‣ Why do you hug strangers?
Dzisiaj w Venom Asylum przywitał mnie Vincent — brat Valery'ego. Miałam z nim do czynienia najmniej z całej trójki. Najczęściej u mojego boku był Valery, później jego siostra Valentina, a na końcu Vincent.
Co ciekawe, pomimo Valentiny na drugim miejscu, Cherie nie zachowuje się względem niej tak, jak do Valery'ego czy Jasona. W ogóle do tego ostatniego pała szczególną niechęcią.
Poniekąd potwierdza to moje domysły — obecność kobiet nie drażni Cherie, w przeciwieństwie do mężczyzn. Nie jest to całkowite potwierdzenie, oczywiście, ale jednak Valentina bywała razem ze mną często. Bez względu na to czy kaszlnęła, czy chrząknęła, Cherie nie zwróciła na nią uwagi.
Gdy robił to jakikolwiek mężczyzna — bez względu czy Valery, Vincent, czy Jason, zawsze szło w ich stronę przekleństwo.
Zielone oczy Vincenta napotykają moje, gdy stajemy przed drzwiami do innego pokoju.
— Dzisiaj masz przedłużoną sesję — rzuca. — O godzinę.
— Wiem. Przegadałyśmy to z Hiller.
— Pewnie...
Mężczyzna urywa, gdy widzi coś za mną, więc się odwracam. Wywołałam wilka z lasu.
Hiller. Kiwa do nas głową i choć jest to drobna rzecz, zachowanie Vincenta zmienia się na znacznie poważniejsze. I spokojniejsze. Przeważnie jest uśmiechnięty i rozgadany.
— Jak będzie wyglądała sala, w której będę z Cherie? — Pytam po oderwaniu wzroku od oddalającej się Hiller.
— Podobnie jak poprzednia. Jedyna różnica jest taka, że jest w niej lustro i dwie kanapy.
— Świetnie. Ale lustro?
— Weneckie.
— Nie odpuści, co? — Mamroczę pod nosem. — Domyślam się, że Hiller do nas dołączy skoro ty będziesz ze mną w środku.
Vincent bardzo subtelnie potwierdza mój domysł ruchem głowy.
— Cudownie.
Wchodzę do pokoju, od razu dostrzegając w nim jeszcze większą sterylność niż w poprzednim. Przypomina mi to bardziej bliźniaczą wersję biura Hiller, tylko meble są inne.
Z cichym westchnięciem podchodzę do kanapy, która jest najbliżej mnie i zajmuję jedną stronę. Jest typowo dwuosobowa tak samo, jak ta, która stoi naprzeciwko mnie. Brakuje tylko jakiegoś stolika kawowego, żeby dodać więcej ciepła tym wyblakłym, brzoskwiniowym ścianom.
W milczeniu czekamy na przyjście Cherie, która na szczęście nie wchodzi skrępowana żadnymi kajdankami — do samego końca obawiałam się, że Hiller nie dotrzyma umowy i zechce wepchnąć kolejny środek ostrożności. Może w jej głowie Cherie jest więźniem, ale nie w mojej.
Tym razem kobieta nie ma pochylonej głowy, więc łatwo wychwytuję półuśmiech na jej ustach i przymrużone powieki. Czeka aż zamkną się za nią drzwi — dopiero po tym zwraca na mnie uwagę.
Podchodzi odrobinę bliżej, choć nadal znajduje się za kanapą, która jest naprzeciwko mnie. Wyciąga powoli dłonie, jakby chciała coś złapać, po czym na moment zerka na mnie — najprawdopodobniej na Vincenta.
Gwałtownym ruchem porusza się w przód, jakby chciała się na mnie rzucić. Za sobą słyszę piśnięcie krzesła.
Cherie prycha i stuka palcem o własne czoło.
— Ty zjebie — mówi do mężczyzny.
Podchodzi do boku kanapy.
— Tak łatwo was wkurwić — kręci zrezygnowana głową, zanim jej ciemne oczy lądują na mojej twarzy.
Uśmiecham się do niej.
