‣ What's youth?
Powracam do rzeczywistości, kiedy zabiera dłoń z mojej brody, jednocześnie muskając przy tym przeciągle skórę. Nadal ma na ustach ten sam uśmiech, który całkowicie się poszerza, gdy pochyla się lekko w moją stronę, patrząc mi nieustannie w oczy.
Wewnętrznie czuję niemały lęk, ponieważ widzę tę nieprzewidywalność wypisaną na całej twarzy Cherie.
— Nie odpowiedziałaś — unosi zaczepnie brew. — Nie stęskniłaś się za mną, kotku?
Nie mam pojęcia, dlaczego to robię, ale wstaję z miejsca. Cherie jest jeszcze przez chwilę w tej samej pochylonej pozycji, zanim mozolnie się prostuje, mierząc przy okazji całe moje ciało z niezmiennym zadowoleniem i satysfakcją.
Łapczywie chwytam powietrze w płuca, kiedy ramię kobiety prześlizguje się wokół mojej talii. Ten nagły kontakt jest zaskakujący — chociaż z tyłu głowy mam świadomość, że sadystyczna wersja Cherie momentami wykazuje potrzebę dotyku, to nadal dziwi mnie taka reakcja.
I odurza, bo ten słodko-balonowy zapach dociera do moich nozdrzy w pełnej mocy.
— Nie boisz się — stwierdza, po czym unosi wolną dłoń i zaczyna kiwać palcem wskazującym. — To tylko dziwi — delikatnie stuka palcem o czubek mojej brody. — Ale chyba też intryguje, co? — Na moment spogląda na dolną część mojej twarzy, nim wraca do oczu. — Już sama nie wiesz, czego chcesz.
Przez moment nawet sama Cherie wydaje się odrobinę zdziwiona, ale zaraz powraca do półuśmiechu, który w ogóle nie pasuje do powagi sytuacji — i przez to mógłby uchodzić za przerażający.
— Wystarczyło trochę skomleć, użyło się parę razy zdesperowanego tonu, a ty już dałaś się złapać — unosi wyżej palec, wskazując nim prosto na mnie. — Co pomyśleliby ludzie o takim psychiatrze, hm?
Nie odpowiadam, co wiem, że działa drażniąco na tę wersję kobiety — wiem, że takimi zaczepkami chce wywołać moją uwagę, a najlepiej odpowiedź czy argumentację, która mogłaby prowadzić do kłótni. Ale nie zamierzam dawać jej satysfakcji.
Ogarnij się. Przełącz pstryczek.
— Czasem tylko mnie dziwi, dlaczego tak szybko zamyka jadaczkę — przywraca oczami. — Kto wie, może zaciągnęłaby cię w końcu do łóżka na tę płaczliwą gadkę?
Mówi o sobie w trzeciej osobie.
Celowo nie odpowiadam. Więcej wyniosę z jej wywodu niż z dyskusji.
— Tak sobie myślę — odsuwa całkowicie dłoń i macha nią przez chwilę w powietrzu z miną, jakby bardzo się nad czymś zastanawiała. — Może ty lubisz takie częściowo bezbronne, częściowo niebezpieczne? — Zerka na mnie z boku. — Jedna się podporządkowuje, druga zaraz poddusi i pokaże, gdzie jest twoje miejsce, hm? — Oblizuje dość sugestywnie usta. — Wydaje mi się, że mogłybyśmy to sprawdzić, chociaż... Jestem niemal pewna, że to cię kręci — wierzchem palca wskazującego muska fragment wystającego spod koszuli obojczyka. Przechodzą mnie ciarki przez ten dotyk.
Na ślepo sięgam dłonią w bok — do fotografii. Od razu czuję mocniejszy chwyt na mojej talii, bo najpewniej się domyśla, co chcę zrobić.
— Ktoś podrzucił mi je kilka dni temu — pokazuję jej tył zdjęć, ale jest to wystarczające, aby zmieniła wyraz twarzy.
Zaczyna ciężej oddychać i potwierdzają to bardziej rozszerzone nozdrza. Szczęka jest na nowo zaciśnięta. Postawa całkowicie spięta — czuję to nawet przez sztywność w ramieniu, którym nadal mnie oplata.
