ROZDZIAŁ 26 [LIAM/DYLAN]
LIAM POV
Wiedziałem, że to, co zrobiłem było złe. Ale wiedziałem także, że tylko tak odkryję prawdziwy powód pojawienia się tu Theo. Nigdy nie wierzyłem, że przyjechał tu dla mnie, a rozmowa, którą usłyszałem ostatnio potwierdziła mnie w tym. To właśnie, dlatego musiałem naćpać Dylana jakimś lekami nasennymi. Inaczej mój plan poszedłby w odstawkę.
Teraz kryłem się za drzewem, czekając, aż pojawi się tam Reaken. To były najdłuższe minuty, jakie zdarzyło mi się przeżyć w moim życiu. Serce niezwykle mi waliło, a głowa nie mogła się opędzić od myśli. Co takiego planował Theo?
Gdy w końcu zobaczyłem jego posturę, zdałem sobie sprawę, że wygląda na mocno zdenerwowanego. I to nie wyglądało, jakby chodziło o tą księgę, czy Dylana. Coś zupełnie innego się stało, albo miało się stać. Brunet rozglądał się dookoła, a kiedy uznał, że jest sam, zaczął płakać. Usiadł na pniu jakiegoś drzewa i cicho szlochał. Było mi go żal. Nie znosiłem, gdy był w takim stanie jak teraz. Z kieszeni wyciągnął jakieś zdjęcie, w które mocno się wpatrywał. Jedna z jego łez spłynęła na to fotografie. Nie wyglądał na żadnego potwora, a tym bardziej kogoś, kto chciałby skrzywdzić kogokolwiek. Być może, dlatego przez przypadek nadepnąłem na gałąź, która niestety zwróciła jego uwagę. — Kto tu jest? — Schował pamiątkę do kieszeni tak szybko, jakby ktoś dotknął go niewidzialną, płonącą dłonią.
— Tego potrzebujesz?
Wyszedłem zza krzaków, pokazując mu książkę. On popatrzył na mnie, z początku z lekkim przerażeniem, ale szybko zastąpił strach, czymś w rodzaju dumy i triumfu. Ciekawe co ta ładna twarzyczka mogła kombinować?
— Skąd wiedziałeś? — zapytał spokojnie, podchodząc bliżej mnie. Chciał wyrwać z moich dłoni księgę, ale w porę się cofnąłem.
— Gadałeś na tyle głośno z Dylanem, że nie dało się tego nie usłyszeć... — stwierdziłem wrednie, czekając na jego kolejny ruch.
— Więc wiesz, że każdy Twój krok również może zadecydować, o tym, co się stanie z twoim bratem! — ostrzegł mnie, ale doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Wiedziałem także, że nie mogę pozwolić, by ktoś kogo kochałem skrzywdził moją rodzinę. Nie mogłem na to pozwolić. Nawet jeśli miałoby to oznaczać pojedynek z bratnią duszą.
— Po co to robisz? — zadałem pytanie, unosząc brew ku górze. Zauważyłem, że Theo spuszcza wzrok, a jego nos się marszczy. To był jego nawyk, gdy czuł, że zrobił coś złego. Coś, po czym zawsze wiedziałem, że coś przeskrobał. — Przecież nie jesteś zły. Raz Ci to uwodniłem. Chcesz, żebym zrobił to ponownie? — dodałem, chwytając jego dłoń. Była kompletnie zimna, zupełnie jakbym dotknął zamrożonego jeziora.
— To nic nie zmieni, Li... — odezwał się po chwili, wyrywając swoją dłoń z mojej dłoni. — Lepiej się w to nie wtrącaj! — Tym razem jego głos stał się dużo bardziej chłodny. Wiedziałem, że już nic nie uda mi się ugrać, więc został mi tylko plan B.
Gdy tylko Reaken napięcie się obrócił, wyjąłem różdżkę i wycelowałem ją w niego, wypowiadając jedno z paraliżujących zaklęć.
— Drętwota!
Niestety Theo przewidział mój ruch i odbił to zaklęciem, przez co moje własne czary stały się bronią, która mnie pokonała. Moje ciało nagle zesztywniało, a po chwili wylądowałem na ziemi.
Theo uklęknął tuż obok mnie. W jego oczach nie widziałem ani złości, ani nienawiści. Wydawało mi się, że dostrzegłem w nich coś w rodzaju bezsilności. Poza tym widziałem jak usilnie walczy z sobą, żeby się nie popłakać. To było dla mnie nie do zniesienia.
— Musisz to robić?! — zapytał pretensjonalnie. — Ciągle coś niszczyć?
Zignorowałem jego pytanie, zamiast tego wypowiedziałem swoje.
— Kochałeś mnie, chociaż? — Mój głos drżał. Bałem się odpowiedzi, której brunet miał mi udzielić. — Czy to była tylko bajka, żebyś zdobył moje zaufanie? — Ostatnie słowa ledwo przeszły przez moje gardło, a sekundy, gdy czekałem na to, aż się odezwie, stały się dla mnie więzieniem. Serce cholernie mi biło, a z oczu spłynęły łzy.
— Jesteś naiwny! — Nagle poczułem chłód. Z jego spojrzenia, głosu i dotyku. W jednym momencie stał się dla mnie obcym człowiekiem. — Nie muszę Ci tłumaczyć, co to znaczy, prawda?
Nie chciałem płakać, ale nie umiałem inaczej. Łzy same mi spływały po policzku. Tak bardzo chciałem wymazać tego człowieka z mojej pamięci. Tak bardzo chciałem kliknąć w głowie przycisk „DELETE" i wykasować go z mojego życia.
