Rozdział 12
Lucy POV:
Dlaczego on jest taki uparty? Jeżeli myśli, że się go posłucham, to chyba sobie żartuje. Nawet jeśli on nie chce ze mną rozmawiać to musi mi powiedzieć co się stało z Kim. Wyszłam na korytarz,zastanawiając się w którą stronę powinnam pójść. Zdecydowałam się, że skręcę w lewo, najwyżej spotkam kogoś innego niż Ethana i on powie mi dokąd mam pójść. Szłam powoli, podziwiając obrazy wiszące na ścianie, przedstawiały różne postacie, krajobrazy, zwierzęta. Były też takie, które niczego nie pokazywały. Taka różnorodność sztuki, że aż dziwne, że to wszystko do siebie pasuje. Wokół mnie panowała cisza. Czemu zawsze tak jest, że jak kogoś szukasz, to nikogo nie możesz znaleźć? Dotarłam do wielkich marmurowych schodów, pokrytych czarnym dywanem. Bordowe ściany idealnie komponowały się ze złotymi dodatkami. Pomieszczenie rozjaśnione było prze światło, które wpadało przez ogromną szklaną kopułę znajdującą się zamiast sufitu. Ktoś musiał włożyć dużo pracy, aby tak dobrze udekorować to wnętrze. Po chwili namysłu postanowiłam, że zwiedzę korytarz do końca, a jeśli nadal nie znajdę żywej duszy,to wrócę tu i zejdę na dół.
- Lucy?- Podskoczyłam na nagły dotyk na moim ramieniu. Odwróciłam się stronę uśmiechniętego bruneta, po chwili mi również udzielił się jego nastrój.
- Matt, jak dobrze cię widzieć. Nic ci się nie stało? Przepraszam, że zostawiłam cię w tedy samego z tymi potworami, chciałam pomóc, ale Kim powiedziała, że i tak nie dałabym rady, a jedynie cię rozpraszała z resztą miała całkowitą rację i...
- Hej, spokojnie, nie musisz się martwić, jestem cały. To miłe, że się martwiłaś.-Jego uśmiech poszerzył się, a ja odetchnęłam z ulgą. Naprawdę go polubiłam w pewien sposób zaczęłam traktować jak brata, choć to niedorzeczne, bo przecież znamy się tak krótko.
- Wiesz może gdzie znajdę Kim?
- Odpoczywa w swoim pokoju. Mówiła, że nie za bardzo pamięta co wydarzyło się w bibliotece. Jedyne co sobie przypomniała to to, że dotykałaś kuli, to prawda?
- Tak, wiesz ja chyba muszę ci o czymś powiedzieć. O tym co wydarzyło się w bibliotece.
- Dobrze, ale nie teraz. Poczekajmy z tym aż Bella i Conrad wrócą, tymczasem ty powinnaś odpocząć.
- Wolałabym najpierw zobaczyć się z Kim o ile to możliwe.
- Myślę, że nie będzie z tym problemu, chodź, zaprowadzę cię do niej.
Wziął mnie pod ramię, a następnie ruszyliśmy tam skąd przyszłam.
- Powiedz mi, kim jest ten facet, ten który nas zaatakował?
- Valentine?
- A czy on nie miał przypadkiem na imię Aros?
- Kiedyś tak, ale kiedy przestał być strażnikiem, zmienił imię. Niektórzy wciąż nazywają go starym imieniem, tak jakby nie mogli się pogodzić z tym, że się zmienił.
- Chodzi ci o Bellę i Conrada, tak?
- Valentine był ich przyjacielem, ale ich zdradził, ledwie uszli z życiem, reszta poprzednich strażników nie miała tyle szczęścia.
- Poprzednich strażników? To oni już nie pełnią tej...eee....roli?
- Nie. Co dwadzieścia lat rodzi się nowe pokolenie, pięciu nowych, wybrańców którzy otrzymują dar kontroli nad danym żywiołem. Do obowiązków poprzedniej drużyny, należy również odnalezienie ich i wyszkolenie. Wygląda na to, że ty jesteś ostatnią, zaginioną strażniczką.
- Skoro ja jestem piąta, to brakuje mi jednej osoby.
- Nie dziwię się. Nie miałaś okazji poznać Anastazji. Jak tylko wróci, to cię z nią zapoznam.
- Dobrze, a teraz zadam ci dziwne pytanie...um...gdzie my właściwie jesteśmy?
- To długa historia, więc opowiem ci ją kiedy indziej. Na razie powinnaś wiedzieć, że nie jesteśmy na Ziemi, to zupełnie inny świat, a tymczasem jesteśmy na miejscu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top