15. Ten uczuć, gdy czas na zabójcze zakupy
*Nieuchwytna wystawia głowę z bunkra za biurkiem*
Eeeeeee..... suprajz? Nowy rozdział napisany
Na dodatek długi rozdział
Gościnnie pojawia się postać z pewnej niesamowitej gry, którą mam przyjemność właśnie przechodzić~ A raczej dwie postacie z dwóch gier~
Kupało, Marzanno i Perunie, ile się naszukałam po internecie~ Ale chciałam, by wszystkie informacje były jak najbardziej zgodne z prawdą.
#########
Przygotowując mentalną listę miejsc do odwiedzenia, zeszłam do holu Hotelu Continental i podeszłam do recepcji.
- Panie Lauriamie, dzień dobry. W czym mogę pomóc? - spytała recepcjonistka.
- Czy jest somelier? - zagadałam, w pełni świadoma ukrytego znaczenia tych słów. Nie chodziło mi o znawcę win, nie oficjalnie.
- Nigdy nie opuszcza biura - padła odpowiedź. Więc pewnym krokiem skierowałam się do odpowiedniego pomieszczenia. Biuro someliera w połowie było wypełnione drogim alkoholem, głównie winem. Drugą połowę wypełniał asortyment najróżniejszego nowoczesnego uzbrojenia.
Sam somelier pochylał się nad zestawem noży.
- Pan Lauriam Nerium, jak miło - przywitał się, odkładając sztylet na miejsce - W czym mogę służyć?
- Mam ochotę na degustację - oznajmiłam. Somelierowi oczy rozbłysły
Powodził wzrokiem po szklanych gablotach. Wewnątrz nich, na stojakach, znajdowały się różnorakie pistolety. Otworzył gablotę, wyciągając dwie zgrabne spluwy z karbowanymi lufami.
- FN Five seveN, nazwa nawiązuje do kalibru 5,7 mm. Naboje przypominają amunicję do karabinu, mają stożkowy czubek zamiast grzybkowego. Daje to dużo większą prędkość pocisku oraz ogromną siłę przebicia. Przebijają się nawet przez standardowe kamizelki kuloodporne. Magazynek grubszy, zawiera dwa rzędy naboi.
Chwyciłam broń, wycelowałam w ścianę. Zimitowałam kilka pozycji strzeleckich, wyjęłam magazynek, włożyłam go z powrotem. Dobry sprzęt. Kiwnęłam głową, odkładając FN na stół.
- Coś jeszcze? - spytał somelier, wiedząc, że na jednej broni nie zaprzestanę.
- Coś potężnego, na daleko.
Somelier się zamyślił, ale już po chwili wyciągał z szafki piękny karabin snajperski.
- Wiem, że gustuje pan w Sabatti, kaliber .308 Winchester, ale szczerze polecam karabin bawarskiej firmy Unique Alpine TPG-3 z pociskami kalibru .338 Lapua Magnum. Zasięg około półtora kilometra.
Wzięłam go do ręki, testując wszelkie funkcje. Pasuje mi, odłożyłam snajperkę na stół obok pistoletów.
- Co pan sugeruje na pokaz fajerwerków? Coś z pazurem, ale elastycznego.
Somelier się uśmiechnął. Oczy mu zabłysły.
- Sugeruję B&T GL-06 - oznajmił i wyjął z gabloty granatnik - Szwajcarskie wykonanie. Gwintowana lufa długości 280 mm, pozwala na strzelanie każdą amunicją 40mm, zarówno śmiertelną jak i niletalną.
Granatnik skończył obok rosnącej sterty zakupów. Do niego szybko dołączyły dwa ukryte ostrza w szkieletowych karwaszach, aby łatwiej je było ukryć w rękawach. Potem jeszcze cały zestaw ultra-ostrych noży do rzucania, karambity, pałka teleskopowa oraz zapasowa para pistoletów, tak w razie "W".
