‣ Sweet memory

Rozdział zawiera wspomnienia o przemocy fizycznej, seksualnej, pedofilii, samobójstwie i zabójstwie. Miej na uwadze, że te wątki nie będą poruszane szczegółowo, jednak będą to ogólnikowe opisy z pamięci bohaterki.

Treść poniżej ma tylko zobrazować przeszłość jednej z głównych postaci. 


E P I L O G

Znasz efekt domina? 

To teoria, która zakłada, że jedno wydarzenie wywołuje ciąg kolejnych zdarzeń.

Obecnie znajduję się na samym końcu tego domina, kiedy na własne oczy widziałam, jak każde kolejne domino opada i ciągnie za sobą następne. A to wszystko rozpoczęło się od szczerości Cherie, która zapoczątkowała efekt domina, mówiąc o zaniedbaniach i przemocy w The Venom Asylum for The Insane oraz opowiedziała mi swoją historię — a przynajmniej elementy, które pamiętała, a ja musiałam dokleić pozostałe części na podstawie nieocenzurowanej wersji dokumentów kobiety.

Znałam się z Cherie pełne sześć miesięcy, zanim zapoczątkowała efekt domina. Na tamten czas myślałam, że dałam z siebie wszystko — długie godziny, więcej dni pracy, gdy widziałam taką konieczność, przynoszenie tego wszystkiego do domu i życie w nieustannym stresie im więcej dowiadywałam się zarówno na temat pacjentki, jak i ośrodka.

Nie podejrzewałam, że kolejne sześć miesięcy zajmie mi oglądanie upadku każdego z kolejnych domin oraz kompletnie nowe odzwierciedlenie terapii z Cherie, które wymagały ode mnie jeszcze więcej pracy, zaangażowania, skupienia i poszukiwań wspólnego języka, aby być w jej oczach prawdziwą pomocą w odróżnieniu od tego, z czym wcześniej miała do czynienia.

Teraz mija pełny miesiąc, od kiedy Cherie przepadła.

Ale do tego jeszcze wrócę. To nie jest dobry moment, aby rozpamiętywać wszystkie potencjalne błędy, które musiałam popełnić — bo musiałam coś zrobić, że moja rzeczywistość wygląda tak pusto i monotonnie.

— Dobra robota, Lilith — unoszę spojrzenie do Jamesa, który zdążył zatrzymać się przy moim biurku. — Zasłużyłaś na to — krótkim ruchem palca wskazuje na tekturowe pudełko, do którego zdążyłam włożyć ostatnie rzeczy, które zabieram ze sobą do nowego biura.

I właściwie to kompletnie nowej lokalizacji. Opuszczam główną siedzibę, co jest awansem — dostaję więcej przestrzeni zarówno w formie metrażu gabinetu, jak i na płaszczyźnie zawodowej. Powinnam się cieszyć.

Powinnam. To kluczowe słowo.

W drodze do domu nie mogę powstrzymać się przed powrotem — po raz kolejny, nie jestem w stanie rzucić dokładną liczbą, bo straciłam rachubę — wracam do paru sesji, które były kluczowe dla nakierowania i dalszego rozwoju Cherie.

— Twój ojciec nadużywał alkoholu — powtarzam informację, którą mi dała. — Jak wyglądała wasza codzienność?

— Jak w typowej rodzinie z alkoholikiem. Kiedy miał tylko pieniądze albo mógł coś sprzedać, to każdy dzień był świętem. Dniem zachlania do porzygu — wykrzywia wargi w zdegustowaniu. 

— Nie krył się z tym przed wami? W końcu byłyście dziećmi.

— Ten żałosny sort faceta miał w dupie własne dzieci. Ważniejsze było to, żeby być na bombie, kiedy tylko nadarzyła się okazja.

— A co na to twoja mama?

— Cóż... Udawała, że tego nie widzi. Coś tam mu marudziła, ale też nie przesadzała — wzdycha. — Nie chciała, żeby jej wpierdolił. Wydaje mi się, że była świadoma tego, że mógłby łatwo odreagować na nas, jeśli już mu się znudzi tłuczenie jej niczym worka treningowego.

— Co o tym sądzisz?

— Na moje trzeba było nie związywać się z zapchlonym alkoholikiem — mówi z przekąsem. — Mogła zostać w rodzinnych stronach, ale wybrała wyjazd z kimś takim. Sama to sobie zrobiła. 

— A może nie wiedziała, jaki jest od razu?

— Babcia wielokrotnie ją wyklinała, zanim się przeprowadziliśmy. Ale mało co z tego pamiętam. Wiem jednak, że wszystko dotyczyło jego.

— Cóż, zabierał jej poniekąd córkę do kompletnie innego środowiska. 

— I był alkoholikiem, z którym nie miała szans na dobrą przyszłość.

Kiwam głową. 

— Możesz przeprowadzić mnie przez ten dzień? 

Cherie wzdycha i przez dłuższą chwilę milczy. Przerabiałyśmy już ten temat — zaledwie raz i powiedziała fragmentami swoją historię. Niemniej jednak zdawała sobie sprawę, że ponownie do tego wrócimy, więc mam cichą nadzieję, że tym razem, na spokojnie, powie więcej szczegółów.

