VII

Otworzyłam drzwi tarasowe, z lekkim trudem. Wszelkie klamki i zawiasy były już stare, zardzewiałe i nadające się, tylko, do wymiany.

- Nie sądziłem, że jeszcze tutaj będzie prąd. - brunet odpalił światło w salonie, ze względu, na zapadający mrok. Wszystko byłoby piękne, gdyby żarówka nie zapaliła się na chwilę a zaraz później wydała odgłos strzelenia i zgasła. - Ile to wszystko ma lat?!

- Czternaście. - mruknęłam ze spokojem i wyciągnęłam telefon z tylnej kieszeni.

- Czternaście lat?! Stan domu jest prawie idealny, nie licząc tego, co się dzieje na zewnątrz. Wszystko działa, a ty chcesz... - położyłam palec wskazujący na usta, gdy przyłożyłam słuchawkę do ucha.

- Co mam dokupić i dowieźć? - odezwał się szatyn, już przynudzony. Z niecałą godzinę wcześniej wysłałam go do miasta, by wziął potrzebne drobnostki, typu farba, zawiasy, pozamawiał nowe sprzęty i akcesoria, potrzebne by odnowić dom. I stworzyć nową bazę.

- Jeszcze żarówki. - mruknęłam cicho, z niewinnym uśmiechem, patrząc na Borysa.

W tym momencie ściągał swoją kurtkę skurzaną, a moim oczom ukazało się ramię, owinięte białym bandażem. Od razu, przed oczami pojawił mi się obraz, jak został postrzelony, na samochodzie, gdy uciekaliśmy przed federalnymi.

- Ogólnie to całe zamówienie będzie sporo kosztować. Wszystko przyjedzie w następnym tygodniu. Ja wtedy przyjadę z chłopakami. Podrzucę wam tylko to, co jest potrzebne i wrócę do domu. - wyrwał mnie głos Johna. Cicho mruknęłam i rozłączyłam się, odrzucając telefon na stolik i podeszłam do bruneta, który powoli rozwijał biały materiał.

- Nie jest tak źle. - zasyczał, gdy gaza oderwała się od rany i ukazała ranę postrzałową. - Mniej boli.

- Właśnie widzę. - warknęłam cicho, widząc jak krzywi się gdy lekko dotykał się ramienia.

Szybko zgarnęłam torebkę z holu, poszukałam nowej gazy i po chwili jego rękę znów ochraniał biały, elastyczny materiał. Uniosłam głowę i spotkałam się z piwnymi oczami bruneta, które były zaciekawione.

- Dlaczego to robisz? - mruknął, nie ukrywając swojego zadziwienia.

- Ale co?

- Jesteś opiekuńcza, zatroskana, zawsze się martwisz. Jeszcze jakiś miesiąc temu, byś się nie przejęła, że byłbym postrzelony, leżąc gdzieś w rowie, czy pływając w oceanie. - w jego głosie usłyszeć się dało lekką pogardę i złość. Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam powietrze, przez usta, z cichym gwizdnięciem.

- Słuchaj, to że tak mówisz, nie znaczy, że bym tak zrobiła. Wobec Achillesa? Tak. Wobec osoby, która jedynie chce mi przeszkodzić, w złych poczynaniach? W życiu bym nie zostawiła jej na pastwę losu. Tak jak ty, mam sumienie i wiem jakie są konsekwencje moich kroków. Tylko jedna, istotna cecha nas różni... - spojrzał na mnie z góry. Jakby chciał pokazać mi swoją wyższość. Przymrużyłam oczy i spojrzałam na niego z nienawiścią, a zdanie, które wypowiedziałam, było nasycone dużą ilością jadu. - Ja wiem komu strzelić kulką w łeb i dać szybki sąd ostateczny.

Drzwi otworzyły się, z lekkim hukiem, a w progu stanął John, niosąc torby z zakupami, które będą nam teraz bardzo potrzebne. Spojrzeliśmy na niego, zdziwieni. Sądziłam, że zajmie mu znacznie dłużej wszystko, a my zdążymy się pokłócić, pobić, próbować zabić, do momentu, aż wparuje szatyn, ratując nasze tyłki, za jednym zamachem.

- Wybaczcie, zostawiam co mam zostawić i wychodzę, goląbeczki. - nim się szatyn obejrzał, w jego stronę poleciały dwie poduszki, które złapaliśmy, z Borysem z pobliskiego fotela i cisnęliśmy w młodego Rodrigueza, za głupie teksty. Zaśmiał się, odstawił siatki przy wejściu do kuchni, odrzucił poduszki i wyszedł z domu. Już tylko pożegnał nas warkot samochodu, a później nastała błoga cisza.

Po kilku godzinach pracy, a mianowicie, sprzątania, odkurzania, wymieniania starych żarówek, naprawiania wszelkich rurek, które doprowadzały wodę do kranów, wymienieniu zawiasów w oknach i wyrzuceniu starych mebli, mogliśmy w końcu zasiąść w fotelach i odetchnąć z ulgą, że najtrudniejsza część za nami.

- Zostaje tylko czekać na całą resztę asortymentu i weźmiemy się ostro do pracy, gdy chłopaki przyjadą. - mruknęłam, wycierając czoło z potu, ścierką, którą znalazłam w szufladzie w kuchni. Byłam bardzo zszokowana, że żadne mole się nie osiadły i nie zeżarły materiałów, których było pełno w domu.