Od samego początku spodziewałam się, że jak dojdzie do konfrontacji ze zdjęciami z przeszłości to odpowiedzią będzie wybuch. Wiedziałam o tym.
Biorę ostatni głębszy oddech, zanim decyduję się na przekręcenie dłoni, aby zobaczyła pierwsze zdjęcie, jednocześnie rzucając słowami, które ledwo przechodziły mi przez gardło, gdy ćwiczyłam ten moment w domu:
— Tyle mówisz o seksie, ale nie chwaliłaś się, że twój stary pieprzył własne dziecko. Ciebie też?
Uderzam plecami o ścianę po tym, jak odpycha mnie od siebie. Wykrzywiam wargi w grymasie, spoglądając jednocześnie na Cherie, która zaciska kurczowo dłonie. Wędruje rozbieganym spojrzeniem po całym pomieszczeniu.
Pierwszym odruchem jej sadystycznej strony jest jakakolwiek forma przemocy, ale przy takiej konfrontacji z okrutną przeszłością nawet i ta wersja Cherie nie może uciec od powracającego lęku, który to wszystko napędzał.
Z kolejnym drżącym oddechem odrywam plecy od lodowatej ściany, aby podejść do kobiety, która klęczy z pięściami wbitymi w uda. Kucam niedaleko jej ciała, a następnie powoli, choć pewnym ruchem chwytam za jej brodę, aby na mnie spojrzała.
— Skrzywdził w ten sposób twoją siostrę?
Cherie robi wszystko byleby uniknąć mojego spojrzenia. Nie ma już śladu po uśmiechu pełnym satysfakcji czy też zadowoleniu.
Puszczam jej brodę, aby przełożyć zdjęcia i wystawić konkretne przed jej oczy.
— Czy wbiłaś mu nóż w plecy? — Podnoszę na wysokość jej spojrzenia fotografię, na której jest jej 10-letnia wersja z zakrwawionymi dłońmi i uśmiechem na ustach. — Uciekałaś tyle razy z ośrodków przez poczucie winy? Czy z innego powodu?
Kobieta pochyla w moim kierunku głowę, dopóki jej czoło nie opiera się o moje ramię. Odkładam zdjęcie na ziemię — upewniając się, że jest dobrze zwrócone — ponieważ Cherie patrzy dzięki tej pozycji na nowo patrzy w dół.
Niemniej jednak nadal nie zostawiam jej brody w spokoju. Wciąż ją trzymam w pewnym chwycie — ale w żaden sposób bolesnym — aby czuła presję.
— Dlaczego tyle czasu uciekałaś i odtrącałaś pomoc, zamiast spróbować ją przyjąć? — Prostuje bardziej plecy, przez co muszę puścić jej brodę, bo opiera ją na szczycie mojego ramienia. — Jesteś taka młoda, Cherie.
— A czym jest młodość? — Chrapliwość w jej głosie wytrąca mnie na chwilę z rytmu. Brzmi na wymęczoną.
— Nadal jesteś młoda, Cherie — sięgam za nią ramieniem, po czym układam powoli dłoń na czubku jej głowy. — Masz jeszcze mnóstwo możliwości przed sobą, które mogą prowadzić do czegoś dobrego — przesuwam dłoń, zaczynając głaskać jej głowę w kojącym geście.
W tej chwili nie jestem do końca pewna, czy mam do czynienia z łagodną wersją Cherie, czy taką, która jest pomiędzy jedną a drugą osobowością.
Mam tyle pytań, na które chciałabym poznać odpowiedzi, ale po szybkiej weryfikacji niemal żadne z nich nie wydaje się odpowiednie do wypowiedzenia na głos. Ten moment, w którym teraz jesteśmy pokazuje Cherie w możliwie najszczerszej, ale jednocześnie najboleśniej zranionej wersji i dlatego nie do końca wyważone pytanie mogłoby ją wycofać — a właściwie ja mogłabym ją odrzucić złym pytaniem, przez co zamknęłaby się w sobie.
A akurat Cherie nie potrzebuje wiele, aby na nowo wyłożyć kolejne cegiełki i zakryć się murem. Jest nadto przyzwyczajona do bycia odrzucaną, więc pomimo wszelkiego zawodu, który czułaby w moją stronę, to odsunęłaby się ode mnie z przyjemnością.
Samotnia to jej strefa komfortu.
