×12×

Anita

Wracaliśmy do domu, siedziałam boso obok Domenico. Nie chciało ubierać mi się butów a moje nogi miał ułożone na udach brata który bawił się moja sukienką. Rozmyślałam o rozmowie z Virgilio. Byłam zaskoczona tym że moja bezpłodność mu nie przeszkadza, odniosłam przeciwnie wrażenie. Jakby go to zadowalało, skoro ona sam nie chce posiadać dzieci. Moje rozmyślenia zauważyła Sara

- to jak siostrzyczko wyjedziesz w końcu za mąż? - zapytała tym swoim przesłodzonym głosem. Poczułam jak Domenico zaciska palce na sukience.

- na to wychodzi przynajmniej nie będę już musiała cię oglądać. - powiedziałam słodko uśmiechając się. Słyszałam prychnięcie brata.

- jutro będzie rozmawiać na ten temat u Rossettich. Więc nie planuj żadnych zakupów. - zwrócił się taka w stronę matki. Ta spojrzała na niego niezadowolona.

- dobrze niech będzie. - powiedziała od niechcenia. Gdyby to chodziło o Sarę byłaby w siódmym niebie. Pomyślałam sobie.

W aucie zapanowała cisza aż do domu. Nie miałam ochoty na nic, pożegnałam się ze wszystkimi i ruszyłam do sypialni.

Obudziłam się wcześnie rano. Byłam wyspana i gotowa do zabawy. Ciekawiło mnie kto wysłał takie niedorajdy a przede wszystkim dlaczego i po co. Ubrałam się w dżinsową sukienkę do połowy uda rękawy podwinęła, na nogi założyłam botki nie wysokie kowbojki. Włosy związałam w warkocz nie malowałam się, nie czułam takiej potrzeby. Gdy zeszłam na dół tata przekazał mi że śniadanie zjemy u państwa Rossetti. Zostaliśmy na nie zaproszeni, nie wiedziałam tylko jak matka będzie się zachowywać. To będzie jeden z nielicznych dni który z nią spędzę więcej niż czas posiłków.

Zabrałam ze sobą torbę z ubraniami na zmianę bo dziś mogę się nieco pobrudzić. Były tam też niektóre z moich zabawek. Oraz kilka nowych które chciałbym przetestować. Droga minęła nam szybko jechałam sama z rodzicami. Domenico został aby pilować Sary która była zła że ojciec zabronił jej wyjścia. A Arturo był z Laurą na randce. Ojciec nie oddał mu jeszcze w pełni władzy dlatego korzystał z wolnego czasu ile mógł. Rodzice po drodze nie rozmawiali ze sobą. Było tak odkąd pamiętam. Kiedyś posłuchałam ich rozmowę gdy matka prosiła ojca o zgodę na jakąś operację

- od dnia tego cholernego ślubu robię wszystko to co przykładna żona. - mama była zła inaczej nie rozmawiała z ojcem.

- wiem i jestem ci za to wdzięczny. Ja też nie chciałem tego ślubu. - odparł spokojnie ojciec.

- ale dzieci to chciałeś ! Dostałeś a ja co. - dajel krzyczała.

- hmm o co ci chodzi?

- jak o co te bachory zniszczyly mi figurę i piersi!

- dobra ! Ale przestań truć to też twoje dzieci. - wrzasnął ojciec.

Nigdy później nie słyszałam ich klutni ani w ogóle rozmów. Z rozmyśleń wyrwał mnie dzięki otwieranych drzwi. Dotarliśmy na miejsce, rodzice już wysiedli. Wzięłam torebkę i różnież wysiadłam, podeszłam do bagażnika chcą wyjąć torbę. Ale zobaczyłam stojącego nieopodal psa, to był piękny doberman.

- hej piesku. - powiedziałam i ukucnełam obok auta wyciągając rękę w jego stronę.

Doberman przechylił głowę i powoli podszedł. Powąchał moją dłoń i polizał. Zaczęłam go polowli głaskać po boku aż do głowy. Nie chciałam aby pomyślał że chce go uderzyć. Był słodki i zrobił się bardziej śmiały, chciał polizać mnie po twarzy. Był kochany ale musiałam już iść.

Przed drzwiami nadal czekali moi rodzice i przyszli teściowie. Chciałam się przywitać ale nie zdarzyła się odezwać

- kochanie czy Lee nic ci nie zrobił ? - spytała pani Rossetti.

- nie dlaczego by miał. - nie rozumiałam o co chodzi.

- skarbie on pozwala głaskać się tylko Virgilio. Nikt nawet nie próbuje bo od razu warczy. - wyjaśniła.

- dziwne. Tak właśnie to dzień dobry proszę pani. - dodałam uśmiechając się.

