24. Chcę

Pov. Charles

To wszystko przez niego. To przez cały czas był on. Ukryty w cieniu, niewidoczny. Nikt go nawet nie podejrzewał. Był jak pieprzony cień. Cały czas myśleliśmy, że po prostu taki jest. Ale to była tylko jego gra, żeby nas oszukać.

Omamił nas. Zbałamucił. Manipulacje miał w małym paluszku, ogarnięta jak oddychanie czy jedzenie.

I na koniec ten głupi, cyniczny uśmiech, który nam posłał zamykając drzwi od pokoju, gdzie byli wszyscy. Jeden z chłopaków, nawet nie zajerestrowałem który, zaczął uderzać pięściami w drzwi, uderzał je, kopał i próbował wywarzyć. To na nic, bo są z najmocniejszego materiału jako istnieje.

W końcu w tym domu miała mieszkać sama Veronica Russo, legenda wśród mafii, córka Vincenta Russo i przyszywana bratanica Marco Bolarto i dwójki innych przyjaciół Vincenta, najmłodsza z Włoskich trojaczków. Nie było nawet mowy o tym, by się ktoś tu włamał.

Próbowaliśmy wołać do Very by wychodziła z klubu, krzyczałem, że to wszystko to jebana pułapka. Ale nie odpowiadała, a w słuchawce nie było słychać nic. Włączyliśmy kamerę w jej spince, czarny, wielki ekran. Znowu krzyczałem. Bałem się, że coś się jej stanie.

Nawet urządzenia nowej generacji od najlepszych techników świeżo przysłane od rodziny Veroniki nie dały mam gwarancji, że nic jej nie grozi. Właśnie została porwana, a to wszystko jego wina. Tego pierdolonego kreta i zdrajcę!

- Co teraz? - pyta Mike.

- Kurwa, nie wiem. - warczę, ciągnąć za włosy.

- Trzeba stąd wyjść. - oznajmia stanowczo Jim. To on uderzał pięściami w metalowe, silne drzwi.

- No co ty? - sarknął Michael. - Nie zauważyłem, że drzwi są zamknięte.

- Nie rób z siebie większego debila, niż jesteś. - odparł Jim, wstając z posadzki. Miał krew na rękach i zdarte kłykcie.

- Mike zostań tu, nadzoruj każdy dźwięk, obraz, szelest, sygnał, cokolwiek co podpowiadało by kontakt z Verą. Ja i Jim spróbujemy poszukać innego wyjścia. Z tego co wiem, każdy pokój ma dwa wyjścia. Lub przynajmniej okno. - zawyrokowałem.

Zostało mi modlić się o to, żeby Veronica żyła. Żeby to była tylko głupia wada nowego sprzętu, dopiero testowanego. Nic jej nie jest, jest cała. Porwana, ale cała.

Da radę. Jest jedną z najlepszych, którzy przeszli testy. W dodatku jest kobietą, a kobiety to cwane bestię. I to w nich uwielbiam chyba najbardziej. Ona z tego wyjdzie i pewnie to ona nas stąd wyciągnie, gdy położy na łopatki wszystkich.

Wierzę w to.

Vera, wierzę w ciebie.

Pov. Veronica

Nie widziałam nic, kompletna pustka. Obezwładniająca ciemność, która pochłania każdego, ale ja się nie dam. Mam otwarte oczy, przynajmniej tak mi się wydaje. Czuję materiał na twarzy. Jego końcowa smaga mój kark.

Poruszam rękoma. Liny wpijają mi się w nadgarstki. Szarpie je, ale to tylko wzmaga pieczenie wokół nich. Tym razem staram się poruszyć nogami, kopnąć coś, ale także są przywiązane do jakiegoś krzesła. Szamoczę się raz jeszcze, ale nadal nic. Próbuje innego sposobu, chcę zsunąć opaskę z oczu, która mocno je oplata. Kiwam głową na wszystkie strony i mogę się założyć, że wyglądam w tym momencie jak te laleczki na desce rozdzielczej w autach, najczęściej tirowych. Tę, które są ubrane w hawajskie stroje i kiwają głowami z każdym ruchem pojazdu.

Jęcze w duchu. Myślę co jeszcze mogę zrobić. Wyostrzam resztę zmysłów. Nasłuchuje, delikatne i prawie nie do wychwycenia kroki jakiś ludzi. Ciężkie buty, uderzające z szelestem o bruk, o kamień. Ktoś tu jest, w dalszej części budynku. Albo na innym piętrze. Zapach stęchlizny, mokrego ciężkiego powietrza. Jestem w piwnicy. W opuszczonym budynku. Na języku mam smak pyłu, mogli mi coś podać. Przez dotyk niczego nie wykryje.

Wywieźli mnie do jakieś zatęchłej, wilgotnej dziury. Odgłosy niosące się po budynku są zbyt odlegle by mógłby być to stary powojenny bunkier w środku lasu. Echo rozmów pomiędzy ludźmi - prawdopodobnie moimi porywaczami - są jak miód na moje serce. Zostaje jakiś równie stary budynek. To zawsze jakieś pocieszenie.

Próbuję raz jeszcze uwolnić się z węzłów, kalecząc swoje nadgarstki i kostki silną liną. Wpadam na pewien pomysł. Jeśli to faktycznie jest Sebastian, węzły powinny być tak samo słabe jak rok temu. Operuję pałacami by odnaleźć obie końcówki, lina znowu wrzyna mi się mocno w skórę. Mam ochotę wyć z bezsilności.

Jedyne co tym razem zrobił dobrze, to że przywiązał ręce do dwóch innych drążków niewygodnego krzesła. Ugh, czuję się z powrotem jak w szkole.

Do kurwy, namierzcie mnie szybciej!

