3
Zaparkowałem samochód na podjeździe, ale nim z niego wysiadłem z dobre dziesięć minut wpatrywałem się tempo w teczkę. Biłem się z myślami, co zrobić. Moja siostra uważała mnie za palanta, co wkurzało mnie niebywale, ale nawet ja nie chciałem zepsuć bliskim świąt, tą jakże zacną wiadomością. Czułem się rozdarty, ponieważ, serce podpowiadało mi, by wpierw powiedzieć o tym mamie. Była jego żoną, przeżyła jego śmierć najbardziej z nas wszystkich. Jednak lojalność wobec Capo, jak i mafii była u mnie na pierwszym miejscu. I to lojalność w takiej chwili wygrywała. Potarłem twarz dłońmi i głęboko westchnąłem, szczerze to nie chciało mi się tam wracać. Najlepiej pojechałbym do któregoś klub ze striptizem przeleciał tancerkę i nawalił się jak świnia, a przede wszystkim chciałbym aby mój ojczulek pozostał martwy. Niestety wiadomość, którą miałem do przekazania była zbyt ważna. Schowałem teczkę w schowku samochodowym. Wszedłem do domu, po holu biegał Stefano i Alessio strzelając do siebie piankowymi nabojami z plastikowych karabinów. Stefano miał już siedem lat, a Alessio był od niego o dwa lata młodszy. Ten ostatni wdał się totalnie w naszą matkę miał czarne proste włosy oraz niebieskie oczy. Był skórą zdjętą z matki, za to Stefano, miał ciemno blond włosy, które opadały mu na oczy, mały uparł się, że nie da sobie więcej obciąć włosów, bo chce zapuszczać. Nagle piankowa strzała mignęła mi przed oczami.
-Hej! – Powiedziałem podniesionym głosem, obaj chłopcy przystanęli zszokowani szybko schowali pistolety za plecami i udawali głupich.
-Który to? – Zapytałem ze złowrogą nutą. Kiedy chłopcy skumali, że jednak nie zrobią ze mnie debila, pierwszy odezwał się Alessio.
-To Stefano.
-Aha już, tylko ty nie potrafisz celować! - Odpyskował starszy i zaczęli zwalać jedne na drugiego. Co było nawet zabawne.
-Nie plawda! - Zaprotestował Alesso. Zrobiłem krok w ich stronę, już miałem obu złapać i przerzucić sobie przez ramiona, kiedy w holu pojawiła się moja matka.
-Chłopcy, a może tak o ton ciszej, słychać was w salonie -Przystanęła zerknęła na mnie. Jej czarne jak smoła włosy osunęły się z ramion, kiedy pochylała się nad dwoma łobuzami. Wyprostowała się poprawiła włosy i spojrzała na mnie tymi błękitnymi niemal przeźroczystymi oczami. Miałem wrażenie, że kiedy na mnie patrzyła w jej wzroku jest tylko ból.
-A ty co tak stoisz? Rozbieraj się - Nakazała. Potem skierowała z nieskrywaną radością w stronę chłopców. - Czas na prezenty! - Wykrzyczała, a chłopcy momentalnie pobiegli do salonu. Podeszła do mnie, przyłożyła swoją dłoń do mojego policzka, ale nim jej skóra musnęłam moją twarz, zrobiłem unik odwracając głowę w drugą stronę. Byłem już dorosły mogła sobie oszczędzić takich typu czułości.
-Coś się stało? Wyglądasz na podenerwowanego – Zapytała z troską.
-Nic- Odpowiedziałem, w tym samym momencie pojawiła się pokojówka Federica i zabrała ode mnie płaszcz. Podążyłem za matką do salonu, nie odzywając się do niej ani słowem. Ignorowanie jej szło mi bardzo dobrze przez lata. Byłem w stosunku do niej chłodny, ale moje zachowanie nie miało wpływu na to co do niej czułem. Kochałem ją, była moją matką, wciąż pamiętałem czas przed tym zanim nasze życie zmieniło się nieodwracalnie. Była dobrą i kochającą matką taką, która walczy dla dobra swoich dzieci. O mnie też walczyła, jednak ta walka nigdy nie zostałaby przez nią wygrana. Ponieważ pragnąłem być taki jak Leonardo, być jak wszyscy ci ludzie. Może na początku było to idealizowanie dzieciaka z małego miasteczka, który jedyne co widział to góry i śnieg. Tutaj świat był zupełnie inny od tego w którym dorastałem, tutaj też pierwszy raz poczułem się w pełni sobą. Gdy wszedłem do salonu, Julia siedziała na sofie z najmłodszym dzieckiem na kolanach, obrzuciła mnie czujnym spojrzeniem.
