‣ She likes cigarettes

Od chwili przekroczenia progu pokoju Cherie atmosfera jest kompletnie inna niż zazwyczaj. To oczywiste, skąd taka zmiana, aczkolwiek myślałam, że wyczuję jakąkolwiek zmianę znacznie później. Założyłam, że Cherie będzie udawała od samego początku, że wszystko jest po staremu — aby dać samej sobie złudne wrażenie naszej normalności — a dopiero moja mina czy też zachowanie zmieni klimat.

Z drugiej strony, skoro Cherie od początku daje do zrozumienia, że incydent z przedwczoraj nadal za nią chodzi niczym upiorny cień, mam dla siebie szansę, aby wykorzystać przewagę i pokierować dzisiejszym spotkaniem, jak to sobie wyobrażałam.

Ale zobaczymy.

Unoszę spojrzenie z zamkniętej teczki, którą mam na kolanach do twarzy Cherie, która jest częściowo zakryta długą grzywką, która sięga aż do kości policzkowych. Skoro nie mogę nawiązać kontaktu wzrokowego, aby jeszcze bardziej ją wybadać, zanim przejdę do rzeczy, przenoszę spojrzenie niżej — chude palce wystukują jakiś rytm na blacie maleńkiego stolika. To jedyna reakcja jej ciała — poza tym wydaje się siedzieć niczym posąg.

Najprawdopodobniej obawia się tego, jak zareaguję po tym incydencie, więc nawet nie pozwala sobie na typowe tiki, które dają upust jej nerwom.

Bez słowa przesuwam gumkę na teczce, aby ją otworzyć. Podnoszę jednak ją tak, aby Cherie nie zobaczyła wnętrza, dopóki nie zbieram zdjęć w jedną dłoń. Odkładam teczkę na ziemię i ostatni raz przyglądam się jej twarzy — nadal nie zmienia pozycji.

Zapewne za moment wszystko się zmieni.

Rozkładam zdjęcia — czytelnie zwrócone w jej stronę — niczym talię kart, jeden przy drugim, jednym pociągnięciem dłoni, aby została zmierzona z rzeczywistością przeszłości, przed którą nadal ucieka.

Staram się zachować neutralny wyraz twarzy, pomimo szaleńczo bijącego serca, kiedy przyglądam się reakcji Cherie — pochylam lekko głowę, dzięki czemu dostrzegam pomiędzy kosmykami ciemnych włosów, że ma zamknięte oczy.

Nie widziała zdjęć?

Marszczę brwi, zaniepokojona ciszą.

— Cherie, otwórz oczy — to drugie słowa, zaraz po przywitaniu, które padają z mojej strony.

Mija dłuższa, niezręczna cisza, zanim odpowiada.

— Nie mogę.

— Dlaczego?

— Bo nie chcę tego widzieć.

— Skąd wiesz, co położyłam na stole?

Wiedziałaś, że dostałam te zdjęcia? Zleciłaś podrzucenie ich pod moje mieszkanie?

Odpowiada mi cisza. Tym razem permanentna.

— Dużo myślałam o tym, co miało miejsce — Cherie unosi wyżej głowę, odrobinę zadzierając przy tym brodę, aby przy uchylonych powiekach spojrzeć bezpośrednio na moją twarz. — Jak mówiłam, chcę ci pomóc. Ale do tego potrzebuję twojej inicjatywy, Cherie. Sama niewiele zrobię. 

Robię chwilową pauzę. Nasze spojrzenia niby się napotykają, ale Cherie i tak blokuje dokładny wgląd w swoje ciemne oczy przez wciąż przysłaniające je włosy.

— Mówiłaś mi o tym, co masz w głowie. Jak to traktujesz? Jako coś kompletnie innego od twojej osobowości? Od twojej typowej postawy?

Nadal nie odpowiada, więc bez przerwania naszej bitwy na spojrzenia, zbieram zdjęcia w jedną kupkę i odwracam je do góry nogami, aby nie mogła na nie zerknąć. Wykorzystam je przy innej okazji — ale nie będę ich chować. Może poczuje presję i w końcu powie coś więcej.

Muszę w tej desperacji łapać się brzytwy.

— Zdarza się, że nieświadomie kreujemy w głowie kogoś, kto odpowiada za całe zło, które nas dotknęło. Jednocześnie ten sam wytwór ma pomóc odepchnąć wszelkie potencjalne zagrożenia — złączam ze sobą dłonie na kolanach. — Zdajesz sobie sprawę, kiedy druga osobowość przejmuje kontrolę?

Otrzymuję potrząśnięcie głową. To już coś.

— Pamiętasz coś z tego czasu?

Ponownie kiwa w odmowie.