Potwierdziłam z somelierem dostarczenie broni do mojego pokoju w Hotelu Continental, wsadziłam mu do ręki spory stosik złotych monet, i ruszyłam na miasto.
Kierowałam się do krawca.
Skoro miałam zrobić czarodziejom jesień średniowiecza, to musiałam dobrze wyglądać!~
Już za moment otwierałam drzwi przybytku krawieckiego, należącego do najlepszej projektantki gotyku/rock/cyberpunka po tej stronie Tamizy.
Dzwonek radośnie obwieścił moją obecność.
- Witam w Gehennie, diabelskiej chałupie, wiedz, że mamy cię głęboko... na względzie. Co będzie? - Gabi siedząca za ladą palnęła nawijkę, znudzona w cztery diabły.
Stuknęłam złotą monetą o ladę, zwracając jej uwagę na siebie. Oczy jej zabłysły, na widok mój i złota.
- Chcę skorzystać z mojego złotego pakietu - zaczęłam - Zamówienie deluxe, ekspresowe.
- Dawno nie miałam zamówienia VIP~ - wyszczerzyła się Pastel Gothka i zaprosiła mnie na zaplecze, za drzwi z kłódką i wielkim napisem "STREFA PRACOWNICZA, WSTĘP WZBRONIONY".
Znaczy, teoretycznie to było zaplecze. W praktyce mieściła się tu pracownia do ekspresowych i specjalnych zamówień. Była gigantyczna, świetnie oświetlona i wypełniona różnorakimi maszynami do wykonywania różnorakich przedmiotów składających się na ubiór. Wszędzie kręcili się pracownicy. Jak tylko mnie zobaczyli, wybuchło wśród nich podniecenie.
Gabi zamknęła drzwi na cztery rodzaje zamka, wyraźnie podekscytowana. Zatarła ręce, szczerząc się ja diabeł gdy zobaczy grzesznika. Zaprowadziła mnie w stronę ogromniastego, trzy-skrzydłowego lustra. Kazała mi stanąć na zydlu, by mieć lepszą perspektywę.
- Więc, co to za okazja?
- Zostałam zaproszona na rok do prestiżowej szkoły magii, potrzebuję eleganckich ubrań na specjalną okazję - Gabi zaczęła krążyć dookoła mnie, mierząc mnie wzrokiem - Z dodatkowymi akcesoriami i butami.
- Jaki styl?
- Wiktoriański gotyk.
- Płaszcz?
- Dalej masz ten czarny materiał co ci dałam na przebadanie?
- Ten z materiału chroniącego przed korozją Ciemności? Mam. Zrobić płaszcz z niego?
- Tak.
- Kamizelka?
- Dwie kieszenie, cztery guziki.
- Spódnica czy spodnie?
- Spódnica oraz spodnie.
- Rękawiczki?
- Z tego samego materiału co płaszcz, całe. Harpun w lewej, paralizator w kostkach obu.
- Pończochy?
- Taktyczne, czarne.
- Buty?
- Platforma 10 cm, obcas 20 cm, ostrze w palcach i w obcasie.
- Akcesoria?
- Pierścień z ostrzem, kolczyki z barierą magiczną i fizyczną, szpilki do włosów z ostrzami.
- Podszewka?
- Taktyczna.
- Dostosować do zmiennych wymiarów ciała?
- Tak.
Krawcowa zapisała sobie parametry na białej tablicy. Zaraz cała pracownia ożyła.
Zawsze przyjemnie jest oglądać Gabi podczas pracy. Jest mieszanką czarownicy i księżniczki, więc ciuchy szyła mi mieszanina magii i leśnych zwierząt. Para gołębi i mysz z monoklem zmierzyły mnie taśmą krawiecką. Zaczarowana igła tańcowała po tkaninach wraz igłą i nożyczkami. Krasnale w kącie w pół godziny stworzyły moje buty z niczego. Wróżki wykonały całą moją biżuterię a potem ją zaczarowały. Gadżety wyszły spod ręki starej krasnoludzkiej mistrzyni.
