‣ Please, please, please
Nie mogłam się powstrzymać. Nie wykorzystałyśmy podczas wizytacji potencjału czasu, który miałyśmy i po przelotnym przejrzeniu notatek powracam na ostatnie pół godziny. Odprowadza mnie Valery, który dzisiaj szczędzi sobie uwag i bardzo się z tego cieszę — ostatnie, czego potrzebuję, to jego komentarze.
Cherie wydaje się zaskoczona, kiedy przychodzę i drapie się po tyle głowy w niezrozumieniu.
— Co tu robisz?
— Zostało nam jeszcze pół godziny — nieznacznie unoszę kącik warg. — Nie chciałam tym razem brać ze sobą towarzystwa.
— Ale...mówiłam, żebyś wyszła — wydaje się coraz bardziej skołowana.
— A mi coś podpowiadało, że powinnam wrócić i dokończyć nasze spotkanie, Cherie — obserwuję, jak podnosi się z łóżka. — Chyba że wolisz zostać sama. Uszanuję to, jak za każdym razem.
Cherie nie odpowiada tylko w ciszy do mnie podchodzi. Gdy staje przede mną, na odległość kroku, może dwóch, odbija na lewo, i przechodzi lekko za mnie. Nie mija chwila, a czuję szturchnięcie pod lewym ramieniem, które instynktownie podnoszę, wskutek czego Cherie jest w stanie się pod nie wślizgnąć.
Nie kryję zaskoczenia tą chęcią bliskości między nami, ale również jej nie kwestionuję. Zdążyłam przyzwyczaić się do niespodziewanych momentów, w których Cherie domaga się kontaktu fizycznego, ale stara się zachować wszelkie pozory, jakby to nie było nic takiego.
Choć jest wręcz przeciwnie — to przełom, że pozwala mi być tak blisko. Ale czas na pochwały jeszcze przyjdzie.
— Wydajesz się zdezorientowana — mówię w końcu oczywistą obserwację.
— Bo nie spodziewałam się twojego przyjścia.
— Nie dokończyłyśmy spotkania — biorę więcej powietrza w płuca przed następną kwestią, na którą koniecznie muszę zobaczyć reakcję kobiety. — Poza tym byłam bardzo zaintrygowana tym, że zaśmiałaś się po naszym wyjściu.
Cherie przekręca głowę, przez co dzielą nas zaledwie centymetry. Czuję na twarzy jej gorący oddech z wyblakłą nutą gumy balonowej. Jednak to, co zwraca moją największą uwagę to jawne zaskoczenie w brązowych oczach.
— Nie śmiałam się.
— Śmiałaś. Słyszałam.
— Nieprawda — marszczy brwi.
— Prawda. Byłam tego świadkiem.
— Nie, to...
Razem z zanikającym głosem, Cherie tak gwałtownie się ode mnie odrywa, że aż muszę wziąć porządny krok w tył, aby się nie wywrócić. W ciszy przyglądam się temu, jak prowadzi swój mały rytuał od ściany do ściany, ale dochodzi do tego nowy element — w drodze do kolejnej ściany zaciska w pięści dłonie i przykłada je z wyraźną siłą do chłodnej powierzchni.
Pomiędzy ramionami pochyla ku ziemi głowę, wskutek czego z jeszcze większą łatwością wychwytuję, jak jej barki drgają, a zaraz po nich ramiona. Trwa to zaledwie chwilę, bo najwidoczniej powraca do bardziej stoickiej postawy — prostuje plecy i patrzy z uniesioną głową na ścianę przed własnymi oczami.
— Widziałam i słyszałam wystarczająco, Cherie — zaczynam powoli. — Myślę, że skoro poruszyłaś dzisiaj dość istotną kwestię, to warto pociągnąć dalej temat, ale z mojej perspektywy.
Nieznacznie przekręca w bok głowę — nie na tyle, abym mogła zobaczyć profil jej twarzy, ale sam ruch daje do zrozumienia, że słucha uważnie.