— Jeśli nie miał pieniędzy, to się zapożyczał i od tego właściwie się zaczęło. Ten tępy chuj miał swoją regularną grupkę pseudokumpli, u których miał już spory dług. Któryś z nich, pewnie ten najbardziej wyszczekany, chciał odebrać dług. 

Cierpliwie czekam aż zbierze się w sobie. Dość typowo dla siebie spogląda przez okno — rozglądając się po ogrodzie, do którego ma teraz swobodny dostęp, gdy tylko jest ładniejsza pogoda. 

Jesteśmy w oddziale szpitalnym, który jest pod pieczą firmy, w której pracuję — dzięki temu Cherie wraz z pacjentami, którzy przeszli transfer jest bezpieczna. Pozostali nadal są w Venom Asylum, ale pod okiem innych opiekunów.

Fizycznie nie byliśmy w stanie przenieść wszystkich. Ale wszystkie osoby, które zostały skrzywdzone miały pierwszeństwo w kolejce do transferu, aby zapewnić im komfort, bezpieczeństwo i intensywną terapię.

— Spłatą długu był czas z Sofią.

To pierwszy raz, kiedy mówi imię siostry.

— Zostawił nas same z tym zwyrodnialcem.

To prawda. Z dokumentacji wynika, że Mario Welfear za spłatę dużego długu miał pozwolić jednemu z mężczyzn spędzić czas z jego najmłodszą córką. Patrząc na samą formę "spłaty", Mario musiał mieć świadomość tego, z kim ma do czynienia i jaki obrzydliwy pomysł zrodził mu się w głowie.

W dodatku, z góry powiedział, że chce mieć najmłodszą.

Mario był jednak odważny w słowach tylko na chwilę — jego tchórzowska strona i bardzo wyraźna wizja tego, że matka Cherie i Sofii — Rosa — wyrzuci go na zbity pysk sprawiła, że cofnął się w połowie drogi do dorywczej pracy na czarno.

Ale było już za późno, gdy wrócił do domu.

— Pamiętasz coś z tego czasu?

— Płakała, a ja pukałam w drzwi, ale nikt nie otwierał — zaciska wargi. — Potem krzyczała, więc zaczęłam kopać i drapać drzwi — mówi monotonnym głosem, pomimo zaszklonych oczu. — A potem, tak nagle, pamiętam tylko ciszę. Jakiś czas później zjawił się ten chuj, ale było już za późno.

Według raportu pedofil uciekł z miejsca w popłochu, ponieważ doprowadził do uduszenia pięcioletniej Sofii Welfear. Z kolei to, czego Cherie nie pamięta, bo wyparła to ze świadomości, to fakt, że weszła po wszystkim do środka, widząc jako pierwsza stan martwej siostry.

Podobno próbowała ją obudzić, mimo że miała otwarte oczy. Podobno próbowała wilgotną szmatką oczyścić jej twarz, ale nie zdawała sobie sprawy z tego, że te czerwone i fioletowe ślady na jej twarzy i szyi nie zejdą, ponieważ to sińce i obrzęki.

Cherie nie pamięta również tego, że zadzwoniła z telefonu stacjonarnego po matkę, zanim ojciec wrócił do domu. Nagrała się na sekretarkę, więc policja mogła wyciągnąć pełne audio z pozostawionej wiadomości.

Wielokrotnie powtarzała, że Sofia nie mruga, nie odzywa się i jest cała brudna.

— Potem przyszła matka i zaczęła się z nim kłócić.

— Jak wyglądała ta kłótnia?

— Wrzeszczała, płakała, biła go po pysku, jak nigdy — marszczy brwi. — A on, jak nigdy wcześniej, pozwalał na to. Widzieli Sofię, tak mi się wydaje. 

— A potem?

— Zajebała mu w plecy nożem, kiedy pochylał się nad zlewem.

— Zadzwoniła po karetkę?

— Nie. Poszła gdzieś, a ja zostałam z nim w kuchni — przełykam z trudem ślinę. — Nie pierwszy raz musiałam sprzątać po nim rzygi. Teraz sprzątałam po nim krew. Jego krew. Leżał obok.

— Dlaczego zareagowałaś w ten sposób?

— Bo jeśli się po nim nie posprząta to się wkurwi, wstanie, zrobi awanturę i znowu stłucze matkę — ciągła monotonia w jej głosie zamraża krew w żyłach. 

Zrobiła to z automatu, mimo że zmieniła się rzecz do uprzątnięcia. 

— Został w tej kuchni?

— Tak, do końca.

— Powiedział coś do ciebie?

— Nie, chyba nie — wzdycha. — Rzadko się do mnie odzywał. Jeśli już to robił, to odzywał się bezosobowo. Wiedziałam, że mówi do mnie, bo albo na mnie patrzył, albo wskazał na mnie palcem.

— Co było dalej?

— Matka zamknęła się w łazience — otula się ramionami. — Więc wróciłam do kuchni i znowu ścierałam podłogę. Znowu była brudna.

— Kiedy coś się zmieniło?

— Kiedy wszędzie nastała cisza.

— Wcześniej słyszałaś mamę?

— Płakała i krzyczała w łazience.

— Co zrobiłaś później?

— Poszłam sprawdzić, czy wszystko dobrze. Drzwi nie były już zamknięte, tylko uchylone.

— Co tam się stało?

— Tabletki się stały. Były wszędzie. Razem z otwartą wódką. A matka nie piła — odrywa wzrok od okna po raz pierwszy i wraca do łóżka z ramionami skrzyżowanymi pod głową. — Nie ruszała się. Nie odzywała. Wszędzie była cisza.

