15. Pierwsza akcja

Pov.  Veronica

Zanim się obejrzałam minął tydzień, który był dość nudny.  Treningi, treningi i jeszcze raz treningi. Charles nas na pewno nie oszczędzał. Za to już w ten piątek ogłosił że mamy pierwszą, prawdziwą misję. nie wiecie nawet jaka była to dla mnie radość! 

- W sobotę o dziesiątej równo mamy zaplanowaną misje. Dotyczy co prawda tylko odebrania narkotyków od dilerów przy porcie, ale to dla was zawsze coś. Zobaczycie jak to wszystko wygląda z wewnątrz. - oznajmia Charles w słoneczny piątek.

- A co mamy robić? - zapytał Daniel, gdy Charles skończył mówić - Wątpię aby to zadanie polegało tylko na  odebraniu dragów od naszych wspólników.

I tu się z nim zgadzałam. Było by to po prostu za proste, nawet jak dla nas - żółto dziobów - więc Charles z łaski swojej przestań bawić się w pieprzone tajemnice i zacznij gadać! Tata by nawet początkującym takich zadań by nie dał. I w sumie na tym polega jego cała praca, wydaje polecenia tam gdzie trzeba i tyle.

- Masz racje, Danielu. - rzecze gardłowym głosem nasz lider. - Wytyczne mówią, że jest to dopiero początkowy partner  w dodatku bardzo nie ufny, a co się z tym wiążę? Też może próbować jakiś podstępów, by więcej zyskać. - mówi tym samym gardłowym głosem, obkrążając nasz
,, stół obrad " , który jest zwykłym kuchennym stołem.

  A co do reszty naszego wyposażenia, jest bardzo... nowoczesne. Ojciec nie poskąpił się, a skąd wiem że to on załatwił nam miejsce zamieszkania na czas misji? Ach, to proste. Alex wygadał, niczym małe dziecko na rzecz cukierków. Mamy w mieszkaniu dużo ulepszeń takich jak elektroniczny odkurzacz, wielki telewizor w równie wielkiej sali kinowej i meble w abstrakcyjnych jak dla mnie kształtach.  Więc raczej po samym wyglądzie naszego tymczasowego na ten rok domu, nie ma wielu podejrzanych.

- Więc jakie jest nasze zadanie, Charles? - pyta konspiracyjnie Ares z lekką kpinął w głosie. Nadal mam do niego uraz za tamtę słowa w aucie. Że niby mnie by przeleciał? Pff, chciałby chuj pierdolony!

- Dobre pytanie - prycha równie wrednie, jak drugi mój ochroniarz. Czuje się tu trochę jak w trójkącie. Charles nie przepada za Ares'em, mnie traktuje jak swój obowiązek. Ares nie lubi Charles' a , mnie traktuje jak łatwą do zaliczenia dziewczynę i córkę mafiosa. A ja mam każdego z nich w dupie, chociaż muszę przyznać że oboje są  bardzo przystojni. No cóż, jestem tylko dziewczyną.

Charles miał niesamowite czekoladowe oczy, brązowe włosy i nieskazitelnie czystą, lekko ciemnawą skórę. Jego spojrzenie zazwyczaj było surowe i pełne powagi, tak jak na moich testach, ale miał swoje momenty kiedy buchał nie opisaną troską i  przyjemnym ciepłem. Tych momentów było w chuj mało, ale zdołałam się przekonać że warto narażać nawet własnym życiem, by zobaczyć jego lepszą, miłą wersje.

A Ares? był usposobieniem żartownisia, imprezowicza i chama w jednym. Bym powiedziała że to taka druga Veronica Russo w męskiej wersji. Jego czarne kosmyki nie zwykle mu pasowały, tak samo jak jasne włosy. Miał o wiele jaśniejszą karnacje, niż Włosi. Nie zdziwię się gdyby pochodził z Anglii, Ameryki czy gdzieś z zimniejszych części Europy. Denerwował mnie swoim prostym sposobem myślenia i bagatelizowaniem wielu spraw.

Jednak oboje w jakiś sposób zawładnęli moim sercem i umysłem. Spędziłam z nimi dwa i pół tygodnia więc chcąc nie chcąc przywiązałam się do nich. I to jest główny problem trojaczków Russo, za szybko się przywiązujemy. Brak miłości od osób z poza rodziny odcisnęła na nas swoje piętno, dlatego tak bardzo łakniemy bliskości osób z naszego środowiska. Rodzice mogli nas nauczyć miłości, ale nie mogli nauczyć nas kogo kochać...