- Och, Veronica Russo. - odezwał się znajomy głos.

- Wiedziałam, że to ty. - syczę. - jeśli jesteś nadal tak samo ohydny, jak masz okropny głos, to jestem wdzięczna za związane oczy.

- Nic się nie zmieniłaś. Nadal wyglądasz jak mafijna księżniczka, tak samo jak rok temu. - oznajmił. - Tak samo pyskata, jak i piękna.

Czułam jak się zbliżał, jego kroki wydawały mi się głośniejsze, niż warkot silnika samolotowego. Przed oczami widziałam już tą scenę z filmów, gdy ten zły jest schowany w cieniu pomieszczenia, nie widać jego twarzy, tylko zbliżające się do ofiary nogi. Tak, to jest to, tylko że ja w porównaniu do tamtych ofiar z filmów, nie widziałam kompletnie nic przez szmatkę na oczach.

- Jeśli to miał być komplement, to ja jestem pieprzoną zakonnicą. - sarknęłam wściekle. W nowym przypływie sił, szarpnęłam się raz jeszcze. Węzły nie puściły.

- To na nic, sznur jest za gruby. - jego głos nagle był tuż przy moim uchu, aż się wzdrygnęłam. Nie pachniał jednak miętą, jak zakładam powinien.

Cóż, jego oddech mógł posłużyć jako nowa broń biologiczna.

Nagle moje oczy dojrzały światło, a materiał, który jeszcze minutę temu był na moich oczach, teraz zwisał swobodnie na mojej szyi. I chyba chciałabym, żeby znów był na moich oczach.

Sebastian stał przede mną w całej swojej krasie. Garnitur leżał na nim jak ulał. Był przystojny na swój drapieżny sposób. Jego prawe oko przecinała gruba i krzywa blizna, zapewne po naszym ostatnim starciu, jasne niebieskie oczy patrzyły na mnie z chłodem i uwielbieniem, a usta układały się w cienką linię. Na pewno był wysoki, bo ja byłam denerwująca niska w porównaniu do wszystkich mężczyzn. Coś czułam, że nawet trzynastolatek byłby ode mnie wyższy.

Przyjrzałam mu się raz jeszcze. On za to nie odrywał oczu od moich tęczówek, badając zapewne reakcje. Uniosłam wyzywająco brew.

- Co tym razem chcesz? - spytałam.

Mój przybrany brat / nie brat parsknął i wyprostował się, chowając dłonie za plecy. Tak, był cholernie wysoki.

- Widzę, że przechodzimy od razu do konkretów. - jego kąciki ust rozciągały się w mrocznym uśmiechu, który nawet mnie przerażał.

W samej jego osobie było coś naturalnie przerażającego. Może sam fakt, że jego rodzina próbowała z około dziewiętnaście lat temu zamordować moją? Razem z nami, bo byliśmy już w brzuchu naszej matki. Albo to, że jego ojcem był znany w całym psychopatycznym świecie i zwał się Accardo. Odziedziczył po nim naprawdę dużo, patrząc po samych jego zdjęciach. Szczególnie teraz, gdy stał się młodym mężczyzną, nie mogli by pomylić go z moim ojcem, jak próbowała to zrobić jego matka.

Jestem tylko ciekawa co się stało, że stał się tym kim jest. Z tego co mówił i wiedział mój ojciec, trafił do dobrej rodziny, która nie miała nic sobie do zarzucenia. Było to jakoś miesiąc, po jakże spektakularnym zwabieniu nas do jakieś dziury w środku lasu. Nic  nie wskazywało na to, aby miał jakikolwiek uraz po działalnościach swoich biologicznych rodziców, a jednak.

Dowodził wschodząca mafią, miał swoje zasady, psychopatyczny uśmiech, nosił przezwisko swojego biologicznego ojca świra i do tego dysponował taką bronią, jaką posługują się jedne z lepszych mafii. Co się, więc stało?

- Wiesz, Veronico. Jesteś jeszcze piękniejsza niż twoja siostra. Masz w sobie ten pazur, który brakuje Mery. I tak, wiem, że jesteście z jednej komórki. Jednak tak bardzo się różnicie. - przerwał, obchodząc krzesło na którym siedziałam. - To niesamowite. - stwierdził. Spod marynarki wyjął srebrne ostrze i okręcił nim parę razy w powietrzu. - Twoja siostra mi się podobała, ale ty? Ty, Veronico... Nie ma słów, których mogę użyć, by cię opisać. Chcę połączyć nasze rodziny. Chciałem tego już rok temu. Żebyście zostawili tych pieprzonych morderców i zabójców, i dołączyli do mnie! Osobno jesteśmy silni, ale razem? Razem możemy tworzyć jebaną potęgę! - wykrzyczał, a jego nóż wylądował przy moim ramieniu, na oparciu krzesła.

- Mhm, to już wiem z poprzedniego roku. - mruknęłam, chowając drżenie głosu za nonszalancją. Gdyby nie związane dłonie, obejrzałabym jeszcze moje paznokcie. - Przejdźmy już do tego momentu, że powiesz mi czemu jestem, do chuja pana, przywiązana do krzesła! - uniosłam się, wbijając moje wkurzone spojrzenie w jego sprawcę. - Proszę cię, pomińmy tę część, gdzie wyzywasz moich rodziców przez kolejne minuty.

Sebastian przewrócił oczami, ale grzecznie wyjawił swój zamiar. I własnej w takich momentach dziękowałam za to, że byłam przywiązana do tego niewygodnego krzesła, od którego tyłek mnie już bolał, a kręgosłup przeżywał katusze.

Kompletnie mnie zatkało, poleciałbym na zimną, mokrą ziemię.

Go całkiem jebnęło.

- Chcę, abyś za mnie wyszła, Veronico.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top