30
Arrigo
Przybyłem do rezydencji moich rodziców w niedzielę z samego rana. Mimo, że mój wieczór kawalerski odbył się z piątku na sobotę, ja nadal czułem się skacowany. Moje plany względem piątkowego wieczoru były z goła inne, ale wyszło jak zawsze. Każdy z obecnych mężczyzn na imprezie chciała wypić ze mną kolejkę, a było chyba z trzydzieści osób. Alkohol lał się litrami, nie pamiętam, jak dotarłem do domu. Wszyscy byli zalani w trupa bez najmniejszych wyjątków nawet mój ojczym. Włoskie imprezy są złe, gorszę są tylko Polaków. Tak mawiał mój szwagier Giorgio. Nim przywitałem się z całą rodziną, poszedłem najpierw do kuchni, strasznie chciało mi się pić mimo, że podczas jazdy samochodem wypiłem półtora litrową butelkę wody gazowanej. W kuchni zastałem mojego ojczyma, Leonardo siedział na stołku barowym przy wyspie kuchennej, głowę opartą miał na prawej dłoni. Na blacie wyspy leżały przed nim dwie białe tabletki oraz stała szklanka wody.
- Bania wciąż cię trzyma? – Zapytałem pomijając powitanie. Leo wyprostował się, położył dłoń na blacie i spojrzał na mnie. Ja w tym czasie sięgnąłem po szklankę do szafki wiszącej. Zabrałem karafkę stojącą na blacie wyspy i nalałem sobie wody.
- Nie wiem skąd miałeś ten alkohol, ale to był chyba trefny towar, cały wczorajszy dzień rzygałem jak kot, chyba się strułem – Powiedział z widocznym obrzydzeniem, po czym łyknął tabletki i popił obficie wodą, aż strużka wody potoczyła się po jego brodzie, szybko starł wodę ze swojej brody rękawem koszuli.
- Ten alkohol załatwił Flavio, jego wuj pędzi ten bimber tylko na specjalne okazje, chyba miał z siedemdziesiąt procent - Odparłem upijając łyk ze swojej szklanki. Ojczym wybałuszył oczy, pokręcił głową.
- Chciałeś na schlać czy zabić, przyznaj się? – Zapytał z kpiną.
- Nikt nie kazał ci tyle pić, masz swój rozum – Odparłem z przekąsem.
- Właśnie synu, to jest ta rzecz gdy znajdujesz się w gronie samych samców i jest tyle alkoholu do wypicia, rozum przestaje istnieć – Tak coś w tym jest i właśnie dlatego wszyscy teraz cierpimy.
- Zresztą takie kawalerskie nie zdarzają się zbyt często, na następny raz będę musiał poczekać kolejne z dwadzieścia lat. – Wuj wyprostował się na krześle spojrzał na mnie z pewnym uśmiechem. A z jego oczu biła duma, ale za tym spojrzeniem kryło się coś jeszcze. Dobrze wiedziałem co.
- No powiedz to – Rzuciłem, drań jeden, niech będzie miał tą satysfakcję.
- W końcu pan nieuchwytny będzie zaobrączkowany – Mówi, wyciąga swoją prawą dłoń i obraca obrączką na serdecznym palcu, dla podkreślenia swoich słów, a potem zaczyna się śmiać. Czy tylko mnie to nie śmieszy? Jestem zdegustowany jego zachowaniem, ale puszczam tą uwagę mimo uszu. Gdy Leonardo przestaje się śmiać, obraca się do mnie głową i pyta już poważniej.
- Zdenerwowany?
- Tak z deczko - Odpowiadam zgodnie z prawdą, bardziej jestem podekscytowany i podniecony, żeby nie powiedzieć, że nakręcony.
- Dziś wzięło mnie na wspomnienia, pamiętam, jak w tym domu odbył się mój ślub i twojej matki.
- Nie wiedziałem, że tak się rozczulisz – Rzuciłem z drwiną, co on w ogóle zignorował.
- Tak walczenie kobiety nie poznałem w całym swoim życiu. Tak upartej i bezczelnej. Jesteś dokładnie taki sam jak ona.
- Kto ja!? – Niemal zakrztusiłem się swoją wodą. Szybko otarłem dłonią usta. On to czasami, jak coś powie to klękajcie narody.
- Jesteś tak zadufany w sobie, dlatego trudno ci to dostrzec, ale tak jest. I pomimo tylu lat ona wciąż potrafi mi zalesić za skórę. Wkurzyć, jak mało kto! Nie mówiłem ci, ale ona wiedziała o Antonio. Jak mogła mi nie powiedzieć, że on żył!? – Powiedział wzburzony.
- Można było się tego po niej spodziewać – Odpowiedziałem, bo znałem własną matkę.
- Kochała go był jej mężem, co nie znaczy, że chcę ją bronić. W końcu sam go zabiłem.
