Zastanawiałem się, co mogło się wczoraj stać, że dziś chodził wyjątkowo uradowany. Miał uśmiech na twarzy i chodził cały w skowronkach. No nie licząc tego, że był na kacu. Czyżby to sprawka Dylana? Nie wiem. Ale wiem, że będąc na randce z Brettem było mi miło, ale tylko i wyłącznie miło.

To serca zaćmienie pośrodku dnia...

Usłyszałem dźwięk mojego telefonu, więc zerknąłem na ekran. Zobaczyłem, że dzwoni Thomas i szybko odebrałem.

- Zabiję Cię za to! - dobiegł mnie zdenerwowany głos Thomasa, który ewidentnie chciał mnie zamordować. - Ile razy mówiłem Ci, żebyś się nie wtrącał w nie swoje sprawy, Liam.

- A wysłuchałeś jej przynajmniej? - zapytałem spokojnie.

- Na tyle, by wiedzieć, że kłamię! - Pokręciłem głową. Nie dał jej wcale szansy na wytłumaczenie. Od razu ją skreślił. - Zresztą nie chcę mi się o tym gadać! Mam ochotę się dobrze najebać, a potem się zastanowię, czy ci wybaczę! - wyrzucił, a ja wyczułem przez chwilę dziwny smutek w jego głosie. Szybko jednak przemienił się w pozytywną energię. - W każdym razie, nie po to dzwonię.

- A po co?

- Musisz przenocować gościa, który uratował mi życie... - Jego wyznanie omal nie było odpowiedzialne za moje podławienia się własną śliną. Kurwa, jakiego znowu gościa?

- Co masz na myśli, mówiąc "uratował mi życie" ? - podpytałem niepewnie, na co otrzymałem jego westchnięcie.

- No podrzucił mnie pod dom, bo moje auto się zepsuło! - oświadczył, więc w sumie rozumiałem jego perspektywę. Ale dlaczego do cholery ja miałem przenocować tego typa? I dlaczego nie mógł zwyczajnie w świecie pojechać do domu? - A jest 23 i no wiesz... On przyjechał z daleka do rodziny. - Dobra już znam odpowiedź na drugie pytanie. Czas na pierwsze.

- To dlaczego ty go nie przenocujesz?

- Bo muszę się uczyć do olimpiady... - odparł, a ja zakląłem się w duchu, że test teoretyczny miał być jutro, a nie za tydzień.

- Dobra, niech Ci będzie! - Rozłączyłem się i zacząłem oglądać coś na netflixie.

Po chwili jednak dobiegł mnie dźwięk pukania, więc przeciągnąłem się i z niechęcią wstałem, by otworzyć drzwi.

W jednym momencie moje serce zabiło dużo szybciej i gwałtowniej. Przede mną stał nie tylko Thomas, ale i brunet ubrany w czarną bluzę. Znałem go i to aż za dobrze.

- Theo? - Nie myślałem, że to imię opuści moje usta jeszcze kiedykolwiek. Chłopak chyba też mnie rozpoznał, bo spuścił wzrok w dół. Nie mówił nic, kompletnie nic. Przez ostatnie trzy lata, zrobiły mu się mięśnie i wyraźniejsze rysy twarzy, ale wątpiłem, by jakkolwiek zmieniło się jego beznadziejne zachowanie.

- To wy się znacie? - zapytał Thomas, próbując zrozumieć całą sytuację. Mimo wszystko olałem go. Wolałem o wszystkim powiedzieć mu na osobności, a nie gdy w progu stał ten idiota. Boże. Jak ja go nienawidzę.

- Nie mam zamiaru go tu wpuścić! - powiedziałem na jednym wdechu, więc Thomas spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Pomógł mi przecież! - Sangster zaprotestował, ale wciąż powtarzałem poprzednie zdanie. Nie po tym wszystkim. Nie miałem zamiaru go nawet witać, bo najbardziej czego w tym momencie chciałem, to zamknąć mu drzwi przed nosami. Chciałem, żeby wiedział jak się czuję po tym wszystkim.

- Wiem, że spieprzyłem, ale daj mi to wynagrodzić! - poprosił, ale ja stanowczo pokręciłem głową. Za to co on zrobił, to miałem ochotę nawet mu napluć w twarz.

- Co ty tu robisz w ogóle? - zapytałem ironicznie, bo przecież chłopak był z zupełnie innego stanu. Nie rozumiałem, skąd do cholery wziął się w Beacon Hills. - Przecież mieszkasz daleko stąd.

- Przyjechałem do rodziny... - odezwał się, więc szybko mu przerwałem.

- To świetnie! - odparłem z udawaną radością. - Więc do niej spierdalaj! - dodałem, zamykając mu drzwi, ale chłopak w ostatnim momencie wsadził stopę i wślizgnął się do środka. Patrzyłem na niego z miną mówiącą "Mów i wypad!" Nie chciałem na niego tracić czasu. Zbyt wiele już straciłem.

Za nim wszedł zdzwiony całą sytuacją Thomas, który wyglądał jakby próbował ułożyć w swojej głowie powaloną układankę.

- Do Ciebie też przyjechałem... - Głos Theo był smutny, a nawet przygnębiony, ale mu nie wierzyłem. On nigdy nie miał uczuć, choć były momenty, w których naprawdę wierzyłem, że ma serce. Ale nadzieja matką głupich. On grał. Ciągle jedynie grał na uczuciach. Udawał, że coś do mnie czuję, a potem potraktował mnie okrutnie.

