Rozdział 9
Lucy POV:
Światło zgasło, natomiast ja nie poczułam żadnej zmiany. Rozejrzałam się szybko po bibliotece, nic się nie zmieniło, oprócz jednego.
- Kim! Gdzie jesteś?-Nigdzie nie mogłam znaleźć dziewczyny. Co jeśli to moja wina, że ona zniknęła? Nie powinnam niczego dotykać. W ogóle nie powinnam tutaj być. To jakieś nieporozumienie, ja nie należę do tego świata. Zaczęłam biec w stronę wyjścia z biblioteki. Muszę komuś powiedzieć o tym co się tutaj stało. Może nie jest to za bardzo rozsądne, zważając na to, że prawdopodobnie ten dziwny facet chce mnie złapać, ale nie będę tu siedzieć i czekać na cud. Już i tak wystarczająco narozrabiałam.
Złapałam za klamkę, chcąc jak najszybciej się stąd wydostać. Niestety drzwi okazały się zamknięte. Świetnie, po prostu cudownie. Może jest tu jakieś inne wyjście. Odwróciłem się i oniemiałam. Ten facet,stał na środku korytarza, a obok niego leżała Kim, otoczona jakąś dziwną czarną poświatą.
- Puść ją!-Krzyknęłam.
- Chętnie, nie jest mi do niczego potrzebna. Jednak nic za darmo. Coś za coś, słonko.-Wzdrygnęłam się kiedy usłyszałam jego ochrypły głos.
- Czego chcesz?- Nie zamierzam mu pokazać, że się go boję.
- To proste, oddaj mi swoją moc.
- Chętnie, tylko, że ja nie mam żadnej mocy.
- Spójrz na swoje prawe ramię.- Po chwili zastanowienia wykonałam jego polecenie. Na mojej ręce znajdował się tatuaż. Dziwny tatuaż, skąd on się tu wziął?
- To znak twojej przynależności do strażników, oraz tego, że posiadasz władzę nad wodą. Oddaj mi swoją moc, a twojej przyjaciółce nic się nie stanie.
- Dlaczego chcesz jej ode mnie, a nie od innych strażników?
- Twoja jest silniejsza, na razie jest uśpiona, więc nawet jakbyś chciała coś zrobić, to nie dasz rady, więc nawet nie próbuj żadnych sztuczek. Decyduj się, czas leci. Twoja moc w zamian za życie twojej przyjaciółki.- Patrzyłam jak czarna energia, zacieśnia się coraz bardziej na ciele Kim, jeśli czegoś nie zrobię, ona się udusi.
-Dość! Ugh...dobrze, co mam zrobić?-Nie pozwolę jej umrzeć, nie znam jej długo, ale nie chcę jej śmierci.
- Wyciągnij przed siebie swoje dłonie.-Zrobiłam to co kazał, czekając na to co ma się stać.
- Dobrze, a teraz...trochę cię zaboli.- Zamknęłam oczy, nie wiedząc czego się spodziewać. W pewnej chwili poczułam jakby coś poraziło mnie prądem, nie mogłam oddychać, a ból rozchodził się po całym ciele. Z oddali usłyszałam swój własny krzyk. Poczułam jak nogi mi drętwieją, a ja przestaję nad nimi panować. Moja skóra zetknęła się z zimną posadzką biblioteki. Nie mogłam się ruszać, słyszałam jak on, śmieje się, a następnie znika. Kim upadła z łoskotem na ziemię. Chciałam do niej podejść. Sprawdzić czy nic jej się nie stało, ale nie mogłam. Moje powieki w jednej chwili zrobiły się ciężkie, tak jakby były z ołowiu. Zasnęłam zmęczona bólem, owinięta chłodem posadzki.
Hej:) Przepraszam za tak długą nieobecność, nawet nie zauważyłam, że przez tak długi czas nic nie wstawiałam. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał.W ramach przeprosin wstawię dzisiaj jeszcze dwa rozdziały:)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top