Rozdział 6

Lucy POV:

Dziewczyna, która ewidentnie nie była do mnie przyjaźnie nastawiona, zeszła ze swojego wierzchowca, wyjęła również swój łuk i strzałę.

- Masz minutę, żeby powiedzieć co tutaj robisz, inaczej ta strzała trafi prosto w twoje serce.- Powiedziała brunetka.

- Ja...nie wiem. Trafiłam tu przez przypadek, uciekałam przed cieniami, a potem przeszłam przez jakiś magiczny portal i trafiłam tutaj.- Mówiłam szybko i chaotycznie, przed oczami miałam wizję, jak ta strzała przeszywa moje ciało i cóż...nie jest to zbyt optymistyczna wizja. 

Dziewczyna opuściła broń, po czym zamyśliła się nad czymś. Nagle spojrzała się na mnie, bez większego entuzjazmu powiedziała:

- Chodź ze mną, powinnaś porozmawiać z radnymi. 

Rozejrzałam się za ewentualną drogą ucieczki. Jak na złość stałam na odkrytym terenie, chyba jakiejś polanie, za mną jakieś pięćset metrów rozpoczynał się las. Na pewno nie zdążyłabym tam dobiec i  się gdzieś ukryć. 

- Ja, wolałabym wrócić do domu. Nie chciałam tu trafić. Zapomnę o tym wszystkim tylko pozwól mi odejść.

Brunetka westchnęła, a chwilę później złapała mnie za nadgarstek i zaczęła ciągnąć w stronę swojego zwierzaka:

- Uwierz mi, że to nie takie proste jak myślisz. Po za tym przestań się tak trząść jak osika, nie zrobię ci krzywdy. Moim zadaniem jest patrolowanie tej okolicy, a kiedy zobaczyłam nie znaną mi dziewczynę, musiałam zareagować. Teraz kiedy wiem, że prawdopodobnie jesteś jedną z nas, nie mam zamiaru nic ci robić. A tak w ogóle to koło twoje domu, na pewno panoszą się jeszcze jakieś sjene, a uwierz mi, że nie chcesz się z nimi spotkać, nie mając przy sobie żadnej broni. 

- Sjene?- Zapytałam, kiedy zatrzymałyśmy się przy gryfie, z bliska wydaje się całkiem uroczy. 

- Inaczej cienie. Dla nas nie są bardzo niebezpieczne, ale dla śmiertelnika, lub niedoświadczonego wojownika, to już inna sprawa. Tak czy inaczej nie martw się, tu jesteś bezpieczna, jestem Kim.- Na jej twarzy pojawił się coś ala uśmiech, kiedy wystawiła do mnie rękę.

- Lucy. Jak zamierzasz zabrać mnie do tych radnych?

Spojrzała na mnie jak na idiotkę, a następnie wskazała palcem na gryfa.

- Nie ma mowy, nie wsiądę na niego.- Pokręciłam przecząco głową.

- Jak już coś to na nią. Nazywa się Stessy. 

- Um...a nie mogłabym pojechać na nim?-Wskazałam głową jednorożca, który jak na zawołanie podniósł łeb i podszedł do nas. 

- Niestety, ale nie. Tak będzie szybciej. Wsiadaj i nie marudź. 

Z niechęcią zrobiłam to o co "poprosiła" mnie brunetka. Chwilę później zrobiła to samo. Złapałam się jej pleców i czekałam na to co nieuniknione. 

Piętnaście minut później wylądowałyśmy na ziemi, a ja z radości prawie się popłakałam. W sumie nie było źle. Było strasznie okropnie, tragicznie, a na dodatek chyba nie wspomniałam, że mam lęk wysokości. 

- Dobra, przestań się obijać tylko chodź. Im szybciej porozmawiasz z radnymi tym lepiej.- Kim złapał mnie pod ramię i pociągnęła w stronę ogromnego budynku.  Weszłyśmy szybko po schodach i już miałam otworzyć drzwi, kiedy za plecami usłyszałam znajomy głos.

- Lucy? To ty? 

Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się nie kto inny jak Matthew. 

Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Czekam na gwiazdki i komentarze, które naprawdę motywują do dalszego pisania. Następny rozdział pojawi się kiedy pod tym rozdziałem będzie co najmniej jeden komentarz i jedna gwiazdka.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top