8. Rozmowa

Dawno nie dostałam od was komentarzy, wiecie co robić?

_____________________

Pov. Veronica

Po tym całym śnie, nie wiedziałam co z sobą zrobić. Prześladował mnie podczas mycia się, ubierania, malowania, a nawet oddawania moczu. Nie zeszłam na śniadanie, tłumacząc się złym samopoczuciem, co było gówno prawdą. Od mamy dostałam zieloną herbatę i kazała mi odpoczywać.

Nie mogłam spojrzeć teraz Charles' owi na twarz, a co dopiero w oczy. Nie często zdarzała się sytuacja gdzie można było mnie zawstydzić, przynajmniej nie publicznie.zawsz śmiałam poker face, a dość mocny makijaż tylko ułatwiał mi ukrycie chociaż jednej oznaki zawstydzenia.

Czułam się wtedy bezsilnie, nie czułam tego uczucia aż do tej chwili. Czy to by coś zmieniło, skoro i tak będę spędzać z nim dużo czasu? Owa sytuacja mogła się zdarzyć nawet za tydzień. A jak byłby to Ares?

Boże, nie jestem dobra w logicznym myśleniu!

Niestety kiedyś musiałam wyściubić nos z swojej komory ochronnej, a taka chwila przyszła w porze obiadowej gdzie ból w brzuchu i ssanie było nie do wytrzymania. Wtedy dość niechętnie zeszłam do stołu, gdy rodzeństwo kończyło nakrywać do stołu, mama kładła ostatnie potrawy, które sama upichciła, a reszta domowników zaczęła się zbierać. W tym i on.

Oprócz stroju nie zmienił się z tego jak go zapamiętałam. Miał czarne jeansy z paskiem, które spoczywały na jego biodrach i ciemną, przylegającą do jego umięśnionego torsu koszulkę. Ares był tak samo ubrany, eksponując swoje mięśnie na klacie.

Że moja siostra jeszcze nie zaczęła się ślinić na jednego z nich? I jej maślane oczka są wlepione w swojego chłopaka?

Nadal jej się dziwię jak z nim wytrzymuje. Są w sobie zakochani po same uszy i aż rzygam tęczą gdy na nich patrzę. Też bym tak chciała... Może niekoniecznie z Nathaniel'em, ale jakimś miłym i równie sarkastycznym chłopakiem co ja, który odpowiednio by się mną zajął, przebił mur i szybko by mi się nie znudziło. Czemu nie?

Teraz tak wpadła mi myśl. Jakie cechy powinien mieć? Na pewno by musiał lubić sport i adrenalinę. Przydałoby się by był sarkastyczny, wtedy zrozumiałby moje niektóre żarty. Kulturalny oraz mądry. A to tylko podstawa...

- Nakładajcie, ja jeszcze przyniosę sałatkę. - oznajmiła mama z uśmiechem i w podskokach wróciła do kuchni.

Obok mnie na całe szczęście siedział Alex i Mery, to są nasze stałe miejsca. Jak mówił tata trojaczków się nie rozdziela, bo może razem są okropne, ale osobno to prawdziwy armagedon. Nie wiem czemu tak mówił, ale podobno jak byliśmy młodsi dawaliśmy im popalić.

- Smacznego - oznajmił tata, nakładając sprawnym ruchem kawałek kaczki w sosie pieczeniowym i farszem warzywnym w środku.

Również to zrobiłam bo to chyba moja ulubiona potrawa z wszystkich, które robi moja mama. Mogłabym ją jeść codziennie, przez miesiąc i zakładka że jeszcze by mi się nie znudziła. Ale to wina mamy, ona robi ją taką dobrą.

Do tego nałożyłam jeszcze ziemniaki i trochę sałatki, która przyniosła wcześniej moja matka. 

Jedliśmy w ciszy, może co jakiś czas rodzice zagadywali naszych gości, by nie czuli niezręcznej atmosfery. Przez cały obiad nie patrzyłam ani na jednego, ani na drugiego mojego ochroniarza. Swój wzrok za to utkwiłam w małej plamce na beżowej ścianie w salonie.

W szybkości światła wszystko zjadłam i wstałam od stoły nieco z bardzo gwałtownie, przez co wszystkich wzrok skupił się na mnie. Pierwszy raz nie chciałam być w centrum uwagi.

- Veronica? - zapytał tata, posyłając mi pytające i pełne troski spojrzenie. - wszystko w porządku?

- Tak, tak. Idę się spakować... - oznajmiłam, wymyślając pierwszą lepszą wymówkę. Nie chciałam by tata się martwił, w dodatku faktycznie musiałam to zrobić, inaczej pojadę bez niczego.

- No dobrze... - mruknęła mama, marszcząc brwi. - Pamiętaj że jutro jest czas dla rodziny. Nie chciałabyś bym pomyślała że ważniejsze od rodziny jest siedzenie samemu w pokoju, prawda? - zapytała przenikliwie.