- Mój plan opiera się na trzech grupach. Mike, Axel i Eric, będą obserwować go z trzech stron: z północy, zachodu i góry bardziej po prawej stronie od latarni morskiej. - tłumaczy powoli kreśląc czerwonym markerem po małej mapce przybrzeża. - Ustalicie między sobą gdzie, kto stoi. Daniel i Jim z swoją postawą i umiejętnościami, będą po bokach. W razie czego macie zacząć strzelać. grupa pierwsza na ich znak także. A ja, Ares i Veronica odbierzemy towar. - oznajmia pokazując tym razem zielonym markerem kto, gdzie stoi. - Ares pozwolę ci rozmawiać z dilerem, o ile utrzymasz agresję na wodzy, Veronico ty będziesz stała najbardziej z tyłu i będziesz pakować worki z kokainą, amfetaminą i metamfetaminą do auta i zabezpieczysz je. To z pozoru łatwe zadanie, ale jest bardzo istotne. Nie spieprz tego. - informuje - Zrozumiano?

- Tak jest! - krzyczymy chórem, niczym żołnierze gotowi do bitwy o ojczyznę.

- Wyruszamy jutro od razu po zmroku, by przed dziesiątą być przy porcie. dzielimy się też na dwa samochody pierwsza grupa na górze, jedzie kwadrans przed nami, na wysłaną przeze mnie lokalizacje. Liczę że mieliście dobre oceny z geografii. - patrzy po całej trójce chłopaków, a gdy kiwają posłusznie głowami przenosi spojrzenie z powrotem na plany miasta. - Druga i trzecia grupa jadą drugim autem. Teraz macie czas wolny, do widzenia. - warczy cicho po czym sam odchodzi. Gdy mija mnie w przejściu zatrzymuje mnie ręką - Po akcji chcę cię widzieć na dachu, północ. - szepcze cicho, po czym puszcza mnie z kamienną miną i odchodzi jakby nigdy nic.

oszołomiona wracam do pokoju i chwytam telefon, wybierając numer do mojej jedynej przyjaciółki i siostry.

- Hej, Mery. Przeszkadzam?

***

Gdy słońce chyli się ku choryzontowi, my wkraczamy do akcji. Żaden zbój raczej nie działa gdy świeci słońce i widać go jak na widelcu. Żaden kompetentny zbój, oczywiście.

Plan Charles' a zdaje się nie mieć żadnych luk, ani zastrzeżeń. Cóż, każdy tej nocy się pomylił. Ale jesteśmy tylko ludźmi, trudno przewidzieć przyszłości, a tym bardziej oszukać los, który grał nam na nosie.

Wyruszyliśmy do portu, wybierając drogę przez las. Oczywiście zanim czterech mężczyzn nie spaliło swoich papierosów, gawędząc jakby nigdy nic. Już tym mnie zirytowali, więc to chyba lepiej dla nas bym nie wdawała się już w żadną rozmowę z płcią męską tego wieczoru.

Gdy podejchaliśmy pod port, gdzie fale zderzały się z skałami i brukową ulicą, oddzieloną grubym łańcuchem, zatrzymaliśmy się. Od zawsze Włochy kojarzyły mi się z imprezami i słonecznymi dniami, jednak tu wszystko jakby ucichło. Co prawda trochę odgłosy aut przeszkadzały, ale zawsze coś.

Po kilkunastu minutach na przeciwko nas zatrzymało się czarne, terenowe auto. Charles wysiadł, a za nim Ares więc i ja wysiadałam, trzymając się bliżej auta.

- Witaj, Scott. - wita się z poważnym wyrazem twarzy Charles.

- Zdegradowali cię do poziomu przedszkola, Charlie? - zapytał nijaki Scott. Jego twarz była pokryta kilkoma bliznami na policzkach, brwi i czole. Gdy się uśmiechał zobaczyłam że ma jednego złotego zęba. Jego blada głowa, odbijała światło księżyca, tak samo jak zielonkawe oczy.

- Nie, jestem tu z innych spraw. Ale to nie jest twój interes. - rzecze chłopak.

- Masz towar? - pyta za niego Ares. Charles pomału wycofał się.

Zanim jednak łysolek odpowiedział, jego wzrok skierował się na mnie. Daniel i Jim, byli gotowi do oddania strzału, jednak Scott też nie był sam. Mężczyzna przetaksował mnie spojrzeniem od góry do dołu i z powrotem, a pod koniec się uśmiechnął.

- Czyżby to była Veronica Russo we własnej osobie?

__________________

Mam dwa pytanka

- O czym rozmawiały siostry?

- Ares czy Charles?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top