— Podasz mi dłonie?

Na moje pytanie otwiera szeroko oczy z niemal dzikością — jest w tym znacząca różnica od typowego zaskoczenia pytaniem znikąd. Co więcej, zaczyna się trząść. To druga reakcja, która pokazuje, że coś w sobie hamuje. 

Mogę zgadywać, że obawia się dotyku w tej chwili.

Niemniej jednak podpieram przedramiona na stoliku z wewnętrzną stroną dłoni zwróconą ku górze, czekając cierpliwie na odpowiedź na moje pytanie. Na przestrzeni parunastu sekund zaczyna wiercić się w miejscu i zapewne wynika to z tego, że nie chce, abym wychwyciła drżenia jej szczupłego ciała. Nawet nerwowo zaczesuje w tył włosy, przez co odkrywa całkowicie twarz. 

Wypuszcza z siebie drżący oddech, który doskonale słyszę przez to, że dzieli nas tak mała odległość, kiedy spogląda na moje dłonie. Mija zaledwie moment, a czuję ciepło na swoich rękach.

Nie spuszczam wzroku z twarzy Cherie — uśmiecham się do niej delikatnie, ponieważ odważyła się położyć dłonie na moich. Robi to w dość nietypowy sposób, albowiem trzyma sztywno wyprostowane ręce na moich, nie ujmując ich w żaden sposób. Po prostu styka naszą skórę, jednocześnie patrząc na mnie z niezmienioną dzikością i rozproszeniem w oczach.

Nie odzywam się, aby jej nie spłoszyć. Zamiast tego zaczynam brać na tyle głębokie oddechy, aby było to po mnie widać. Trik działa, ponieważ Cherie zaczyna papugować moje zachowanie, przez co odrobinę się uspokaja — a przynajmniej tak się domyślam. Na pewno spokojniej oddycha.

— Wiele cię to kosztuje — niemal szepczę.

Mruży powieki.

— Jeśli mi na to pozwolisz to zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ci pomóc — mówię jeszcze ciszej, praktycznie szepcząc. — Ale muszę mieć pewność, że jesteś ze mną szczera. Muszę mieć pewność, że w Venom Asylum dzieje się coś niedobrego. 

Widzę, jak z trudem przełyka ślinę.

— Bez wiedzy niewiele mogę zrobić, Cherie — staram się zachować miękki ton po raz ostatni. 

Jeśli to nie wypali, to będę musiała ją przycisnąć, chociaż jest to ostateczność, którą kolejny raz odkładam, aby nie pluć sobie później w twarz, że nie wykorzystałam wszystkich możliwych środków, żeby wyciągnąć z niej informacje w inny sposób niż tak brutalny, jak pokazywanie tych okrucieństw na zdjęciach.

— Miałaś się bać — mamrocze tak słabo, jakby mówiła to na końcówce wydechu.

— Czego? Kogo?

— Mnie.

— Hiller ci kazała? — Cherie zaciska wargi. — Na przykład wtedy, kiedy przyszłam po jej wizycie u ciebie i zaczęłaś robić wszystko, żeby mnie przepędzić? Albo kiedy była tutaj z Grantem?

— Nie możesz tu zostać — mówi przez zęby, po czym zaciska tak mocno szczękę, że aż dostrzegam napiętą żuchwę. — Po prostu... Zostaw mnie. I tyle. Zo-o-staw.

Ściska mnie w klatce piersiowej na niemal błagalny ton im bliżej końca jej wypowiedzi.

— Nic mi nie zrobi — odpowiadam tak, jakbym chciała ją zapewnić o tym, że jutro będzie lepsza pogoda. — Cherie — nieznacznie przesuwam dłonie, aby zwróciła na nowo uwagę na kontakt skóra-skóra między naszymi rękoma. — Jeśli kiedykolwiek zrobiła ci krzywdę — albo ktokolwiek inny z tego miejsca — to zrobię wszystko, żeby nikt więcej nie podniósł na ciebie ręki. Ale muszę wiedzieć, że coś takiego się stało.

— Nie — kręci gorączkowo głową. — N-nie.

Zabiera jak poparzona dłonie i odwraca się, aby sprawdzić, czy ktoś stoi za drzwiami i patrzy przez małe okienko. Wiem, że to robi, bo chwilę później gorączkowo zerka również za moje plecy, w stronę drugich drzwi.

— Cherie — powoli wstaję. — Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to teraz jest właściwy moment. Nie zrobię takiej głupoty, aby robić bezmyślny raban. Zapewnię ci bezpieczeństwo, zanim cokolwiek zrobię. Ale potrzebuję informacji. I najlepiej w tej okropnej sytuacji, aby było więcej przypadków niż tylko jeden na zaniedbania. Albo przemoc.