— Jeśli chcesz mnie oszukiwać, to zostawię cię w spokoju na dobre — mimo wszystko staram się, aby mógł głos brzmiał łagodnie. — Nie będę niczego od ciebie wymuszać. Sama z siebie powiedziałaś dzisiaj, że nasza współpraca cię drażni. Nie mogę tkwić w domysłach, Cherie.
Wzdycham cicho.
— Nie mogę ot tak słuchać jednego dnia o tym, że nasza praca ci się nie podoba, a drugiego chętnie byś ze mną porozmawiała. W taki sposób nie ma szans na progres. Mam ci pomóc. Ale żeby to zrobić, muszę widzieć sens. A tak szczerze, zaczynam tracić poczucie sensu w naszych spotkaniach, kiedy przychodzą takie momenty, w których podważasz wszystko, co dotychczas zostało przepracowane. Albo podważasz moją uczciwość, co jest z kolei bardzo krzywdzące.
— To nie tak... — Uderza lekko w ścianę, zanim odrywa się od niej na dobre i odwraca w moim kierunku.
— Ciężko mi wierzyć w to, że podasz sensowne argumenty.
— Nie ma co się obrażać — unosi obronnie dłonie.
— Przedstawiam ci fakty, Cherie. Jeszcze niedawno kazałaś mi się wynosić.
Kobieta wykrzywia twarz w grymasie, jakby została uderzona. Co więcej, chwyta się za kark tak mocno, że nawet stąd widzę, jak część jej dłoni blednie pod siłą Cherie.
— Trudno to przyznać, ale chcę być z tobą szczera, jak zawsze, Cherie. Zaczynam czuć bezsilność. Jak mam prawidłowo prowadzić nasze spotkania, skoro czuję się w ten sposób przez te przepychanki?
— To nie tak.
— Powtarzasz się, ale nie dajesz mi żadnych wyjaśnień.
— Bo na mnie naciskasz.
— Nie. Mówię ci prawdę. Zawsze to robiłam. Różnica jest taka, że to, o czym teraz mówię nie podoba ci się najbardziej ze wszystkiego, co przeszło przez moje usta.
— N-nie... — Jej głos odrobinę się załamuje przez chrypę. Robi krok w tył, kręcąc przy tym głową. — Nie — podnosi głos, jednocześnie schodząc z nim do niższych tonów.
— Nie co?
Znowu kręci głową.
— Cherie — mój głos wciąż pozostaje opanowany, co jest kompletnym przeciwieństwem tego, co czuję.
Na moich oczach zauważam jakąś wewnętrzną walkę kobiety, która dzieje się na przestrzeni sekund i wydaje się niesamowicie istotna, a ja nie mogę nic zrobić. To podkreśla jeszcze bardziej moją bezsilność.
Wszystko jest wypisane na jej twarzy — coś dzieje się w jej głowie, a ja nie mogę znaleźć odpowiednich określeń, które opisałyby ten stan. Wiem jedynie, że jest zdezorientowana, może nawet lekko wystraszona.
Po psychiatrze z tak dobrymi opiniami są to cholernie marne wnioski.
— Odejdź.
Unoszę brwi na tę powtórkę z rozrywki. Nie odpowiadam na tę zaczepkę, tylko jeszcze przez chwilę pozwalam sobie na to, aby przyjrzeć się kobiecie w całości — wydaje się znacznie szybciej oddychać.
— Odejdź. Odejdź, odejdź, odejdź.
— Nie.
To krótkie słowo powoduje, że rusza na mnie tak szybko i bezwdzięcznie, że kolejna rzecz, którą widzę to jej twarz centymetry od mojej i czuję dłonie ściskające moje ubrania na wysokości mostku. Różnica w naszym wzroście nie pomaga — Cherie mnie przytłacza.