- witaj skarbie i proszę nie mów do mnie pani, jak już koniecznie chcesz to mamo albo po prostu Alicja. - chciałam coś powiedzieć ale wtrącił się mój przyszły narzeczony.

- dzień dobry wszystkim. - powiedział stał za mną. Obruciłam się w jego stronę. On trzymał w ręku bukiet fioletowych i czerwonych tulipanów. O rany, lubię kwiaty i wiem że czerwone tulipany symbolizują prawdziwą miłością a fioletowe królewską chwałę. Ciekawe przesłanie.

- dzień dobry. - odpowiedziałam, podszedł i wręczył mi bukiet. - dziękuję.

podszedł bliżej zabierając mi torbę i całując. Śniadanie zjedliśmy szybko chcąc zacząć już przesłuchanie. Poszłam szybciutko się przebrać do łazienki aby się przebrać. Ubrałam znów skórzane spodnie i czarną koszulkę. Zabrałam torbę i ruszyłam za Virgilio i naszymi ojcami.

Zeszliśmy na dół do piwnicy, była tam para drzwi. Mijaliśmy też strażników którzy skoneli nam na powitanie. Rozdzieliliśmy się rodzice poszli do pokoju z którego będą mogli nas widzieć i słyszeć, a my z Virgilio do drugiego. Oba były przedzielone lustrem weneckim które zastąpiło jedna ze ścian. W środku także było dwóch strażników i nasi lokatorzy. Pod przeciwną ścianą do lustra stał metalowy stół na którym już były rozłożone różne rzeczy. Noże każdego rodzaju, piła łańcuchowa, wiertarka , gwoździe jakieś pręty. Widziałem też siekierę, palinki oraz pojemnik z solą znalazłam też młotki jeden mały a drugi był duży oraz kije baseballowy. Było też trochę miejsca więc podeszłam do niego z zamiarem rozłożone swoich rzeczy. Widziałem też pełen czajnik w wodą którą wstawiałam.

Zabrałam ze sobą oczywiście mój mały palnik nóż do skórowania i szczypce. Ostatnio bardzo się przydały. Dodatkowo miałam dwa wynalazki od naszych chemików którzy zrobili je specjalnie na moją prośbę. W między czasie Virgilio budził tych łebków oblewając ich zimną wodą. Byli przywiązani i skneblowani a i tak zaczęli się rzucać. Mieli strach w oczach, miałam wrażenie że posikają się zanim zaczniemy. Chciałam zacząć od czegoś lekkiego na rozgrzewkę. I chyba Virgilio czytał mi w myślach, podszedł do mnie i pocałował mnie w skroń biorac jeden kij. Ja wolałam nóż, podeszliśmy do nich o każdemu odkleiłam taśmę z ust.

- dostaniecie szansę na szybką śmierć jeśli powiecie kto was przysłał i po co. - powiedziałam od razu, przez chwilę było cicho. Miałam za to dobry widok jak Virgilio podwijał rękawy koszuli.

- nic wam nie powiem! - krzyknął jeden z nich, ten który trzymał broń i nadal miał dziurę po kuli w nodze.

Przybliżyłam się do niego i zamachnąłam się wbijając mu w ranę nóż. Wrzasnął z bólu. Kiedy kręciłam nim w każdą stronę. Dwaj inni patrzyli na to ale nadal nic nie mówili. Odwróciłam się do nich i popatrzyłam na każdego. Virgilio ruszył do nich i każdemu przywalił w jedną rękę młotem. Słyszałam jak kości gruchotały, i znów wrzaski bólu. Cóż skoro po dobroci nie chcieli. Uznałam że inna taktyka będzie lepsza.

- podamy dwójce środki paraliżujące, będą Wszystko czuć. Ale nic poza tym. A ten wyszczekany zrobi za przykład. - powiedziałam mu na ucho.

- będzie jak chcesz kruszynko. - odpowiedział swoim nosem pocierał mój. - chętnie popatrzę jeśli nie masz nic przeciwko. - dodał. Och będę miała całą zabawę dla siebie. Hura!

Ruszyłam do stołu zabrałam dwie strzykawki ze środkiem paraliżującym. Wstrzyknęłam im połowę dawki bo nie wiedziałam do końca ile to potrwa. Później ludzie na polecenie Virgilio dwuch ustalili obok siebie tak aby dokładnie widzieli co będę robić z trzecim.

- to może jednak powiesz co chcemy wiedzieć? - zapytałam zabierając ze stali nóż do skórowania i pudełko z solą.

- pierdol się dziwko! Nic nie powiem! - krzyknął na mnie.

- oj tak rozmawiać nie będziemy. - powiedziałam.

