Prolog

Według Jack'a:

Jack przechadzał się ulicami miasta, nikt tutaj nie mieszkał, oprócz około tysiąca rodzin, malutkie miasteczko a nawet wieś. Dlaczego więc przenoszę się do niego? Po co to wszystko? Takie samo pytanie zadał sobie ten oto szanowany policjant. Nie jednego złapał, ale to co zostało mu przydzielone tym razem sprawiało, że mężczyzna miał dreszcze. Wiedział, co go czeka jak wyda się, że zdradził pewna mafie. Kim jest owa mafia? Opiera się ona głównie na narkotykach, co jest racją ale nie z tego jest znana, gwałty, pobicia i kradzieże świadczą o wandalizmie. Zabójstwa których dokonali dotyczą aż 600 osób. Ludzie przerażeni z tad uciekają. Lecz on naprawi to i zmieni całokształt losu. Jest szalony i pewny siebie ale jaką ma pewność, że sam nie zginie?

Według Czkawki:

Młody chłopak, przeprowadzał rozmowę telefoniczną która brzmiała niczym syna z ojcem. A ludzie z niej byli przepełnieni jadem dla siebie wzajemnie.

-Czkawaka.- powiedział zdenerwowany i podniecony internetowy znawca. Chciał coś dodać ale zostało mu to przerwane...

-Smark, ja nie mam czasu idz do As ona Ci da dupy chętniej niż ja.-wysyczał wiedząc że nic nie zdziała.

-Blagam cię kurwa...

Czkawka westchnął ciężko i rozłączył się prawie że od razu wsiadając w samochód. Podjechał pod dom mężczyzny i wszedł bez pukania czy ostrzeżenia. Kolega z pracy stał już przed nim nago. Nie zwracał uwagi na nie zamknięte drzwi, które z trudem zamknął młodszy.

-Zaczekał do cholery!- uniósł głos, za co oberwał w twarz.

Rozłożył ręce kładąc głowę na bok. Jego wróg z pracy momentalnie wziął się że tak to ujmę "za niego". Scyzorykiem rozebrał go całkiem niszcząc ubrania, na co twarz chłopca wykrzywiła się w grymasie. Mężczyzna nie zadbał nawet o komfort. Bez problemu pozbawił go spodni i bokserek.

Przewrócił naszego bohatera na brzuch, łapiąc ręce z tyłu aby nie szarpał sie za bardzo i wszedł w niego od razu, bez przygotowania.

Poruszał się brutalnie w ogóle nie dbając o odczucia kolegi. Zgwałcił go znów. Czkawaka nie reagował, czekał z nadzieją aby mężczyzn wreszcie w nim skończył. Pech chciał, a może raczej szczęście, że w chłopcu obudziła się chec wolności. Zaczął się szarpać i wręcz błagać o pomoc. Do domu wbiegł policjant który szybko odsunął mężczyznę od chłopca, a kiedy ten rzucił się na niego, potraktował go paralizatorem.

- Chodź, jestem z policji, pomogę ci. -Powiedział białowłosy mężczyzna, któremu młodszy padł na ziemię z utrata przytomności. Szybko wszystkie służby zostały zawiadomione, a jego samego przewźieli do szpitala.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top