— Wiedziałaś, co się stało?

— Połknęła tabletki, ale... Nie wiedziałam, co to znaczy przedawkowanie. Nie wiedziałam, co widzę.

— Co w takim razie zrobiłaś?

— Zadzwoniłam po karetkę, bo tylko tyle wiedziałam. Nie miałam do kogo innego zadzwonić. Babcia nawet nie odebrałaby telefonu, bo zerwała z nami kontakt przez matkę i tego gnoja.

— Co im powiedziałaś?

— Chyba żeby przyjechali — mówi z dozą niepewności. — Musieli wziąć to na poważnie, skoro zadzwoniło do nich dziecko.

To nie do końca prawda. 

Nie oznacza to jednak, że Cherie kłamie — w jej przypadku wiele wydarzeń z tego tragicznego dnia zostało wypartych w pamięci. Niekoniecznie jest tego świadoma.

Tutaj wchodzi w grę moja rola — stopniowo przez to przejdziemy, ale jest to powolny proces dla większości. Najpierw muszę zebrać informacje o tym, co pamięta.

W przypadku karetki — owszem to Cherie zadzwoniła, ale to nie oczywisty głos dziecka po drugiej stronie słuchawki przekonał dyspozytora. Nagrane audio z tej rozmowy, dołączone do jej dokumentacji, zawiera powód, który sprawił, że karetka tak szybko przyjechała.

Był w niej przerażający fragment, ponieważ Cherie brzmiała tylko na zdezorientowaną, kiedy powiedziała:

"Tylko ja oddycham, mrugam i coś mówię. Wszyscy inni nie — mama, tata, Sofia. Nikt nie oddycha, nie mruga, nie mówi. Nie rozumiem."

— Przyjechali razem z policją. Sprawdzili, co ze wszystkimi, po czym zaczęli robić zdjęcia. Dopiero po całej sesji fotograficznej jakaś policjantka wzięła mnie do karetki.

To "sławne" zdjęcie z uśmiechniętą Cherie, pokazującą zakrwawione dłonie pokazuje nieczułość służb zdrowia i ochrony. Przez to jedno ujęcie została potraktowana wielokrotnie z góry, jako potencjalny morderca — a skoro już mowa o potencjalnym, to na pewno nim jest.

To główny powód, przez który nie mogła otrzymać pomocy. Ludzie, który mieli zapewnić jej wsparcie za bardzo bali się pracy z 10-letnią Cherie. Dopowiedzieli sobie nieraz w głowie niestworzone historie, patrząc na fakt, że rzeczywiście ciężko dotrzeć do nieocenzurowanej wersji dokumentacji policyjnej i medycznej z tego dnia. 

Zachowane rąbki informacji w ocenzurowanej wersji pozwalały z kolei na szaleństwo we własnej wyobraźni — mimo że lekarz nie powinien być stronniczy. Nieważne, czy byłby to lekarz pomocy doraźnej, pedagog, psycholog, czy psychiatra. Powinni wysłuchać drugiej strony bez osądu.

A ten osąd nieustannie, przez wiele lat, dotykał Cherie, więc w którymś momencie zamknięcie się w sobie było oczywistym rozwiązaniem. A cała ta otoczka tajemniczej i mrocznej persony, którą z łatwością dopracowała, bo i tak już było o niej wyrobione zdanie przez "specjalistów" — pozwalało na utrzymanie bezpiecznego dystansu.

Stąd samotnia była strefą jej komfortu. Nikt nie mógł jej skrzywdzić, bo nikogo nie dopuszczała do siebie na tyle blisko, aby kolejna negatywna opinia czy diagnoza miała ją wzruszyć. Nie zależało jej — więc co jej po słowach następnej obcej osoby.

— Tak wszystko się zaczęło — mówię cicho. — Te zdjęcia.

— Cóż, zdjęcia najwidoczniej mówią więcej niż tysiąc moich słów. Nieważne, jakie tłumaczenie by za tym było.

— Ale musiałaś komuś opowiedzieć to, co widziałaś. Tak wynika z dokumentacji z tamtego dnia.

— Zdjęcia wygrały ze słowami, pani doktor — wzrusza ramionami i przerzuca spojrzenie do sufitu. — Z pewnością te zdjęcia również lepiej do ciebie przemówiły.

— Nie skłamię. Przemówiły, ale zawsze jest druga strona medalu. I, jak dobrze wiesz, uporczywie chciałam ją poznać, żeby zrozumieć całą historię.

— Nawet nie wiem, czemu jestem tam uśmiechnięta — przyznaje po raz pierwszy. — Przecież moja rodzina wzajemnie się pozabijała.

— Trudno powiedzieć, co dokładnie się działo dookoła, kiedy zrobiono to zdjęcie. Ale zgaduję, że albo to wynik stresu, co zdarza się częściej niż ludziom się wydaje. Uśmiechamy się w trudnych chwilach, bo zwyczajnie nie wiemy, co zrobić i niekoniecznie jest to w pełni świadome — poprawiam się na krześle. — To pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy z punktu widzenia psychiatry. Natomiast patrząc zwyczajnie...mogłaś się ucieszyć na widok pomocy, którą wezwałaś. Akurat wtedy zaczęli robić zdjęcia wszystkiego dookoła, a że byłaś pierwszą osobą z brzegu, to bez namysłu zrobili najpierw tobie.

