Rozdział 7


Julia


Czy to był sen? Czy to wydarzyło się naprawdę? Szczerze wolałabym aby to był tylko sen, bo nie musiałabym rozprawiać nad jego nocną wizytą w moim pokoju. Kto normalny tak robi!? Przecież mój pokój od sypialni rodziców dzieliło tylko kilkanaście metrów. Gdyby ojczym zauważył jego obecność mogłoby zrobić się naprawdę nieprzyjemnie. I nie pomógłby mu fakt, że był jego najlepszym przyjacielem. W tym środowisku wszystko musiało odbywać się na pewnych zasadach. Żadna z szanujących się panienek nie mogła przebywać sam na sam z mężczyzną. Ja to co innego, ale wciąż byłam pasierbicą Capo, a ten krwawy tytuł zobowiązywał. Podświadomie pragnęłam, aby ktoś nas nakrył może udałabym skrzywdzoną i jego plany względem mnie zostałby tylko jego marzeniem, a nie rzeczywistością. Prawie nie zmrużyłam oka, przewracałam się z boku na bok, wciąż czując jego wargi na moich. W życiu nie przypuszczałam, że on zwróci na mnie uwagę w ten sposób. Zainteresuje się mną jak mężczyzna kobietą. Dziwnie się z tym czuję, bo ślub to coś poważnego, szczególnie w ich środowisku. A ja go nawet nie znam, nie rozmawiała z nim od tygodni. Co mu strzeliło do głowy!? Dlaczego ja? Przecież w familii jest pełno tego kwiatu. I przede wszystkim te dziewczyny są od dziecka uczone bycia żoną, przygotowywane do tego bardzo skrupulatnie. A ja? Ja urodziłam się wolna, dorastałam w przekonaniu, że kobieta powinna być silna i niezależna. Może osiągnąć więcej i brać z życia pełnymi garściami. Jestem temperamentna i niepokorna mam swój cel, a ten głupiec chce mi go odebrać. Zwariował i tyle, zresztą wyraźnie dałam Leonardowi do zrozumienia, że małżeństwo nie jest dla mnie.

Przebrana  schodzę na dół, śniadanie już pewno podano. Przez tego nocnego intruza zaspałam. Zaskoczona widokiem babci  w holu przystaję na przedostatnim stopniu schodów. Iren i nowa pokojówka stoją obok niej z walizkami, a sama babcia wydaje się niespokojna.

-Co tu się dzieje? - Pytam zdziwiona.

-Kochana spakuj się wyjeżdżamy - Rzuca do mnie starsza kobieta.

-Ale jak to, dokąd? Dlaczego? - Dopytuję poruszona. 

-Leo kazał nam wyjechać do domku w górach, ponieważ sytuacja jest bardzo niestabilna - Odpowiada zaaferowana.

-Aż tak? - Dopytuję podenerwowana.

-Niestety - Odpowiada posyłając mi smutne spojrzenie. Czym prędzej wracam do pokoju spakować się.

Domek w górach!? Nie wiedziałam, że takowy posiadamy, ojczym zabierał nas na wakacje do Włoszech, czy w inne egzotyczne kraje. Byłam zaskoczona, być może to jakaś tajna kryjówka czy coś w ten deseń. Pojechaliśmy na dwa samochody, w jednym siedziałam ja, moja mama, Felipe i Michele. A w drugim moi dziadkowie, Aiden i Sisto. Jazda trwała w nieskończoność, był tylko jeden przystanek, więc mama nie za wiele piła, by nie musieć zatrzymywać się, co chwile na siku. Boże toż to obłęd wysiedzieć tyle w samochodzie normalnemu człowiekowi a co dopiero kobiecie w ciąży. Mama była podenerwowana, choć starała się tego nie okazywać, co chwile głaskała swój okazały brzuszek. Niepokoił mnie ten jej odruch, dlatego postanawiałam zwrócić jej uwagę.

-Mamo nie rób tak, czytałam, że to może wywołać skurcze - Rzucam, ona unosi na mnie zdziwione oczy i natychmiast przestaje.

-Czytałaś? - Duka patrząc na mnie przechylając głowę.