Z trudem przełykam ślinę, po czym zaciskam wargi, aby nie zobaczyła, jak bezwiednie drżą przez tę nagłą i niebezpieczną bliskość. Dzikość w jej oczach pozwala mi myśleć, że nie zwróci uwagi na takie drobne rzeczy, ale jednocześnie jest to druga przytłaczająca rzecz poza tak bliskim i niespodziewanym kontaktem.
Nawet nie wiem, czego Cherie ode mnie chce — mowa o odejściu to jedno, a darowanie mi okazji, aby rzeczywiście to zrobić to kompletnie inna sprawa.
Mam kompletny mętlik w głowie, choć wiem, że powinnam zachować zimną krew.
Może dlatego, że gdzieś tam z tyłu głowy, w głębiach podświadomości, wiem, że powinnam przyjąć takie zachowanie na chłodno, następna rzecz, jaką widzę to moja dłoń ściskająca szczękę Cherie.
Zadziwiam samą siebie, ale nic nie pobije szoku na twarzy kobiety, która nie spodziewała się tak mocnego chwytu — właściwie to pewnie jakiegokolwiek.
— Powinnam dać ci nauczkę — wycedza przez zęby. — Nikt mnie nie tyka.
W odpowiedzi drugą dłonią ściskam jeden z jej nadgarstków. Nie luzuje uścisku na moich ubraniach, ale na szczęście w żaden sposób nie próbuje mną szarpać.
— Powtarzasz mi coś, co sama słyszałaś w swoją stronę?
Odrobinę popuszcza chwyt na moich rzeczach.
— Coś takiego usłyszałaś, zanim skończyłaś z obitym bokiem?
— Lepiej uważaj — głos Cherie schodzi jeszcze niżej.
— Nieustannie wyciągam do ciebie pomocną dłoń. Przestań pieprzyć takie bzdury, jakbyś miała nade mną kontrolę — odpowiadam nieznacznie złamanym, ale wciąż spokojnym tonem. — Lepiej przyjmij moją pomoc, póki masz jeszcze okazję.
— Bo co mi możesz zrobić?
— Odejść.
Sekundę po tym, jak powtarzam jej własne słowa, ponownie zacieśnia palce na moich ubraniach, choć tym razem bardzo dobrze czuję, że dłonie Cherie drżą.
Nie chcesz, żebym odeszła, więc po co ta szopka i groźby?
— Zabierz to — niespodziewany szept ze strony kobiety mimowolnie luzuje mój uścisk na jej szczęce. Teraz jedynie ją dotykam, a nie trzymam w miejscu.
— Co?
— Zabierz, proszę.
— Co mam zabrać?
— To nie byłam ja.
Jak świadoma jesteś tego, co się z tobą dzieje?
— To ktoś inny w twojej głowie?
— Zabierz to — mówi na krótkim wydechu.
— Tylko ty możesz to zabrać — dostosowuję się i również mówię cicho. — Mogę jedynie czasami zaproponować ci drogę, którą warto rozważyć.
— Nie, to n-nie... Proszę, za-a-bierz to...
— Mogę ci pomóc — posyłam Cherie mały półuśmiech. — Ale jeśli wiesz, że w twojej głowie jest ktoś inny to znaczy, że sama tego kogoś stworzyłaś, żeby zapomnieć o tym, co się stało w przeszłości.
— Nie. Nie, nie, nie... To nie jest... To nie...
— Cherie, spokojnie.
Opuszczam dłoń z jej szczęki, widząc desperację wypisaną na jej twarzy. Nie ma potrzeby, abym ją przytrzymywała, skoro nie wydaje się stwarzać zagrożenia. Wydaje się jedynie zagubiona.
— Chcę o tym zapomnieć.
— To tak nie działa, Cherie.
— To pomóż mi zapomnieć.
Moje ciało cofa się o pół kroku, kiedy obrywam w usta z ust Cherie. Jestem tak zaskoczona, że ledwie rejestruję, że zaraz po tym się odsuwa i ponawia ruch, ale nieznacznie delikatniej, choć z taką samą desperacją.