Nie jestem pewna, jak Cherie traktuje tę ciszę, która między nami zapadła, ale wydaje się nadto komfortowo w obecnej pozycji — częściowo się o mnie opierając.
Wzdycham przeciągle, nie do końca pewna, jak pokierować naszą rozmową. Inaczej to sobie wyobrażałam — liczyłam bardziej na to, że będzie bardziej emocjonalna i gwałtowna, bo tylko wtedy łatwiej jest nią pokierować, aby powiedziała więcej niż spokojna, niemal chłodna wersja kobiety, która dokonuje kalkulacji przed kolejnymi słowami padającymi z jej ust.
Może warto pociągnąć kwestię możliwości, które na nią czekają, zanim wrócę do tematu przeszłości. Wybadam jej stan, bo ta cisza niewiele podpowiada. Muszę ją wyczuć.
— Cher...
Wzdrygam się, kiedy nie kończę nawet imienia Cherie, ponieważ czuję na ustach posmak gumy balonowej, a sekundę czy dwie później odrywam gwałtownie wargi od kobiety, która po raz drugi w tym tygodniu przekroczyła granicę pacjent-lekarz.
Niemniej jednak desperacka próba dokonania czegoś — choć sama nie wiem czego — popycha Cherie do chwycenia mnie za ramię i przyciągnięcia do siebie raz jeszcze.
Tracę równowagę, więc nasze usta stykają się ze sobą po raz trzeci na przestrzeni tygodnia i zdecydowanie najdłużej przez wytrącenie z balansu ciała.
— Nie — gdy tylko odpycham ją siłą ramienia, od razu wydaje z siebie protest. Ponownie czuję, jak próbuje mnie do siebie przyciągnąć, ale tym razem jestem na kolanach, dzięki czemu nie wygra z moją stabilnością.
— Jestem twoim psychiatrą, Cherie.
— Ale...
— Nie — patrzę na nią z góry, bo siedzi całkowicie na pośladkach na chłodnej podłodze. — Powiedziałam już wcześniej — nigdy więcej, Cherie.
Unosi dłoń, którą wcześniej chwyciła mnie dwa razy, aby uzyskać tym przewagę i mnie pocałować, ale gdy tylko na nią spoglądam, odpuszcza i opuszcza rękę z zawodem — i najpewniej zranieniem. Niemniej jednak to nie jest ani ta relacja, ani miejsce, ani czas, aby dać się zmanipulować i przejąć.
— Powiedz mi prawdę o tamtym dniu — rzucam żądaniem, zachowując przy tym spokój ze zwyczajową powagą.
Widzę, jak przełyka z trudem ślinę, po czym wzdycha i spuszcza spojrzenie do podłogi.
— Miał długi — szepcze w pośpiechu. — Ten chuj obiecywał, że nic jej nie zrobi... Ale... — Głos Cherie zanika.
— Dlaczego twój ojciec został zraniony w plecy?
— To była dla niej jedyna droga ucieczki — znowuż chwyta mnie za ramię i niemal boleśnie je ściska, kiedy próbuje wyrównać się ze mną wzrostem przez wyprostowanie pleców. — Lilith...
— Nie — mówię w tej samej sekundzie, kiedy jej ciemne oczy lądują w okolicy moich ust. — Wyraziłam się jasno. Jestem twoim psychiatrą. Mogę być nawet przyjaciółką, ale nikim więcej.
Sprawnie zbieram zdjęcia z podłogi i podnoszę się, praktycznie siłą przerywając między nami jakikolwiek kontakt fizyczny. Bez odwrócenia się chociażby raz w stronę kobiety, chowam zdjęcia do teczki, którą zamykam.
— Lilith.
Nie odpowiadam, tylko biorę teczkę pod pachę i odwracam się w stronę drzwi. Kątem oka wyłapuję, że Cherie jest całkowicie na czworaka, patrząc na mnie z paniką.
Bez słowa ruszam w kierunku drzwi, przez co kobieta zrywa się, nadal będąc na kolanach, aby dosięgnąć mojego uda, wokół którego owija ramię.
— Gdzie... N-nie, proszę... — Zacieśnia ucisk i dokłada drugie ramię wokół mojej łydki. — Nie zosta-a-awiaj mnie, nie mnie, nie...