- Mamy jeden dodatkowy problem. Nie mamy ubrań na zmianę. - warknął brunet. Przez cały czas, naszej pracy, burczał pod nosem wiązanki przekleństw, które wypowiadał w kierunku mojej osoby.

- Jeszcze raz takim tonem... - zaśmiał się, pogardliwie, nie dając mi dokończyć zdania. To zadecydowało o tym, żeby pokazać mu, kto ma prawdziwą władzę.

Złapałam za pistolet, który był na stoliczku kawowym, wstałam, podeszłam do chłopaka, łapiąc go za kołnierz koszulki i przykładając pistolet do czoła. W ostatniej chwili weszłam na jego nogi, zgniatając uda, swoimi kolanami. Oddech przyspieszył mu natychmiastowo, a w oczach zobaczyłam cień strachu. Ja odczuwałam chęć mordu, złości i furii w jednym. Nozdrza poszerzały się z rytmem mojego szybko bijącego serca.

- A nie skończy się to dla ciebie dobrze. - dokończyłam, czując pełną dominację.

- Niebezpieczna kobieta. - mruknął po chwili, uśmiechając się. Ręce, które do tej pory miał za głową, w chwili mojego wyskoku, powoli opuścił, kładąc je na moje uda, przejeżdżając delikatnie, opuszkami palców, po skórze.

Całe napięcie powoli opadało, a ja opuściłam dłoń, z pistoletem i spojrzałam w jego oczy, czując lekkie porządanie, tego bruneta. Widziałam w jego źrenicach to samo. Podniecenie. To samo, które towarzyszyło przy naszym pierwszym romansie. Z dłoni wypadła mi broń i od razu pokierowałam ją na klatkę piersiową chłopaka, a on zwinnym ruchem zdjął moje kolana z jego ud i posadził, tak by jemu i mi było wygodnie.

W jednej chwili staliśmy się wrogami. W drugiej, staliśmy się kochankami, pragnący swoich ciał. Pragnący namiętności. Porządający nowych doznań i ekstaz. Zatopiliśmy się w swoich ustach, przechodząc od razu do rzeczy. Dłonie, które przed chwilą spoczywały na moich pośladkach, przeszły na biust, ugniatając go mocno. Pojękiwałam, między pocałunkami, a grube palce powoli zsuwały ze mnie koszulkę, pozostawiając sam biustonosz.

Próba nie powiodła się. Zatraciliśmy się w sobie. Zatraciliśmy się w rozkoszy, która pochłonęła rzeczywistość i znów nas zostawiła samych w próżni, z której nie chcieliśmy teraz wychodzić. Te pieszczoty, dotknięcia i nasze porządnie, pokierowało nas do mojej dawnej sypialni. Chłopak niósł mnie na rękach, nie odrywając się od mojej szyi czy obojczyków. Zostawiał czerwone, mokre ślady, za które oberwie w głowę, gdy wyjdziemy z tej ekstazy.

Czułam jego erekcję, która odznaczała się w spodniach, na moich pośladkach. Wszedł do pomieszczenia i rzucił mnie na łóżko. Zaśmiałam się cicho i uniosłam na łokciach, a brunet ściągnął koszulkę i rzucił pod swoje nogi, by za chwilę znaleźć się nade mną i znów obdarowywać moje ciało mokrymi pocałunkami i zostawiając czerwone ślady.

Już chciałam ściągać jego spodnie, gdy nagle, pod domem, usłyszałam znany warkot silnika.

- Słyszałeś? - mruknęłam, a chłopak dalej był zatopiony w moim ciele. Coś pod nosem powiedział, co oznaczało, że nie. Jednak zaraz znów usłyszeliśmy warkot, który wybudził chłopaka i spojrzał na okno, które było skierowane w stronę ulicy.

Zrzuciłam go z siebie, założyłam, w pośpiechu, przy dużą koszulkę bruneta i podeszłam do okna. Stało tam auto, więc szybko zeszłam do holu i spojrzałam na drzwi, myśląc, że to jakiś żart. Albo moja wyobraźnia. Myślałam że to tęsknota tak mi rozwala głowę, ale za chwilę, ponownie, usłyszałam jak ten ktoś gazuje samochód.

Doskoczyłam do drzwi, otworzyłam je, a przed bramą wjazdową stało czarne, mieszające się z kolorami czerwieni i żółci, audi. Tylko do jednej osoby mogło należeć takie cacko.

Oczy miałam niczym spodki, żuchwa opadła, zostawiając lekko otwarte usta. Wtedy też za moimi plecami pojawił się Borys, nie rozumiejąc o co chodzi. Patrzył to na mnie, to na samochód.

- Kto to? - mruknął, a po chwili i jemu szczęka opadła, gdy z samochodu wysiadł nasz niespodziewany gość.

- Witam, Szefowo! - krzyknął chłopak, cały uradowany. W oczach zebrały mi się porządne łzy, które od razy poleciały po policzkach, a otwarta buzia, zmieniła się na szeroki uśmiech, który miał załagodzić płacz, który mnie ogarniał.

- To on? - Borys dalej był zdziwiony. Myślał, że tylko on ma fatamorganę, ale to była rzeczywistość. Prawdziwa, pieprzona rzeczywistość.

~~~~~~~~~~

Ciekawi co się będzie dalej działo? Zostawcie gwiazdkę oraz komentarz pod tym rozdziałem. Wyczekujcie ze spokojem na kolejną część

Pozdrawiam was i całuję mocno moje pączusie!

Lucy

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top