Rozdział 27
Julia
Giorgio tak bardzo cieszył się, że jestem w ciąży. Wracał do domu znacznie wcześniej. Obchodził się ze mną jak z jajkiem, nie pozwalał mi nic dźwigać, naskakiwał mi. A ja czułam tak potworne wyrzuty sumienia, że aż nie mogłam nic jeść. Bo cokolwiek zjadłam od razu zwracałam, zaczynałam wchodzić w ten okres, kiedy ciąża dawała na całego o sobie znać. Źle się czułam miewałam nastroje. I prawda o ojcu dziecka ciążyła mi strasznie przyćmiewała wszystkie pozytywne aspekty ciąży. Czułam się stłamszona i pozbawiona celu, siedziałam całymi dniami w domu, praca zeszła na dalszy tor. Za każdym razem, kiedy on starał się bardziej ja traciłam siły. Za każdym razem kiedy on opowiadał o tym jak kocha już tą fasolkę w moim brzuchu, ja nienawidziłam siebie bardziej. Byłam złą kobietą, a z każdym dniem nie mówienie mu prawdy czułam się jeszcze gorzej.
**************
W czwartym miesiącu już było widać brzuch, co prawda był on niewielki, ale wszystkie moje ubrania zaczęły robić się obcisłe. Więc poprosiłam babcie, aby wybrała się ze mną na zakupy. Z mamą nie miałam kontaktu od ostatniej rozmowy. Chociaż bardzo potrzebowałam jej wsparcia. Babcia od razu zauważyła, że ze mną jest coś nie tak.
-Stresujesz się - Powiedziała przeglądając wieszaki z ubraniami, a ja stałam obok nie zwracając na nie uwagi.
-Tak, trochę tak...
-Czy ta ciąża jest dla ciebie aż takim problemem? - Nie odpowiedziałam na jej pytanie, jeśli chodzi o ciążę pogodziłam się już z tym faktem. Gdyby tylko wiedziała, co tak naprawdę mnie trapi. Byłam już zmęczona ukrywaniem prawdy...
-Wszystko się zmieni, kiedy urodzisz zobaczysz- Pocieszała mnie, spojrzała na mnie, widząc moją minę, poklepała mnie po ramieniu.
-Moja droga, wiem, że wyobrażałaś sobie to wszystko inaczej, ale dziecko to cud i trzeba cieszyć się z tego.
-Nie moje - Wydukałam słabo.
-Julio przestań tak mówić! - Oburzyła się, odłożyła wieszaki na miejsce, pociągnęła mnie za rękę.
-Co jest? Dlaczego jesteś taka zdołowana?- Dociekała.
-Bo to nie dziecko Giorgio, chyba...- Urwałam zawstydzona i zażenowana jednocześnie. Babcia wpatrywała się we mnie zszokowana.
-Dziecko moje, coś ty zrobiła? - Nie mówiąc nic więcej wzięła mnie pod ramie i wyprowadziła ze sklepu, przeszłyśmy kilka przecznic, a dwoje naszych ochroniarzy deptało nam po piętach. Stanęłyśmy przed maleńką kawiarnią. Babcia zwróciła się do obu mężczyzn.
-Panowie zostajecie na zewnątrz! - Rozkazała. Żaden z nich się nie sprzeciwiał. Zajęłyśmy miejsca w najdalszym rogu kawiarni. Tak by ochroniarze nie mogli podsłuchać o czym rozmawiamy.
-Julio ciężko mi przetrawić ten fakt, ale kto w takim razie jest ojcem tego dziecka? - Zapytała przejęta. Chociaż prawda wyniszczała mnie od środka trudno było mi to powiedzieć. Bawiłam się nerwowo bransoletką zegarka na swojej dłoni. Babcia chwyciła moje dłonie w swoje i zmusiła mnie bym na nią spojrzała.
-Powiedziałam mamie, a ona kazała mi powiedzieć Giorgio
- I bardzo dobrze ci powiedziała
-Nie no ty też - Oburzyłam się, chciałam zabrać swoje ręce, ale ona trzymała je mocno.
-A co chcesz całe życie żyć w kłamstwie? Jak to sobie wyobrażasz, co?
-Nie chcę - Powiedziałam zrezygnowana.
-No właśnie, cokolwiek się stanie, wiedz, że u mnie w domu jest zawsze miejsce dla ciebie i dziecka skarbie.
- Boję się, boję się tego, że Giorgio będzie wściekły, tak bardzo się cieszy na to dziecko. A teraz ja mam to wszystko zepsuć.
-Julio on jest w tobie szaleńczo zakochany nawet jeśli z początku cię przeklnie i tak koniec końców wrócicie do siebie zobaczysz.
-Nie wydaje mi się
-A mnie tak, powiedz mu dzisiaj
-To nie takie proste
-Wiem, życie nie jest proste, ale ty jesteś mądrą kobietą
-Jak widać nie jestem
- Jesteś, nigdy w siebie nie wątp, ale jesteś dorosła i niestety musisz ponieść konsekwencje własnych czynów.
Wróciłam z zakupów z pustymi rękami. W sumie więcej czasu spędziłam z babcią na rozmowie. Musiałam to zrobić bardziej gotowa już nie będę. Zastałam go w sypialni leżał na łóżku wpatrzony w laptopa.