- Za długo mieszkasz w Włoszech, kochanie - wtrącił ojciec. - Stałaś się strasznie rodzinna i sentymentalna.

- Zamknij się. - upomniała swojego małżonka i posłało mu zabójczo - rozbawione spojrzenie.

- Pamiętam mamuś. - wymruczałam odpowiedź i udałam się do swojego pokoju, aż się za mną kurzyło.

Spakowałam całą moją szafę i parę kosmetyków. Na pewno większość z nich zostaje tutaj, raczej na misję nie muszę się przesadnie malować, by kogoś olśnić.

Wyliczając w pamięci wszystkie rzeczy, by przypadkiem czegoś nie zapomnieć usłyszałam pukanie do dni. Bałam się że to Charles, jednak był to mój brat - Alex.

- Hej - mruknął i bez żadnego skrępowania walnął się na moje przed chwilą pościelone łóżko. Nienawidzę go ścielić rano, w ogóle tego nie lubię. - Co się stało?

-  W jakim sensie? - pytam nie wiedząc o co mu chodzi i udając że nadal czegoś szukam w szafce, by nie widział mojej twarzy.

- Na obiedzie. Znam cię, jesteśmy z jednego plemnika. W dodatku byłaś cicha, jadłaś jakby zależało od tego twoje życie i nie podnosiłaś wzroku powyżej talerza. Co jest? - powtarza poważniej, siadając po turecku.

- Nic - upieram się przy swoim.

- Cholera, Veronica! - podnosi głos, na co automatycznie się spinam i przenoszę swoje spojrzenie na brata. - Nie udawaj, gdy nie musisz. Doskonale wiem kiedy kłamiesz, bo sam to robię. Nie chcę byś dusiła wszystko w sobie, tak samo Mery. Martwię się o moje siostry.  -  oznajmił i aż mnie coś ścisnęło za serce, widząc jego minę.

Westchnęłam przeciągle, szukając ratunku gdzieś w kątach mojego pokoju. Nie jestem gotowa na tą rozmowę. Postanawiam mu powiedzieć, w końcu lepszy on niż rodzice.

- Wiesz pewnie że przydzielono mi ochroniarzy. - zaczynam nadal na niego nie patrząc.

- Tak, Charles i Ares. - przerywa mi.

- Owszem. Wczoraj... Tak jakby pocałowałam się z jednym z nich i miałam o nim sen, ale nie taki zwykły,  a erotyczny. Wiesz jakie to dziwne fantazjować o własnym ochroniarzu, który będzie z tobą przez kilkanaście godzin w ciągu dnia? Już dziś nie mogłam spojrzeć mu w oczy, a co dopiero za kilka dni. To nie powinno mieć miejsca i może ja tu zostanę? Tu jest bezpiecznie, nie znajdą mnie. Tka to dobry pomysł... - nawijałam jak katarynka, a szok na twarzy brata tylko utwierdzał mnie że wypaplałam się z wszystkiego jak zwykle.

- Okej... - mruknął po dłużej chwili ciszy, powolnie mrugając. - Tego się nie spodziewałem.

- Tak, ja też - podrapałam się niezręcznie po karku. Opadłam bezwładnie na miejsce obok Alex' a i zamknęłam oczy. - Pierwszy raz nie wiem co mam zrobić. - wyznałam zrezygnowana.

- To nic dziwnego. Tata nie pozwolił nawet mi zbliżyć się do żadnej dziewczyny emocjonalnie, a co dopiero was. Jesteś po prostu zielona w tych tematach.

- Masz zielone? - zapytałam uśmiechając się delikatnie na wspomnienie, gdzie wymyśliliśmy to zdanie.

- Gram w zielone. - odpowiedział i również się glebnął. Trawiliśmy w ciszy, pogrążeni w swoich myślach co dało bardzo melancholijny nastrój całej naszej rozmowie. - Może pogadaj z nim?

- Nie mam siły... Wyjdę na idiotkę.

- I co z tego? - wzruszył delikatnie ramionami. - Będzie ci lżej na wątrobie.

- Łatwo powiedzieć. - zawarczałam.

- Zanim znów wybuchniesz ja się zwijam. Mieliśmy zagrać w Fifę, rozumiesz nie? - pyta podciągając się i wstając z materaca. Kiwnęłam głową, pokazując kciuka w górę. - Ale zanim to... - zatrzymał się w pół kroku. - Charles czy Ares?

- Wyjdź stąd zanim wyjmę łuk spod łóżka! - krzyknęłam rzucając agresywnie poduszką.

Z śmiechem zniknął za drewnianą powłoką, a poduszka wyleciała za nim. Przewróciłam sfrustrowana oczy i znowu się położyłam.

Niewyżyty idiota....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top