ROZDZIAŁ 31 [THOMAS]

Zaraz po skończonych zajęciach, spoglądałem tylko na leżącego pod kroplówką Liama, mając nadzieję, że niedługo wszystkie rany się zagoją. Do niedawna to ja leżałem w szpitalu, a teraz to on zajął dokładnie to samo łóżko, co ja. Leżał wciąż z tą poważną miną, mówiącą, że on ma rację. Właśnie taki zawsze był Liam. Zawsze do cholery miał rację, nawet jak twierdził, że zakochałem się w Dylanie. I mimo, że nie chciałem przed sobą tego przyznać, to on w gruncie rzeczy miał rację. I pewnie do Theo też miał swoje przeczucia i jak to u niego, musiały się spełnić, bo inaczej, by nie mogło być, prawda?

Byłem na niego wściekły, bo mógł porozmawiać z ojcem, z Dylanem albo z kimkolwiek, ale nie musiał tam iść sam. Nie musiał ryzykować własnego życia, żeby powstrzymać rodzinę O'Brienów od zagłady. Nie musiał być tym pieprzonym bohaterem, jakim zawsze próbuję być, gdy chcę nas ratować. Mógł poprosić o pomoc. Może nie koniecznie mnie, bo i tak nie byłbym w stanie pomóc, będąc nieprzytomny, ale miał tylu ludzi dookoła. Tyle opcji, a wybrał najgorszą.

— Zawsze musiałeś być pieprzonym bohaterem, co? — Zaśmiałem się pod nosem, a potem spojrzałem w stronę Dylana, który czekał na mnie, opierając się o drzwi.

— Gotowy? — spytałem, na co on tylko kiwnął głową. Od kiedy byliśmy w tym lesie, minął tydzień. Żadnego odezwu od Theo, jego rodziny i żadnego ataku.  Oczywiście magiczna policja cały czas ich szukała, ale na razie bez skutku.  W każdym razie, to właśnie dziś miały być wyniki między szkolne, kto przechodzi do następnego etapu. Trochę mi było przykro, bo wiedziałem, że mnie na tej liście nie będzie, szczególnie, że wtedy się naćpałem i coś pierdoliłem do nauczyciela. Moja głupota, ale Derek mnie ostrzegał. Mogłem się posłuchać i nie brać wtedy tego świństwa, ale z drugiej strony czułem się potwornie. 

— Żałuję, że nie zrobiłem czegoś, by Ci wtedy pomóc — powiedział brunet, gdy tylko do niego podszedłem. Wiedział, że mnie to boli i że żałuje, ale przecież co mógłby zrobić innego? Nienawidziłem go w tamtym momencie, więc pewnie i tak bym go nie posłuchał. 

— Nie dałbyś rady, słonko — odezwałem się spokojnie, a potem złożyłem pocałunek na jego ustach. — Nienawidziłem Ciebie i ludzi dookoła.

Wciąż nie mogłem uwierzyć, że ja i Dylan zaczęliśmy ze sobą chodzić. Wiadomo było, że niektórym się to nie podobało, ale mieliśmy ich gdzieś. Kaya i Will podobno też zaczęli kręcić, ale wciąż nie mogli się do nas przyzwyczaić. Najważniejsze i tak było, że to ja mogłem wkurwiać Dylana, a potem całować go z całej siły. Dziwne, bo teraz jak myślałem o tych moich dogryzkach, to wiedziałem, że chyba zawsze pragnąłem, by to on zwrócił na mnie swoją uwagę. Zawsze chciałem, by ten idealny i "nie palący" Pan był mój. 

— Jestem O' Brien zawsze znalazłbym jakiś sposób — odparł z uśmiechem, takim, że nawet mógłbym w to uwierzyć, a potem oboje wybuchnęliśmy ogromnym śmiechem.

— Taa... pewnie — droczyłem się z nim, bo wręcz uwielbiałem mu dogryzać.  Potem przypomniało mi się, że to wszystko zaczęło się przez te zaczarowane czekoladki. — Z jednej strony wciąż mam ochotę zabić tych małolatów za tą amortencji, ale z drugiej to nas do siebie zbliżyło.

— To prawda... — odparł O' Brien. — Muszę przyznać, że naprawdę byłeś słodki, kiedy byłeś pod wpływem tego świństwa.

Na te słowa odwróciłem się do niego i przyparłem go do ściany, a właściwie do szafek.  Widziałem jak wielu się wtedy na nas patrzyło, choć bardziej to czułem, ale miałem wyjebane. Jedyne o czym myślałem, to żeby go przelecieć, gdy tak o mnie mówił. 

 — Mówisz? — odparłem, na co ten mnie tylko pocałował.

— Fuj!

Usłyszeliśmy w tym samym momencie, więc spojrzeliśmy w stronę dobiegającego głosu. Stał tam Ki Hong, który wpatrywał się w nas z  ogromną odrazą, a nawet jakbyśmy byli jacyś trędowaci. Sam widok tego gościa, sprawiał,  że miałem ochotę do niego podejść i mu wpieprzyć, a co dopiero, gdy coś mówił. 

— A ty tu czego, kurwiu? — zapytał z wrogością Dylan. Też wyglądał jakby zaraz miał mu przyłożyć, dlatego złapałem go za rękę. Nie chciałem, by się dla mnie bił. Już raz to zrobił, ale Ki Hong jest typem, który będzie próbował go sprowokować  do bójki za każdym razem, gdy tylko go zobaczy. 

— Chciałem tylko powiedzieć Tobie, Thomas, że jeśli ładnie przeprosisz, to będziesz mógł się dalej ze mną bzykać — odparł stanowczo Azjata, a to co powiedział, sprawiło, że moje śniadanie podleciało do góry. Zacząłem się śmiać jak pojebany. On chyba był nienormalny, jeśli naprawdę myślał, że będę chciał jeszcze się z nim sypiać. 

