Rozdział dziewiętnasty

Do późnej nocy oglądał telewizję. Zasnął na kanapie.

Całą noc nie mógł spać. Męczyła go gorączka i koszmary. Musiał się przeziębić w ten deszcz. Rano czuł się okropnie. Policzki płonęły mu żywym ogniem, a mięśnie pulsowały bólem. Nie chciał jednak zawalić treningu. Levi znowu byłby zły. Ubrał się i zataczając się poszedł w stronę dziedzińca. Nie obyło się bez zatrzymywania się by odpocząć, czy też popierania się o ściany. Wreszcie dotarł do miejsca swojej podróży. Stanął w szeregu i spojrzał na mężczyznę, który mierzył wszystkich swoim zimnym wzrokiem. Nastolatek zachwiał się i oparł się o ranie siostry. Kapral spojrzał krytycznym wzrokiem na niego

-Jaeger. Idziesz do siebie. Reszta tak jak zwykle biega 30 okrążeń, a później walka wręcz.- złapał chłopaka za rękaw koszulki i pociągnął go do budynku. Ignorował już wystarczająco długo to uczucie troski. Bezskutecznie próbował wmówić sobie, że się o niego martwi tylko dlatego, iż to jego obowiązek. Szybkim krokiem ciągnął go do pokoju. Nie zwracając uwagi na beznadziejny stan chłopaka przyspieszył kroku. Staną przed drzwiami swojego azylu, do którego nie wpuszczać nikogo. Aż do teraz. Kluczem odtworzył drzwi i wepchnął chłopaka do środka. Nastolatek nieśmiało i ze strachem usiadł na kanapie. Mężczyzna rzucił w niego puchatym kocem i poszedł do kuchni. Zrobił bachorowi herbatę i kanapki, z górnej szafki wyjął leki i zaniósł wszystko do salonu

-Nie wychodzisz stąd dopóki nie wyzdrowiejesz - powidział stanowczo i wyszedł z pomieszczenia delikatnie zamykając za sobą drzwi. Czemu tak się zachowuje? Co go obchodzi zdrowie jakiegoś szczyla? Westchnął ciężko i poszedł do kadetów. Po morderczych, bo w końcu musiał się na kimś wyżyć treningach odesłał bachory do ich kwater i poszedł do swojego pokoju. Ujrzał bruneta śpiącego na kanapie. Koc leżał na podłodze obok kanapy, a chłopak prawie spadał z posłania. Mężczyzna westchnął, podniósł koc, ułożył nastolatka i dokładnie okrył. Poszedł do kuchni i wstawiłem wodę na herbatę. Oparł się plecami i blat i obserwował śpiącego chłopaka. "Pewnie jest głodny"- pomyślał i zaczął szykować obiad. W tym czasie nastolatek obudził się, przetarł oczy i usiadł. Odgarnął na bok okrycie i powoli opuścił nogi na zimną podłogę. Przeszedł go dreszcz, leniwie podniósł się i poszedł w stronę kuchni, z której dochodziły cudne zapachy. Wszedł do pomieszczenia i uśmiechnął się widząc krzątającego się po kuchni kaprala. Usiadł przy stole i załamującym się głosem przywitał się

-Dzień dobry- uśmiechnął się nieśmiało

-Chyba raczej dobry wieczór - powiedział jak zwykle zimny i znudzony i pokazał na zegarek- Widzisz? Jest 18. Zrobiłem kolacje - podałem mu talerz i usiadł na przeciwko z kubkiem herbaty w ręku. Obserwował zajadającego się daniem zielonookiego. Eren wstawił talerz do zlewu i usiadł spowrotem przy stole

-Przepraszam, że sprawiłem ci tyle problemów. Dziekuje za posiłek. Pójdę już - wstał z krzesła i chciał wyjść. Czarnowłosy złapał go za przegub dłoni i warknął

-Nigdzie nie idziesz nadal masz gorączkę. Musze mieć cie na oku. Dzisaj tu zostajesz- wyjął z szafki leki i podał mu je. Brunet nie chciał się z nim kłócić z kilku powodów. Po pierwsze nie miał siły na to, po drugie chciał mieć z nim lepszy kontakt i po trzecie bał się. Bał się jego reakcji. Już zdąrzył się przekonać jaki jest jego opiekun. To, że jemu jeszcze nigdy nie zrobił krzywdy nie znaczy, że taki czas nie nadejdzie. Westchnął i poszedł do salonu. Mężczyzna poszedł za nim i usiadł obok

-Jutro wieczorem Hanji robi imprezę, jeśli chcesz tam być to nawet nie próbuj wychodzić z łóżka i nie chce Cię widzieć jutro na treningu- powiedział i podszedł do dużej szafy. Wyją z niej poduszkę i kołdrę i rzucił je na kanapę -Pościel sobie - prychnął i poszedł się umyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top