Cherie opiera łokcie o blat i wplata dłonie we włosy, po bokach głowy. Zaciska na kosmykach tak mocno palce, że aż blednieją jej knykcie.

— Co drugi tak ma — szepcze bardziej do stołu niż do mnie.

— Co z tobą?

Nerwowo trze czoło palcami obu dłoni.

— Czy jesteś w stanie powiedzieć mi o tym, co zrobiła tobie? Chociaż o jednej rzeczy na początek?

Początkowo milczy. Jedyna reakcja, jaką mogę jedynie zauważyć to trzęsące się ramiona. Zaraz po tym — dosłownie parę sekund później — zaczyna kiwać głową na boki, jakby próbowała wyrzucić coś z głowy.

Możliwe, że walczy również ze swoją drugą stroną. Ciężko to przewidzieć.

Podchodzę w ciszy do okna, siadając na parapecie w oczekiwaniu na dalszy rozwój sytuacji. Nie chcę zbyt mocno napierać — spróbuję podejść do niej na miękko, skoro na razie ta metoda się sprawdzała.

Może przez ten spokój i brak pośpiechu poczuje się pewniej i bezpieczniej, aby wyjaśnić, co się stało. Jestem niemal przekonana, że opowie mi o sinym boku, który widziałam — najpewniej potwierdzi mi udział konkretnej osoby, bo ta tania bajka o wielokrotnym spadaniu z łóżka ani przez chwilę mnie nie przekonała i dałam jej o tym jasno do zrozumienia od samego początku.

Nie jestem pewna, ile czasu mija do tego przełomowego momentu, ale Cherie powoli wstaje z miejsca, obchodzi stolik i staje koło mojego krzesła — czyli jednocześnie bezpośrednio przede mną. Jej głowa jest zwieszona ku dołowi. 

Kątem oka widzę, jak mocno napiera palcami na oparcie krzesła, o które się podtrzymuje — cała jej postawa wskazuje na to, że obciąża je wagą ciała. Większy garb niż zwykle opadnięte, choć spięte barki i nieustanne spoglądanie w dół sugerują, że jest dodatkowo obciążona tym, co planuje zrobić. Albo tym, co chciałaby, ale nie wie, czy powinna zrobić.

Odwraca się do mnie plecami i raz jeszcze opiera się o oparcie krzesła. Po dwa razy zerka w obie strony, aby sprawdzić, czy nikt nie zerka przez okienko. Tuż po tym szybko chwyta na krzyż sweter, który ma na sobie przy bokach.

W chwili, kiedy podciąga go do góry, eksponując plecy, mamrocze dwa słowa.

— Lubi papierosy.

Zaciskam wargi, aby nie powiedzieć czegoś zbyt wcześnie, kiedy pierwsze, co rzuca mi się w oczy to jasne kręgi na górnej części pleców Cherie — zaczynające się tuż nad zapięciem stanika.

Patrzę z całkowitą pustką w głowie na identycznych rozmiarów blizny w przypadkowych miejscach na tej części jej pleców, nie mogąc zrozumieć, co mi pokazuje.

Dopiero kiedy zakrywa równie szybko plecy, docierają do mnie jej słowa. 

Papierosy.

Blizny po gaszeniu papierosów na skórze.

— Cherie — odzywam się instynktownie w chwili, kiedy kobieta zwraca się do mnie twarzą.

Nabieram więcej powietrza w płuca, nie wiedząc, co powiedzieć. Powinnam wiedzieć, co powiedzieć.

Robi krok w moją stronę z wykrzywionym ku górze kącikiem warg i zadartą brodą, przez co daje poczucie patrzenia na mnie z góry.

— Tęskniłaś, kotku?

Pytanie wyrywa mnie z otępienia. Od razu mrugam kilkukrotnie powiekami, przyswajając jednocześnie, że dzieli nas zaledwie krok, może mniej.

Przełykam z trudem ślinę na świadomość, że przede mną nie stoi Cherie, ponieważ wyszczerza się do mnie połową ust, przyglądając się z dziwną satysfakcją mojej twarzy. 

Zastygam niczym posąg, kiedy wyciąga dłoń ku mojej twarzy i przeciera ciepłym wierzchem policzek. W chwili, gdy to robi dociera do mnie, że jest mokry.

Uderza językiem w podniebienie, wydając spomiędzy ust charaktyczny dźwięk. Tsk, tsk, tsk.

Nasze spojrzenia się napotykają, kiedy przesuwa dłoń i chwyta między palce czubek mojej brody.

— Kotku, po chuj ty płaczesz za masochistką?

——————————

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top