ROZDZIAŁ 13[THOMAS]

Rozdział dla _malynova_  bo żeś napisała pierwsza, to masz ahha ❤️

Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy. Dylan po drodze próbował się uspokoić, więc jeszcze z parę razy czymś rzucił, albo w coś uderzył. W szkole udawaliśmy, że się kłóciliśmy, żeby nie było dziwnych spojrzeń, a dopiero potem udaliśmy się do gabinetu dyrektora, który od razu spojrzał na nas podejrzliwie.

— Co tym razem zrobiliście? — zapytał zza swojego talerza z kotletem schabowym i ziemniaczkami. Jego wzrok był surowy, ale wiedziałem, że to tylko gra. Kiedyś nie chciałem by ktokolwiek wiedział o mojej historii, więc poprosiłem go, żeby udawał, że jestem dla niego tylko uczniem, a w rzeczywistości byłem dla niego jak syn. Szczególnie po tym jak przygarnął mnie po odrzuceniu przez matkę.

— Nic, tato, ale... — zacząłem, ale to jak go nazwałem, sprawiło, że spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a zaraz potem na Dylana. — On wie — dodałem po chwili.

— Nie sądziłem, że odważysz się komuś powiedzieć, ale z drugiej strony on ocalił Ci życie, więc rozumiem – powiedział, biorąc następnego kęsa mięsa. Jezu. Dopiero wtedy do mnie dotarło, jaki ja głodny byłem przez cały czas, aż mi w brzuchu zaburczało. — To w ogóle słodkie, jak biedny chciał Cię zobaczyć w tym szpitalu — Dylan od razu się zarumienił, na wspomnienie dnia, kiedy leżałem w szpitalu. Mój tata lubił wprowadzać kogoś w zakłopotanie. To było jak hobby dla niego. Kochał to. Właściwie to mi się też głupio zrobiło, bo ojciec wiedział, że jestem gejem. I bardzo mi w tym kibicował, a ten jego tekst zabrzmiał jakby stwierdzał, że nie jestem obojętny Dylanowi. Boże, po chuj w to się wtrącał? Dylan ma Kayę przecież.

— Fajnie sobie tak pogadać, ale nie w tych okolicznościach — przerwałem, bo widziałem, że O'Brien czuję się niekomfortowo. Zresztą mieliśmy ważniejsze rzeczy do obgadania niż ten, choć nie powiem, że nie zrobiło mi się miło na sercu.

— Co się stało, Thomas? — zapytał zaniepokojony, gdy przerażenie z naszych twarzy wciąż nie znikało. — Thomas?

— Nie będziesz zły? — dopytałem niepewnie, bojąc się konsekwencji tego, że złamaliśmy zasadę i udaliśmy się do zakazanego lasu. Co prawda, nieświadomie, ale jednak.

— Co zrobiliście?

— Wybraliśmy się na spacer i przez pomyłkę pomyliłem drogę... — wtrącił się brunet. Z nerwów bawił się swoją bransoletką na ręce. Była ładna. Męska. Miała napisane fuerte, czyli silny po hiszpańsku. Bardzo ładnie to wyglądało. W ogóle ma ładną ręke. Dobra. Thomas, ogarnij się! — I wylądowaliśmy w zakazanym lesie.

— Gdzie!? — zareagował nerwowo, ale nie podniósł ręki. — Nic wam się nie stało?

Tym razem wyczuwałem troskę w jego tonie głosu. Martwił się. Zawsze taki był. Udawał surowego, ale w głębi duszy bardzo przeżywał każdą naszą akcje. Dobrze, że ostatecznie nie dowiedział się o tym, jak wypiłem po moim ostatnim koncercie, bo bym miał szlaban.

— Na szczęście nie — odparłem z ulgą, a potem spojrzałem wprost w oczy dyrektora. — Ale zginął człowiek! — dodałem, próbując opanować bijące szybko serce.

— Jak to zginął człowiek?

— Ktoś go zamordował. Nie wiemy, kto, bo tylko słyszeliśmy...

Przez długą chwilę nic nie mówił. Zastanawiał się, aż w końcu podjął decyzję.

— Rozumiem. Wezmę specjalną straż i powiększę ochronę, a wy na razie do pokoi.

Pokiwaliśmy głowami i wyszliśmy z Sali. Dookoła było pusto. Dylan ruszył przed siebie, ale gdy nie słyszałam moich kroków, odwrócił się w moim kierunku. Podszedł bliżej i spojrzał na mnie z troską. Już był dużo spokojniejszy niż wcześniej. Za to do mnie dopiero zaczęło docierać, że ktoś zginął.