— Wyciągnęłam na nim dłonie, jakbym się chwaliła tą krwią. Może gdyby nie to...

— Nie mogłaś tego przewidzieć. A osoba, która robiła zdjęcia i osoba, która zatwierdzała je do materiału dowodowego powinna wiedzieć lepiej. To brak kompetencji, ponieważ uchwycono tylko moment, bez żadnego kontekstu.

— Sama dorobiłam sobie kontekst — mamrocze z przekąsem, zerkając na mnie kątem oka.

— Na przestrzeni lat jak każdy człowiek stworzyłaś swój mechanizm obronny. Twój nie był zdrowy, ale skuteczny.

— Powątpiewałabym w tę skuteczność, skoro tutaj jesteś — zgina nogi w kolanach. — Nie odstraszyłam cię wystarczająco.

— Och, postraszyłaś mnie wiele razy, Cherie — przyznaję z dozą humoru w głosie. — Po prostu byłam upierdliwym psychiatrą.

— Nie będę się kłócić o oczywiste — stwierdza z podobnym rozbawieniem. — Swoją drogą, nadal jesteś upierdliwym psychiatrą. Jest, kurwa, godzina 8. Rano. Nie masz co robić w chałupie?

Przewracam oczami ze świadomością, że takie zaczepki oznaczają próbę odejścia od tematu. Wyciągnęłam od niej wystarczająco na dzisiaj, więc pozwalam na to, żebyśmy zeszły do przekomarzania się i znacznie lżejszych tematów — a o to nigdy nie jest trudno.

Niemniej jednak, dla dopełnienia historii Cherie, warto wspomnieć o kilku kwestiach dopełniających kontekst tego, co opisała:

Sofia María Welfear zmarła na skutek uduszenia. Gdyby nie to, może udałoby się ją uratować, bo choć straciła dużo krwi, pomoc mogłaby zdążyć. W raporcie medycznym wspomniano również o pośmiertnym złamaniu karku. Prawdopodobnie pedofil spanikował, chcąc ją ocucić, gdy zauważył, że nie oddycha, ale było już za późno.

Mario Welfear zmarł przez przebite płuco — żona trafiła pomiędzy żebra i na takiej wysokości, aby było to możliwe. Na wzgląd tego, doszło również do wewnętrznego krwotoku i podduszania na własnej krwi.

Rosa Gustava Welfear zmarła przez przedawkowanie leków uspokajających oraz nasennych popitych wódką. Wzięła taką ilość, że czas do zgonu był krótki. Jej serce przestało pracować — w dodatku sekcja zwłok wykazała, że miała zmiany rakotwórcze na płucach. Nie była ich świadoma, bo w żadnej dokumentacji medycznej nie ma informacji o tym, że się badała.

Pomimo tych trzech śmierci to śmierć siostry zapoczątkowała rozszczepienie i utworzenie drugiej jaźni — lub osobowości, w zależności kto, jaką terminologię preferuje — u Cherie. Stąd też braki w jej historii, które nie świadczą o kłamstwie bądź próbach zatajania faktów z tamtego tragicznego dnia.

Umysł Cherie wyparł to z pamięci w ramach samoobrony — te wydarzenia i obrazy były na tyle przytłaczające, że doszło do rozszczepienia, aby chronić 10-letnie dziecko.

Od momentu transferu próbowałyśmy wielu form terapii. Od terapii poznawczo-behawioralnej przez terapię poznawczą opartą na uważności, nawet po terapię akceptacji i zaangażowania. A to tylko początek listy. Próbowałyśmy nawet kilka hipnoz — nie wykonywanych przeze mnie, ponieważ nie jestem w tym wyspecjalizowana, ale Cherie mi zaufała. Poprosiła również o moją obecność podczas każdej sesji. Chciałam ją zbliżyć do świadomego poznania tych fragmentów wydarzeń z tamtego dnia, które umysł wyparł z pamięci.

Oprócz tego Cherie dostała nowe leki. Po przejrzeniu listy — tak, dosłownie listy — leków, które były przepisane przez Hiller zrobiliśmy detoks, aby wprowadzić dużo łagodniejsze i mniej inwazyjne leki.

Teraz Cherie jest świadoma tego, że jeśli weźmie podwójną dawkę w razie potrzeby, to co najwyżej będzie czuła większe znużenie — ale nie spowoduje to senności. Wie również ile razy może wziąć podwójną dawkę, aby było to dla niej bezpieczne.

Z czasem zejdziemy z leków, aby przejść do kolejnych etapów następnych sesji. W najgorszym wypadku będzie miała stałe leki, które mają ją wyciszyć, ponieważ wbrew wszelkim pozorom jest bardzo podatna na stres. Jeszcze tego nie pokazuje — więc przez ten fakt odbija się to na niej psychicznie i momentami również fizycznie. Ale jest to proces.

Więc to jest początek historii Glorii Cherie Welfear. 

Z ciężkim oddechem sięgam dłonią do zaparowanego lustra, które niedbale przecieram. W odbiciu widzę posępną twarz z widocznymi workami pod oczami, zamiast osoby tryskającej energią i entuzjazmem po awansie. 

Jak mogłam być tak ślepa?

