16. Pilnuj się.

Pov. Veronica

Dobra, nie mam bladego pojęcia skąd znał moje imię i nazwisko, nawet jeśli mój ojciec był w pizdu znany w tym świecie. Nasz tata nigdy nie był skłonny by pokazywać nas jako swoje dzieci, nie ze względu na wstyd, tylko nasze bezpieczeństwo. Nigdy nie chciał byśmy byli narażeni na potencjalne porwania czy wykorzystywanie.

Dlatego nasze tożsamości zostały pod wielkim znakiem zapytania. Tylko na imprezach i uroczystościach pokazywaliśmy się z Mery i Alex'em.

- Być może. - odparłam cicho, nie pokazując większych emocji.

- Nie oszukuj mnie, kochanie. Miło poznać jedną z wielkich trojaczków Russo. - rzucił, kłaniając się.

Kurwa, skąd ty się urwałeś? - pytam siebie w myślach.

- Mi już ciebie nie koniecznie. - odpowiadam szorstko. - Więc Scott, towar. - warczę.

- Ostra, lubię takie. - posyła mi uśmiech, który chyba ma mnie zwalić z nóg, mógł mnie wymacać. Cóż, nie w tym życiu, mój drogi.

- Ja nie lubię ciebie. Daj co masz dać i już nas nie ma. - mówię. Czemu to ja z nim rozmawiam, skoro to Ares miał robić?

- Niecierpliwa - prycha pod nosem.

Nie polubimy się.

Mężczyzna tak jak miał, grzecznie oddał nam kilka kilogramów używek. Sprawdziłam czy na pewno to znajduje się w torbach, tak tylko dla pewności. Nie chciałam zawalić mojego pierwszego zadania, w końcu obiecałam Charles' owi.

Tak na marginesie zwrot jaki użył Scott w stronę naszego lidera był całkiem słodki. Charlie. Miłe dla ucha zdrobnienie, nie takie szorstkie jak Charles, ale nadal ma swój szyk. Ciekawe czy by się zdenerwował jakbym zaczęła tak do niego mówić. Trzeba będzie to za niedługo sprawdzić.

Daniel i Jim zgodnie z planem, obserwowali każdy jego ruch gdy sięgał po nowe worki i mówił co się w nim znajduje, a Ares odznaczał na telefonie co mówili chłopcy na posyłki  Scott'a , by wszystko się zgadzało.

Pod koniec akcji Scott lekko się ukłonił i wbił swoje ostre, nieprzyjemne spojrzenie we mnie. Uśmiechnął się obleśnie i podszedł parę kroków. Jak za rozkazem Jim i Daniel wycelowali broń w mężczyznę.

- Spokojnie, nic jej przecież nie zrobię. - odezwał się spokojnie. Charles jednak też nie spuszczał z niego wzroku i trzymał się w miarę blisko by zareagować. Też musiałam pozostać czujna, nie znałam go, nie ufałam mu i nie wiedziałam co chce zrobić. - Vera, pilnuj się bo wielu cię chce. Każdy zna waszą trójkę, chociaż nie wielu was widziało. Najciemniej jest pod latarnią, pamiętaj. - wypowiedział niezwykle poważny. - Pozdrów tatusia, Vera. - oznajmił pod koniec i lekko się uśmiechnął.

Wycofał się z rękami w górze, po czym gestem dłoni przywołał swoich ludzi. Wsiedli do aut i odjechali wzdłuż portu. Cały czas śledziłam czarny samochód, do którego wsiadł ten cały Scott i analizowałam jego słowa.

- Vera, pilnuj się[...] Najciemniej jest pod latarnią... - brzęczały mi tę słowa.

Czy to znaczy że ktoś chce nas oszukać, zabić lub okraść? I czemu chcę to zrobić przeze mnie? Rozumiem, że teoretycznie bez całej obstawy taty, jestem łatwym celem, z pozoru. Bezpodstawnie mnie tu w końcu nie wzięli.

Po chwili otumanienia poczułam na swojej talii czyjąś dłoń, nie zareagowałam. Doskonale wiedziałam czyja to dłoń. Dookoła mnie zebrali się wszyscy, nawet Eric. Wydawali się być przejęci, ale czym? W końcu wszystko się udało.

- Vera, pilnuj się...

- Veronica, wszystko gra? - głos Charles'a przebił się przez słowa Scott'a brzęczące cały czas w moich uszach. Co się stało do cholery.