-Tak czytałam, wiesz jak jestem - Przy tych słowach musiałam przewrócić oczami. Jeżeli są jakieś tematy, których nie ogarniam, bądź nie wiem, co w trawie piszczy zazwyczaj przeprowadzam rozeznanie i czytam o tym. Bo zdarzają się w życiu różne sytuacje, a ja nie lubię być nieprzygotowana, ja wolę zapobiegać niż płakać nad rozlanym mlekiem.

- Musiałam ogarnąć ten temat, strasznie nie lubię żyć w niewiedzy - Rzucam, ona tylko uśmiecha się na to stwierdzenie.

-Czemu nie poszłaś na medycynę? - Pyta - Mogłabyś być świetną lekarką.

-Dziękuję mamusiu za to stwierdzenie, ale widok krwi jest dla mnie paraliżujący nie wiem czy byłabym wstanie przezwyciężyć ten strach- Po tych słowach zerkam przed siebie, napotykam zaciekawione spojrzenie w lusterku wstecznym ochroniarza mojej mamy.

Po dziesięciu godzinach, Michele poinformował nas, że dojeżdżamy do celu podróży. Dom mieści się na granicy Usa z Kanadą. Chatka okazała się bardzo przyjemna, usytuowana była w otoczeniu wysokich drzew. Podjazd prowadzący do domu był kamienistą nieutwardzoną droga, więc trochę nami potrząsnęło zanim wysiedliśmy z samochodu. Kiedy opuściłam auto, w moje nozdrza od razu wkradł się zapach lasu, już prawie zapomniałam jak zderzenie z dziką naturą może działać na człowieka kojąco. W moje głowie pojawiły się wspomnienia z Valdez. Było to miasto, w którym mieszkałam zanim przenieśliśmy się z mamą i bratem do Nowego Yorku.

Dom był zbudowany z bali, dokoła domu był taras. Kiedy stanęłam z boku zorientowałam się, że jest większy niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Wbrew pozorom panujący wystrój wnętrz w chatce był nowoczesny. Pięknie umeblowana kuchnia, była połączona z salonem oraz jadalnią. Czarne meble kontrastowały z drewnianymi blatami. Kominek był duży i osadzony na środku centralnej ściany, wykonany z czarnego surowca wyglądem pasował do reszty pomieszczenia. Aiden postawił część naszych bagaży na środku salonu, zmierzył mnie wzrokiem potem oddalił się po resztę. O co mu właściwie chodziło!? Nie miałam pojęcia, ale zapewne dowiem się tego potem, bo musiałam z nim porozmawiać. Babcia z Dzidkiem poszli do swojej sypialni, biedni byli zapewne zmęczeni podróżą. Wysłano z nami kilkoro strażników. Felipe był osobistym ochroniarzem moje mamy, Sisto ochraniał Dziadków, Aidena nie ochraniał nikt, bo ona sam potrafił o siebie zadbać i z pewnością stanowił część ekipy. Moim ochroniarzem był Michele. Każdy z nich był zaufanym człowiekiem Leonardo. Aiden znowu się pojawił tym razem z siatkami pełnymi zakupów, przecież musieliśmy tu coś jeść. Zaraz za nim szedł Felipe z zgrzewkami wody oraz napojów. Postawili rzeczy na blacie wyspy. Iren została w willi, więc obie z mamą zabrałyśmy się za wypakowanie rzeczy. Po miesiącu spędzonym na kuchni w hotelu miałam, jako tako pojęcie o gotowaniu. Wcześniej byłam w tym temacie zielona. A ja nie lubiłam czegoś nie umieć, więc po rozpakowaniu rzeczy wzięłam się za gotowanie. Mamie aż oczy zaświeciły się na mój widok przy garach.

-Muszę to zapisać w pamiętniczku - Rzuca - Moja córka przygotowuję kolację, a niech mnie - mruczy zadowolona.

-Mamo! Przestań - Obruszyłam się na jej słowa.

-No, co? To prawdziwe wydarzenie zwłaszcza, że kiedyś nawet nie potrafiłaś ugotować ziemniaków - Wypomina mi.

-Wszystkiego trzeba nauczyć się w życiu - Dodaję ze śmiechem. Wstawiając garnek z wodą na makaron.

-Mogłabyś mi pomóc, weź boczek i pokrój go w kosteczkę - Nakazuję.

-Już się robi - Podczas gotowania rozmawiamy o ważnych sprawach.

-Jak długo będziemy musieli tu zostać? - Dopytuję, wrzucając makaron do garnka.