- A jak jest z tobą i twoją przyszłą żoną? – Nie spodziewałem się tego pytania.
- Dobrze wiesz – Odparłem dolewając sobie wody.
- No właśnie nie do końca, czy czujesz coś do tej dziewczyny? – To pytanie zawisło w powietrzu. Wciąż odbijało się echem w moim umyśle. Jakby nie zastanawiałem się na tym nigdy, bo takie rzeczy chyba przychodzą same. Zresztą dlaczego Leonardo chciał poznać moje uczucia? Czyżby chciał dla mnie małżeństwa z miłości, a nie z poczucia obowiązku? Ja jestem zbyt dumny by go zapytać o to wprost, a on zbyt zobowiązany swoim niechlubnym tytułem by pytać o takie rzeczy prosto z mostu.
- Lubię ją, jest jedyną osoba, która potrafi mnie rozśmieszyć. Jedyną kobieta, która nie odrzuca mnie swym zachowaniem. Podoba mi się wizualnie jaki i z charakteru - Odparłem zgodnie z prawdą.
- Dostałem już swoją odpowiedź – Rzucił, wstając z miejsca. Poklepał mnie po ramieniu z dziwnie zadowoloną miną.
- Muszę przestać się ukrywać przed twoja matką i stawić jej w końcu czoła. Ona jest tak bardzo zaangażowana w twój ślub. Jakby to co najmniej był jej– Rzucił i opuścił kuchnie.
Przez okno w pokoju, obserwowałem, jak Elisa wysiada z samochodu. Była ubrana z zwiewną zieloną sukienkę, jej dług włosy rozwiewał wiatr. Dziewczyna spojrzała do góry i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Mierzyliśmy się przez dobrych parę sekund po czym jej siostra złapała ją za dłoń i wciągnęła do środka rezydencji. Wyskoczyłem z pokoju, jak poparzony, szybko pokonałem schody ponieważ chciałem ją jeszcze złapać i zamienić choć jedno słowo przed ceremonią. Gdy dostrzegłem trzy kobiety pośrodku holu ruszyłem w stronę swojej narzeczonej.
-Hola, Hola Bracie – Zostałem zatrzymany przez swoją siostrę Julię.
- Nie wiesz, że to pech widzieć pannę młodą przed ślubem – Powiedziała z pretensjami, kładąc rękę na moim torsie, chciała mnie w ten sposób zatrzymać. Aha nie doczekanie jej.
- Jaki pech, przecież nie ma na sobie jeszcze sukni ślubnej – Odparłem wkurzony. Elisa szepnęła coś na ucho swojej siostrze. Ta pokręciła głową, ale odeszła w stronę salonu.
- Proszę pięć minut sam na sam – Poprosiłem grzecznie.
- Pięć minut – Na odchodne Julia pogroziła mi palcem. Podszedłem do swojej narzeczonej.
- Strzegą cię niczym księżniczki – Stwierdziłem, zakładając jej włosy za ucho, muskając przy tym jej policzek. Chwytam jej dłoń i bez chwili zawahania pociągnąłem ją w stronę biblioteki, kiedy tylko drzwi zostają zamknięte, przyciskam ją do ściany przylegając do niej całym swoim ciałem. Ocieram się nosem o jej nos, cudownie jest poczuć won jej owocowych perfum.
- Kiedy powiesz" tak". Zapewniam, że nie wypuszczę cię z mych ramion – Szepnąłem. A Elisa zaśmiała się nerwowo.
-Arrigo, - Och uwielbiam to, jak wypowiada ona moje imię, akcentując zawsze te podwójne r.
- Ci – Przyłożyłem swój palec do jej wydatnych ust.
- Nikt nas tu nie znajdzie, daj mi jeszcze chwilę nim znikniesz mi z oczu na kilka godzin – Wtedy ją pocałowałem, żarliwie i wygłodniałe. Nie widzieliśmy się od zeszłego niedzielnego obiadu czyli praktycznie cały tydzień, oczywiście dzwoniłem do niej i pisałem smsy, ale odpowiadała zawsze tak zdawkowo. Trzymała mnie na dystans by podsycić we mnie podniecenie.
- Arrigo musisz się opamiętać – Elisa odsunęła mnie od siebie na parę centymetrów. Wskazując wzrokiem na wybrzuszenie moich spodni. Zakryła dłonią usta, chyba przesadziłem, ale moje ciało samo na nią reaguje.
- Przepraszam – Oddaliłem się od niej, musiałem ochłonąć. Tylko, jak? Poczułem się zmieszany całą tą sytuacja.
-Wyjdę teraz, a ty odczekaj parę minut, nie chcemy skandalu w dzień naszego ślubu – Upomniała mnie, a potem usłyszałem kliknięcie klamki. Co się ze mną dzieje, przecież nawet nie wiem czy dzisiejszej nocy skonsumujemy to małżeństwo. Chyba faktycznie muszę ochłonąć.
