ROZDZIAŁ 17[THOMAS]

Jakimś dziwnym trafem udałem się do lasu, gdzie było położone jeziorko. Usiadłem na kładce tuż obok niego. W ręce trzymałem butelkę trunku, którą zabrałem z pokoju. Dobrze, że mój pokój był na pierwszym piętrze, bo bym nie uciekł. Dlaczego to zrobiłem? Proste. Czułem się winny tego wszystkiego. Gdybym nie zaczął się przyjaźnić z Dylanem, to nie miałby tych siniaków, a tym bardziej nie czułbym tego, że za każdym razem chcę go pocałować. Poza tym nie umiem tak bardzo ufać. Wciąż zastanawiam się, czy O'Brien powiedział mu prawdę, czy też nie. Może zrobił to specjalnie, by też mieć z tego jakieś korzyści, ale z drugiej strony, to za chuja nie miało by sensu.

Tak, jak to, że coś do niego czuję, ale wiem, że nie powinien. On ma Kayę i ją kocha. Nawet pomagałem mu organizować tą pieprzoną kolację ostatnio. Przecież on nigdy nie zwróciłby uwagi na kogoś takiego jak ja. Chorego, zimnego chuja, który przez ostatnie lata uprzykrzał mu życie i jego znajomym. Jestem beznadziejny, słaby i do dlatego nikt mnie nie kocha. Nikt mnie nie potrzebuje, więc podejrzewam, że nic by się nie stało, gdybym wpadł do wody i utonął. Nikt by się nie zainteresował.

Gdybym był naprawdę ważny to własna matka, by mnie nie porzuciła. Byłaby przy mnie, a nie oddała. A ja nie mam sił wiecznie czuć się niepotrzebny i samotny. Tak bardzo nie chce tego znowu czuć. Nie chcę poczuć, że jestem dla kogoś ważny, a potem jak zwykle się zawieść. To dla mnie za dużo. Nie mam sił już na to.

Zamknąłem oczy i zaczął się koszmar.

Nie miałem pojęcia, jak to się stało, ale wpadłem do wody. A jednym z moich problemów było to, że kompletnie nie umiałem pływać. Wręcz przerażało mnie to. Czułem jak woda mnie porywa, a dna zupełnie nie było. Zacząłem krzyczeć, mając nadzieję, że ktoś mnie uratuje, ale wiedziałem, że raczej w zaczarowanym lesie nikt mnie nie usłyszy. Zacząłem się topić, połykając falującą wodę. Stres mnie kompletnie sparaliżował, a alkohol powodował, że byłem zupełnie senny. Nie wiem jak długo to trwało, ale w pewnym momencie po prostu odpłynąłem.

Przyśniło mi się wspomnienie.

Bardzo złe.

Była ciemna grudniowa noc, gdy usłyszałem krzyk. Zszedłem na dół po schodach i kucnąłem na ostatnim z nich, by usłyszeć rozmowę. Chciałem zostać niezauważonym. Był tam wujek i mama. Kłócili się. Było to jakoś po śmierci ojca. Słyszałem jak mama płakała i krzyczała. Wydawała się przerażona, a jednocześnie zdeterminowana. Zdeterminowana, by się mnie pozbyć.

- Ja nie mogę być matką... - wyrzuciła w nerwach, rzucając szklanką o ścianę. Roztrzaskała się jak moje serduszko wtedy. - Nie dla chorego dziecka, nie rozumiesz? Ja nie mam na to pieniędzy! Zresztą on ciągle ma koszmary i krwotoki z nosa.

Mój przybrany ojciec, a wtedy wujek spoglądał na nią ze zdziwieniem. Nie mógł zrozumieć tego, co mówiła. Sam miał syna i zawsze mówił, jak bardzo go kocha za to kim był i nigdy by go nie oddał. A jednak ja nie miałem mieć takiego szczęścia jak mój kuzyn.

- Co ty mówisz, Claire? - zapytał jej bardzo zdruzgotany całą sytuacją. - Zawsze chciałaś mieć dzieci. Mówiłaś, że chcesz by były podobne do Ciebie i Jasona. - dodał, patrząc w jej oczy. Próbował z nich wyczytać jakiekolwiek emocje. Być może chciał dowiedzieć się, że to jeden wielki żart. Ale chyba się mylił. Nic w nich nie znalazł.

- Jakbyś nie zauważył, on jest martwy, bo ktoś go zabił, więc nie ma prawa głosu! - odparła w krzyku chuda, wysoka kobieta o lokowanych, blond włosach. Akurat je miałem po mamie, a oczy podobno po tacie. W każdym razie widziałem, że była zła. W pewnym momencie po prostu popłakała się. Wujek ją przytulił.

- Wiem, że Ci go brakuję, ale nie zostawiaj, Thomasa.To dobry chłopak z ogromnym sercem. - powiedział, głaszcząc jej plecy. - Znam Cię i wiem, że go kochasz! - dodał pewnie, na co kobieta go odtrąciła. Popchnęła delikatnie, a sama również się odsunęła od mężczyzny.

- Znałeś mnie!- wykrzyczała tak głośno, że usłyszałbym jej głos, nawet na dachu. - Nie masz pojęcia, jaki to ból widzieć, jak Twoje dziecko cierpi. On ostatnio ma coraz więcej koszmarów, płacze i krzyczy, a ja nie umiem mu pomóc. Mam go dość. Nie chcę go widzieć. Nie umiem się nim zająć. Jestem tym wszystkim zmęczona.

