26. Bonus
Każdy chodź raz musi zmierzyć się z Vincentem. 😉
_____________________
Pov. Charles
Kilka tygodni później
Miałem na sobie granatowy garnitur l, czerwony krawat przy jedwabnym kołnierzu i śnieżno białą koszulę, zapiętą na ostatni guzik. Musiałem prezentować się schludnie i dostojnie.
Drugi raz w moim życiu stanę oko w oko z samym Vincentem Russo. Tym samym mężczyzną, o którym krążą niezliczone legendy. On sam jest jak legenda. Spotkałem się z nim raz, gdy werbował mnie na ochroniarza jego drugiej córki, nawiasem mówiąc wcale nie potrzebowała ochrony. Ale teraz sytuacja się zmienia.
Veronica miała mnie oficjalnie przedstawiać jako swojego chłopaka. Co prawda przez ostatnie tygodnie dochodziliśmy do siebie po emocjonalnym zakończeniu naszej misji. Nadal mieliśmy parę ran, a Vera miała na ręce parzenie pierwszego stopnia. To i tak małe straty, jeśli chodzi o siłę wybuchu.
Sebastian uciekł, tak samo jak Ares. Przez to Vera klnęła jak szewc, przez kilka dni. Nie mogła sobie wybaczyć tego, że nie trafiła, nie zabiła go. Ale cieszę się, że nie ma krwi na rękach. Nie wiem jak poradziłaby sobie z tym. Szczególnie teraz, gdy jest dla mnie ważniejsza niż wcześniej, nie byłbym w stanie patrzeć na nią w takim stanie.
A co robiliśmy prócz lizania sobie tam po wybuchu? Dużo ciekawych rzeczy. Moja dziewczyna jak na niedoświadczoną jeszcze w tych tematach, jest całkiem niezła w łóżku. Robiliśmy to tylko parę razy, ale już pokazała na jakie maratony ją stać. Nie wstydziła się, sama proponowała niektóre zbereźne rzeczy, mówiła czego chciała, a jej jęki były jak miód na moje uszy.
I w sumie to wszystko. Nie ma w tym nic niezwykłego. Po prostu byliśmy, tym razem po prostu razem, a nie osobno.
- Charlie! - krzyknęła wcześniej wspominana dziewczyna. Uśmiechnąłem się jak głupi do sera.
- Tak, skarbie? - spytałem, jeszcze raz poprawiając uwierający mnie krawat.
- Mój ojciec nie lubi spóźnialskich, więc rusz te swoje seksowne cztery litery! - wrzasnęła, a jej szpilki odbijały się od drewnianych desek.
- Już idę! - odkrzykuję.
Zapinam marynarkę na pierwszy guzik i schodzę na dół. Veronica stała w przejściu w lisim płaszczu, a na nogach lśniły jej czarne botki. Niemal runąłem na ziemię, gdy ją ujrzałem.
Gwałtownie odwróciła się w moją stronę. Uśmiechnęła się na widok ładnego garnituru i eleganckich mokasynów. Chyba w takiej odsłonie podobałem jej się najbardziej. Nie licząc tej nagiej wersji, oczywiście. Wolnym krokiem podeszła do mnie i poprawiła granatowe poły. Następnie jej czerwone usta opadły na moje w krótkim, niewystarczającym cmoknieciu.
- Idziemy. - zarządziła, łapiąc mnie za dłoń.
Jechaliśmy taksówką pod jej rodzinny dom. Podobno każdy mężczyzna wkraczający w życie córek Russo musiał przeżyć spotkanie z Vincentem Russo. A nie bywało łatwo, przynajmniej tak próbowała mnie nastraszyć Vera. Ale raz już się z nim spotkałem. Nie było tak źle, biorąc pod uwagę jego mrożącego krwi w żyłach spojrzenia.
Przeprowadziliśmy się z powrotem do Florencji. Vera miała tu całą rodzinę, a ja poszedłbym za nią wszędzie. Więc oto w ten sposób znaleźliśmy mały, dwupiętrowy domek z niewielkimi ogródkiem. Żadne z nas nie chciało rozstawać się z rodziną, Florencja wydawała się obtymalnym rozwiązaniem.
Po piętnastu minutach taksówkarz zatrzymał pojazd przed imponującemu domem. Podobno na kolacji miała być jej siostra z chłopakiem, dziadkowie i masa wujków, którzy choć nie byli z nimi spokrewnieni zostali przyjęci do rodziny jako prawnomocni członkowie. Miałem nadzieję, że ja też do niej dołączę.
Szatynka bez ceregieli pociągnęła za klamkę i weszła do środka. Czuła się tu jak u siebie. Zdjęła płaszcz, wieszając go na wieszaku. Moim oczom okazała się piękna, tym razem skromna sukienka w tym samym granatowym kolorze co mój garnitur. Ponownie uśmiechnąłem się tak szeroko, że musiało to wyglądać niepokojąco.
- Mówiłem, że pięknie wyglądasz? - spytałem cicho, słysząc ciche kroki zbliżające się do nas.
- Jeszcze nie. - droczyła się.
- Wyglądasz pięknie. - skompletowałem. - Skąd ją wytrzasnęłaś?
