18. Dziewczyny

Pov. Veronica

Wystroiłam się w srebrną suknię do kostek i z wcięciem na nodze, które idzie aż do połowy uda. Moje stopy zdobiły tego samego koloru dziesięciocentymetrowe szpilki, oplatające moje kostki cienkim, błyszczącym paskiem. Delikatny, w chłodnych barwach makijaż rozświetlał moją twarz, a cienie i kocia kreska, uwydatniały moje szarawe oczy.

Jeśli ktoś by zapytał mnie teraz czy się sobie podobam, odpowiedziałabym: oczywiście, zawsze wyglądam olśniewająco. I może byłoby to trochę egoistyczne, ale proszę was! Ten strój na dzisiejszy bankiet to złoto. Wszystko co ma być podkreślone, takie jest. Moje długie i zgrabne nogi,zaokrąglone biodra i niewielkie piersi.

Jednak czy to odpowiedni strój na bankiet? Być może nie, ale mam to w dupie. To jedyna sukienka, jaką zresztą kupiłam dziś rano. Na te kilka miesięcy, zanim znów nie wrócę na kilka tygodni do domu, wzięłam tylko kilka legginsów, luźnych dresów, koszulek na krótki rękaw, jak i na ramiączkach, bluzy i dwie pary adidasów.

Kto normalny na męczące i kurewsko ciężkie treningi czy misje w terenie brał jaskrawe, widziane z daleka sukienki, niewygodne w bieganiu szpilki czy drogie garnitury od Armaniego czy innego gówna. Raczej nikt. Nikt nie powiedział mi, że nie będę tylko strzelać z glocka, taplać się w błotku i torturować naszych wrogów. Jak widać do moich zadań, jako jedyna dziewczyna – wojowniczka w naszych kręgach, są też ładne prezentowanie się u boku mięśniaków ( moich kumpli z zawodu) i odpowiednie zakręceniem tyłeczkiem, by owinąć tych napaleńców wokół małego palca.

Kto by się spodziewał?

Ostatni detal przed wyjściem to długie, srebrne kolczyki. W czasie gdy zakładam je przed lustrem,pochylam się lekko w stronę mojego odbicia. Słyszę długi przeciągły gwizd. Odwracam głowę w stronę chama, który ważył się wejść w moje skromne progi, bez pukania. No tak, Axel.

- Czyżbym umarł? - pyta zawadiacko. - Bo chyba widzę anioła, ubranego w niebiańskie kolory. - dopowiada, szczerząc się przy tym jak głupi do sera. Podnoszę jedną brew do góry z moją słynną miną „ jeszcze słowo, a pożegnasz się z fiutem." Opanowaną do perfekcji. Jednak on jest niezrażony.

- Chciałbyś, Axelku, chciałbyś. - odpowiadam przesłodzonym głosem i odwracam się z powrotem do lustra.

- A gdzie się to nasz aniołek wybiera? Czyżbyś poznała tu jakiegoś lowelasa i szła na randewu? - pyta, opierając głowę o framugę drzwi. - Ja przynajmniej nic nie wiem o naszej randce. - dodaje po chwili z jeszcze głupszym uśmiechem, jeśli to w ogóle możliwe.

Czy Charlie powiedział im, że mamy misje? Raczej nie, przecież chciał to utrzymać w tajemnicy, idiotko! Dobra, jakaś wymówka...

- Nie interesuj się. - syczę. Brawo, Vera, popisałaś się jak nie wiem! - Mam wolny dzień i zamierzam z tego skorzystać. Nie mam zamiaru przebywać z waszą głupotą i minusowym IQ. - dodaje wrednie. Wygładzam sukienkę i poprawiam ostatni raz włosy.

- A ja sądzę, że w oko wpadł ci Charles. - oznajmia drwiąco. Odwracam się do niego, zabierając po drodze małą torebkę, w której mam gaz pieprzowy, telefon i klucze.