— Dzień dobry, Cherie.
— Pani doktor — zdarzyło jej się już kilka razy tak na mnie powiedzieć. Niemniej jednak najbardziej upodobała sobie zwrot "kotku".
— Fajne skarpetki — mówię po tym, jak zerkam w dół. Wskazuję dodatkowo palcem na czarny materiał z dwoma dużymi bananami. — Chcesz usiąść?
— Nie boisz się? — Przekręca na bok głowę.
Kiedy nie towarzyszy temu ten nieprzyjemny uśmiech, który zdarzyło się jej posłać w moją stronę w garści pierwszych spotkań, nie jest to nic specjalnego.
Ale kiedy dodaje ten specyficzny uśmiech, jest to cholernie upiorne.
— A powinnam?
— Tak. Mnie.
— A jestem na złej liście, żebyś musiała mi coś zrobić? — Pytam, po czym klepię miejsce obok siebie. — Jeżeli chcesz to możesz się do mnie przysiąść.
— Dlaczego?
— Dlaczego co?
— Mam usiąść.
— Po prostu — wzruszam ramionami. — Ale jak ci wygodniej. Sama wolę siedzieć. Kanapa jest całkiem wygodna.
Przyglądam się Cherie, która zajmuje miejsce, jakie wskazałam chwilę wcześniej, krzyżując nogi po turecku. Układa dłonie na swoich kolanach, po czym rozgląda się po pokoju, w którym jesteśmy.
Zastanawia się, jak zrobić tutaj swoje tiki chodzenia po pomieszczeniu? Wybiera ściany, które są najlepsze do dotknięcia?
Nie. Może to nie to.
Widzi lustro i zastanawia się, kto nas obserwuje? Czy zna Iris Hiller na tyle, że jest to oczywiste?
— Nie jest ci zimno chodzić w samych skarpetkach? — Podpytuję, bo za każdym razem widzę ją boso.
— Nie — powraca do mnie spojrzeniem. Z taką samą bezczelnością mierzy mnie z góry na dół. — Jestem dość odporna na zimno.
— Szczęściara. Ja zawsze marznę. Gdybym była na boso jak ty, to pewnie już miałabym katar — układam wygodnie zgięty łokieć o oparcie, zwracając się przy tym ruchu do kobiety przodem ciała. — Nadal nie mogę przyzwyczaić się do zimy w Nowym Jorku.
— Powinnaś grubiej się ubierać — kiwa głową na mój sweter.
— Staram się — opieram bok głowy na otwartej dłoni. — Skoro mamy za sobą wszelkie uprzejmości, nie mogę zignorować jednej rzeczy.
Ten zapach. Specyficzny, przesłodzony zapach, który kojarzy prawie każdy dzieciak.
Wysuwam do niej otwartą, drugą dłoń. Spogląda na nią ze zmarszczonymi brwiami, po czym wraca do mojej twarzy.
— Hę?
— Guma balonowa - podzielisz się?
Przekręca na bok głowę, po czym porusza szczęką, zanim tworzy drobny balon, który szybko przebija.
— Obwąchałaś mnie, kotku?
— Gumę balonową wyczuję z kilometra — mówię z uśmiechem, cofając dłoń. Kładę ją na swoim udzie. — Usiadłaś obok mnie, więc tym bardziej wyczułam. I narobiłaś mi smaka.
— Na co smaka? — Porusza sugestywnie brwiami, po czym robi na szybko kolejny balon, ale tym razem większy.
— Na gumę. O ile masz i chcesz się podzielić.
Mruczy w zastanowieniu, zanim wysuwa lekko język, pokazując mi różową gumę.
— Mam tylko taką — tłumaczy po schowaniu języka. — Nadal chcesz?
— Wolałam nieużywaną — wzdycham cicho, ale nadal mam uśmiech na ustach. — Szkoda.
Chwilę później drobna paczka gum ląduje na mojej nodze.
— Sprawdzasz mnie, Cherie? — Tym razem mówię to humorystycznym tonem, wyciągając jedną gumę. Resztę oddaję, ale Cherie nie próbuje nawiązać kontaktu między naszymi palcami.