Dosłownie godzina i wszystko było gotowe.
Bez żalu wręczyłam Gabi ciężki mieszek wypełniony po brzegi złotem. Odebrałam zamówienie.
Zerknęłam na lustro do przymiarek.
- Mogę skorzystać z teleportu? - nie chciało mi się szukać innego punktu.
- Pewnie - Gabi mrugnęła, skończywszy liczyć pieniądze - Przyjemność robić z tobą interesy~
Podeszłam do lustra w którym przed godziną mnie mierzyli. Zamgliłam je swoim oddechem, po czym wpisałam współrzędne. Lustro błysnęło. Przeszłam przez nie, prosto na zaplecze sklepu ezoterycznego, w którym mieścił się warsztat Viktora.
Tak, właśnie się przeniosłam pomiędzy Londynem a Night City.
Warsztat drogiego ripperdocka mieścił się w piwnicy, więc zbiegłam schodami w dół. Viktor znowu oglądał walki bokserów.
- Proszę, proszę, kogo moje oczy widzą. Toż to sam Grzegorz Brzęczyszczykiewicz~ Co tym razem mam ci wymienić? - kopnął swój stołek na drugą stronę pomieszczenia, gdzie stał fotel rodem z gabinetu dentystycznego z monitorami dookoła.
- Słyszałem, ze dorwałeś się do oczu z najwyższej półki? - ripperdock potwierdził wieści kiwnięciem głową - Dodatkowo chcę wstawić sobie monostrunę. Ile płacę i ile ci to zajmie?
Viktor zgasił peta i założył to swoje ripperdocowe ustrojstwo na rękę.
- A z dwie godziny i będzie zrobione, płacisz 10 000 eurodolarów. Siadaj na fotel, muszę jeszcze zerknąć na te zęby co ostatnio wymieniałeś. Nie zdjąłeś drutów, mam nadzieję?
Szybko wskoczyłam na fotel, obnażając spięte drutami zęby. W międzyczasie zrobiłam mu przelew na odpowiednią kwotę.
- Świetnie, teraz możemy je zdjąć, już nie są potrzebne. Oczy mają być pół żółte, pół niebieskie, z pionowymi źrenicami i czarnym białkiem? Wpinaj się.
- Tak - odsłoniłam gniazdo w moim lewym nadgarstku, wyciągając stamtąd kabel. Szybko podpięłam go do odpowiedniego gniazda. Viktor zaaplikował znieczulenie i zaczął wszczepiać mechanizm monostruny w moje prawe przedramię. Potem zajął się oczami. Powiem, chwilowa ślepota i widok z innej perspektywy niż moja głowa za każdym razem jest jednakowo zabawny co przerażający.
Na koniec zdjął druty z moich zębów. Wolność!~ Wreszcie mogę żuć gumę i nie martwić się, że mi się zaplącze w aparat!~
Wyszłam z gabinetu uzbrojona w nowe oczy, nowe zęby, nową broń ukrytą pod skórą oraz w stymulanty. Żeby wszczepy się dogadywały z moim organizmem.
Teraz sobie pomyślicie: "Murcielago, jesteś uzbrojona jak na wojnę, chyba już koniec z zakupami?" Otóż nie. Idę na użytkowników magii, a to się prosi o jeszcze inne wyposażenie. Mam już broń, zbroję, akcesoria, wszczepy na wypadek zaskoczenia. Teraz potrzebuję jeszcze wyposażenia zawodowca.
Smutaśnie, ale żadne takie nie było dostępne w Londynie czy Night City, nie ważne czy u zabójców, mahoge, magicznych czy niemagicznych. Musiałam skoczyć do specjalnego miejsca.
I jak na złość nie było tam punktu szybkiej teleportacji. Będę musiała zrobić to ręcznie.
Żeby nie zniknąć na widoku ludzi, żeby potem jakiś youtuber nagrywał filmiki o tajemniczej znikającej dziewczynie (ewentualnie o bugach w Matrixie), ruszyłam plątaniną alejek, monitorując coraz przerzedzający się tłum. Poczekałam, aż będę sama.
