Rozdział dwudziesty ósmy

Eren i Levi zostali sami.

-Um...czyli my sprzątamy resztę?- zaczął nieśmiało
-A kto powiedział, że Ci pomogę?- prychnął ze złośliwym uśmiechem na ustach- Bierz się do roboty -rzucił w niego miotłą -Najpierw pozamiataj. Potem zobaczymy -oparł się o pobliską ścianę i przyglądał z uwagą postępowaniu chłopaka. Ciężko westchnął
-Daj to. Ja zamiotę, a ty umyj okna. Tylko sobie krzywdy nie zrób- dodał wiedząc jak nierozgarnięty i nieudolny jest chłopak. Odebrał od niego miotłę i zaczął dokładnie zamiatać. Nastolatek wspiął się na parapet i zaczął czyścić okna. Na dziedzińcu ujrzał dwójkę przyjaciół idących w stronę wyjścia. Rainer i Bertholdt ewidentnie zachowywali sie ostatnio dziewnie. Mimo, że to jego przyjaciele nie ufał im tak bardzo jak innym. Wewnętrzne przeczucie mówiło mu, że z tej znajomości będą kłopoty. Coś mu tu nie grało. Przecież nie można opuścić kompleksu od tak. Postanowił jednak nie pytać Levi'a co o tym sądzi. Nie chciał go wyprowadzić z równowagi. Z uśmiechem przyglądał się skupionej twarzy kochanka. Kochanka? Kim właściwe dla siebie są? Niby Levi'owi na nim zależy i jest o niego bardzo zazdrosny, jednak...jemu zawsze marzyła się romantyczna i bezgraniczna miłość. Nie to żeby był zawiedziony czy coś. Nic z tych rzeczy. Cieszy się, że mężczyzna choć trochę odwzajemnia jego uczucia. Był szczęśliwy. Brakowało mu rodziny z każdym dniem coraz bardziej. Pomimo, że często się kłócili to jednak był z nimi związany. Patrząc na to z drugiej strony gdyby nie to wszytsko nigdy nie poznałby  tego cudownego ciemnowłosego mężczyzny, o bladej skórze i nieprzeniknionym spojrzeniu, który tak zawładnął jego sercem i umysłem. Z rozmyślań wyrwał go zimny głos i szarpnięcie za bluzkę
-Oi. Uważaj trochę. Mogłeś wypaść-  czarnowłosy ściągnął go z parapetu. Spojrzał za okno, a następnie na zegarek. Westchnął melancholijnie przypominając sobie czasy, kiedy żył z dala od problemów. Nastolatek wyczuwając podły humor opiekuna uśmiechnął się delikatnie.
-Coś nie tak?- zapytał kładąc rękę na ramieniu starszego. Mężczyzna, ku wielkiemu rozczarowaniu młodszego strzepnął jego dłoń z siebie
-Nie.- warknął. Nie lubił o tym rozmawiać. Niezależnie kto go pytał i o co. Nie mówił o sobie nigdy nikomu. Nie chodziło o to, że się wstydzić. Po prostu wolał ukrywać kim jest szczególnie z zawodu, zwłaszcza tu. Bał się, że taka informacja zagrozi temu wiecznie miłemu i uśmiechniętemu szczylowi, którego kochał już od tak dawna. Nadal pamięta ten dzień kiedy zobaczył go po raz pierwszy. Znalazł się w tym miejscu po to, żeby go chronić, a nie przysporzyć mu dodatkowych problemów. Wiedział, że kiedyś przyjdzie ten dzień. Dzień, w którym będzie musiał mu wszystko powiedzieć. Chwila, kiedy zielonooki zażąda od niego prawdy i on nie będzie mógł się wymigać w żaden sposób, ale to jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś, jeszcze nie tu. Zmusił się na delikatny uśmiech- Wszystko w porządku. Na dzisaj wystarczy. Jest już późno. Idź po nich i wróćcie do swoich pokoi. -powiedział spokojnie, kiedy miał pewność, że nigdzie na niego nie wpadnie poszedł do pokoju Erwina
-Musimy porozmawiać

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top