— Zawsze, kotku.
— Mhm — potakuję, bo tylko to mogę zrobić, kiedy ślinianki zaczynają pracować przez słodycz w ustach. — Jakie masz pierwsze wrażenia o naszym spotkaniu w tej nowej aranżacji?
— Jest inaczej.
— W dobrym czy złym sensie?
— Nie wiem — marszczy brwi i spuszcza spojrzenie na własne dłonie, które ze sobą splata.
To kolejny gest, który robi, kiedy odpowiada bez tego humorystycznego tonu. Po sposobie wypowiedzi zakładam, że przy mówieniu o czymś szczerze, ten gest jest wspomagający. Może nawet kojący, bo to taka neutralna rozmowa bez konieczności używania opryskliwych komentarzy, przekleństw i wyzwisk.
— To w porządku — odpowiadam po chwili. — Mam nadzieję, że nie jestem taka straszna twarzą w twarz.
— Myślałam, że nie przyjdziesz — zdradza.
— Och? Dlaczego tak pomyślałaś?
— Nikt nie chce być ze mną twarzą w twarz — wzrusza ramionami, po czym przelotnie zerka na Vincenta po przekręceniu głowy. — Jak już to są zatrudnieni i mają płacone za to, żeby być ze mną twarzą w twarz. To dla nich przymus i ryzyko zawodowe.
Ściska mnie w klatce piersiowej, ale skutecznie to ignoruję.
— Akurat nie mogłam doczekać się naszego spotkania — mówię, a następnie ślę brunetce łagodny półuśmiech. — Od samego początku liczyłam na to, że będziemy w tego rodzaju aranżacji — luźnym gestem wolnej dłoni wskazuję na pokój.
Cherie kiwa głową, milcząc przez dłuższy moment.
— Ile czasu ci zostało? — Pyta znikąd.
— Do końca naszego spotkania? Mamy wydłużone o godzinę, chyba że chcesz zakończyć je szybciej.
— Do końca projektu — dodaje szybko.
— Ach. Co najmniej...ponad miesiąc. A co?
— Możesz obrać łatwiejszą drogę i widywać się ze mną przez szybę, żeby mieć to z głowy.
— Może i jest to jakieś rozwiązanie — gdybam. Kątem oka widzę powagę na twarzy kobiety. — Ale nie po to wybrałam taki zawód, żeby za każdym razem wybierać łatwiejszą drogę do realizacji celu. Zwłaszcza że będę miała świadomość tego, że odeszłam od swoich metod dla wygody. To nie wydaje się fair.
Ciemne oczy wędrują po mojej twarzy.
— Przecież jestem kolejnym celem, więc co to za różnica?
— Nie. Ty jesteś człowiekiem. Celem jest pomoc. W tym przypadku tobie. O ile będziesz chciała ją przyjąć. O ile będziesz czuła, że jej potrzebujesz — oblizuję usta. — Jeżeli chociaż uda mi się w czymś pomóc, nawet zwykłą radą albo towarzystwem to będę bardziej zadowolona niż jakbym miała wybierać pokój ze ścianą między nami, jednocześnie czekając aż dotrzemy do momentu, w którym będę mogła zwinąć się ze wszystkimi rzeczami do domu.
— Rozmawiasz z sadystką.
— Rozmawiałyśmy już o tym, Cherie — przypominam. — Ale co to ma do rzeczy?
— Równie dobrze mogłabym cię skrzywdzić. Nawet w tej chwili — dziwny ton w jej głosie odrobinę mnie niepokoi.
Nie jestem pewna, czy jesteśmy na granicy przed tą diametralną zmianą w jej zachowaniu, które z taką łatwością odstrasza i przeraża, czy może ma gulę w gardle.
— Mogłabyś — potwierdzam. — Ale nadal tego nie zrobiłaś. Poza tym...czy jest sens marnować siły na kogoś, kto nie zrobił niczego złego? Bo wydaje mi się, że od chwili twojego wejścia do tego pokoju nie powiedziałam niczego, co mogłoby cię urazić.