Zastygam kompletnie w miejscu, a dłonie, które chwytają mnie za kark i upewniają się, że nasze usta są złączone, nie pozwala na najprostszą reakcję — oderwanie głowy w innym kierunku.
Co więcej, jestem odurzona jeszcze większą bliskością Cherie, ponieważ nasze klatki piersiowe się stykają, a posmak gumy balonowej omamia jakąś dozą nostalgii.
Wiem, że się zapominam, chociaż jedyne, co zrobiłam to zastygłam, ale szybko pcham dłonie na mostek kobiety, żeby całkowicie ją od siebie odkleić. Przez cały ten czas nie spuściłam z niej spojrzenia, kompletnie zszokowana, więc mam świadomość, że Cherie jest poza kontrolą.
Utwierdza mnie w tym przekonaniu, kiedy wykorzystuje różnicę w naszym wzroście i popycha mnie siłą ciała w tył, więc ląduję jednym pośladkiem na parapecie przy oknie, przez co jestem praktycznie w kącie. Kobieta nie traci ani chwili i wykorzystuje również mój szok i dezorientację, nie tylko całując mnie jeszcze raz, ale pakując język między moje wargi.
Przez ułamek sekundy to wszystko wydaje się jak wzięte z filmu, gdy jedna strona jest zdesperowana przez brak bliskości i znalazła odpowiedni sposób, aby ją nadrobić. Ale w tym scenariuszu każdy tego chce.
Tutaj tak nie jest, więc odpycham ją ostatkami sił, chociaż i tak wiem, że zostały złamane reguły, które trzymały nasz kontakt w ramach profesjonalnej relacji i nieważne, co się po tym wszystkim wymyśli, ten incydent będzie wracał.
Już teraz czuję zawstydzenie przez gorąc na policzkach, który najpewniej jest źle interpretowany.
Ściska mnie w żołądku w chwili, kiedy przełykam ślinę, bo mam nieodparte wrażenie, że nawet nie powinnam tego robić skoro wepchnęła mi język do ust. To tak, jakbym przyjęła ten kontakt.
— Nigdy więcej tak nie rób — mój głos jest słaby, bo mówię na krótkim wydechu, zanim przecieram dosadnie wargi wierzchem dłoni. Odchrząkuję.
— T-to...
— Mogę być twoim psychiatrą, nawet twoją przyjaciółką, ale nie waż się robić czegoś takiego ponownie — wcinam na szybko, patrząc prosto w skołowane, brązowe oczy.
— Ja...
— Nigdy więcej — przenoszę wzrok w stronę drzwi. — Chociaż po tym nie powinnam być twoim psychiatrą, jeśli to ma znaczyć, że odbierasz mnie jako osobę, z którą możesz sobie pozwolić na taki kontakt. Chciałam jedynie, żebyś stawiła czoła problemom z przeszłości, możliwie opuściła Venom Asylum i znalazła inne miejsce, gdzie będziesz czuła się lepiej, ale...
Schodzę z parapetu.
— Przestań.
Zaciskam wargi na protest i jeszcze raz patrzę w kierunku drzwi. Powinnam stąd wyjść, bo próba jakichkolwiek wyjaśnień nie dojdzie do rozsądnych skutków minutę po tak gwałtownym zachowaniu ze strony Cherie.
Zanim jestem w stanie wykonać choćby krok, kobieta staje przede mną z uniesionymi dłońmi, ale tym razem utrzymuje większy dystans.
— Lilith, proszę.
Kręcę głową w odmowie, doskonale wiedząc, co chodzi jej po głowie. Robi krok w moją stronę ze złożonymi dłońmi, jak do modlitwy.
— Proszę — jej głos drży. — Proszę, proszę, proszę... Nie teraz. Nie idź.
— Cherie, to nie jest dobry moment. Przekroczyłaś granicę. I musisz się nad tym zastanowić. Postawiłaś mnie w cholernie ciężkiej sytuacji. Zawodowo — czuję, że muszę dodać to ostatnie słowo, aby nie pozostawić pola do domniemań.