-Do czasu, aż sprawy uspokoją się na tyle, aby można było wrócić - Odpowiada wymijająco, co okropnie mnie wkurza.

-Mamo! Czemu traktujesz mnie jak dziecko!? - Pytam z wyrzutem. 

-Kochanie wojna to bardzo poważny temat. Ostatnim razem Leo stracił w niej żonę i swoje nienarodzone dziecko - Mama przygnębiona spuszcza wzrok na swój brzuch. Żadne z nas nie chciałoby, aby historia się powtórzyła, a najbardziej Leonardo.

-Tylko teraz ta walka wydaję się poważniejsza - Tłumaczę - Irlandczycy chcą zagarnąć nasze tereny.

-A ty skąd o tym wiesz? - Dopytuje zdziwiona.

-Mam swoje źródła, nie jestem głupia - O co to, to nie niech mama nie myśli sobie, że będę stała biernie tak jak inni. Też chcę wiedzieć co jest na rzeczy.

-Wcale tak nie twierdzę - Odpowiada poważnie.

-Wiem więcej niż sądzisz...

-Tak, jak zawsze - Odpowiada.

-No, co? To coś złego, że interesuję się tymi sprawami? - Dukam zdenerwowana.

-Tak i nie - Mama podchodzi do mnie i obejmuje mnie od tyłu, jej brzuszek bodzie mnie w plecy.

-Wciąż nie mogę ogarnąć tego jak bardzo się zmieniłaś, dorosłaś. Jesteś już kobietą, a nie moją małą dziewczynką.

-Mamo - Jęczę zmieszana.

-Chciałabym, abyś nie musiała myśleć o tych sprawach. Sprawach mężczyzn - Podkreśla - Ale wiem jak jesteś uparta i dociekliwa. Kiedyś twój mąż będzie mieć z tobą przechlapane - Klepie mnie po ramionach i wraca do krojenia. Mój mąż? Prycham w myślach, wciąż śmieszył mnie ten temat. Chciałam być niezależna jeszcze przez wiele lat, mąż nie był mi do niczego potrzebny. Nagle przed oczami pojawił mi się Giorgio. Czułam pod skórą, że jego wczorajsza wizyta wiązała się z wydarzeniami, które miały nastąpić, zapewne wiedział o naszym wyjeździe wcześniej. Dlatego zdecydował się poprosić mnie o rękę, bo sam nie wiedział czy to przetrwamy. Po plecach przebiegł mnie niepokojący dreszcz. Obyśmy wszyscy wyszli z tego cali, przerażała mnie myśl, że mogłabym kogoś stracić.

Zasiedliśmy wszyscy wspólnie do kolacji, przygotowałam spaghetti karbonara według przepisu Mika. Nikomu nie przyznałam się, ale notowałam wszystkie przepisy, nie chciałam niczego zapomnieć. Żołnierze zajadali się przygotowanym przeze mnie makaronem ze smakiem, jak i reszta rodziny, byli pod wrażeniem, ja również pierwszy raz gotowałam dla tylu osób. 

- No siostra to jest przepyszne - Rzucił Aiden, potem wciągnął kolejną nitkę makaronu siorbiąc przy tym niemiłosiernie. Babcia odchyliła się na krześle i zmierzyła go karcącym spojrzeniem.

-Tak pochwała z twoich ust to jak balsam na moje serce bracie - Wydukałam z sarkazmem.

-Nie przyzwyczajaj się - Prychnął.

-Jakże bym śmiała - Wszyscy wybuchliśmy śmiechem, chociaż w ten sposób mogliśmy rozładować męczące nas napięcie. Rozluźnienie atmosfery dobrze nam zrobi, a najbardziej mamie. Martwiłam się o nią. Była dopiero w szóstym miesiącu ciąży, wiem ile ta ciąża znaczyła dla niej i dla ojczyma. Jej błękitne oczy były smutne, starała się trzymać, ale zbyt dobrze ją znałam i widziałam jak rozłąka z Leonardem ją męczy. Byli w sobie naprawdę zakochani, miałam wrażenie, że ojczym kocha ją bardziej niż ona jego. Czarne proste włosy miała związane w niedbały kucyk, pomimo wieku wciąż była piękną kobieta. Czasami miałam wrażenie, że czas zatrzymała się specjalnie dla niej. A wszyscy w około strzeli się szybciej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top