- Ze sklepu. - oznajmiła zagadkowo. Zaraz potem uśmiechnęła się uroczo. - Nie zdziw się jak przyjdzie ci rachunek z Tiffany'ego. - dodała.
Uśmiech mi zrzedł.
- Co...?!
- Witajcie, kochani! - powiatała nas niewysoka szatynka. Vera była do niej nawet podobna, gdyby nie oczy ojca.
- Cześć, mamuś. - moja dziewczyna ucałowała rodzicielkę w policzek.
- Dobry wieczór, Pani... - zanim dokończyłem, kobieta przerwała mi i zmierzyła groźnym wzrokiem.
- Wypraszam sobie, nie mam jeszcze nawet pięćdziesiątki! Nie mów do mnie per pani. - zagrzmiała, a ja stałem jak wryty.
Boże, ja na pewno chcę dołączyć do tej szalonej rodziny?
- Mów mi mamo lub po prostu Victorio. - oznajmiła łagodniej, a następnie szybko mnie objęła.
Gdy mama Veroniki pognała do kuchni, my weszliśmy do salonu. Na kanapie siedziało sześciu mężczyzn, a kobiety siedziały już przy stole i plotkowały. Przywitaliśmy się ze wszystkimi, a następnie Vera rzuciła się w wir opowiadania dziewczynom o swoim życiu. Mnie za to zostawiła na pastwę Vincenta.
- Zapraszam, synu. - oznajmił groźnie, pokazując na pierwsze drzwi.
Automatycznie ruszyłem w ich stronę. Usiadłem na fotelu, a ojciec mojej dziewczyny zajął miejsce naprzeciw.
- Przejdźmy od razu do rzeczy, bo zaraz moja żona poda kolację. Nie znam cię, aż tak dobrze by powierzać ci od razu całą moją córkę. Będę cię obserwować, dopóki nie będę miał absolutnej pewności, że się nadasz na mężczyznę jej życia. Jeśli choć raz ją skrzywdzisz, sprawiasz, że uroni przy tobie łzę, nafaszeruje cię kulkami tak jak moja żona dzisiejszego kurczaka. - mówił cicho, lecz poważnym tonem. Nie miałem żadnej wątpliwości, że w tym momencie mi grozi. - Jakie masz wobec niej plany?
- Szczerze, jeszcze żadnych. Nie chcę się spieszyć. Veronica ma dopiero dziewiętnaście lat, to stanowczo za wcześnie jak na planowanie małżeństwa i dzieci. - zdobyłem się na szczerość. - Jednak, gdy oboje będziemy gotowi spełnię każde jej marzenia, każdą zachciankę i zabije każdego kto ją skrzywdzi. Żaden Sebastian, jej już nie tknie. - oznajmiłem zdeterminowany.
Sądząc po jego minie, moja odpowiedź go satysfakcjonję. Chyba nawet się uśmiechnął, co dało mi poczucie, że akceptuję nasz związek.
- Mam nadzieję, że przyjmując cię do rodziny nie popełniam błędu. W pewnym stopniu ci ufam. Daj ci jedną jedyną szansę. Nie ma drugiej. - ostrzegł.
Przypomniałem sobie ostatnie tygodnie, jak dobrze czułem się w jej towarzystwie. Jak lubiłem ja drażnić przed jej pierwszymi egzaminami. Jak bardzo denerwował mnie jej kontakt z Aresem. Jak bardzo bałem się, że zginęła w tamtym wybuchu. Nie zamieniłbym tych chwil na nic innego. Nawet nie śniło mi się nic lepszego, niż to. A życie dledizne u boku Very zapowiadały się wręcz fenomenalnie.
- Jedyne łzy, jakie wyleję to podczas naszych zaręczyn. To jedyna sytuacja, a której mam zamiar by płakała. - oświadczyłem śmiertelnie poważnie.
- I to mi się podoba. - powiedział pod nosem, ale jego uśmieszek był już dobrze widoczny.
Przeżyłem to spotkanie! Udało mi się! Mogę w spokoju być razem z tą piękną Panią, bez obaw że dostanę zaraz siekierą.
Ramię w ramię wyszliśmy z jego gabinetu. Na stole niecierpliwe czekali już wszyscy. Omiotłem wzrokiem wszystkie potrawy, które tak smakowicie pachniały. Poczułem na sobie twarde spojrzenie, uśmiechnąłem się lekko do mojej dziewczyny. Odetchnęła ulgą.
Usiadłem obok niej i delikatnie pocałowałem jej policzek pokryty tylko podkładem i pudrem. Każdy zaczął sobie nakładać jedzenie, a gwar rozmów zaczął rozbrzmiewać w całym domu.
W życiu nie czułem się tak wolny i szczęśliwy jak w tej chwili. Pośród jeszcze nieznajomych mi osób. Ale te osoby miały stanowić moją nową rodzinę. Żałowałem tylko, że nie było tu miej siostry. Pokochałaby trojaczki Russo.
Czułem się w końcu spełniony.
________________
To już definitywny koniec! Mam nadzieję, że miło się czytało i zapraszam na inne moje powieści ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top