— Cherie... — Urywam, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Spodziewałam się jakiejś reakcji — bo tak szczerze nie chciałam wychodzić, ale musiałam coś na prędce wykombinować. Aczkolwiek...nie przypuszczałam, że zobaczę kobietę w takim stanie.
— Będę dobra, przysięgam, będę dobra... Tylko n-nie... Nie odchodź.
— Cherie — zaciskam wargi. — Muszę zająć się tym, co mi pokazałaś. Nie chcę, żeby kogokolwiek więcej skrzywdziła. I muszę przemyśleć naszą dalszą terapię.
— Zostań, proszę — przyciska swoją klatkę piersiową do mojej nogi.
— Im szybciej to załatwię, tym prędzej wrócę — tłumaczę jej na spokojnie. Cherie w odpowiedzi chwyta za kraniec mojej koszuli.
Z dozą niepewności — i znacznie ostrożniejsza niż wcześniej — kucam przy niej, abyśmy były twarzą w twarz. Tylko tym razem jestem gotowa ją odepchnąć, jeśli znowu będzie chciała mnie pocałować.
— Będę dobra — szepcze niczym mantrę.
Cherie wykorzystuje chwilę mojej — cóż — nieuwagi, ponieważ skupiam się na tym, jak drży jej dolna warga, jakby była gotowa zapłakać, przez co nie jestem w stanie jej odepchnąć, kiedy rzuca się na mnie z ramionami, przyciskając do swojego ciała, a mnie zwalając na tyłek na tę lodowatą podłogę. Moje serce bije znacznie szybciej przez gwałtowność zachowania kobiety.
Jeszcze bardziej zadziwia mnie to, jak przesuwa ramiona, aby owinąć je wokół mojej szyi i górnej części pleców — prawdopodobnie, żebym nie mogła tak łatwo uciec. Aczkolwiek pomimo desperacji w całej tej interakcji, szybkiemu oddechu, który czuję nad uchem, Cherie zdobywa się na kolejną rzecz, która mnie zaskakuje.
Całuje mnie w czubek głowy. Wielokrotnie. W kilku miejscach.
Dobrze, że umyłam włosy, przechodzi mi przez myśl, trochę psując atmosferę w tym desperackim szaleństwie.
— Wrócę po ciebie, Cherie — mówię cicho, chwytając ją za zdrowy bok, który pocieszająco głaszczę. — Ale nie możesz tak robić i mnie zatrzymywać na siłę. Mam dużo rzeczy do zrobienia. Muszę zająć się Hiller, a potem twoją terapią. Musimy spróbować pogodzić te dwie strony ciebie, ale to wymaga pracy i to cholernie ostrożnej pracy. To nie będzie takie proste. Ale przede wszystkim muszę mieć pewność, że ty i reszta pacjentów jest bezpieczna. Nie pozwolę na to, żeby cokolwiek ci się stało, dlatego muszę...
— Powiem. Wszystko powiem. Tylko zostań — nadal szepcze z takim tonem, jakby mówiła z automatu. — Proszę. Zostań. Nazwiska, imiona, wszystko...wszystko powiem. Tylko zostań.
— Wstańmy i usiądźmy w wygodniejszym miejscu — proponuję cicho. Z tyłu głowy wiem, że pozostanie w tej pozycji może zaalarmować wszelkich pielęgniarzy, którzy być może szepną słówko do Hiller.
Jeszcze przez kilka sekund Cherie pozostaje w miejscu, bez żadnej reakcji na moją propozycję. Aczkolwiek zbiera się w sobie i wstaje, choć pozostaje blisko mojego ciała — podejrzewam, że obawia się tego, że spróbuję znowu pójść w kierunku drzwi.
Zamiast tego idę za nią w stronę łóżka, siadając na drugiej połówce, przez co ledwie się mieścimy, ale Cherie taki kontakt wydaje się odpowiadać. Biorę większy wdech, aby się uspokoić, opierając przy tym plecy o dużą poduszkę, którą dzielimy.
— Mamy czas — mówię tak samo cichym, spokojnym tonem, co wcześniej.
— To nie jest krótka historia — mamrocze, patrząc bez mrugnięcia przed siebie. — Żadna z nich nie jest. Bez względu na to, czy moja...czy o biciu.
— Nie przejmuj się czasem.
——————————
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top