Rozcielam jego rękawy i odrzuciłam. robiłam podobna rzeczy jak z Benem, odcięłam mu kawał skóry i zaczęłam sypać solą. Darł się w niebo głosy. Później wyjęłam nóż z nogi chwyciłam czajnik i polałam jego ranna nogę. - jak zaczniesz mówić to oszczędzisz sobie bólu i im więcej strachu. - spojrzałam na pozostałą dwójkę.

Uroczo wyglądali, mieli tak dużo źrenice i zaczęli płakać. Jestem pewna że gdyby mogli to juzby robili pod siebie. - nie powiem! - dalej idzie w zaparte.

Wzięłam wiertarkę i grube śruby, zamoczyłam je w alkoholu i przywierciłam mu ręce do krzesła. Kolejne dwie strony poszły w stopy. Rany uparciuch z niego! Znów polałam mu Wszystkie rany wrzątkiem. Krzyczał i błagał o litość, ale jej nie dostanie. Uznałam że koniec zabawy, ruszyłam znów do stołu. Wzięłam inna strzykawkę w której był kwas. Chemicy specjalnie go zmodyfikowali. Podeszłam do nie i wstrzyknęłam mu go w miarę zdrowa rękę. Wrzeszczał jeszcze głośniej, a jego ręka zaczęła rozpadać się od środka. W końcu zemdlał z bólu. Postanowiłam dać mu odetchnąć.

Virgilio

Tego się nie spodziewałem, i to niby ja jestem popieprzony. Moja kruszynka ma wyobraźnię i czuję że chyba się w niej zakochuje. Gdy zobaczyłem jak głaskał Lee i się przy tym uśmiecha, ucieszyłem się że jak zaakceptował.

Gnojek zemdlał Anita znów podeszła do stołu i usiadła na kawałku wolnego miejsca. Ruszyłem w jej stronę stając między jej nogami. Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem nie obchodziło mnie że nasi ojcowie na nas patrzą. Musiałem to było silniejsze ode mnie. Znów słodko zamruczała, po chwili usłyszeli coś za mną. Oboje tam spojrzeliśmy środek przestawał działać. Ostatni raz pocałowałem koteczka, co prawda powiedziałem jej że wolę popatrzeć jak ona się bawi ale teraz moja kolej.

- podobał się pokaz? - spytałem biorąc tasak do ręki.

Ruszyłem w ich stronę kiedy mnie zobaczyli jeden się już posikał. Nawet nie zdążyłem podejść. Jeden spojrzał na mnie marszcząc brwi - wiem kim jesteś nie boję się ciebie - powiedział - cóż za odwada. Chwyciłem pewniej tasak i odrąbalem mu dłoń. Nie chciałem aby za szybko się wykrwawił więc cofnąłem się po palinki. Przypaliłem mu ranę, następnie wypaliłem mu oczy. Do mówienia nie są mu potrzebne. Polałam je wódką. Kolejny co drze się jak pojebany. Głowa mnie już bolał od tych krzyków i proszenia o litość. Gnojek miał czelność wyzywać nas od najgorszych. Więc odciąłem mu język i posypałam solą. Poleciał trochę do przodu przez co przynajmniej nie udławi się swoją krwią.

Spojrzałem na trzeciego. Trząsł się jak osika. Miał załzawione oczy i był poszczanty. Kątem oka widziałam jak Anita szła do nas z siekierą w ręce. Chłopak spojrzał na nią i ciężko przełknął ślinę.

- powiem, powiem wszystko. - zaczął cicho. - tylko proszę o szybką śmierć, nic więcej. - dokończył.

spojrzałem na Anitę chwilę pomyślała i pokiwała głową na zgodę. - mów.

- nie byłem z nimi długo - zaczął powoli. - ja znam tylko imię i nazwisko gościa który płacił, ale nie wiem kim tak na prawdę jest. - zawsze coś. Wyjąłem pistolet i odbezpieczyłem.

- przedstawił się jako Stefano Costa.

Skądś znałem to nazwisko. Tyle nam wystarczyło. Wierzyłem do niego i nadusiłem spust, huk rozniósł się po pomieszczeniu. Po chwili wyszliśmy stamtąd pozostawiając tamtą dwójkę aby zdechli sami. Ruszyliśmy na górę do gabinetu ojca, trzeba pomyśleć co dalej.

°*°*°*°*°*°*°*°*°*°*°*°*°*°*°*°*°*°*°*°*°*°

Wybaczcie że tak długo ale chciałem wymyślić coś nowego i poskładać. Dajcie proszę znać czy mi się udało.

Pamiętajcie ⭐ i komentarz = motywacja!

💋 Słodkich snów 💋 i w sumie to też od razu dzień dobry 🙃






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top