— Błagam, Lilith, nie idź.
Dopiero teraz mam wrażenie, że wróciła ta wersja Cherie, z którą najczęściej mam do czynienia.
— Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli teraz pójdę. Obie musimy ochłonąć, żeby nie powiedzieć czegoś, czego będziemy później żałować.
— Nic więcej nie zrobię. Obiecuję, Lilith — panika z jej oczu nie znika.
— Ale ja nie mogę w tej chwili obiecać, że nie powiem o parę słów za dużo, bo przekroczyłaś granicę, Cherie — biorę głęboki wdech. — Dlatego lepiej będzie dla nas obu, jeśli teraz wyjdę.
— Nie zrobię tego ponownie, jeśli o to chodzi — rzuca zapewnieniem. — To nic takiego.
— Możesz próbować sobie to wmawiać, ale tym, co zrobiłaś przekroczyłaś granicę w relacji lekarz-pacjent, Cherie. Dlatego...najpewniej przyjdę do ciebie dopiero pojutrze. Mam też trochę pracy do nadrobienia, mam nadzieję, że to rozumiesz.
Barki Cherie opadają.
— Nie zamierzasz już wracać, prawda? — Błądzi wzrokiem po mojej twarzy.
— Tego nie powiedziałam. Muszę nadrobić trochę pracy, ale w obecnej sytuacji...jeden dzień przerwy w tygodniu zrobi nam przysługę, żeby ochłonąć.
— Czyli nie wrócisz.
— Nic takiego nie powiedziałam.
— Lilith, twoja mina mówi wszystko.
— Powiedziałam ci prawdę, Cherie — wzdycham pod nosem. — Poza tym nasz czas dobiegł końca na dzisiaj. Dam ci odpocząć. Widzimy się pojutrze, okej?
Kobieta spuszcza spojrzenie do ziemi, nie kryjąc grymasu. Wiem, że jest zawiedziona, ale rozmawiając pod wpływem emocji nie dojdziemy do porozumienia. Każda z nas musi ochłonąć — sama mam jeszcze więcej do ogarnięcia, bo muszę dojrzeć moment, w którym popełniłam błąd, który doprowadził do tego, że Cherie uznała takie zachowanie względem mojej osoby za dobry pomysł.
To nie jest takie proste.
Ze ściskiem w klatce piersiowej odzywam się po raz ostatni przed wyjściem.
— Do zobaczenia, Cherie.
—
Mam wrażenie, że moja głowa wiruje — a razem z nią każda myśl, wspomnienie, dosłownie wszystko. Bez żadnego powodu wpatruję się w ścianę, siedząc w tej samej pozycji od kilkunastu minut. Przynajmniej tak mi się wydaje. Stwierdzam to po bólu w dolnej części pleców, bo niekoniecznie siedzę niczym dama na obrotowym krześle.
Zsuwam dolną wargę ze śliskiej, szklanej powierzchni, zanim biorę kolejny łyk z butelki.
— Jak mogłam sobie na to pozwolić? — Pytam w powietrze po przełknięciu słodkiego wina.
Mimowolnie przytulam do siebie butelkę, obejmując ją obiema dłońmi. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz kogoś przytuliłam, nie licząc siostry i Cherie. To smutnie żałosne.
Oblizuję powoli wargi, po czym biorę następny łyk. Tuż po tym wykrzywiam usta na pojawienie się pytania, kiedy ostatni raz kogoś pocałowałam.
Nie licząc incydentu z Cherie — chociaż nie odwzajemniłam tego gestu.
— Nie powinnam tak siedzieć — mówię do samej siebie. — Cholerna Cherie... Nie powinnam przez nią wypominać samej sobie, że jestem możliwie największą singielką.
Unoszę jedną dłoń i pocieram mocno czoło, marszcząc przy tym brwi.
