Prolog


Giorgio

15 lat wcześniej


Siedzę w koncie pokoju w dłoni ściskam szklankę z bursztynowym płynem. Chciałbym, aby to pomogło mi zapomnieć, wymazać wszystko co zdarzyło się w przeciągu ostatnich dni. Dwie puste butelki walają się obok fotela. Właśnie jestem w trakcie opróżniania trzeciej. A mnie wciąż nawiedza obraz jej bezwładnego ciała leżącego w trumnie. Chyba żadna ilość alkoholu nie jest w stanie przepędzić z mojego umysłu tego widoku.

Była taka młoda za młoda na śmierć. Za dobra na, to co, ją spotkało. Jestem tak cholernie wściekły! Oczy pieką mnie od powstrzymywania łez. Kurwa! Ciskam szklanką o ścianę, szkło oraz jego zawartość rozbryzgują się na kremowy dywanie. Matka mnie zabiję, ale zwisa mi to, bo to jest tylko rzecz, którą można kupić, ale takiej jak ona nie można. Była niepowtarzalna, jedna w swoim rodzaju, była dla mnie wszystkim. Zdruzgotany ukrywam twarz w swoich dłoniach. Nie pierwszy raz cierpię z powodu tego, kim jestem i gdzie  przyszło mi żyć. To jest jak inna rzeczywistość, choć nadal żyję na tej samej planecie. Gdzie zasady są wszystkim a miłość jest niczym tylko pierdolonym utrapieniem. 

Tym razem jest inaczej kobieta, którą kochałem należała się innemu. Tak uznali wszyscy, ja nie miałem nic do powodzenia. Nawet, jeśli mój ojciec był konsjerżem Capo. Musiałem schować dumę do kieszeni i udawać, że akceptuję wszystko. Tego ode mnie wymagano, do tego był każdy z nas zmuszany. Do brania życia jakim jest i nie kwestionowania zasad, przede wszystkim być posłusznym i lojalnym nawet w brew samemu sobie. Pierwszego człowieka zabiłem mając trzynaście lat. Pamiętam to do dzisiaj, jego przerażone oczy w przeciągu zaledwie chwili zrobiły się takie puste. Wystarczyła zaledwie jedna kula, aby jego serce przestało bić. Pozbawiłem życia czyjegoś ojca, czyjegoś brata. Jeśli ktoś myśli, że nie mamy wyrzutów sumienia, to się grubo myli. Tylko te wszystkie odczucia są spychane na najniższe dno podświadomości. Mamy wzbudzać w ludziach przerażenie, siać postach i ból.  Jesteśmy niczym zwiastuny śmierci. Teraz zabijam bez mrugnięcia okiem, każdy z nas jest potworem, którego stworzyła własna rodzina. A wszystko to w imię zasad.

Ten jebany skurwiel wiedział o moich planach względem tej kobiety. To ja miałem być jej mężem! Nawet nie wiem jak to mogło się tak wszystko potoczyć, że wyrwał mi z rąk to co było najcenniejsze.  I nikt mu tego nie zabronił, wziął ją jak jakąś pierdoloną rzecz, a nie jak człowieka. Chęć mordu na tym skurwysynu przewyższa wszystkie inne pragnienia. I gdyby nie był tak kurewsko wpływowy to zrobiłbym już dawno z nim porządek i może nawet uratowałbym ją? Moją ukochaną, moją Dianę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top