Wykrzywiam wargi w grymasie, po czym otwieram szafkę i biorę tabletkę przeciwbólową. Trochę za długo patrzę na białą pigułkę — właściwie to na tyle długo, że w głowie odbija mi się echem Flunitrazepam.

To lek ułatwiający zasypianie, który z łatwością mógłby odbierać świadomość niczym pigułka gwałtu, jeśli ktoś wie, w jaki sposób dawkować. Lub zwyczajnie łączyć z alkoholem.

To lek, który notorycznie dostawała Cherie. 

To lek przepisany przez Iris Hiller. Trzymała ogromne zapasy w swoim biurze.

Ta czarna szafka, która tak odstawała w jej gabinecie, gdy pierwszy raz do niego weszłam, miała w sobie zarówno leki, jak i narzędzia tortur.

Tak, narzędzia tortur, bo inaczej się tego nie da nazwać.

Ta pieprzona sadystka z tak wysoce narcystyczną osobowością trzymała pod kluczem w gabinecie, do którego każdy miał dostęp, paski do spodni — zarówno zwykłe skórzane, jak i takie z metalowymi elementami — kilka paczek papierosów i Flunitrazepam. Duży zapas, ale to swoją drogą.

Na podstawie tego, co zdradziła mi Cherie doszliśmy kawałek po kawałku do 34 osób, nad którymi znęcała się Iris Hiller.

W 30 przypadkach było to znęcanie psychiczne i wprowadzanie, na swój sposób, syndromu sztokholmskiego na pacjentach. Hiller odmawiała im podstawowych rzeczy, aby byli poniżej standardów i nagradzała ich w ramach własnych zachcianek, aby być traktowaną, jako zbawca, a nie oprawca, który pierwszorzędnie odbierał tak podstawowe artykuły, jak leki przeciwbólowe u pacjentów ze zdiagnozowaną migreną, środki do higieny intymnej, asortyment do łazienek — typu świeże ręczniki, możliwość wyprania ubrudzonych rzeczy.

Dawkowała wszystko według swojego widzimisię.

Pośród pozostałej czwórki była przemoc fizyczna. Była w nich Cherie.

I jak się okazuje, Iris Hiller najbardziej nienawidziła właśnie Cherie, która ironicznie stała się jej "ulubienicą" do tortur.

Inaczej nie da się tego nazwać. To były tortury. Czasami w biały dzień, czasami w środku nocy. Nie było na to zasady — i nie można było tego przewidzieć. Cherie nie wiedziała, kiedy powinna spodziewać się kolejnej "kary", to słowa Hiller.

W związku z tym wszystkim te 34 osoby miały pierwszeństwo, aby przejść do oddziału pod naszą pieczą — trzeba było sprawdzić ich stan zdrowia pod każdym kątem, a później szczególnie się zaopiekować, aby poczuli się bezpiecznie.

Nie wiem, co takiego było w Cherie, czego nienawidziła tak bardzo Hiller. Co by to nie było, Grant Hiller — jej syn — również miał pobudki po Iris. We dwójkę terroryzowali pacjentów. Reszta pielęgniarzy wiedziała, że jest coś nie tak — najpewniej nawet widzieli ślady po torturach — ale żadne z nich nie odważyło się ani dociekać, ani pytać.

— Ogarnij się — mówię do samej siebie w odbiciu.

Przełykam z trudem tabletkę i chowam opakowanie z powrotem do apteczki. Ze znajomym bólem w mięśniach, jakbym była osłabiona przez chorobę, zakładam na siebie szlafrok, żeby ogrzać ciało po gorącym prysznicu, który wzięłam — niepotrzebnie wychłodziłam sypialnię.

Mam wrażenie, że chodzi za mną cień, który w jakiś sposób wykańcza fizycznie moje ciało. 

Zamykam okno i dosłownie rzucam się na łóżko ze świeżą pościelą — jedyna dobra rzecz, którą dzisiaj zrobiłam z rana.

Słodki zapach bijący od materiału nieznacznie mnie relaksuje.

Ale tylko na chwilę.

Naprawdę krótką chwilę.

Nie tak słodki, jak guma balonowa, przechodzi mi przez myśl.

Guma balonowa.

— Wydajesz się zamyślona, Cherie — mówię po niemal kwadransie ciszy z jej strony na naszej sesji.

— Taki dzień — podnosi się do siadu na łóżku. — I taka pogoda — dodaje, po czym sięga dłonią do szafki nocnej, na której ma lampkę, wodę i paczkę gum o balonowym smaku.

— Rozumiem — spoglądam na deszczową pogodę na zewnątrz. — Chyba będzie burza.

— Hmm...

— Ale wciąż wydajesz się zamyślona, pomimo pogody. Coś się stało?

— Dużo rzeczy się pozmieniało. Chyba powoli zaczyna to do mnie docierać.

— Cóż, rozmawiałyśmy o tym. Zmiany bywają ciężkie, ale akurat te zmiany są dobre — uśmiecham się do niej delikatnie. — Ale nadal trudne — dodaję raz jeszcze. 

— Ty za to jesteś niezmiennie obok.

— Taka robota — Cherie prycha ze śmiechem na moje słowa. — Ale nie chciałabym cię zostawiać.

— Nie będę się kłócić, stale miewasz do mnie pytania. To się nie zmieniło. A wydawało mi się, że wyczerpałam swój repertuar ciekawych historii.