Stoję w sypialni mojej matki, która właśnie pomaga mi założyć czarną marynarkę. Podchodzi do mnie z przodu wygładza jej poły, a następnie sięga po muszkę.
- Nawet o tym nie myśl – Warczę. Mama po mimo moich słów nadal się uśmiecha, a drobne zmarszczki w około jej oczu stają się bardziej widoczne.
- Boże coś ty taki najeżony!? Daj sobie ubrać tą przeklętą muchę, zacznie się wesele to się jej pozbędziesz – Rzuca moja siostrunia. Niechętnie, bo niechętnie pozwalam matce założyć mi to na kołnierz. Jej czarne włosy ułożone są teraz w misterne upięcie które zdobią spinki z perłami. Chcąc nie chcąc czuje zapach jej perfum, używa tych samych od lat. Zamykam na chwilę oczy i napływają do mojego umysłu wspomnienia z którymi kojarzy mi się zapach fiołków i róży. Widzę siebie jako małego chłopca wtulonego w jej ramiona. Ona jest przy mnie prawie zawsze, gdy coś się dzieje. Podczas nauki jazdy na łyżwach, podczas szkolnych meczy hokeja, nawet podczas tego, jak zostaje ogłoszonym nowym kapitanem drużyny piłkarskiej. Zawsze była obecna, zawsze mogłem na niej polegać. Niby z pozoru takie błahe wydarzenia, a jak ważne dla chłopca, którym kiedyś byłem. Nawet kiedy się od niej odsunąłem, ona wciąż był przy mnie. A teraz pomaga mi uszykować się do własnego ślubu i nadal pomimo mojego chłodnego zachowania wciąż tu jest. Dzisiejsze słowa które padły ze strony mojego wuja nabierają sensu.
- Gotowe – Oświadcza mama stawiając krok do tyłu, dostrzegam w jej oczach łzy wzruszenia.
- Julia zostaw nas na chwilę – Nakazuje mama, a ta od razu wychodzi zamykając za sobą drzwi. Mama przykłada dłoń do mojego policzka, pozwalam jej na ten delikatny aczkolwiek bardzo intymny gest.
- To niebywałe, że właśnie dziś zostaniesz mężem, być może w najbliższej przyszłości ojcem. I zobaczysz, co to znaczy kochać kogoś innego niż samego siebie. Widzisz nawet gdy postanowiłeś mnie od siebie odsunąć, ja nie przestałam cię kochać. Mimo tylu nienawistnych słów które padły z twoich ust. Miłość rodzica do dziecka stanowi nierozlewaną nić – Mówiąc to jedna z łez opada na jej policzek. Wiem, że przy stworzyłem jej masę problemów i cierpienia. Zdaje sobie też sprawę jakim jestem skurwysynem.
- Mimo wszystko i tak jestem z ciebie cholernie dumna synu – Dodaje na koniec, po czym oddala się by otworzyć dla mnie drzwi. Zmieszany tą sytuacją nie wiem, co powiedzieć i jak się zachować, więc po prostu wychodzę, bo nigdy nie byłem dobry w takich gadkach.
Dzisiejsza pogoda zadziwia nawet mnie, jest ciepło i słonecznie, na niebie nie widać a ni jednej chmury. Chyba ktoś wymodlił dla nas ładną pogodą. Drzwi prowadzące na ogród stoją otwarte na oścież. Na ustawionych krzesłach siedzą już goście, jestem zdziwiony tym, jak wiele osób zadecydowało się jednak przyjść. Krzesła są ustawione w siedmiu rzędach, rozmieszczonych po obu stronach, rozdziela je droga do ołtarza, na która składa się czerwony prostokątny dywan prowadzący od samego wejścia z domu pod łuk przy którym stoi ksiądz. Przechadzam się czerwonym dywanem, wszystkie pary oczu przypatrują się mi z zaciekawieniem. Zajmuje swoje miejsce, staje na prawo od księdza. Rzucam okiem na zebrane twarze dostrzegam sporo znajomych, w tym także Sofię ze świeżo upieczonym mężem. Rzecz jasna zaprosiłem ich moja pozycja tego wymagała, ponieważ Camillo jej mąż, jest moim kolegą po fachu. Jego żona ma tupet, zwłaszcza, że ja również otrzymałem zaproszenie na ich ślub, ale nie przybyłem okazałem tym gestem brak szacunku, oczywiście zawsze mogę się wymówić przygotowaniami do własnego ślubu. Jednak Sofia nie mogła przegapić tego wydarzenia. Dokładnie wiem, co ona teraz robi, wiem, że skanuje przestrzeń porównując ją do własnego wesela oraz ślub. Według standarów mafijnych otoczenie jest zbyt skromnie urządzone, ale w dupie to mam. Ważne, że podoba się Elisie reszta może się jebać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top