-I jak zakupy? - Zapytał.
-Nic nie kupiłam - Odpowiedziałam zrezygnowana. Giorgi odłożył laptopa na szafkę nocną. Wstał i przytulił mnie do siebie. Jego ramiona mógłby być dla mnie ukojeniem, ale nie stanie się tak dopóki nie powiem mu prawdy.
-To dziecko - Powiedziałam słabo.
-Co z dzieckiem? - Spojrzał mi głęboko w oczy. Serce zaczęło mi tak mocno bić, myślałam, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Boże, rozpierdolę tą wiadomością wszystko, ale będzie co ma być.
-Ono nie jest twoje - Wypowiedziałam te słowa na jednym wdechu, jego twarz zmieniła się ze spokoju w niedowierzanie, a potem w gniew. Puścił mnie oddalił się na drugi koniec sypialni. Stał z rękami przyciśniętymi do czoła. Boże serce krajało mi się na ten widok, bo mój mąż był dobry a może nawet za dobry dla mnie. To ja byłam tą złą, skrzywdziłam jego, a także i nasze nienarodzone dziecko.
-Jak to możliwe? Zdradziłaś mnie? - Spojrzał na mnie tak rozgniewanymi oczami. Próbował sobie to wszystko jakoś poukładać w głowie. Wiem, że szczycił się swoją samokontrolą i spokojem, ale w takiej chwili i po takiej bombie trudno się mu dziwić, że jest zdenerwowany.
-Nie zdradziłam cię, to się stało za nim zostaliśmy małżeństwem.
-Któryś ze żołnierzy? - Zapytał złowrogo.
-Tak
-Zabije drania! - Warknął, momentalnie jego twarz przybrała purpurowy odcień, a żyła na jego szyi drgała niebezpiecznie szybko. Podszedł do mnie, złapał mnie mocno za ramiona, zbyt mocno, przeraziłam się tym.
-Jak mogłaś być tak głupia!? - Wydarł się na mnie.
-Stało się i już, nie cofniemy czasu...-Szepnęłam przestraszona, jego porywczością.
-Kim on jest? Powiedz!? - Domagał się odpowiedzi, tymczasem ból w moich ramionach wzmacniał się.
-To boli! - Zająkałam. Giorgio natychmiast mnie puścił.
-To był Felippe - Rzuciłam roztrzęsiona całą tą sytuacją.
-Felippe - Powtórzył ze złowrogą nutą - Najbardziej zjebany kat w naszej familii!? - Rzucił z pogardą. Nie wiem czemu, ale poczułam się urażona jego słowami. Bo znałam Felippe zupełnie z innej strony, a to co o nim mówił mój mąż było dla mnie raniące, ale może takie były fakty sama już nie wiedziałam. Ale zabolały mnie jego słowa, bo gdyby nie rozłączyła nas śmierć, chciałam walczyć o nas, o ten związek.
-On był kurwa świrem! Zabijał i torturował ludzi bo to sprawiało mu radość. Rozumiesz kurwa RADOŚĆ!! - Odsunęłam się od niego, bo nie mogłam tego słuchać. Poszłam do garderoby wyciągnęłam z szafy walizkę i zaczęłam ją pakować. Wpadł oszalały za mną do pomieszczenia.
-Nie chcę tego słuchać, nie mogę. Jeżeli nie chcesz tego dziecka trudno, sama sobie poradzę z nim - Wykrzyczałam.
-Poradzisz? Przecież ty go nawet nie chcesz! - Zakpił ze mnie.
-Ale postanowiłam, że je urodzę...
-Może powinnaś poddać się aborcji i zapomnimy o wszystkim - Rzucił. Zamrugałam zszokowana jego propozycją, uważałam go za mądrego człowieka, jednak w świetle tych słów zmieniłam zdanie. Zamknęłam torbę. Pociągnęłam ją za sobą i ruszyłam do wyjścia z sypialni.
-Urodzę to dziecko czy ci się to podoba czy nie! A papiery rozwodowe znajdą się jutro na twoim biurku, nasze małżeństwo uważam za skończone - Powiedziałam i wyszłam.
Stałam w progu drzwi babci, otworzyła mi je Iren, pokojówka. Wyglądała na zaskoczoną patrzyła to na mnie to na moją walizkę.
-Panienko Julio - Wydukała, chwyciła za moją walizkę i przytuliła mnie do siebie. Walczyłam z łzami, ale już dłużej nie mogłam, rozryczałam się w jej ramionach.
-Iren? - To był głos babci, stanęła przed nami w holu na mój widok wiedziała już co się wydarzyło.
-Zanieś bagaż do pokoju Julii proszę
-Dobrze prze pani - Iren obdarzyła mnie współczującym spojrzeniem, a babcia objęła mnie ramieniem.
-Powiedziałam mu - Wyjąkałam słabo.
-Wyrzucił cię? Niech go tylko dopadnę, to tak mu nagadam - Powiedziała oburzona.
-Nie sama odeszłam - Babcia przystanęła.
-Co? Dlaczego?- Stanęła jak wmurowana.
-Bo kazał mi usunąć ciążę...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top