-Nawet w święta musisz pracować? - Zaczepiła mnie, zerknąłem na Marcello mały miał na sobie czerwone welurowe body z motywem świątecznym. Ślinił się okropnie niczym buldog. Pchał swoje małe piąstki do buzi. Co zwiastowało, że za chwilę pojawi się jego pierwszy ząb. Prychnąłem na te myśl, o rozwoju małych dzieci wiedziałem dużo, poniekąd przez nią i matkę. Nasza rodzina powiększyła się przez ostatnie siedem lat. Mam dwóch braci i zostałem wujkiem trójki siostrzeńców.
-Bez komentarza - Zbyłem ją. Mimo to nie zrażona plotła dalej. Jak ja czasem miałem ochotę wcisnąć jej smoczek Marcello do buzi i on i ja mielibyśmy święty spokój.
-A no właśnie Leo wspomniał coś o twojej wybrance - Zesztywniałem, nie lubiłem o tym rozmawiać. Nie chciałem jeszcze mieć żony, wciąż czułem się za młody na posiadanie własnej rodziny. Nie byłem pewny czy byłbym wstanie obdarzyć jakiejś kobiety uczuciem, po za tym małżeństwo oznaczało dla mnie koniec z różnorodnością. A ja zmieniałem kobiety jak rękawiczki. No i co najgorsze to wymagałoby ode mnie emocjonalnego zaangażowania, czego nie chciałem.
-Kiedy ją poznamy? - Dopytywała ze słodkim uśmiechem, doskonale wiedziałem, że to była prowokacja z jej strony.
-Nie poznacie, bo nie będzie żadnego ślubu! - Warknąłem. Julia działała czasem na mnie, jak płachta na byka. Widząc moją minę puściła do mnie oczko, wstała z sofy. W oczy rzuciło mi się to, jak mizernie wyglądała. Była blada i chuda, za chuda. Pamiętam, jak matka narzekała, że po ciąży zostały jej nadprogramowe kilogramy, a Julia urodziła trójkę dzieci i po każdym porodzie wyglądała jak szkapa. Nie trudno było też dostrzec zmęczenie na jej twarzy. Mały Marcello jak na swoje siedem miesięcy wyglądał na pulchne i grube dziecko, przez moment miałem nawet wrażenie, że mały ją przeważy i oboje upadną. Poleciłem głową na swoje myśli. Przystanąłem pod kominkiem oparłem się łokciem o gzyms obserwowałem, jak dzieciaki rzucają się na prezenty. Wkrótce chmary papieru zaczęły latać w powietrzu. Podbiegł do mnie uradowany Stefano, by pochwalić się tym co dostał.
-Je! Dostałem kosmiczny statek z klocków lego! - Krzyknął wesoło.
-Pomożesz mi, to złożyć? - Niechętnie pokiwałem głową. Mały odszedł z szerokim uśmiechem. W salonie wybuchł dziki szał. Dzieciaki krzyczały i przechwalały się swoimi prezentami. Obserwowałem to z lekką nostalgią. Poszedłem sobie nalać drinka. Przy barku natknąłem się na Giorgio mojego szwagra.
-Więc, co to za pilna sprawa? - Zapytał patrząc na mnie podejrzliwie.
-Nic ważnego - Odparłem.
-Skoro ktoś cię wyciąga ze świątecznej kolacji, to musiało być coś poważnego - Rzuca uważnie mi się przyglądając. Szwagier był dobry w odczytywaniu ludzkiego zachowania, ale potrafiłem dobrze grać, zresztą jak każdy z nas. Ukryłem uśmiech biorąc łyk trunku ze szklanki.
-Nie zawracają sobie tym głowy, lepiej zajmij się swoją rodziną - Dociąłem mu.
-Wychowywanie dzieci to sprawa kobiet - Warknął. Odszedłem od niego bo jego hipokryzja bardzo mnie raziła. A musiałem się opanować i powstrzymać się od nagadaniu mu. Julia pracuje w hotelu jako główny Menadżer, wychowuje trójkę dzieci, a on nawet nie zamierzaj jej pomóc!? Spojrzałem na swoją siostrę, I kurwa nie mogłem patrzeć na to, jaka jest zmęczona. Odstawiłem szklankę na blat, I podszedłem do niej. Zabrałem Marcello z jej ramion I posadziłem go sobie na kolanach.
-A ty, co? - Zapytała zaskoczona.
-Bawię się w dobrego samarytanina, idź coś zjedz bo marnie wyglądasz.
-Wow, dzięki jestem zaskoczona, że ty w ogóle dostrzegasz coś innego poza czubkiem własnego nosa – Odpowiedziała butnie, ale wstała I poszła do jadalni, stół wciąż był syto zastawiony. Byłem wobec niej chamski, ale widziałem, kiedy ktoś jest u kresu swoich sił. Nie wiem co się działo u nich w małżeństwie i szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to, ale jakim trzeba być debilem, żeby nie pomagać przy własnych dzieciach! Zacząłem robić śmieszne miny do malca. Giorgio stał naburmuszony na swoim miejscu. Oboje mierzyliśmy się wzrokiem. Mama usiadła naprzeciwko mnie zasłaniając mi widok na szwagra.