— Nie jestem bez uczuć — wyszeptałem — Przejęła mnie ta śmierć.

Brunet nic nie mówiąc, przytulił mnie do siebie na tyle, że mogłem czuć i jego bijące serce. To było naprawdę fajne uczucie. W jego ramionach było bezpiecznie.

— Ja wiem — odparł, głaszcząc mnie po plecach — Wiem, że chciałeś, bym ja się nie rozkleił i doceniam to, dupku.

— Dziękuje, panie wszechwiedzący! — wymamrotałem, szczerząc swoje zęby. — Dziękuję, że mimo jakim chujem byłem dla Ciebie i twoich przyjaciół, to wciąż mi pomagasz — dodałem z uśmiechem, gdy w końcu spojrzałem w jego piękne piwne oczy.

- Nie masz za co - powiedział, a potem pożegnał się i poszedł do łazienki.
***

Parę godzin później siedziałem z Liamem, opowiadając mu o całej sytuacji. Przeprosiłem go też, za moje ostatnie zachowanie, ale nie kontynuowałem tematu z naszej ostatniej rozmowy. Nie chciałem, by ciągle mi gadał, że czuję coś do Dylana. W każdym razie chłopak się przy tej rozmowie  uśmiechał i od razu mówił, że wiedział, że w końcu wygadam O'Brienowi prawdę, a potem zaś oglądaliśmy stary film o jakieś taktyce magii. Chuj wie co, bo to Dunbar włączył, ale było w cholerę nudneee.

— Dobra, stary zaraz trening! — upomniał mnie przyjaciel, więc z niechęcią wstałem z łóżka. Byłem przygotowany na zajęcia sportowe, więc tylko wziąłem moją torbę i czekałem, aż podobnie zrobi Liam.

— Dlaczego ja się zgodziłem na zostanie kapitanem, co? — zapytałem z niechęcią, myśląc o tym, że muszę zrobić plan co i jak na najbliższej rozgrywce. Z drugiej strony ciekawiło mnie, czy w ogóle zagramy, bo przecież zginął człowiek. Może nie aż tak blisko, ale wciąż.

— Bo chciałeś mieć każdego i każdą — zaśmiał się blondyn, więc wziąłem jego poduszkę i uderzyłem go w twarz. On oczywiście mi oddał. — Mówiłem Ci, że tytuł, to też obowiązki, stary.

— Mogłem się Ciebie posłuchać — stwierdziłem z uśmiechem, wyłączając telewizję. — Ale z drugiej strony każdy na mnie leci. — dodałem, gdy wyszliśmy już na korytarz.

— Ja jestem wyjątkiem — zaśmiał się pod nosem, więc pacnąłem go w ramię. — Ale myślę, że Dylanowi tym nie zaimponujesz.

— Jezu, co wy się tego O'briena tak uczepiliście? — zapytałem zirytowany jego postawą. Denerwowało mnie, to jak bardzo wpieprzają się w moje życie. Nie zdążył mi jednak odpowiedzieć, bo swoją uwagę skupił na strażach magii, którzy rozmawiali z dyrektorem. Wyglądali poważnie w tych swoich czarnych szatach ze specjalną odznaką.

— Myślisz, że będzie z tego jakaś grubsza sprawa?

— Nie mam pojęcia — odrzuciłem, a potem udaliśmy się w stronę szatni.

Szatnia nie była jakaś duża, ale w cholerę tam śmierdziało potem. I mogłem zobaczyć wiele nagich klat, ale szczególnie jedna mnie interesowała. Brunet rozmawiał z tym jego pożal się Boże, przyjacielem, który jakoś mnie irytował bez konkretnego powodu. Plus miałem odwieczne wrażenie, że leci na laskę Dylana, dlatego jakoś za nim nie przepadałem. Długo jednak nie myślałem o nim, bo klata jego przyjaciela była dużo lepszym widokiem.

— Cześć skarbie — dobiegł mnie głos Azjaty, który przytulił mnie od tyłu. Zapomniałem, że przecież wciąż z nim jestem w tej pojebanej relacji, choć z drugiej strony mogłem wkurzać tym znajomych O'Briena, bo oni jakoś nie akceptowali mojego gejowskiego podejścia do życia.

— Cześć — odparłem, odwracając się w jego kierunku.

