40
Elisa
Zaczęłam uczęszczać na kurs kuchni francuskiej. Flavio robił za mojego prywatnego kierowcę, ochroniarza i po części niańkę. Prosiłam Arrigo by Flavio mógł zostać za drzwiami kuchni, zgodził się z jednym wyjątkiem Flavio co pół godziny miał zaglądać do kuchni w celu rozeznania.
Kurs prowadził kucharz Liam Mercier był wysokim i szczupłym mężczyzną o jasnych blond włosach, które sięgały mu do karku, były dość mocno kręcone, przez co pewnie wydawały się krótsze. Ciemnoniebieskie oczy były daleko osadzone od nosa, i zakrzywione ku dołowi. A kiedy się uśmiechał na jego bladej twarzy w kąciku oczu pojawiały się rzędy zmarszczek, był mężczyzną po czterdzieste.
- Z tego co mi wiadomo na kurs zapisały się trzy osób –Powiedział po czym zerknął na zegarek znajdujący się na jego lewej dłoni.
- Mamy jeszcze dziesięć minut, może jeszcze ludzie dojadą – Dorzucił. Dla zabicia czasu, a także z czystej ciekawości zaczęłam go wypytywać o różne rzeczy. Dlaczego jego nazwisko brzmiało na francuskie, czy dlaczego zdecydował się na zawód kucharza. Więc opowiedział mi trochę o sobie i o swojej rodzinie.
Jego matka Caroline Jones po ukończeniu studiów wyruszyła z przyjaciółką w podróż po Europie. To było jej wielkie marzenie, by zobaczyć trochę świata i za obcować z nienizaną jej dotąd kulturą. Swoją podróż przyjaciółki zaczęły od Szwajcarii potem wyruszyły do Austrii kolejny były Niemcy, Belgia no i Francja. W małej Paryskiej restauracji Caroline poznała Josefa Merier'a, w którym kobieta zakochała się od pierwszego wejrzenie i z wzajemnością. Josef Merier pracował w restauracji jako pomywacz. Marzył by zostać kucharzem, a że wywodził się z biedniejszej rodziny nie stać go było na porządną szkołę kucharską, więc zdecydował się na to aby nabrać doświadczenia po przez pracę. Josef od małego ponoć miał dryg kucharski i każde danie wychodzące z pod jego ręki było znakomite. Matka Liama, Caroline Jones pochodziła z bogatego domu, jej ojciec był biznesmen z pokaźnym majątkiem. Caroline wbrew rodzinie przeprowadza się dla ukochanego na jakiś czas do Francji, uczy się języka, zdobywa nawet pierwszą pracę. Życie im obojgu jakoś zaczyna się układać. Jednak Josef nie myślał na razie o ślubie czy powiększeniu rodziny, był bardzo skupiony na swojej karierze, gdy okazuje się, że Caroline jest w ciąży, Josef robi jej ogromną awanturę, skłócona para rozstaje się, a Caroline wraca do Ameryki z podkulonym ogonem i prosi rodziców o pomoc. Po mniej więcej kilku miesiącach dręczony wyrzutami sumienia, oraz przeokropną tęsknotą Josef stawia wszystko na jedną kartę, rzuca pracę kupuję bilet do Ameryki w jedną stronę i jest zdeterminowany by odzyskać swoją miłość. W Nowym Yorku okazuje się, że dostanie się do Caroline nie jest wcale takie łatwe, bo rodzice dziewczyny skutecznie utrudniają mu dotarcie do niej. Więc ojciec Liama znajduje pracę w jednej z restauracji na Manhattanie, pomieszkuje kątem u kolegi z pracy i codziennie stara się szukać swojej ukochanej. Para spotyka się znowu zupełnym przypadkiem rok później w central parku. Wyjaśniają sobie wszystkie sprawy i postanawiają spróbować dla dobra dziecka jeszcze raz. Decyzja Caroline ponownie spotyka się z dezaprobatą jej rodziców, grożą jej nawet wydziedziczeniem. Jednak dla kobiety ważniejszy jest jej ukochany oraz ich wspólny syn, decyduje się odciąć do rodziców. Liam opowiada, że jego ojciec bardzo ciężko pracował na swój sukces i restauracja należąca do niego posiada aż cztery gwiazdki Michelina. Na koniec dodaje, że dla niego było oczywistym, że poszedł w ślady ojca. Praktycznie większość swojego dzieciństwa spędził w restauracji ojca, najpierw na przeszkadzaniu, potem na nauce, a gdy skończył szesnaście lat zaczął tam pracę dorywczą.