— Skąd pewność, że sama obecność lekarzy nie drażni mnie na tyle, aby się rzucić?
— Wydaje mi się, że gdyby moja obecność cię drażniła, to dałabyś mi to jasno do zrozumienia. Wiem, że potrafisz to zrobić — przerzucam nogę przez nogę. — I szanuję to wyznaczanie granic. Ale póki co nie wyznaczyłaś mi ich zbyt wiele, Cherie. Dlatego wciąż rozmawiamy. Dlatego widujemy się już miesiąc.
— Byłaś kiedyś w jednym pomieszczeniu z kimś agresywnym?
— I tak, i nie — zaczesuję włosy za ucho. — Tak, bo u niektórych z moich podopiecznych były zauważalne przejawy agresji. W przeszłości. I nie, dlatego że ta agresja nigdy nie była kierowana w moją stronę, ani nigdy nie wychodziła podczas spotkań. Przeważnie agresja była kolejnym wątkiem do wspólnego przepracowania.
— Hmm...
— Poza tym nieraz słyszałam, że wzbudzam sympatię u podopiecznych. To nie przechwałka, bo sami o tym mówią. Znacząco to ułatwia kontakt. Ufają mi — robię chwilową pauzę. — Dlatego też zdarza się tak, że zamiast pokazywania tej zauważalnej wcześniej agresji, wolą usiąść i porozmawiać. Albo po ludzku się przytulić.
— Przytulić?
Cherie wypowiada to nie tylko ze zdziwieniem, ale niemal zdegustowaniem.
— Tak — kiwam głową. — Szukają komfortu. Czasem agresja ich przerasta. Te wszystkie negatywne emocje gromadzą się w środku i nie wiedzą co z nimi zrobić. Zdarza się, że to wystarczy, aby odreagować w sposób gwałtowny. Czasami taki prosty gest, jak przytulenie i wyrozumiałość wystarczą, aby chociaż trochę ich odciążyć. W końcu są wysłuchani, a to też kolejny czynnik, którego wcześniejszy brak pozwala na tak łatwe odbieranie środowiska dookoła w negatywnym świetle. Ale ludzie są różni. Czynniki się wymieniają.
Robię chwilową pauzę.
— Staram się nie myśleć podręcznikowo, ale praktycznie. I jednocześnie po ludzku.
— Dlaczego przytulasz obcych? — Źrenice Cherie zaczynają się rozszerzać.
Gdybym tylko miała historię leczenia. Może naprawdę ma coś z oczami. Światło nie uległo zmianie, aby źrenica tak wariowała. Są co prawda badania, które sugerują, że drobne zmiany mogą wynikać z reakcji organizmu na skok serotoniny.
— Jak wspomniałam, niektórzy tego potrzebują. A traktuję moich podopiecznych po ludzku. I nie przeszkadza mi to — wzruszam ramieniem. — A co ty myślisz o przytulaniu?
— Nie lubię być dotykana — przekręca się i przesuwa nogę tak, aby skorzystać z przestrzeni, która powstała między moimi plecami a oparciem kanapy. Wsuwa ją lekko pomiędzy.
— Tak po prostu? Bez powodu?
— Nikt nie będzie mną rządził — przez rozszerzone źrenice, jej brązowe oczy wydają się jeszcze ciemniejsze. Zwłaszcza, gdy jest do mnie tak samo zwrócona przodem, co ja do niej. — Nikt nie będzie mną dyrygował, jak mu się tylko podoba — powoli pochyla się w moim kierunku. Zostawia niewielką przerwę między naszymi twarzami.
— Tak to odbierasz? Jako rządzenie się?
— Myślisz, że jaki los czekałby sadystkę, gdyby pozwoliła, aby każdy ją dotykał? Dostałaby za to, co robiła innym.
— Cóż, mówiłam o przypadkach, kiedy obie strony nie mają problemu z dotykiem — poprawiam głowę opartą na dłoni. — Zgoda jest najważniejsza. Nie musisz nikomu pozwalać na to, aby cię dotykał, Cherie. To twoja decyzja.