- Przymknij się czasem, co?

- Czyli jednak. - mówi pod nosem. - To dlatego nasz szefuńcio wyparował jak woda z garnka w stylowym garniaku, jakiś czas temu. - opowiada z coraz większym uśmiechem na ustach.

- Charlie jest moim ochroniarzem, tak samo jak Ares. Nie łączą mnie ani z jednym ani z drugim żadne bliższe relacje. - odpowiadam chłodno.

- Nikt inny nie zwraca się do niego zdrobnieniem. - zauważa zuchwale.

Wzdycham, kręcąc zrezygnowana głową. Jeśli ten kretyn coś sobie ubzdura, chyba żadna ludzka siła nie zmieni jego zdania.

Mijam Axela i stukając o powierzchnię podłogi szpilkami, odchodzę od niego. Jeszcze udzieli mi się jego głupota, i co wtedy? W dodatku nie jestem pewna czy to nie zaraźliwe. Jak kichnie to będzie po nas! Nie żartuje.

- Mam normalnie nowy ship!- piszczy jak dziewcyzna, gdy mijamy pokój dzienny.

- Co? - pyta zdziwiony Jim.

Chłopacy też postanowili zafundować sobie dzień wolny tylko, że przed telewizorem i z puszką piwa. Przypomina mi to bardzo widok Alexa i taty, którzy zamiast oglądać mecze futbolu, woleli krwawe pojedynki, ale zawsze niczym wierni kibice futbolu krzyczeli na całe gardła, kłócili się kto wygra i przeklinali zawodników z butelką piwa lub czegoś mocniejszego. To samo widzę teraz w przed sobą, tylko tu jest czwórka wielkich facetów, rozciągniętych na małej kanapie.

Prawie jak w domu....

- Jaki ship? - pyta zaciekawiony Mike.

- Veronicy i Charlesa! - krzyczy podekscytowany. Spoglądam na niego sceptycznie i uderzam w żebra. Zgina się i patrzy na mnie wrogo.

- Powtórzę: co?

- Charles wyszedł kilka minut w garniturze, a nasza gwiazdka też ubrana jest jak gwiazda filmowa na rozdanie Oscarów. Połączcie dwa do dwóch. - tłumaczy im gorączkowo.

Mike, Jim, Daniel i  Eric patrzą na siebie sceptycznie, po czym wybuchają głośnym śmiechem. Axel prycha oburzony i wystawia w ich stronę środkowego palca.

- Zobaczycie skurwiele, Verles dojdzie do skutku! - przekonuje ich, wpychając się pomiędzy Daniela, a Mike na kanapie i sięga po piwo.

- Verles? - nabija się Jim. Przewracam oczami, patrząc na tencaly cyrk.

Dostanę SMS'a. Dyskretnie wyciągam telefon i zerkam na wyświetlacz.

Charlie: Rusz swój tyłek tu, bo czekam już pół godziny, do cholery.

Delikatnie się uśmiecham na to, że zdołałam wyprowadzić go z równowagi. Nie moja wina, że Axel zaczął snuć swoje głupie domysły na nasz temat.

Po chwili dostaje drugą wiadomość.

Charlie: Nie żartuje, kobieto.

Przewracam tym razem oczami. Spoglądam na kłócących się facetów, po czym wycofuje się do drzwi, ostatni raz słysząc ich rozmowę.

- A może lepiej będzie Charnica? W sumie to się jeszcze dopracuje.

- Boże, ale ty jesteś głupi!

Zatrzaskuje za sobą drzwi na tyle głośno by usłyszeli moja złość. Windą zjeżdżam na dół, po czym szybkim krokiem zmierzam do wyjścia z budynku.

Adrenalina jak i nieznany dotąd dreszcz buzuje w moich żyłach jak kilka gram dobrej amfetaminy. Czas pokazać co znaczy moje imię i nazwisko w świeci mafii. Pokażę tym wszystkim faszystą i szowinistą co potrafi damska, wypielęgnowana ręka. A ci wszyscy pedofile porywające jeszcze dzieciaki z rodzin poznają co oznacza kobieta przed okresem!