— Słyszałem, co się stało w lesie — powiedział zmartwiony. — Jeszcze utknąłeś z tym idiotą! — wyrzucił, pokazując na Dylana.

Nie sądziłem, że on będzie wiedział, że byłem tam z nim, więc totalnie mnie zamurowało. Wszyscy dookoła spojrzeli na sytuację z zaciekawieniem.

— Nie jestem idiotą! — Do rozmowy wtrącił się brunet, który patrzył na Azjatę z przymrużonym okiem. — Więc pierodol się!

— To co robiłeś z moim chłopakiem w lesie?

— To moja wina! Chciałem go po prostu wykiwać, ale zrobiło się ciemno, okej? — próbowałem go uspokoić, ale wkurzenie na twarzy Ki Honga było wciąż ogromne. Nie rozumiałem tego, bo przecież nie byliśmy parą.

— A skąd mam wiedzieć, że się nie pieprzyliście? — zapytał drwiąco, więc mi się zrobiło cholernie przykro.

— Mam tego dość! Nie jesteśmy razem, żebyś mi robił przesłuchania. Poza tym jesteś naćpany, więc wyjdź, bo na treningu to zabronione! — rozkazałem, gdy zobaczyłem, że jego źrenice są dużo bardziej powiększone niż normalnie. Chłopak w nerwach szarpnął mnie i uderzył o szafkę.

Niespodziewanie brunet stanął w mojej obronie i chwycił chłopaka, tak, że popchnął go w stronę wyjścia. Wszyscy byli w kompletnym szoku, a tym bardziej ja. Nie sądziłem, że zrobi coś takiego dla mnie. Boże. Znowu zrobiło mi się słabo.

— Masz! — Dylan podał mi butelkę wody. — Pij!

Wziąłem od niego wodę, wypiłem łyka i kazałem mojej grupie się rozgrzać. Oczywiście wciąż byli zaciekawieni przedstawieniem, ale ostatecznie się wyzbierali w końcu. Najbardziej z tłumu wszystkich zszokowanych był Will, który spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem.

— Typ Cię prześladuję od dawna, a ty mu ratujesz dupę?

Dylan nawet na niego nie spojrzał, a wciąż z troską wpatrywał się we mnie.

— Zabierz moją grupę i zrób im rozgrzewkę! — rozkazał blondynowi, który stanął tuż za nim. W szatni już tylko została ich grupa z quditcha.

— Stary, alee... — zaczął jego przyjaciel, ale O'Brien mu przerwał.

— Pogadamy potem!

— Dziwny jesteś, ale okej! — Will rzucił ostatecznie, a potem krzyknął do wszystkich. — Idziemy!

Gdy w końcu wszyscy wyszli, polecił mi sobie legnąć na chwilę. Było mi troszkę słabo, wiec bez słowa to zrobiłem. Po chwili ciszy, zapytał:

— Jak się czujesz?

– Nie jest chyba źle! — stwierdziłem, układając się w pozycję siedzącą. — Wiesz, że nie musiałeś tego robić, co nie? — dodałem pytająco, spoglądając na swoje tenisówki.

— Wiem, ale chciałem... — przyznał szczerze, przez co zrobiło mi się naprawdę miło. — Nie pozwolę, by ktoś Cię tak traktował!

— Był naćpany... — Mimo wszystko postanowiłem bronić Ki Honga, w końcu nie zawsze był kompletnym idiotą.

— To co z tego? — odparł stanowczo Dylan — Jest chujem.

— Też nim jestem.

— Nie jesteś.

— Traktowałem Cię okropnie! — powiedziałem ze skruchą, w końcu patrząc mu w oczy. Było mi głupio, że czasem naprawdę po nim jeździłem, a on był dla mnie ostatnio taki dobry. Miałem wrażenie, że ta jego dobroć wpływa też na mnie. Bardziej pokazywałem tą stronę siebie, którą zawsze próbowałem kryć.

— Zacznijmy od nowa, co? — Brunet zaproponował, podając mi dłoń. — Jestem Dylan.

— Thomas — ująłem ją, a potem z uśmiechem, dorzuciłem. — Tylko nie każ mi lubić Twoich znajomych!

— Przemyślę to! — zaśmiał się pod nosem — A teraz chodźmy zobaczyć, który z trenerów jest lepszy!

I tak chwilę potem wyszliśmy na boisko. Po krótce przedstawiłem plan mojej drużynie, a potem zaczęliśmy grę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top