— Większość nie pytałaby o pozwolenie.
Do głowy wpadają mi urywki akt kobiety, do których mogłaby teraz nawiązać. Zwłaszcza w kontekście krzywdy, która została wyrządzona jej siostrze. Tylko jeżeli ten domysł jest trafny, to musiałaby o tych zdarzeniach pamiętać.
Zdarza się jednak tak, że pod wpływem traumy umysł próbuje nas chronić i ją wypiera — na tyle skutecznie, że nie pamiętamy szczegółów tego, co się wydarzyło, ale jakieś elementy, które pojawiły się przy tamtej sytuacji wciąż mogą niespodziewanie wywoływać w nas strach czy zdenerwowanie.
To może być nawet zwykły przedmiot, dźwięk, cokolwiek.
Niemniej jednak znam za mało szczegółów w tej okrutnej historii, która przydarzyła się Cherie i jej rodzinie, aby dopytać bardziej, ponieważ jest to niesamowicie delikatny temat.
— Byłaś dobra z biologii? — Ubiega mnie i zmienia temat. Niespodziewanie przesuwa się na tyle blisko, że momentami czuję na skórze jej ciepły oddech i nieustannie czuję słodki zapach gumy balonowej.
— Całkiem — odpowiadam, udając niewzruszoną, nawet w chwili, gdy decyduje się przyłożyć czubek nosa do mojego policzka.
Powstrzymuję w sobie chęć przekręcenia głowy czy jakiegokolwiek innego gestu. Jednocześnie przypominam sobie, aby kiwnąć dłonią w stronę Vincenta, żeby nie interweniował.
W końcu przed chwilą Cherie wyznała dużą niechęć w stronę dotyku, a teraz sama go zainicjowała. Ten kluczowy czynnik, kto inicjuje taki kontakt biorę pod uwagę, bo może robić on diametralną różnicę w podejściu kobiety do tematu.
Niemniej jednak może będziemy bliżej jakiegoś przełomowego momentu, skoro zdecydowała się na taki ruch — tak ogółem. Nie sprowokowałam jej do tego.
Całe szczęście, że w sali jest cisza, więc Vincent posłuchał.
— W gruczołach skórnych powstają feromony — zsuwa czubek nosa do linii mojej szczęki, utrzymując głos na poziomie szeptu. — Ich zapach zawsze jest trudny do określenia. Można go doskonale zapamiętać, ale trudno znaleźć odniesienie.
Cherie powoli odrywa nos od mojej skóry, kiedy nadal milczę, po czym układa brodę na szczycie mojego ramienia.
— Czasami ludzie kodują sobie w głowie, że zapach jest intensywny albo delikatny. I to im wystarcza — przekręca się, wskutek czego ponownie czuję powiew jej oddechu, ale tym razem na znacznie wrażliwszej skórze szyi. Niemal się wzdrygam. — Podobno najbardziej wyczuwa się naturalny zapach człowieka za uszami, na szyi, w zgięciach łokci, okolicach pępka i, oczywiście, jeszcze niżej — przysuwa się na tyle, żeby nasze policzki były subtelnie złączone.
Przełykam powoli ślinę.
— Dawno temu uważano, że właśnie przy użyciu zmysłu węchu można dobrać sobie partnera. Kiedy zapach był znacząco różniący się od naszego, a za tym bardziej interesujący, to oznaczało to, że trafiło się na właściwą osobę.
Wykorzystuję chwilę i jednorazowo muska czubkiem nosa bok mojej szyi. Cisza, która nam towarzyszy jest na tyle długa, że decyduję się jakkolwiek odezwać.
— Jak więc oceniasz mój zapach na podstawie swojego superwęchu? — Pytam równie cicho, kiedy Cherie powraca z brodą opartą o moje ramię i policzkiem lekko napierającym na mój.
— Jak wspomniałam, na dłuższą metę nie da się zdefiniować czyjegoś zapachu.