— Zawsze coś się znajdzie — wzruszam ramionami.

— Chociaż... — Unosi palec po wzięciu nowej gumy do ust. — Nigdy nie zapytałaś mnie o jedną rzecz.

— Przegapiłam coś? — Jestem autentycznie zaintrygowana. Nawet pochylam się lekko w jej stronę, chociaż sporo nas dzieli.

Unosi dłoń, w której wciąż trzyma paczkę gum balonowych.

— Gumy?

— Nie zadajesz dobrego pytania. Czyżbyś wyszła z wprawy, pani doktor?

— Smak?

Kiwa głową.

— Co znaczy dla ciebie smak gum balonowych?

Cherie uśmiecha się lekko, niemal nieśmiało, co jest całkowicie do niej niepodobne. Nadal przyzwyczajam się do momentów takiej własnej otwartości przez kobietę.

Muszę przyznać, że jestem z niej dumna.

— To ulubiony smak gum mojej siostry.

Unoszę brwi.

— Dlatego je jesz?

— To jedyna rzecz, którą po niej mam — mówi cicho. — I jedyna rzecz, do której mogę wracać bez limitu.

— Poprawiają ci humor?

— Dają ciepłe uczucie — wzrusza ramionami. — Była słodkim dzieckiem. I uwielbiała takie gumy. Więc teraz, kiedy jej nie ma, gumy są takim...słodkim wspomnieniem o Sofii.

Unoszę kącik warg.

— Dobrze to słyszeć, Cherie — przyznaję. — Warto rozpamiętywać dobre wspomnienia. Nawet jeśli nie są one niczym obraz, który możemy odtworzyć w głowie. 

— Nawet najbardziej irytujące wspomnienia o Sofii będą tymi najlepszymi.

— Z wiekiem inaczej patrzy się na młodsze rodzeństwo. To wcale nie takie rzadkie zjawisko, żeby najstarsze dziecko zajmowało się młodszym. Czasem nawet najstarsze dzieci stają się takim trzecim rodzicem.

— Jeśli niektórzy tak mają... To chyba byłam jedynym rodzicem dla Sofii.

— Rozumiem — kiwam głową. — Sama nieraz miałam wrażenie, że mam dodatkowy etat przez niemal wychowywanie mojego rodzeństwa.

— Masz więcej niż jedno rodzeństwo?

— Dwójkę. Oboje są młodsi.

Uśmiecha się szerzej, z taką czystą sympatią — sama nie wiem, po prostu ciepłem  na twarzy.

— Może mamy więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać, pani doktor.

Przekręcam się, aby ułożyć się wygodnie na plecach. Zaciskam piekące powieki — za długo siedziałam przed laptopem. To na pewno to.

— Za dużo wspólnego — mamroczę w powietrze.

Wszystko w tej historii wydaje się świetnie układać — bo Cherie ma zapewnione bezpieczeństwo, jest pod odpowiednią opieką.

Kluczowe wyrażenie: wydaje się. 

Firma, w której pracuję nie tylko zapewniła opiekę Cherie, ale miała również pomóc — z biegiem czasu — w znalezieniu mieszkania i pracy, aby mogła zacząć nowe życie. Oczywiście to wszystko było zależne od progresu w terapii.

I muszę przyznać, że Cherie robiła ogromne postępy.

Sześć miesięcy intensywnej terapii, niezliczona ilość nadgodzin, ponieważ była ku temu potrzeba...poszła w nicość.

Właśnie mija miesiąc od chwili, kiedy Cherie miała stawić się u Jamesa Hetfielda — mojego szefa — aby omówić wstępny plan pomocy, którą firma może zaoferować. Chciał wyjaśnić, na jakiej zasadzie to będzie działało i po którym terapie względnie sukcesywnie ukończonej terapii będą mogli wrócić do rozmów na poważnie.

Cherie nie stawiła się na spotkanie.

Co więcej, straciłam z nią kontakt. Całkowity. 

Dostała kompletną wolność, aby wychodzić poza oddział, dlatego nie mieliśmy podstaw, które pozwoliłyby na poszukiwania — jej stan zdrowia, zarówno fizyczny, jak i psychiczny był stabilny. I to od dłuższego czasu.

Nie miałam podstaw do zrobienia czegokolwiek.

Cherie najpewniej — to już mój domysł — zdawała sobie z tego sprawę.

I zniknęła, tak po prostu, tak bez słowa.

Tak bez pożegnania.

Te uczucia prześladują mnie na tyle, że niejednokrotnie śnię po nocach pierwszą wizytę u Cherie po przeniesieniu. Dostałam ostrzeżenie, że Iris i Grant zdążyli ją dopaść — do dzisiaj nie jest pewne, czy domyślili się, że planuję ich zgłosić, czy zbiegło się to wszystko w czasie i zwyczajnie któreś z nich straciło nad sobą panowanie podczas jednych z wielu tortur na Cherie. Może był to zbieg okoliczności. 

Mimo wszystko nie chcę wierzyć w taki zbieg okoliczności. Złamałam obietnicę, którą dałam Cherie.

Po raz trzeci próbuję chwycić za klamkę. Nie potrafię uspokoić nawet dłoni — a co dopiero reszty ciała, razem z mimiką. Boję się zobaczyć sadyzm Iris i Granta na ciele Cherie w najświeższej wersji. Samo patrzenie na blizny po papierosach było niewątpliwie trudne, świadomość, że tych blizn, ale ciętych, jest jeszcze więcej było jeszcze gorsze. Byłam w takim szoku na widok tych pierwszych, że nie zwróciłam uwagi na pozostałe, które miała w dolnej części pleców.