- Dłużej się nie dało? - warczy wściekły Charles, gdy wsiadam do samochodu, który postawił przecznice dalej, by nie dało się go zauważyć z naszych okien. - Co ci tyle zajęło poprawianie szminki czy dopasowanie szpilek pod sukienkę? - dodaje przez zaciśnięte zęby.

- Wywody Axela. - wzdycham, nic nie robiąc sobie z jego złości. - Uznał, że się spotykamy...

- Co? - pyta zdziwiony i dopiero wtedy patrzy na mnie.

Można powiedzieć, że pożera mnie wzrokiem, a dokładniej moje ciało odziane w srebrne cudo. Podziwia każdy najmniejszy detal, co trochę mnie zawstydza. Nie pokazuje tego.  Po oględzinach mojego dekoltu i nóg, powrócił na chwilę do moich oczu. Jego rozbiegany wzrok obejrzał dokładnie moją twarz.

Zerknęłam mimowolnie na jego krocze. Cóż, trudno to będzie ukryć, chyba że sobie ulży. A ja mu w tym pomagać nie będę. W życiu nie będę trzymała w ustach czegoś czego faceci nawet nie wycierają po sikaniu. Ble...

- Coś ci urosło w spodniach. - mówię drwiąco i uśmiecham się słodko.

Charles zerka w tym kierunku, dopiero po chwili. Przełyka głośno ślinę i przymyka oczy, poprawiając penisa w spodniach.

- Axel uznał nas za swój nowy ship. Podobno wyszedłeś jakby coś cię goniło, a potem zobaczył mnie i jego głowa sama wykreowała ten domysł. Nawet mu pomóc nie musiałam. - zdaje mu ogólnikową relacje.

- Okej... - wzdycha, jakby był tu tylko ciałem, a następnie rusza.

- Kogo szukamy.

- Nasi ludzie nic nie wykryli. Wiemy tylko że porywają głównie dziewczynki z rodzin, nigdy nie wiadomo z której będą następne. Nieco rzadziej z klubów prywatne są kelnerki czy starsze kobiety. Najwięcej lat miała Ellie Robinson, trzydzieści dwa lata.

Złość się we mnie gotuje, gdy szatyn opowiada o poszczególnych dziewczynkach czy kobietach. Jako kobieta, chociaż nadal dziecko, czuję zniewagę i obrzydzenie do tej całej sekty. Mam ochotę torturować wszystkich odpowiedzialnych za to świństwo, wydłubać im oczy tępym widelcem, odgryźć ich marnego fiuta, po czym umyć ich w jakimś kwasie. Ale nawet to by nie odniosło całkowicie tego cierpienia co oni żądają dziewczyną.

- Mafijna kobieta jest nietykalna. Kot dotknie jej chociażby palcem, jest martwy. - artykułuje jedną z naszych zasad, panujących tu bardzo długo.

- Czy to żona, córka, matka czy dopiero dziewczyna. - dodaje cicho, przez zaciśnięte zęby. - Obiecuje, że ich dorwiemy. - mówi do mnie, po czym zręcznie skręca w odpowiednią uliczkę.

Gdy on po kolejnych paru minutach jazdy parkuje pod wielkim budynkiem, ja odpowiednio montuje pistolet przy nodze, by nie było go widać. Na szczęście Charles jest bardziej uzbrojony, ma mały nóż w nogawce, drugi nóż w rękawie od garnituru i pistolet pod marynarką. Nadal to nie wiele, ale lepsze niż nic.

- Gotowa?

- Jak nigdy - odpowiadam z przekonaniem.

Popamietają mnie!

Poznają smak kobiecej zemsty. I żadna więcej dziewczyna nie zostanie już porwana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top