- Historia twoich rodziców brzmi jak scenariusz na film – Komentuję z przejęciem.
- Faktycznie mogłaby być z tego niezła komedia romantyczna – Liam zamyśla się na moment.
- Mój ojciec przekazał mi całą swoją wiedzę, a dziś tą wiedzą dziele się z moim uczniami – Dodaje z uśmiechem.
- Ale dlaczego postanowiłeś uczyć? Mając tak wysoką rangę w świecie kulinarnym mógłbyś pracować w najlepszy restauracjach na świecie...- Rzucam.
- A kto powiedział, że tego nie robiłem – Dodał puszczając mi oczko.
- Och – Wydukałam, byłam nim dosłownie urzeczona, spijałam każde słowo z jego ust. Dobrze, że nie było tu Arrigo bo mógłby coś opacznie zrozumieć.
- W pewnym momencie swojego życia zdałem sobie sprawę, że noszę w sobie jakąś taką dziwną pustkę. Miałem wszystko byłem na szczycie osiągnąłem wiele, ale wciąż czułem, że to nie moja droga. Więc dwa lata temu wróciłem do domu, mój tato właśnie miał w planie otwarcie tutaj swojej nowej restauracji La' Mere zaproponował mi, aby to ja podjął się zarządzania nią. Jednak miałem inne plany, o których mu oczywiście opowiedziałem. Nie oceniał mnie, tylko wsparł. Architekt zmienił projekt dodając to pomieszczenie w którym właśnie się znajdujemy. I od co najmniej roku organizuje różne kursy.I sam fakt, że mogę kogoś czegoś nauczyć sprawia mi ogromną frajdę. Gdybym nie był kucharzem najpewniej zostałbym nauczycielem.
- A ty dlaczego chciałaś wziąć udział w kursie? – Odbił piłeczkę, wpatrując się we mnie.
- Z pochodzenia jestem Włoszką, więc wiesz jak bardzo włosi są związani z kuchnią. Mój mama i jej gotowanie miał na mnie duży wpływ. Potem sama zaczęłam eksperymentować, a co najważniejsze ludziom bardzo smakuje moje jedzenie. Szczególnie takim kilku osobnikom , ale to nie ważne. Ta czynność działa na mnie kojąco, lubię jak coś mi w garnku bulgocze, jak w domu unosi się zapach pieczeni bądź ciasta. To przywołuje u mnie zawsze wspomnienia z mojego rodzinnego domu.
- Rozumiem – Odparł, zerknął z powrotem na zegarek.
- Chyba nikt już raczej się nie pojawi....- Urwał drapiąc się po głowie.
- Czy to problem? – Zapytałam zaniepokojona.
- Ogólnie tak, ponieważ to nie był by już kurs, tylko indywidualne szkolenie i jest to zdecydowanie wyższy koszt.
- Bardzo mi zależy na twoich lekcjach, a pieniądze nie grają aż tak dużej roli – Dodałam zdeterminowana. Flavio właśnie pierwszy raz zajrzał do kuchni zmierzył oceniającym wzrokiem Liama, po czym zamknął drzwi.
- Co to było? – Zapytał zbity z tropu Liam, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- To był mój kierowca...- Wyjąkałam przepraszająco.
- Cóż ym...Mam bardzo nadgorliwego męża, który ma innych ludzi, którzy pilnują mojego bezpieczeństwa – Powiedziałam to tak zagmatwanie, Liam tylko na mnie spojrzał. Ale nie zadawał więcej pytań. Może to i dobrze. Ale z pewnością później pokojarzy fakty. Włosi prywatny nadgorliwy ochroniarz, na bank połapie się skąd pochodzę, mi pozostaje jedynie udawać greka.