I mimo że ich nie widziałam do dzisiaj, to sama świadomość była cholernie ciążąca, ale... Ale to jest inny poziom.

Teraz jest inny poziom.

Iris i Grant dopadli Cherie, zanim udało się wejść z zespołem i policją, aby zabrać ich do aresztu, a później na przesłuchanie. I z tego, co słyszałam, nie da się nie zauważyć śladów ich okrucieństwa.

Naciskam klamkę.

Od razu widzę, że Cherie leży na łóżku, pod kołdrą, i w dodatku zwrócona do mnie plecami. Nie wiem, czy to przypadek, ale na dźwięk otwieranych drzwi zauważyłam, że bardziej nasunęła na siebie kołdrę.

— Cherie — mówię cicho, ale chrapliwie. Nie mogę ukryć targających mną emocji.

— Pani doktor, jestem śpiąca.

— Słyszałam, co się stało — zamykam za sobą drzwi. — A przynajmniej wiem, że coś się stało. 

— Nic, do czego nie byłabym przyzwyczajona — wzdycha. — Zarzekałaś się, że tutaj nikt czegoś takiego nie zrobi, więc nie powinnam się martwić.

— Oczywiście, że nie, ale... Możemy porozmawiać?

— Nie ma o czym.

— Cherie, proszę... 

— Zejdzie za...parę tygodni.

— Które z nich?

— Przeważnie ta pojebuska wszystko robiła. On tylko uniemożliwiał bronienie się.

— Tym razem również?

— Tak.

— Czy możemy porozmawiać twarzą w twarz?

— To nie jest dobry pomysł.

Podchodzę bliżej łóżka, a Cherie całkowicie zakrywa głowę kołdrą.

— Mogę usiąść obok? Na łóżku?

— Rób, co chcesz.

Staję przy łóżku, ale ostatecznie na nim nie siadam. Nie chcę jej osaczać.

— Zajmuje się tobą dobry lekarz. W kwestii tego, co zrobiła Hiller. 

— Takie coś nie zejdzie tak szybko. Ale dobrze wiedzieć, że przynajmniej tutaj nie skończę z zakażeniem ran.

— Oczywiście, że nie. Dopilnuję tego — moja dolna warga drży. — To moja wina, Cherie. Wiem, że to niewiele da...ale... — Głos mi się załamuje. — Przepraszam. Obiecałam. Obiecałam, a ona cię skrzywdziła.

— To główny powód, dla którego nie warto się pokazywać. Bierzesz takie rzeczy zbyt personalnie.

— Obiecałam, że jeśli powiesz mi prawdę, to o niczym się nie dowie. A tymczasem...zraniła cię po raz kolejny. I wiem, że w twarz, jak nigdy wcześniej.

— To akurat nieprawda. Zrobiła to wcześniej — blizna, którą mam na policzku jest po niej. Dopiero później zaczęła się kryć, żeby nikt nie zadawał pytań.

— Co nie zmienia tego, że...

— Lilith, nie mogłaś tego przewidzieć. Wystarczy — ponownie wzdycha. — Nikt nie przewidzi, co było w głowie tej pojebuski. Mogła po prostu pęknąć, bo wiedziała, że jej czas i tak się kończy. I tak nie powie nikomu prawdy. I tak szczerze, nie chcę więcej o niej słyszeć. Żadne wyjaśnienie z jej strony mnie nie interesuje.

— Przepraszam.

— Przestań przepraszać. To dziwne.

— Dziwne?

— Nikt mnie wcześniej nie przepraszał.

— Mam za co. Mogłam to przewidzieć.

— Jak mówiłam, nie przewidzisz, co taka kurwa może zrobić. Dla mnie to koniec tematu. Nie ma sensu do niego wracać.

Uginam się. 

Ostatecznie siadam na tym łóżku, na samej krawędzi.

— Nie jestem w tej chwili wiarygodna po tym, co się stało, ale tutaj naprawdę nikt cię tak nie skrzywdzi, Cherie.

Z mocno bijącym sercem patrzę w jej stronę, kiedy się podnosi do siadu — mimo wszystko upewnia się, abym widziała tylko jej bok i skutecznie zasłania długimi, rozpuszczonymi włosami twarz.

— Wiem o tym — odpowiada całkowicie neutralnym głosem. Jakby nic się nie stało. — Ale lepiej dla ciebie, jeśli wrócisz, no nie wiem, tak za miesiąc.

— Nie przerwę naszych spotkań, dopóki nie będziesz tego chciała. 

— Lepiej, żebyś nie widziała mojej twarzy.

— Myślisz, że nie dam sobie z tym rady?

— Tak — kolejny raz wzdycha. — To nie jest przyjemny widok.

— To nie ma znaczenia. Chcę się z tobą widywać, Cherie. Dopóki naprawdę będziesz chciała, żebyśmy dalej pracowały, to... Po prostu nie patrz na mnie pod tym względem. Zniosę każdy widok.

Kobieta kręci do siebie głową.

— Nie mów, że nie uprzedzałam.

Zamieram, kiedy przekręca ciało, aby być do mnie zwrócona przodem i odgarnia włosy w tył.