— Zapach może być obojętny, odpychający albo przyciagający. Przykładowo, dużo osób nie lubi być wokół ludzi, którzy nadmiernie się pocą. Jest to raczej odpychający zapach.
Mrużę lekko powieki, kiedy Cherie nie odpowiada, więc pozostaje nam przez dłuższy moment cisza i ten mały kontakt między nami. Siłą rzeczy nie mogę już dłużej ignorować zapachu, który sama czuję.
Słodycz, która bije od Cherie jest niemal przyprawiająca o zawroty głowy. I bardzo przypomina gumę balonową, którą przeżuwa. Jest to prawie omamiające, ponieważ tak bardzo pasuje do wielu sprzeczności, które mam wrażenie, że Cherie celowo wykreowała.
Stara się być tajemnicza, momentami nawet mroczna, zdystansowana i pyskata, jednocześnie stawiając na otaczający ją zapach gumy balonowej, który zniekształca ten obraz postawy, którą tak konsekwentnie pokazuje.
Coraz bardziej tkwię przy przekonaniu, że Cherie czerpie przyjemność z dezorientowania ludzi dookoła siebie.
Widzę w tym drugie dno — być może przez te wszystkie lata pobytów w szpitalach i ośrodkach osoby, które się nią zajmowały dawały jej poczucie, że jest bezradna przez to, że znajduje się w takich miejscach i że jest skazana na ich łaskę. Może nastąpił jakiś przełomowy moment, w którym Cherie postanowiła odwrócić tę sytuację i dlatego powstała taka mroczna otoczka wokół niej — w parze z krążącymi plotkami.
Gdybym tylko wiedziała więcej o jej przeszłości...
— Potrafię być cierpliwa — na nowo mnie zaskakuje, ponieważ przekręca się tak, aby wyszeptać te słowa w moją szyję, przy okazji buchając w nią gorącym oddechem.
— Ciepliwa względem czego? — Pomimo tej dziwnej bliskości między nami, staram się utrzymać spokojny ton. Cherie przeciąga tę chwilę najpewniej nie bez powodu.
— Poczekam aż będę mogła stąd wyjść.
— Po to tutaj jestem — przypominam cicho. — Chcę ci pomóc.
— Cierpliwość podobno popłaca — tym razem z jej ust wydobywa się pomruk, a wibracja, która się przez niego tworzy drażni moją wrażliwą skórę w miejscu, gdzie stykamy się ciałami.
— Podobno tak — potwierdzam. — Kto wie? Może dojdziemy do momentu, w którym będziesz mogła zacząć od nowa?
— Poczekam — powtarza, a ja niemal kiwam głową w zgodzie. W ostatniej chwili się powstrzymuję.
Doznaję złudnego wrażenia, iż temat został wyczerpany, ale Cherie nie przestaje mnie zaskakiwać.
— Cierpliwie poczekam do chwili, kiedy tylko ja będę w tym pięknym umyśle.
Marszczę brwi.
Jednocześnie cisza z mojej strony jest wykorzystana przez Cherie do przekroczenia granicy przyzwoitego kontaktu między nami, który i tak był dotychczas naciągany. Czuję, że na moim ciele pojawia się zdradliwa gęsia skórka, kiedy Cherie zaczepia dolną wargą o moją szyję.
— I jak wyjdę, to wtedy cię znajdę, przyjdę i wezmę sobie ciebie całą — nie odrywa od mojej skóry ust. — A później znowu i znowu, i znowu. I chociaż będziesz mówiła, żebym przestała, to ty okażesz się tą, która będzie ciągnęła mnie na twoje ciało.
Kilkukrotnie mrugam, będąc osłupiona słowami oraz zachowaniem kobiety. Co więcej, tuż po własnych słowach, Cherie szybko się ode mnie odsuwa. Przez moment patrzy na moją twarz, po czym raz jeszcze muska czubkiem nosa mój policzek.
— Podobno uczymy się całe życie, co? — Mówi odrobinę głośniej niż wcześniej. — Zapach jest całkiem zabawną sprawą. Częściej lepszą od dotyku, kotku.
——————————
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top