Może mama była przerażona tym, co się stało z tatą i moją sytuacją, ale to mogła ze mną pogadać. Nie byłem już taki mały. Zrozumiałbym, a zamiast tego widzę jej obraz, gdzie oddaje mnie, bo po prostu ma mnie dość.

- Co planujesz zrobić? - zapytał zaskoczony Scorbus. Chciał wiedzieć, co się stanie z jego synem chrzestnym. Sam chciałem widzieć.

Claire nie odzywała się przez chwilę, by wziąć głęboki wdech.

- Oddam go do adopcji! - wyjaśniła, zaciskając z nerwów pieści. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała. Nie raz widziałem ją w szpitalu z przebitymi przez paznokcie, dłońmi. - Już mam wszystko załatwione.

Pamiętam, że w tej chwili płynęły mi łzy. Szybko. Jedna za drugą. Ona naprawdę chciała mnie oddać. Nie żartowała. Miała mnie dość. Czyżby mnie nie kochała nigdy?

- Ty nie mówisz poważnie, Claire?

- Mówię! - zaprzeczyła. Brzmiała trochę jak wariatka, która popadła w obłęd.

- Prawdziwa matka nie oddałaby swojego syna - Scorbus widocznie nie poznawał swojej kuzynki. Był na nią zły i chyba rozczarowany, tym że chciała się pozbyć własnego dziecka.

- Widocznie nią nie jestem! - wyszeptała ze łzami, aby potem w złościach dodać: - Nie potrzebuję chorego bachora, który jedyne co, to będzie niszczył moje życie.

I wtedy zszedłem ze schodów. Stanąłem przed nimi w płaczu. Jak małe dziecko, które czuło się bezsilnie, choć ja taki byłem. Nie mogłem nic zrobić. Spojrzałem gniewnie na mamę, a potem na wujka. Następnie wybiegłem i gdyby nie dyrektor, to już dawno by mnie tu nie było. Tamtego wieczoru chciałem skoczyć z mostku, nieopodal mojego mieszkania. Na szczęście uratował mnie wujek i zabrał do siebie. Matki już więcej nie widziałem. Wtedy, ktoś mnie uratował, a teraz czułem, że umrę w samotności, czyli tak jak najbardziej się bałem. 

- Tommy! Obudź się proszę! - Dobiegł mnie głos, a dopiero po chwili dotarło do mnie kogo. Wyplułem wodę. Złapałem oddech, a potem zacząłem kaszleć. Już nie byłem w wodzie, tylko na tym pomostku. Dylan był całkowicie przepocony, ale odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że żyję. - O Boże, dzięki Ci! - spojrzał ku niebu i złożył dłonie jak do modlitwy. - A Ciebie, kurwa, zabiję za takie akcje, słyszysz? - wykrzyczał zdenerwowany, spoglądając na mnie rozczarowanym wzrokiem. - Coś ty sobie do cholery myślał? Gdyby nie ja, to byłbyś martwy? 

- Może tak byłoby lepiej... - westchnąłem, patrząc na liście drzew. Nie mogłem patrzeć na bruneta, który karcił mnie wzrokiem.  - Zadałem tyle bólu. Własna matka mnie nie chciała! Tobie i Twoim przyjaciołom też niszczyłem życie! Jestem po prostu beznadziejny!

- Po pierwsze, to nie pij więcej! - Dylan powiedział z surowym tonem. - Najlepiej już nigdy, a po drugie zmieniłeś się i jesteś dobrym człowiekiem. - dodał już spokojniej, kładąc dłonie na moim podbródku, tak abym w końcu na niego spojrzał. Niechętnie to zrobiłem i zobaczyłem ogromny smutek.

- To dlaczego ja tego nie widzę? - zapytałem smutno, puszczając pojedynczą łzę, którą brunet szybko starł.

- Tommy, jesteś pijany! - Jego głos działał na mnie jak lek. Powoli się uspokajałem. - Nie myślisz racjonalnie... - Chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, ale mu przerwałem.

- Dlaczego nie zostawiłeś mnie, bym utonął?

Brunet przez chwilę błądził wzrokiem po mojej twarzy, jakby nie do końca zrozumiał pytanie.

- Bo mi na Tobie zależy, Thomas! I chyba sam bym się tam rzucił, jakby coś Ci się stało! - wyznał szczerze.

Moje serce zabiło dużo szybciej, gdy to usłyszałem. Co to miało znaczyć? Czy on też miał do mnie jakieś uczucia? A może to tylko omamy? Może on nie był prawdziwy? Może to przez ten alkohol.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - dopytałem, co chyba speszyło Dylana. Chłopak się zarumienił, a żeby to zakryć, odwrócił się. Przez chwilę między nami nastała cisza. 

- Jaaa, sam do końca nie wiem, ale... - odpowiedział zamyślony. Prawdopodobnie analizował, to co powiedział.  - Po prostu nie chcę Cię stracić! Jesteś dla mnie ważny!

- Dylan?

Wstałem i położyłem mu dłoń na ramieniu.

- Co? - odparł, spoglądając na mnie.

- Mi na Tobie też - oświadczyłem, a potem spojrzałem na jego usta. Myślałem, że ten ruch będzie należał do mnie, ale to Dylan mnie pocałował. Delikatnie, choć namiętnie, ale to on to zrobił. Obrócił mnie tak, że to ja opierałem się o drewniane barierki, a on na mnie napierał. Nie wiem jak długo to trwało, bo urwał mi się film, ale wiedziałem, że Liam miał rację. Kochałem go. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top