ROZDZIAŁ 18[THOMAS]
Obudziłem się z bolącą głową. Musiałem wczoraj naprawdę dużo wypić, ale nie na tyle, by nie pamiętać, że całowałem się z Dylanem i tego jak mnie uratował. Musiałem z nim pogadać, szczególnie, że nie wiem, czy ten pocałunek cokolwiek zmienił. Postanowiłem, że zrobię to jednak później i przespałem się jeszcze parę godzinek, w końcu spanie daje szczęście człowiekowi. Stwierdziłem, że oleje szkołę, bo i tak mam dobre stopnie i wszystko kiedyś nadrobię.
Była jedenasta, gdy w końcu zszedłem z łóżka. Wziąłem szybki prysznic w głównej łazience, a potem przebrany wróciłem do pokoju. Na szafliku miałem położoną tabletkę i wodę, więc od razu z nich skorzystałem. Pewnie Dylan widział w jakim jestem stanie byłem, dlatego mi je przyniósł. W każdym razie chciałem dziś wyglądać genialnie, więc ubrałem seksowną, bordową koszulę i czarne spodnie. Przejrzałem się w lustrze i postanowiłem iść na obiad.
Trochę nie bardzo wiedziałem, jak powinienem się teraz zachowywać. W końcu Dylan tak jakby wciąż był z Kayą, a ja byłem tylko jego przyjacielem. Ta sytuacja była naprawdę dziwna, ale mimo wszystko starałem się być dobrej myśli. Zszedłem na dół do sali obiadowej i usiadłem tuż obok Liama, który spoglądał na mnie podejrzliwie.
- Znowu piłeś, Thomas? - zapytał po swoich obserwacjach. - I czemu wczoraj nie grałeś?
- To skomplikowane! - odparłem, a mój wzrok przeniósł się na przyjaciela Dylana, Willa, który siedział w drugim stoliku. Patrzył się na mnie, choć trudno powiedzieć, co myślał. Wyglądało to trochę tak jakby żałował tego, co zrobił, choć sam nie był tego pewny. Zdziwiłem się jednak, gdy do jego stolika dosiadł się Derek, który od razu wydał mi się podejrzany. No owszem, sam kiedyś z nim gadałem, ale była jedna rzecz, której w nim nienawidziłem najbardziej, a mianowicie był dilerem. Sprzedawał towar każdemu.
Nasz zespół się rozpadł, choć raczej ja odszedłem z niego, bo nie mogłem znieść myśli, że miałbym z nimi pracować dłużej. Zawsze dla nich liczyła się tylko forsa i popularność, a ja chciałem być szczęśliwy. Owszem lubiłem grę na gitarze jak i śpiewanie, ale w tym zespole nie było dla mnie już więcej miejsca. Nie pasowalibyśmy do siebie. Ponadto nie mógłbym spędzić chyba godziny z Ki Hongiem w jednym pomieszczeniu ponownie.
- Coś się stało? - Głos Dunbara był naprawdę spokojny, choć było widać, że się zmartwił całą tą sytuacją. - Wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć... - dopowiedział pokrzepiająco. Odparłem mu, że pogadamy wieczorem. Zgodził się na taką opcję, więc oboje zabraliśmy się do konsumpcji spaghetti. Siedziałem przy tym samym stoliku co zawsze, ale już nie obok mojej starej bandy.
- A wiesz może, co z tymi strażnikami? - podpytałem, na co blondyn pokiwał głową.
- Podobno to ciało należało do pięciokolisty... - zaczął blondyn, przeżuwając makaron. - Nazywał się Scott Mccall.
- Też miał brać udział w turnieju magicznym, który miał odbyć się za dwa tygodnie - oświadczyłem smutno, bo kojarzyłem chłopaka. Był naprawdę kochany. Poza nauką magii, również grał w naszym zespole quditcha. - A wiadomo, czy konkurs się odbędzie?
- Podobno teoria tak, a z praktyką wciąż się zastanawiają... - Pokiwałem głową. Między nami zapadła chwilowa cisza, ale nie było niezręczna. Liam ciągle patrzył w jedno miejsce, dopiero po chwili zorientowałem się, że patrzy na Bretta, który chodził z nim do klasy. Uroczy brunet o niebieskich oczach. Był naprawdę dobry, a do tego całkiem przystojny. Uśmiechnął się w naszym kierunku, więc mu odmachaliśmy.