Zaczerpnęłam głęboki wdech i pomrugałam szybko parę razy, a następnie odwróciłam się w stronę chłopaka. Czułam się jakby ktoś wyciągnął mnie z wody chwilę przed tym jak zabrało mi tlenu w płucach. To ten rodzaj stanu otumanienia.

- Tak, chyba tak. - odpowiadam cicho, lekko zachrypniętym głosem.

- No nie wiem czy z nią wszystko dobrze, od trzech minut się nie rusza i patrzy w jeden punkt. - mówi drugi męski głos, należy chyba do Axel'a.

- Wszystko okej. - odparłam już bardziej zdecydowanym głosem. Biorę głęboki oddech, który pozwala uwolnić mi się od tego nieprzyjemnego, zachrypniętego głosu w moim umyśle.

Co się z tobą dzieje, Vera? Od kiedy jakiś oblech aż tak paroma słowami miesza ci w głowie? Ogarnij się, kobieto!

- Mamy wszystko co chcieliśmy, jedziemy? - pytam wzrokiem przeskakując po każdym z chłopaków.

- Jasne. - odpowiada mi Charles. - Daniel prowadzisz, grupa pierwsza jedzie przodem. - wydaje polecenia głosem nieznoszącym sprzeciwu, więc wszyscy posłusznie wykonują jego rozkazy.

Pomimo tego że dopiero kilka razy widziałam Charles'a w akcji, widzę że nadaje się na lidera. Jest stanowczy, nie daje się stłamścić, jego baryton może mrozić krew w żyłach i można byłoby tak dalej wymieniać, a lista byłaby naprawdę długa.

Czy ja będę taka sama? Liczę, że tak. Znaczy, na pewno będę.

Wsiadłam do tyłu, obok Ares'a, za to Daniel i Charles usadowili się z przodu, Jim wcisnął się po drugiej stronie Ares'a. Od razu wycofaliśmy się na ulicę, wykręcając i włączając się do ruchu.

Patrzyłam jak różne auta nas mijają, ulica się zmienia, tak samo jak wraca głośne miasto. Ciekawe jak ci wszyscy ludzie zareagowali na to że z pozoru niewinnie wyglądające auto terenowe ma na wozie parę kilo narkotyków...

Zawsze mnie to zastanawiało, a raz nawet chciałam to przetestować na randomowym typie w barze. Otóż jego reakcją był wybuch śmiechu i komentarz: Jesteś zabawna jak jesteś pijana. Ale on też był. No więc, więcej razy nie próbowałam, spodziewając się podobnej reakcji.

Po kilku minutach byliśmy już w domu, więc byłam zmuszona wysiąść. Chłopcy już zaczęli przenosić torby do drugiego auta, by pierwsz grupa zawiozła je od razu do bazy, a nadzorować miał Ares. Więc gdy skończyli Charles posłał mi wymowne spojrzenie i minął mnie, tak jak dwójką innych chłopaków.

Westchnęłam cicho i ruszyłam za nimi. Nie zapomniałam o tym, że miałam przyjść na dach o północy. Miałam to zawsze gdzieś z tyłu głowy, więc gdy tylko weszłam do pokoju, spojrzałam na zegar cyfrowy w telefonie i z uśmiechem zauważyłam że mam jeszcze półtorej godziny.

Idealny czas by wziąść gorącą kąpiel z bąbelkami. I zrobienie sobie maseczki... Ach ten luksus.

Zrzuciłam z siebie ubrania od razu gdy znalazłam się w łazience i napuściłam gorącej wody do wanny i wlałam do niego jakieś mydło o zapachu cytrusów. Lubiłam bardzo ten zapach, przypomniał mi nieco o lecie.

Gdy kąpiel była już gotowa zanurzyłam się po szyję w wodzie, oddychając szybko. Było to cudowne uczucie i rozluźnienie po całym dniu, który niestety się jeszcze nie skończył. Czekała mnie jeszcze rozmowa z Charles'em. Czemu ja muszę o tym cały czas sobie przypominać?

Podobno gorąca woda, w której zazwyczaj myją się kobiety przypomina im miejsce z którego pochodzą. Czyli z piekła. Coś w tym musi być, skoro mężczyźni zazwyczaj myją się w, jak dla mnie, ziemnej wodzie.

Po półgodzinie wyszłam z wanny, czując się jak nowo narodzona. Bardzo lubiłam takie beztroskie chwilę, właśnie jak ta. Tak samo jak lubiłam dobrze zjeść. Więc czas udać się do kuchni! Nie jadłam nic od pięciu godzin, więc byłam naprawdę głodna.

A potem muszę iść na dach....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top