— Nienawidzę Cię... — wysyczałem w jego stronę, a potem odwróciłem głowę. Z dala dostrzegłem pojawiające się postacie. Byli ubrani na czarno, a na sobie mieli maski.
— O widzę, że złapałeś syna najpotężniejszego czarodzieja... — rzuciła z dumą jedna z czarownic. — Co prawda to nie twój brat, ale możemy go wziąć, jako zakładnika. — Podeszła bliżej mnie. Miała zimne, pozbawione emocji spojrzenie. Sięgnęła po książkę, która leżała tuż obok mnie. — I nawet ma jego księgę. Po prostu idealnie. Dobrze się spisałeś, Theo.
— Dzięki mamo! — usłyszałem, przez co omal nie udławiłem się własną śliną. Jego matka była zła? — Zabiorę go do lochów! — dodał pewnie, a potem wziął mnie w ramiona. Czułem się zbyt zmęczony, by walczyć, więc po prostu się poddałem. Miałem tego dość. Wystarczy, że psychicznie zabiła mnie własna miłość.
DYLAN
— Żyjesz? — dobiegł mnie czyjś głos, więc otworzyłem oczy. Przede mną stał Will, który patrzył na mnie z troską. Dawno go takiego nie widziałem. — Boże! Dobrze, że żyjesz! — dodał z ulgą, gdy podniosłem się do pozycji siedzącej.
— Co się stało? — zapytałem, masując obolały kark.
— Chyba zesłabłeś... — oświadczył blondyn, spoglądając na mnie z troską. Podał mi butelkę wody, z której upiłem łyk. — Kiedy przyszedłem to leżałeś...
— Co ty w ogóle robisz? — zapytałem z nutą złości, gdy przypomniałem sobie, że Will nie dość, że odbił mi dziewczynę, to zaszantażował Thomasa, by nie grał w meczu. — Masz czelność przychodzić tu po tym wszystkim? — dopytałem. Jego twarz przybrała czerwonego koloru.
— Wiem, że ostatnio między nami było różnie, ale naprawdę nie chciałem, żeby tak wyszło... — wyszeptał smutno, na co tylko prychnąłem.
— Masz na myśli, to że przelizałeś się z moją laską, czy że szantażowałeś Thomasa?
— Wszystko... — Poulter wzruszył ramionami. — Ale brakuję mi mojego przyjaciela.
— I co mam Ci niby wybaczyć po tym wszystkim? — Syknąłem w jego kierunku, a potem podniosłem się z podłogi. Dokoła nie było nikogo prócz pacjentów, śpiących w szpitalnych łóżkach.
— Nie proszę Cię o to, Dylan... — Jego głos się łamał. Jednak nie potrafiłem stwierdzić, czy mu wierzę, czy nie. — Chcę tylko, żebyś mnie wysłuchał... — poprosił, więc przytaknąłem, czekając, aż dokończy to swoje nędzne tłumaczenie. — Byłem wściekły, że masz wszystko. Zawsze Ci najlepiej wszystko wychodziło. Kaya, która podobała mi się od pierwszej klasy, była w Tobie zakochana. Miałeś szacunek wszystkich dookoła.
— I to niby moja wina, co?
— Posłuchaj mnie do końca..
— Zacząłem ćpać. Nie byłem wtedy do końca sobą, gdy szantażowałem Thomasa. Ale zrobiłem to, bo przestałeś z nami spędzać czas. Wolałeś towarzystwo kogoś, kto szmacił nas każdego dnia. Może nie zwracałeś na to, aż tak dużej uwagi, ale każdy jego tekst mnie niszczył. Gdy zauważyłem, że zacząłeś się z nim przyjaźnić, to nie mogłem tego strawić. Chciałem was jakoś skłócić, ale nie wiedziałem jak.
Zrobiło mi się go trochę żal, ale to wciąż go nie usprawiedliwiało. Swoim dziecinnym zachowaniem skrzywdził mnóstwo osób. W tym Thomasa. Mój wzrok ląduje na wspomnianym chłopaku, którego twarz była bardziej blada niż śnieg. Leżał przykryty białą kołdrą. A na jego czole waliły się nieułożone blond kosmyki.
— Nie masz pojęcia, jak bardzo wszystko spieprzyłeś... — wyszeptałem, chwytając leżącego blondyna za dłoń.
— Mam... — zapewniał mnie Will, bawiąc się nerwowo dłońmi. — Gdy ostatnio tu przyszedłem, zacząłem nad tym wszystkim myśleć.. Wiem, że popełniłem wiele błędów, ale proszę wybacz mi.
W jego głosie wyczułem szczerość, ale dla mnie to za wcześnie, by móc mu wybaczyć, a tym bardziej udawać, że nic się nie stało.
— Muszę to przemyśleć..
— Rozumiem.... — odpowiedział z wielkim przygnębieniem. — Mam nadzieję, że uda się wszystko naprawić.
Między nami nastaję cisza, którą przerywa anielski głos.
— Dylan?
****
OGÓLNIE,
to jeszcze wczorajszej nocy nie czułam się za dobrze, żeby cokolwiek napisać. Dziś na szczęście się mi poprawiło na tyle, że mogłam cokolwiek wybazgrać. Mam nadzieję, że nie jest to aż tak złe. Ostatnio źle mi się piszę w takiej naracji, więc, przepraszam.
Kocham was.
Dla ludków, którzy pragnęli rozdział 3>
Bye, Aniołek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top