Uczyłam się od zera jak zrobić sos beszamelowy, czy jak samodzielnie wykonać ciasto francuskie. Pochłonęło mnie to tak bardzo, że kuchnia była tą częścią domu w której spędzałam najwięcej czasu. Wstawałam rano ćwiczyłam rzeczy z poprzedniego dnia szkolenia i tak w koło Macieju. Liam mnie bardzo chwalił proponował mi nawet kolejne szkolenie, z którego oczywiście skorzystała. I tak dotarłam do poziomu master. Kontakt z kuchnią molekularną był czymś surrealistycznym. To już było totalnie poziom ponad chmury, jedzenie wyglądało tak minimalistycznie bo porcje były nie wielkie, ale tyle smaków zamkniętych w zaskakujących czasem przedziwnych formach i kształtach. Liam był świetnym nauczycielem, byłam nim zafascynowana. Po dwóch naprawdę intensywnych miesiącach i morzu emocji wszystko się skończyło. Dla mnie to było zdecydowanie za szybko, Liam stwierdził, że nie ma mnie już czego nauczyć. Zapytał się nawet czy nie chcę pracować w restauracji, na co niestety z pewnych względów nie mogłam sobie pozwolić. Zasugerował więc żebym sama coś otworzyła. Nie wiedziałam czy mój mąż również pozwoli mi na taką rzecz. Ale gdzieś tam w mojej głowie zaczął kiełkować plan, na coś swojego, na coś co będzie przynosić mi nie tylko przyjemność, ale i zysk. Zwłaszcza, że Arrigo przychyliłby mi nieba. Na początku sądziłam, że restauracja byłaby tym co chciałabym mieć, ale po rozmowie z Liam i zagłębieniu się w funkcjonowanie tego biznesu poczułam się przytłoczona. Musiałam sobie sporo przemyśleć. Tak naprawdę chciałam tylko uczyć ludzi gotowania. I wtedy wpadłam na pomysł, który z dnia na dzień kształtował się w mojej głowie. Któregoś dnia podczas kolacji z moim mężem i ochroniarzami wyskoczyłam, jak Filip z konopi i rzuciłam pomysłem.
- Chciałbym otworzyć szkołę gotowania – Wszyscy czworo spojrzeli na mnie, ale to mój mąż miał decydujące słowo, po części nie cierpiałam tego, że to ona miał nad wszystkim władzę.
- Szkołę gotowania powiadasz? – Rzucił odkładając serwetkę na stół.
-Sądzę, że to świetny pomysł – Odparł Falvio.
- Zdecydowanie marnujesz swój talent – Dorzucił Franco. Arrigo spojrzał tylko raz na swoich żołnierzy i to wystarczyło by wszyscy troje ulotnili się z pomieszczenia. To byli moi sprzymierzeńcy, zostałam ich pozbawiona.
- Jak to sobie wyobrażasz? – Zapytał. Opowiedziałam mu o moim planie, o tym, że już przyglądałam się lokalizacji. Chciałabym to zrobić w Staten Island. Bo tutaj się wychowałam, znam ludzi i było by mi łatwiej ze starem. Arrigo wysłuchał wszystkiego co miałam do powiedzenia, wymieniałam tylko same plus, minusów w ogóle nie widziała. Bo byłam strasznie podjadana wizją, że jedno z moich marzeń mogło się spełnić i to w tak krótkim czasie.
- Mówisz o tym wszystkim z takim zapałem, że nie miałbym serca ci odmówić... - Rzucił popijając wodę ze swojej szklanki.
- Mam przecież dyplomy z moich szkoleń, mam mnóstwo pomysłów, nawet zrobiłam biznes plan uwzględniając w nim koszty i prognozowane pogody kosztów na kilka miesięcy – Arrigo położył dłoń na mojej.
- Zgodzę się, jeśli obiecasz mi, że będziesz uważała, a ci trzej muszkieterowie będą mogli prześwietlić twoich klientów - Zdębiałam.
- Ale dlaczego aż troje, przecież któryś musi zostać w domu? – Zaprotestowałam.
- I jak to prześwietlić moich klientów!? – Że co!?
- To jest mój warunek – Powiedział oparł się na przedramionach i spojrzał na mnie poważnie.
- Normalnie, nie możemy dopuścić żeby którykolwiek z twoich klientów okazał się jakimś psycholem, albo co gorsza którymś z moich wrogów - Wytłumaczył rzeczowo i spokojnie zupełnie jakby rozmawiał z dzieckiem.
- W tej sprawie zgadzam się z tobą, ale co do reszty...Nie pomyślałeś czasem, że ludzie będą się ich trochę bać....- Stwierdziłam, mając przed oczami całą trójkę. Każdy z nich był umięśniony i postawny, na dodatek zawsze mieli taki poważnie i groźne miny. Bałam się, że raczej będą odstraszać klientów.
- To przydzielisz im zadania, by stali się bardziej dostępni, poza tym jak ich tak dobrze karmisz to bez mrugnięcia okiem wskoczą za tobą w ogień - Dodał szczerząc się w tym swoim pewnym uśmieszku. Wstałam, zaszłam go od tyłu i położyłam swoje dłonie na jego ramionach.