-O a kogo ty, tu masz? - Uśmiechnęła się wesoło do Marcello. No dobra jednak musiałem zapytać się matki, co jest z tym dwojgiem nie tak.
-Co jest z nimi? – Zapytałem niby od niechcenia.
-Z kim? - Odpowiedziała zakłopotana. Przewróciłem oczami zdegustowany.
-Z Julią i Giorgio - Doprecyzowałem.
-Och, pokłócili się - Machnęła dłonią, jakby to nie było nic poważnego.
-Niech zgadnę poszło o jej pracę? - Matka spojrzała na mnie porozumiewawczo. Mogę zrozumieć wiele, wiem, że moja siostrunia nie jest święta. I ma niewyparzony język. Sam miałem jej dość, bo potrafiła nieźle zaleźć za skórę. Sokoro nawet ja dostrzegłem, że ona wygląda mizernie, to pokazuje tylko to jak mocnym ignorantem był Giorgio.
-Rozmawiałem z nią, ale prosiła bym się nie wtrącała. Aczkolwiek ciężko jest mi nie wtrącać się w ich życie, zwłaszcza teraz. W końcu jestem jej matką. Szukam dla niej niani. Oboje po śmierci Vivien nie potrafią dojść do siebie, a znasz swoją siostrę. Jest zbyt dumna by prosić o pomoc- Mama zabrała ode mnie małego. Niespokojnie dudniłem palcami o podłokietnik sofy. Myślami wracałem wciąż do zdjęć mojego ojca. Nadal byłem w szoku, to już kurwa opiewało na scenariusz filmu "Nieśmiertelny" albo " Jak wywinąć się od śmierci" Nie no musiałem jeszcze się napić. Mnie więcej godzinę później Julia zaczęła zbierać się do domu. Giorgio rozpłynął się w powietrzu, akurat teraz, gdy znowu był potrzebny. Przystanąłem w holu i obserwowałem, jak ubiera dzieci. Bella co chwile kręciła się sprawiając, że jej różowa tiulowa spódnica falowała. Obdarzyła mnie wesołym uśmiechem, przetarł swoje brązowe oczka i ziewnęła.
-Co tak stoisz pomógłbyś? - Zawołała siostra. Pokręciłem głową, ale w ostateczności pomogłem jej. Wziąłem Vitto na ręce, a ona sprawnie ubrała mu buty. Mały też wyglądał już na zmęczonego. Zerknąłem na fotelik stojący u moich nóg, mały Marcello spał ubrany w pluszowy kombinezon. Chociaż jedno miała z głowy.
-Spać - Wyjąkał słabo Vittorio.
-Zaraz kochanie będziemy w domku i położysz się do swojego łóżeczka, dobrze? - Julia pogłaskała małego po główce. Spojrzała na zegarek na lewej dłoni.
- Sisto powinien już być – Powiedziała sennie.
-A co z Giorgio? - Zapytałem zmieszany, to ona wracała do domu sama z trójką dzieci?
-Ma jeszcze coś do omówienia z Leonardem.
-Poradzisz sobie? - Zapytałem, w tej samej chwili drzwi do domu zostały otwarte przez Sisto, który skinął mi głowa i zabrał fotelik i wyszedł z nim do samochodu.
-Dziękuje za dzisiaj, byłeś nieco mniej wkurzający niż zazwyczaj - Rzuciła na odchodne siostra. Zamknąłem za nimi drzwi.
Wszedłem do gabinetu z teczką w dłoni. Bez sensu było odwlekanie tego w czasie. Im szybciej Leonardo się dowie, tym szybciej zacznie działać. Szwagier siedział na jednym z krzeseł naprzeciwko wuja. Odchylił się lekko, kiedy kładłem ją na biurku.
-Co to? - Zapytał wuj z zaciekawieniem. Włożyłem ręce do kieszenie spodni.
-Dowody na to, że mój ojciec żyje – Wycedziłem. Wuj zmarszczył brwi, natychmiast pochwycił teczkę w swoje dłonie. Kiedy przeglądał fotografie ja tłumaczyłem.
-Sergio odkrył to zupełnie przypadkiem, jego rodzina z Vankcover przesłała mu zdjęcia z zakończenia szkoły swojej córki, a on to znaczy Antonio został na nich uchwycony przypadkiem. Leonardo uważnie śledził zdjęcia, zamarł, autentycznie miałem wrażenie, że wstrzymuje oddech. Mój szwagier w pierwszym momencie uśmiechał się szelmowsko, bo pewnie myślał, że stroję sobie z nich żarty. Nagle Leo podniósł się z krzesła dynamicznie i w akcie furii zwalił teczkę, jaki i całą zawartość biurka na ziemię.
-Niemożliwe! Ja pierdolę! - Warknął. Giorgio podniósł z podłogi jedno ze zdjęć uważnie mu się przyjrzał.
-Cud zmartwychwstanie? - Rzekł ironicznie, potem spojrzał na mnie z współczuciem wymalowanym na twarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top