Rozdział 7

... POV:

Hmm...Ciekawe...Czyżby moi poddani znaleźli piątą, zaginioną strażniczkę? Ale to przecież niemożliwe. Zamordowałem całą jej rodzinę  siedemnaście lat temu. Jak to możliwe, że przeżyła? Jej rodzice nie mogli władać tak wielką mocą, aby ją uratować, nikt takiej nie posiada. Oczywiście oprócz mnie. Nie mogę tego zignorować. Przepowiednia wyraźnie mówi, że tylko ona może stanąć mi na drodze. Jest jedyną istotą, która powinna być martwa. Na razie nie jest niczego świadoma, mam mało czasu, aby ją zgładzić. Gdyby nie ten portal, byłoby po sprawie, ale...ktoś jej pomógł. Ona nie zdaje sobie sprawy o swoim pochodzeniu i mocy. Tylko doświadczony strażnik posiada umiejętność otwierania portali. No cóż, stało się, nie będę na razie o tym myślał. Wstałem z skórzanego fotela, a następnie skierowałem się do mojej komnaty.~Pokaż mi ją~Lustro od razu spełniło moją prośbę. A więc to tak...będzie rozmawiać z radnymi. Nie, nie może, muszę ich powstrzymać. Im mniej wie, tym lepiej. Teraz, teraz jest odpowiedni moment. Pobiegłem do komnaty zaklęć. Tym samym każąc moim wiernym sługom zjawić się tam zaraz po mnie. Kiedy wszyscy przybyli, wyciągnąłem rękę. Czas otworzyć portal.~Nuthria~. 

Lucy POV:

- Matthew.-Uśmiechnęłam się na jego widok, ale kiedy zobaczyłam co znajduje się za nim, mina mi zrzedła.-Uważaj!-Chłopak natychmiast się odwrócił po czym bez wahania zaczął iść w stronę zagrożenia. Cienie, znowu one, tylko tym razem nie są same. Mężczyzna, wysoki, ma może z metr osiemdziesiąt, odziany w czarny płaszcz, na twarzy ma maskę. Wzdrygnęłam się kiedy swój wzrok skierował na mnie. Chyba nie polubię tego gościa.

- Do środka, już! Ja się nim zajmę!

Chciałam zaprzeczyć  i powiedzieć, że przecież nie zostawię go samego, ale nie zdążyłam, gdyż Kim złapała mnie za ramię i siłą wciągnęła do budynku.

- Nie zostawię go tam!- Sprzeciwiłam się.

- Poradzi sobie, zresztą jedynie byś mu utrudniała robotę, nie masz doświadczania w  walce.- Auć, zabolało.- Teraz chodź, tu nie jest bezpiecznie.

Biegłyśmy ramię w ramię, nie zwracałam uwagi na otoczenie. Wiedziałam, że Kim ma rację i muszę za nią pójść. W pewnym momencie potknęłam się, a kiedy odzyskałam równowagę, zobaczyłam trzy sjene, stojące na przeciwko nas. Jak one się tu dostały? 

Załatwię to.-Mruknęła brunetka. Wystawiła ręce przed siebie. Jej oczy zrobiły się całkowicie białe. Włosy zaczęły delikatnie się unosić. Spojrzałam w kierunku naszych wrogów. Oniemiałam. Latali w powietrzu niczym piórka, obijając się o siebie. To tak jakby Kim kontrolowała ich ruchy. Cofnęła prawą rękę. Ich miecz poleciały w tył. Wyprostowała ją gwałtownie do poprzedniej pozycji. Broń przecięła powietrze, zabijając tym samym ich właścicieli. 

- Szybko! Później ci to wytłumaczę! 

Ponownie biegłyśmy w nieznanym mi kierunku. Po głowie chodziło mi tylko jedno pytanie: Jak? 

Przepraszam, że nie wstawiałam długo rozdziału:( Nie miałam weny:( Piszcie co myślicie o rozdziale, miłej nocy życzę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top