- Dlaczego nie spróbujesz z nim? - zapytałem ciekawsko, na co mój "brat" posmutniał. Nie lubił rozmawiać o swojej sytuacji sercowej. Podobno miał jakąś traumę, ale nigdy nie przyznał się jaką. A przecież zawsze pomagał każdemu, ale gdy chodziło o niego, to nie potrafił się otworzyć.
- Nie chcę o tym rozmawiać, Thomas! - zażądał chłopak.
- Czyżby? Zawsze pomagałeś mi, więc teraz chcę usłyszeć twoją wersję, słyszysz?
- Był taki jeden, ale nie pozwolę sobie cierpieć przez niego ponownie! - odparł smutno, a ja kompletnie nie wiedziałem, co powiedzieć. Zrobiło mi się głupio, więc go przeprosiłem i przytuliłem na pocieszenie. - Po prostu mnie nie pytaj o niego więcej!
- Niech Ci będzie! - zgodziłem się, ale jak to ja, musiałem dać warunek, a ten akurat był seksowny i nazywał się Brett. - Ale musisz się z nim umówić! - dodałem, wskazując na chłopaka, w którego wgapiał się Liam.
- Zwariowałeś? - spojrzał na mnie jak na idiotę, ale ja musiałem być sobą, więc podszedłem do chłopaka, który siedział niedaleko nas. Szczerze? To za cholerę nie wiedziałem co powiedzieć, więc improwizowałem. Oczywiście czułem na sobie jego zabójczy wzrok, ale czego nie robi się dla braciszka. Poza tym też chciałem, żeby był szczęśliwy, szczególnie gdy ja byłem.
- Hej, Brett Talbot, tak? - zagadałem, na co chłopak obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem. Chyba się tego nie spodziewał. - To super. Tam jest mój super zajebisty kolega, który chcę się z Tobą umówić. - Palcem pokazałem na Dubara, który od razu się zaczerwienił i strzelił facepalma przy okazji.
- Zabiję Cię, Thomas! - Liam podszedł, grożąc mi, na co odpowiedziałem cwaniackim uśmiechem. Wiedziałem, że nic mi nie zrobi, a może nawet podziękuje.
- To co ty na to? - zapytałem Talbota. - Weźmiesz go na randkę?
Brunet przez chwilę się wahał. Widocznie się zastanawiał, ale gdy na jego buzi pojawił się uśmiech, to domyśliłem się jaka będzie jego odpowiedź.
- Jest uroczy, więc jeśli się zgodzi, to pewnie... - zagryzł wargę niewinnie, a potem spojrzał na Liama. Chłopak również mocno się uśmiechał. Chyba nie spodziewał się, że takie ciacho jak ten brunet, zgodzi się iść z nim. Mimo wszystko cieszyłem się i życzyłem im szczęścia.
- Myślę, że napewno się zgadza! - powiedziałem spokojnym tonem. - Prawda? - zwróciłem się do blondyna, który pokiwał głową. - W takim razie! Zostawiam was gołąbeczki! - odparłem, a potem zacząłem się rozglądać za chłopakiem, który właśnie mi skradł serce. Nigdzie nie mogłem go znaleźć. Postanowiłem zapukać do jego pokoju, ale go nie było. Wracając, natknąłem się na niego koło biblioteki. Niestety moje serce zamiast się ucieszyć, stanęło w miejscu. Kompletnie zamarło. On pomimo tego wczorajszego dnia, ją całował. Zupełnie tak jakby tamto zdarzenie nie miało miejsca.
W pewnym momencie nasz wzrok się spotkał, ale dosłownie na sekundę, bo chwilę później brunet odwrócił wzrok. Czyżby uważał wczorajszy pocałunek za błąd? Być może. Choć z drugiej strony sam wykonał ruch. Boże. Dlaczego to wszystko musi być takie pojebane? Mógł lepiej mi powiedzieć, że nic nie czuję. Lepiej bym to zniósł, a tak to powstrzymuję się od łez, a z mojej wargi płynie metaliczna ciecz.