- Akurat! Nie masz pojęcia, gdzie mieszkałem! - wysyczałem w jego kierunku. Powoli traciłem cierpliwość, a ręka w cholerę mnie świerzbiła, żeby mu przywalić w ten idealny nos. - Gdyby nie Thomas, to byś tu nie trafił!

Mój wzrok był zabójczy, ale on jednak szedł w nieugięte. Nie bał się, a nawet podszedł bliżej. Patrzył na mnie, obserwując każdą cześć mojego ciała. Zupełnie jakby próbował dostrzec różnicę miedzy mną kiedyś, a teraz. Moje serce zaczęło bić jeszcze mocniej. Bałem się, że to wyczuje, dlatego cofnąłem się do tyłu.

- Kiedyś bym Cię znalazł! - Jego zapewnienie było dla mnie warte tyle, co śmieć w koszu. Nie ufałem mu. Nie tak jak dawniej, choć to co było kiedyś, było żałosnym błędem.

- Nagle po trzech latach Ci się o mnie przypomniało? - Uniosłem brew ku górze. To chyba były jakieś totalne kpiny. - Żałosny jesteś, wiesz? Aż mam ochotę... - Z nerwów zacisnąłem dłoń w pięść. Theo to zauważył i od razu chwycił mnie za nadgarstek. Próbowałem mu się wyrwać, ale był silniejszy. Zresztą po nim było widać, że chodził na siłkę, a ja tylko na treningi i raz na jakiś czas pobiegać.

- ... mi przywalić? - dokończył resztę mojej wypowiedzi. Nie puścił jednak mojej dłoni, a za to wpatrywał się jeszcze głębiej w moje niebieskie oczy. - Taa wiem. Znam to ze schematu. - Próbował na mnie wpłynąć, ale ignorowałem to. Spuściłem wzrok na dół, tak aby na niego nie patrzeć. Nie chciałem. Przypomniało mi się, kiedy z dziwnym przyczyn traciłem kontrolę nad sobą. Przypomniało mi się jak bardzo to bolało. - Wciąż masz problemy z gniewem, czy może udało Ci się już je opanować? I czy Twój braciszek wie, że nie zawsze byłeś takie delikatny? - Spojrzał na Thomasa, który ewidentnie nie miał pojęcia, jak powinien mnie bronić.

Nie mogłem tego znieść, dlatego z całej siły mu się wyrwałem, a potem chwyciłem go za koszulę. Nie miałem zamiaru nic złego mu zrobić, ale od samego początku w cholerę działał mi na nerwy.

- Odwal się ode mnie, co? - odpyskowałem, na co Theo Reaken zaczął się śmiać. Irytowało mnie jego zachowanie do tego stopnia, że pierwszy raz od dawna naprawdę poczułem jak tracę kontrolę.

Thomas przez ten cały czas patrzył na nas, próbując nadążyć nad tym, co się dzieje. Nie bardzo mu to szło, więc w końcu postanowił się odezwać.

- Czy ja mogę dostać jakieś wyjaśnienia? Bo gubię się trochę...

Nie spojrzałem na niego, by z premedytacją i nienawiścią spojrzeć wprost w oczy bruneta.

- Theo to największy zjeb świata! - skomentowałem, czym chyba naruszyłem ego bruneta. A niech mu się wali. I tak zawsze miał za duże. Debil jeden.

- A ty to niby święty byłeś? - odparł mój atak, tykając mnie w klatkę piersiową. - Już nie udawaj takiego jakbyś księdzem był.

- Dobra ja nie chcę w tym uczestniczyć!

Thomas widząc naszą kłótnię, chyba totalnie odpuścił. Podniósł ręce w geście obronnym i ruszył w kierunku swojego pokoju. Dopiero, gdy odchodził, zdałem sobie sprawę, że mieliśmy pogadać.

- Ja to przynajmniej nie chciałem każdego wyruchać... - rzuciłem wrednie, wspominając jedną z imprez, na której niestety byliśmy oboje. I na samą myśl miałem odruch wymiotny. Ugh.

- A ja nie ufałem każdemu, kto mówił cokolwiek na Twój temat... - Wypomniał mi, bo nasza nienawiść zaczęła się w momencie, w którym uwierzyłem pewnej osobie, że Theo się z nią przelizał. Niestety jakoś bardziej jej ufałem niż Theo, który za każdym razem zerkał na inną, bądź innego, myśląc jak bardzo chciałby daną osobę zaciągnąć do łóżka. Włączył mi się ponownie tryb bojowy, bo lekko podniosłem dłoń. Między nami zapadła cisza. - Dobra, nie kłóćmy się. - zaproponował, by potem już spokojniej, dodać: - Pozwól mi zostać jedną noc, a potem zniknę. Już więcej mnie nie zobaczysz!

Długo się zastanawiałem, czy powinienem się zgodzić na taką opcję. Z drugiej strony było ciemno, a nie chciałem być, aż takim chujem, by puszczać go w nocy. W tych okolicach bywało różnie, szczególnie, że na zewnątrz polował morderca. I mimo jak bardzo go nienawidziłem, postanowiłem mu pozwolić u mnie nocować.

- Jedna noc, ale tylko dlatego, że pomogłeś dojechać Thomasowi do domu. - powiedziałem stanowczo. - A potem nie chcę Cię już widzieć jasne?

- Jak słońce!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top