W miejscu, gdzie miała starą bliznę na policzku tworzy się najprawdopodobniej kolejna, sądząc po głębokości rany — w dodatku przecina ona starą bliznę na wskroś, tworząc coś na podobę krzywej litery "X". Fakt, że stara blizna zaczyna się na szczycie kości policzkowej, która sama w sobie przyciąga uwagę swoją wypukłością nie pomaga. W dodatku teraz jest opuchnięta przez obrzęk dookoła rany.

Jeszcze gorsze jest drugie oko, które jest praktycznie niemal czarno-fioletowe. Gdyby nie to, że mam świadomość, że wyrządziła jej krzywdę, to uszłoby to za bardzo mroczny makijaż. Aż tak daje po oczach, jak się na nią patrzy.

Praktycznie cała okolica oczu jest opuchnięta. W dodatku przymrużone powieki nie pomagają, bo wydaje się przez to jeszcze bardziej wyczerpana, niemal udręczona.

— Cherie...

— Ani słowa więcej na ten temat — mamrocze. — Przejdzie mi.

— Przepraszam — mówię kolejny raz, odrobinę się przybliżając. — Naprawdę — powoli sięgam do dłoni, którą trzyma na kołdrze. — Przepraszam.

— Nie przepraszaj, bo to nie ty mi to zrobiłaś — odwraca dłoń, dzięki czemu może palcami ścisnąć moją. — Zagoi się. Częściowo. Na szczęście nie połamała mi kości.

— Nienawidzę jej — nie mogę się powstrzymać. — Nienawidzę ich dwójki.

— To jest nas dwójka — nieznacznie uśmiecha, po czym marszczy brwi. Pewnie zabolało. — Skupmy się na ważniejszych rzeczach. To przeszłość. To był ostatni raz, kiedy mogli mi coś zrobić.

Kiwam głową i sama ściskam jej dłoń w pocieszającym geście.

— Śmiało wybierz temat, Cherie.

Tamten moment nie daje mi spać po nocach.

Dlatego, między innymi, ktoś mógłby uznać, że to dobrze, że się martwię po jej zniknięciu. W końcu jestem psychiatrą. Nawiązywanie więzi z pacjentem jest nieodłączną częścią roboty. I to bardzo dobrze o mnie świadczy, że się przejmuję losem pacjentki.

Problem w tym, że moje zmartwienie jest inne. To nie jest ten sam rodzaj, co u pacjentki. To nie kończy się na myśli: "Oby nic się jej nie stało. Mam nadzieję, że niedługo się odezwie".

Martwię się o to, czy ma gdzie spać.

Martwię się o to, czy ma co zjeść.

Martwię się o to, czy nikt jej nie wykorzysta — od psychicznego po fizyczne wykorzystanie.

Martwię się o to, czy ma z kim porozmawiać.

Martwię się o to, czy ma jakiś plan działania.

Martwię się o to, czy w ogóle wie, gdzie jest.

Martwię się o to, czy poradzi sobie z podstawowymi brakami — wiem przecież, że przez lata była w zamkniętym świecie, który mimo wszystko szedł dalej, nawet z elektroniką, trendami.

I na początku, i na końcu każdego dnia martwię się, że tak bardzo się o nią martwię.

I również na początku i końcu każdego dnia po tym zmartwieniu, martwię się, że to nie jest tylko zmartwienie, ale tęsknota.

Wiem, że wypieram to z siebie, ale doskwiera mi najprostsza forma tęsknoty.

To nie była, nie jest i nie będzie tęsknota za pacjentem — taka czysta i nieskalana, i znacząco bardziej zdystansowana od mojego życia prywatnego.

To tęsknota za człowiekiem.

——————————

Oto koniec pierwszej części serii "Madness".

Chciałam podtrzymać to słodko-gorzkie zakończenie z dozą niepewności do samego końca, jaką puentę wynieść. 

Lilith pomogła, ale czy jej uczucia pokazują, że wyszła poza własną etykę zawodową po zniknięciu Cherie? I dlaczego Cherie zniknęła? Czy rzeczywiście doświadczyliśmy zdrowej relacji lekarz-pacjent, gdzie lekarz wywiązał się ze swoich obowiązków i pomógł pacjentowi, a sam pacjent jest w stanie radzić sobie lepiej niż wcześniej?

Na tę chwilę nadal pracuję nad drugą częścią, czyli "Venom" i jestem niestety dopiero na samym początku, a liczę, że tych rozdziałów będzie około 35-40, no, chyba że wydłużę niektóre rozdziały, aby zmniejszyć ich ilość. Zobaczymy.

W każdym razie na ten moment powracam do pisania "Venom" i będę wymieniała to z kontynuacją "Mate" — ale o wszystkim będę was informowała na bieżąco na Twitterze, także bądźmy w kontakcie.

A na sam koniec jedno pytanie dla dwóch typów odbiorców:

Dla tych, którzy po raz pierwszy mieli styczność z serią "Madness" — jakie macie spostrzeżenia o całości tej pracy?

Dla tych, którzy czytali starą wersję "Madness" — jakie macie spostrzeżenia po przeczytaniu tej nowej odsłony? Czy wątki nadal były wciągające i wystarczająco rozwinięte, pełniejsze?

Jestem ciekawa waszych opinii.

Do następnego. 💃

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top