Też odwróciłem wzrok.
Nie wiedziałem jak mam się zachować. Musiałem być silny. Musiałem udawać, że mnie to nie ruszyło. Niestety nie umiałem, więc od razu podbiegłem do łazienki się wypłakać. Zatrzasnąłem się w jednej z kabin i łkałem. Ponadto miałem złe przeczucia. Parę godzin później miały się one wyjaśnić.
Liam po udanej randce, zadzwonił do mnie, że mój ojciec chce z nami pogadać. Zdziwiło mnie jednak, że nie wybrał tego samego miejsca, co zwykle. Zamiast tego podał mi adres jakiegoś domu. Wpisałem go w GPS i ruszyłem w drogę. Miałem czas, by przemyśleć sytuację z Dylanem, który cały dzień nie odezwał się do mnie słowem. Udawał, że nie istnieje. To było w cholerę ciężkie, ale musiałem to znieść. Nie mogłem pozwolić znów się czuć odrzucony. Nie tak. Nie w taki sposób. Poza tym jutro miałem jeden z ważniejszych egzaminów do konkursu. Nie mogłem go oblać. Musiałem pozostać skupiony, ale jak to miałem zrobić, gdy moje serce było w kawałkach?
Przede mną stał duży dom. Biały. Wyglądał bardzo ładnie. Miał zadbany ogród. Wszystko było w porządku, gdyby nie fakt, że nie miałem pojęcia kto tu mieszka. Może źle w Mapsach wpisałem? No nie ważne. Zapukałem do drzwi, a po chwili w nich stanął ojciec.
- Witaj Thomasie! - powiedział, a potem wpuścił mnie do środka.
- Co to za miejsce? - pytałem, idąc korytarzem, aż natrafiłem na odpowiedź. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, gdzie byłem. Wszystko mi się przypomniało, przez co ten dzień stawał się coraz gorszy. Szczególnie, że to był mój dom rodzinny. Poza tym w salonie nie siedział mój braciszek, a kobieta, którą nienawidziłem.
- Dziękuję, że przyszedłeś, synku! - Wstała od stołu i podeszła mnie uściskać. Jednak ja odtrąciłem ją. Nie była już dla mnie matką. Nie od kiedy mnie porzuciła. Miałem tylko ojca i to wystarczyło.
- Gdybym wiedział, że tu będziesz to bym nie przyszedł! - wykrzyczałem pod wpływem narastających emocji. Nie chciałem podnosić głosu, ale w tamtej chwili traciłem nad sobą panowanie. Kobieta widocznie przejęła się tym, co mówiłem, bo posmutniała. - I nie mów do mnie synku, bo nie jesteś moją matką! - dodałem wrogo, więc dyrektor próbował mnie uspokoić, ale mu to nie wychodziło. - Czego ode mnie chcesz, co? Dowiedziałaś się, że mogę być sławny, pomimo mojej choroby? To dlatego wróciłaś? Dla kasy? Mogłem się tego spodziewać...
- Thomas, wysłuchaj jej! - skarcił mnie tata.
- Słonko, przestań! - Mama również próbowała mnie przywrócić do pionu. Z jej oczu płynęły łzy, ale nie umiałem w nie wierzyć. Nie umiałem jej wierzyć. Przestałem ją kochać, kiedy mnie porzuciła, więc czego teraz ode mnie chce? Chyba nie myśli, że jej to wybaczę.
- Nie mów do mnie tak! - rozkazałem. - No przyznaj się, czego chcesz? Pieniędzy? Sławy?
- Chcę żebyś mi wybaczył! - Tym razem to ona podniosła ton. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, więc między nami zapadła chwilowa cisza. Długo jednak nie trwała, bo ją przerwałem.
- Wybacz, ale nie... - odparłem, po czym biegiem wybiegłem stamtąd. Słyszałem ich krzyki, wołające moje imię, ale nie wróciłem. Nie po tym wszystkim. Miałem dość. Po tym wszystkim żałowałem, że Dylan mnie uratował. Może lepiej by było, gdybym był martwy?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top