EPILOG
Wzięłam głęboki oddech orzeźwiającego powietrza, weszłam do gmachu hotelu. Nie jako pomoc kuchenna ani pokojówka czy też księgowa, ale jako członek zarządu, wysoko postawiony członek. Kobieta stojąca za recepcją ta sama rudowłosa Alice przywitała mnie z większą sympatią niż poprzednim razem. Zaprowadziła mnie do sali restauracyjnej wskazując stolik. Podziękowałam, ale jej dzisiejsze zachowanie nie sprawiło, że polubiłam ją bardziej. Bo to pierwsze wrażanie jakie wywarła było najważniejsze, a było ono złe, i niestety mogła zrobić je tylko raz. Zamierzałam przeprowadzić niewielkie czystki w zespole, ale zanim to zrobię chciałam z nią jeszcze porozmawiać. Ubrałam dzisiaj kremowy komplet żakiet i spódnicę, włosy miałam rozpuszczone, makijaż nico mocniejszy niż noszę na co dzień. Kelnerka, która do mnie podeszła była zszokowana moim widokiem.
-Julia? Co ty tutaj robisz o tej porze? Myślałam, że studiujesz? - Wstałam wyciągnęłam do niej dłoń i przestawiłam się.
-Julia Lombardio, a teraz Julia Vitello - Dziewczyna cofnęła się o krok do tyłu, była zakłopotana i zszokowana.
-Jesteś Lombardio? Z tych Lombario?
-Tak, z tych- Dziewczyna pobladła, przyjęła ode mnie zamówienie i odeszła. Spodziewałam się takiej reakcji. Cały tydzień pewnie będzie taki. Tak jak myślałam z kuchni wyszli kucharze, by sprawdzić czy rzeczywiście to byłam ja. Dziewczyna, która przez miesiąc była ich pomywaczką. Uśmiechnęłam się słodko i pomachałam im, wyglądali na zmieszanych w szczególności Mike, ale odmachali mi, zaśmiałam się pod nosem na całą tę sytuację. Dziś miałam spotkanie z Leonardem oraz Vittorio, ten ostatni miał mi przekazać swoje udziały w hotelu. Było to o wiele więcej niż mogłam chcieć, bo od początku była mowa tylko o udziałach babci i wynosiły one dwadzieścia pięć procent. Byłam jako pierwsza, a zaciekawionych oczu było coraz więcej. To było dość krępująca sytuacja, ale cóż sprawiało mi to niebywałą satysfakcję. W wejściu do sali restauracyjnej pojawił się Leonardo który pomagał Vittorio w poruszaniu się, cóż ostatnio staruszek mocno podupadł na zdrowiu. To było nieuniknione nikt nie żyje wiecznie, nawet on. Obaj panowie przywitali się ze mną, a potem zajęli miejsca na przeciwko mnie.
-Wujku Vittorio skąd pomysł, żeby oddać mi swoje udziały? - Zapytałam.
-Moja droga ponieważ Leonardo mnie do tego przekonał - Spojrzałam na ojczyma, a ten pozostawał niewzruszony.
-Ja już jestem stary, a trzeba iść z duchem czasu przyszłość naszej organizacji jaki i tego świata spoczywa na jego barkach. I to on wie co jest dla nas najlepsze. Czas by kobiety wyszły z cienia mężczyzn i mogły na równi pracować, by czuły się przydatne. By zaczęły się spełniać. Miałem wgląd w twoją pracę w tym hotelu, i muszę przyznać zaimponowałaś mi. Pracowałaś ciężko i wytrwale nie jedna kobieta mogłaby rzucić tym w cholerę i wrócić do swojego życia pełnych wygód- Było mi niebywale miło, że sam Vittorio docenił mnie. Ponad wszystko czułam się spełniona.
-Dziękuję twoje słowa znaczą dla mnie wiele - Powiedziałam poruszona.
-Sprawę z papierami załatwiłem już ze swoimi prawnikami. A jeżeli chodzi o mój osobisty majątek, testament został sporządzony. Nie czuję się ostatnio za dobrze, myślę że nadchodzi na mnie pora moje dzieci. I wiedz Leonardo umrę szczęśliwy i dumny, bo wiem, że moja spuścizna nie zostanie zmarnowana. Nie miałeś w życiu łatwo, śmierć twojego brata potem żony, a mimo to podniosłeś się z tego silniejszy. Zachowałeś naszą linię, tak jak i ty Julio. Oboje przyczyniliście się do utrzymania tej organizacji. Po zakończonym spotkaniu wuj Vittorio wrócił do domu, a ja zostałam sam na sam z ojczymem.
-Pani prezes jak się pani czuje? - Zapytał z uśmiechem Leo.
-W ogóle nie spodziewałam się, że to mi przypadnie większość udziałów..- Wydukałam wciąż oszołomiona.
-Tak powinno być, ja mam swoje problemy jako Capo, a mając jeszcze hotel na swoich barkach było ciężko.
-Doskonale rozumiem - Do naszego stolika dosiadł się Giorgio, moja mama, babcia Barbara i Aiden. Byłam zaskoczona ich pojawieniem.
-Gratulacje moje kochana - Rzuciła wesoło mama, babcia zawtórowała jej.
-No to mamy co świętować! - Powiedział wesoło Aiden - Kelner szampana! - Zawołał.
-Chyba śnisz, że pozwolę ci pić w moim towarzystwie! - Rzuciła rozgniewana mama. Brat wychylił się nad stolikiem w jej stronę
-Jeden kieliszek - Licytował.
-Nie mam mowy! - Powiedziała oburzona.
-Dobra, dobra dość! - Powiedział ojczym - Wszyscy wypijemy za zdrowie pani prezes - Mama nabrała wody w usta, ale nie sprzeciwiła się słowom swojego męża, pewnie nie chciała robić sceny, ale kto wie co wydarzy się jak wrócą do domu. Giorgio pocałował mnie w policzek i szepnął na ucho parę świństw. Przez co nie mogłam pohamować uśmiechu.
A więc jednak miałam to do czego tak dążyłam, karierę, rodzinę, kochającego męża. Czułam się spełniona i szczęśliwa.
KONIEC
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top