— Chyba śnisz! Nigdy do Ciebie wrócę! — wykrzyczałem w jego stronę. On jest chyba pierdolnięty, jeśli naprawdę myśli, że jeszcze go chcę. Nie ma u mnie szans, nawet jeśli by zapłacił. Nie po tym jak odpierdalał ostatnio. Zresztą ja i tak mam mojego ukochanego i nikogo więcej nie potrzebuję. Dylan jest dla mnie wszystkim. 

— Nie byłbym taki pewny, Thomas. — Ki Hong mrugnął do mnie oczkiem, co ewidentnie wyprowadziło Dylana z równowagi. — Jeśli znudzi Ci się Twoja zabawka, to wiesz, gdzie mnie szukać. A ty Dylan musisz go porządnie zaspokoić seksualnie, jeśli nie chcesz, żeby szybko Cię rzucił. Pamiętaj, że to jednak jest Thomas Brodie Sangster i on jest wiecznie niewyżyty.

Brunet mocno się napiął, a cała jego twarz przybrała purpurowy kolor.

— Dosyć tego! — krzyknął i wyrwał się z mojego uścisku. — Jesteś żałośny, wiesz? Myślisz, że seks to jedyna rzecz, która się dla niego liczy? Nie masz pojęcia, co to miłość.

— Ty chcesz wykładać o miłości, skoro to ty go wykorzystałeś, jako pierwszy? Przypomnieć Ci, jak do niedawna wyzywaliście się?

— Zamilcz! — rzucił Dylan, łapiąc go za koszulkę.  — Nie masz pojęcia, jak było między nami. — Dylan! — Thomas próbował mnie uspokoić, ale byłem zbyt wkurzony, żeby mu odpuścić.

Widziałem, że brunet ma ochotę mu przywalić. Wyglądał na wściekłego, ale na szczęście odrzucił Azjatę i tylko splunął na niego śliną.

— Chodźmy stąd — powiedział z niechęcią i chwycił mnie za dłoń.

Gdy przechodziliśmy koło biblioteki, postanowiłem się odezwać. 

— Chciałeś mu przywalić, prawda? — spytałem, na co chłopak pokiwał głową od niechcenia.

— Może, ale to, dlatego, że miał rację...

 — Jak to miał rację? — Chwyciłem go za dłoń i zatrzymałem, tak, aby spojrzał na mnie.

— Wykorzystałem Cię dla oceny z początku — odpowiedział smutno, spuszczając wzrok. Widać było, że żałował tego, co zrobił, ale ja już dawno mu to wybaczyłem.  - To było podłe z mojej strony. 

— To było dawno — odparłem beznamiętnie, wkładając ręce do kieszeni.

— No i co z tego? Nie różniłem się wtedy od niego prawie niczym.

— Wiesz, czym się różniłeś? Tym, że wtedy już byłeś dużo lepszym człowiekiem, niż on. Pomagałeś ludziom z zajęciami i broniłeś młodszych roczników przede mną.

— Może masz rację, ale i tak przepraszam... — powiedział skruszony, a potem musnął delikatnie moje usta.

— Ja też przepraszam — oznajmiłem, a potem dla zmiany tematu, szybko dodałem: — Dobra, czas sprawdzić te wyniki, no nie?

Spojrzałem na bruneta, który tylko kiwnął głową. Zauważyłem, że lekko się spiął, a jego dłonie nieco drżały. Stresował się tym cholernie, ale co się dziwić, skoro jest to najważniejszy konkurs w świecie magii.  I jeśli przejdzie dalej, to wyjedzie najlepszej szkoły magii w Filadelfii. Oczywiście zapewniłem go, że na pewno będzie dobrze.

Potem, trzymając się za ręce, udaliśmy się w stronę głównego korytarza, gdzie wisiała tablica korkowa. Oboje wzięliśmy głęboki wdech, a potem spojrzeliśmy na listę. Wzrokiem szukałem Dylana i rzeczywiście między nazwiskami znalazło się nazwisko O'Brien.

— Gratulacje! — wykrzyczałem radośnie, gdy tylko to zauważyłem. On nawet krzyknął z radości, a potem podniósł mnie i poobracał w powietrzu.  — Przechodzisz dalej.

— Szkoda, że ty nie jedziesz ze mną... — powiedział brunet, gdy tylko mnie odstawił na ziemię. na co tylko wzruszyłem ramionami.

— To moja wina, że tam nie jadę... — zacząłem, niepewnie ale głośny krzyk zagłuszył moje myśli.

Wraz z Dylanem podjęliśmy decyzję i od razu pobiegliśmy na dziedziniec. Były tam już zgromadzone tłumy. Podeszliśmy bliżej, by zobaczyć całą sytuację lepiej. Było ciężko się przedostać, ale gdy tylko się to udało, zobaczyliśmy zapłakanego Bretta, który w kółko powtarzał, że to nie on, a tuż obok niego znalazło się ciało jakieś dziewczyny. Kucnąłem przy niej, ale nie oddychała.  Miała rozczochrane rude włosy i ładne piegi. Była cała sina, a jej ciało było całe w kałuży krwi. Znałem ją. Była z tego rocznika, co chłopcy, którzy nalali mi amortencji do czekoladek. Też była na liście konkursowej, zaraz za Dylanem.

Spojrzałem na jej twarz i wtedy zauważyłem, że w jej ustach coś jest. Odchyliłem je i z obrzydzeniem, wyjąłem zawiniętą karteczkę. Rozwinąłem ją. A gdy tylko przeczytałem jej treść, przeszły mnie ciarki po plecach. 

„To nie będzie ostatnia"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top