Na koniec skręciłam w boczną alejkę, nie zwracając uwagi na jej ślepy koniec. Pomiędzy jednym krokiem a drugim, świat wokół mnie się zmienił. Przez jeden krok kroczyłam po powierzchni nieskończonego oceanu, w którym odbijało się nieskończone nocne niebo, usiane gęsto gwiazdami.
Przy drugim kroku stałam już na wyłożonym brukiem dziedzińcu, pośrodku na wpół zawalonej twierdzy. Czyste, górskie powietrze wypełniło mi płuca. Było chłodno, pomimo początku lata.
Znając drogę i wiedząc gdzie przebywa jedyny aktualny mieszkaniec twierdzy, ruszyłam przed siebie. Z gracją wspięłam się na mury i podążyłam torem przeszkód, dla zabawy wykonując co bardziej wymagające parkourowe sztuczki. Kończąc trasę potrójnym saltem, moje buty wylądowały na bruku przed parą solidnych wrót. Pchnęłam je, a w nos uderzył mnie zapach jedzenia, podszyty zawsze tu obecnym zapachem ziół, grzybów, stali, skóry oraz mutagenów.
Nie należy zapominać o zapachu magii oraz o woni przeznaczenie-magia-biały-wilk-miecz należącej do jednej, konkretnej osoby. Ale nie jej szukałam. Z resztą, i tak go tu akurat nie było.
W kuchni przy ognisku siedział stary wiedźmin i sączył herbatę z kubka. Na dźwięk moich butów obrócił się.
- Wiesia, mogłaś uprzedzić, że wpadniesz - dźwignął się z krzesła - Zrobiłbym gulasz. Albo bigos. Musisz jeść, dziecino. Sama skóra i kości.
Mamrocząc zaczął nalewać gęstej zupy warzywnej z kotła nad ogniem do drewnianych misek. Uśmiechnęłam się, zajmując miejsce przy stole.
- Papcio Vesemirze, przecie wiecie, jak jest. Bez knyplówki ciężko by mi było się wtopić w tłum.
- Cichaj, Wiesia. Najpierw jedzenie, potem interesy.
Uśmiech nie schodził mi z twarzy podczas jedzenia. Zupa była ciepła, gęsta i pyszna. Dostałam na dodatek pajdę chleba z masłem. Do szczęścia więcej mi nie trzeba.
- Więc, co cię tu sprowadza? - spytał Vesemir po skończonym posiłku. Postawił przede mną kubek parującej herbaty.
- Dostałam duże zlecenie - zaczęłam, siorbiąc miętowy napar - Więc się przygotowuję.
- Czego ci potrzeba?
- Wszelakiego rodzaju petard, eliksiry, może jakiś mutagen, co tam w arsenale macie.
Papcio Vesemir uśmiechnął się jak wilk. Drapieżnie.
- Choć ze mną - wstał od stołu - coś ci pokażę.
Zaprowadził mnie do podziemi, przez kilka ciężkich wrót i mosiężnych zamków, oraz przez co najmniej cztery magiczne bariery. Wreszcie, z dramatem, roztworzył ostatnie drzwi.
- Wybieraj do woli.
Oczy mi zabłysły.
Przede mną rozciągała się wiedźmińska zbrojownia.
Rzędy naoliwionych mieczy najróżniejszych wymiarów, sztylety, młoty, włócznie, halabardy, baty, kastety; zbroje od lekkich po ciężkie, fiolki z kolorowymi eliksirami, olejami, odwarami, petardy i kamienie runiczne.
A ja mogłam przebierać i wybierać do woli~
#########
Jak to mówi Thrawn1.... polsat!~
W następnym rozdziale perypetie Kradzieja, Diablicy, Lightbringer i Pożogi~
PS: Art Murci w nowych ubraniach w trakcie~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top