- Dziękuje kochanie - Wyszeptałam wprost do jego ucha.
Więc wstępnie dostałam pozwolenie na założenie własnego biznesu i byłam z tego powodu prze szczęśliwa!
Znalazłam bardzo dogodne miejsce w Staten Island w Downtown. Typowe trzy piętrowe kamienice z czerwonej cegły, a na dole znajdowały się jakieś sklepy bądź kawiarnie. Umówiliśmy się na obejrzenie tego pomieszczania, które znajdowało się w ostanom budynku od ulicy z prawej strony. Agentka nieruchomości Alison Stone, była zadbaną i elegancko ubraną blondynką. Z jej postawy, jak i zachowania można było wywnioskować, że Alison jest niesamowicie pewna siebie, ale i ostrożna. Zauważyłam, że wiedział kim jest mój mąż. Niby chodziła po pomieszczeniu i opowiadała, ale zachowywała wobec nas pewien dystans, ale nie mogłam być o to zła, zdecydowanie rozumiałam jej ostrożność w stosunku do ludzi naszego pokroju.
- Pomieszczenie ma sto metrów kwadratowych. Z tyłu znajduje się obszerne zaplecze jaki jedna łazienka – Opowiadała. Tym czasem ja przechadzałam się swobodnie po pomieszczeniu oglądając je i wyobrażając sobie moją szkolę gotowania. Zrobiłam rozeznanie również i sprawdziłam swoją konkurencję, najwięcej szkół znajdowało się na Manhatanie, w naszej dzielnicy nie było takowej, więc miałam miejsce się wbić w temat zdobywając od razu na nią monopol.
- I co sądzisz? – Zapytał Ariggo stając obok mnie
- Podoba mi się, ale musielibyśmy jeszcze poprosić o konsultacje architekta, ponieważ chcę tą całą przestrzeń przeorganizować, a nie wiem czy ten budynek nie jest za stary na tak diametralne zmiany - Wyjaśniłam.
- Został wybudowany w 1876 roku – rzucił mój mąż, na co ja aż wytrzeszczałam oczy.
- Skąd wiesz? – Zapytałam oniemiała i jednocześnie zaciekawiona.
- Interesuję się moją dzielnicą –Dodał pewnie, gdy tak szeptaliśmy miedzy sobą, kontem oka spostrzegłam jak Alison uważnie nas obserwowała jej mina była nieodgadniona.
- Twoje obawy mogą okazać się słuszne, ponieważ te budynki są już uznane za zabytki - Powiedział dotykając jedynej ściany która składała się ze starych cegieł.
- Ale podoba ci się? – Dopytywał.
- Tak zdecydowanie - Odparłam zadowolona. Wtedy Arrigo wychylił się za mojego ramienia i zawołał.
- Panno Alison proszę zarezerwować dla nas tę ofertę – Uśmiechną się do mnie i poszedł uzgodnić szczegóły z agentką nieruchomości. Tymczasem ja dalej kontynuowałam swoją przechadzkę po pomieszczeniu. Przy wejściu stał Franco w typowiej wyprostowanej pozie z rękami na krzyż.
- I co myślisz? - Zapytała go.
- Bardzo klimatyczne - Odpowiedział. Niby zaczęłam z nim rozmowę, ale mój wzrok ciągle padał na tamtą dwójkę. Niby Alison wydawała się taka ostrożna, ale teraz zauważyłam, że zdecydowanie stoi za blisko mojego męża. Ba nawet dotyka go, to go smyrnie w ramie, to go pogładzi po plecach. Przez moment miałam wrażenie jakbym była piątym kołem u wozu, i czułam się tak, jakbym nie była tu wcale potrzebna. Szybko doszło do mnie, że byłam zazdrosna i to zazdrosna jak diabli. Pamiętam słowa mojej babki po dziś dzień. "Nigdy nie wystawiaj cierpliwości swojej włoskiej żony na próbę" Dopiero dzisiaj dotarł do mnie sens tego powiedzenia. Czyżby ta dwójka znała się wcześniej? A może on kiedyś z nią sypiał!? Nie no nie mogę o tym myśleć, bo mnie zaraz szlak trafi. To by mój mąż musiał mieć tupet, by trzymać w jednym pomieszczeniu swoją żonę i byłą kochankę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top