— Nie powinnam w ogóle tego porównywać — mamroczę. — Sytuacja z Cherie nie powinna podsuwać mi takich myśli. Życie prywatne, a zawodowe to dwie różne sprawy.
Tym razem biorę tak duży łyk, że prawie się krztuszę.
— Cholerna Cherie... — Wycedzam przez zęby. — Co zrobiłam źle?
Po raz pierwszy od kilkunastu minut spoglądam z powrotem do otwartego notatnika.
Dzień 29
Na podstawie wielokrotnych wspominek o byciu sadystą/masochistą udało się wychwycić zachowania, które pasują do obu określeń u pacjentki. Wspomniane zachowania pokazują niewypowiedziane stany podopiecznej. Na ten moment są dwa — Cherie, z którą mam do czynienia, czyli masochistka oraz inna odsłona, która wykazuje sadyzm.
Poniżej zamieszczam obserwacje obu wersji. Na początek kilka punktów wynikających z definicji masochisty i sadysty.
Masochista
— Uzależnienie od bólu — nie musi być to ból fizyczny. Równie adektwatne może być odczucie poniżenia.
— Zwrotny (?) sadyzm na własnej osobie — stosowanie kar samemu sobie za coś, co zrobiło się wcześniej.
— Bicie, wiązanie, kneblowanie, podduszanie.
— Zaburzenie poczucia własnej wartości.
— Do masochizmu w dorosłym życiu może prowadzić częste otrzymywanie kar w dzieciństwie, przemoc w rodzinie/rzekomo zaufanym środowisku. Przyzwyczajenie pozwala na kontynuację zachowań, które wskazują na bierność i przyjmowanie kar.
— Poczucie winy — ponowne stosowanie kar, doprowadzanie do uszczerbku na własnym zdrowiu.
— Ból jako foma zmniejszenia wyrzutów, załagodzenia popełnionych błędów.
— Stany depresyjne.
— Zagubienie.
— Domaganie się uwagi — popełnianie z pełną świadomością złych decyzji, aby zostać zauważonym.
Dana osoba musiała być wielokrotnie dominowana, poniżana, bita lub tłamszona, aby twierdzenie o byciu masochistą było jakkolwiek zasadne. Nie zawsze są to wszystkie wymienione powody.
Z kolei przyzwyczajenie do bólu może wynikać z rutyny — najczęściej od czasów dzieciństwa.
Brak obiektywności względem samego siebie, ponieważ czyjaś opinia zawsze była narzucana — głównie mowa o krytyce — skutkuje zaniżeniem poczucia własnej wartości.
Masochista prawdopodobnie zaczyna być bardziej uległy po odbytej "karze".
Przy tym opisie przychodzi mi tylko do głowy posiniaczony bok Cherie. Mam nieodparte wrażenie — zresztą nie pierwszy raz — że mogła sprowokować osobę, która w odpowiedzi wyrządziła jej krzywdę. Nadal uparcie nie wierzę w to, że wielokrotnie spadała z łóżka.
Taka wersja Cherie, która prowokuje, aby zostać później przywołana "do porządku" nie jest tak często przeze mnie widziana, ale mam przeczucie, że za zamkniętymi drzwiami jest to jeden z głównych schematów jej działań.
Sadysta
— Agresja.
— Sianie chaosu.
— Koncentacja uwagi na sobie poprzez dominowanie nad drugą osobą.
— Obrona samego siebie (?) — pokazanie wyższości, aby mieć kontrolę nad daną sytuacją.
— Konsekwencja bycia ofiarą przemocy fizycznej/seksualnej. Poczucie siły w pozycji bycia sadystą za lata przemocy w przeszłości.
— Ciągłe niepowodzenia — frustracja wyrażana siłą, kontrolą.
— Wulgarność.
— Brak empatii.
— Zemsta, kara, odwet — to ciągły motyw.
— Narcyz.
Dana osoba mogła być molestowana, zgwałcowana, bita lub przeżyła inne doświadczenia traumatyczne, wskutek czego teraz próbuje odwrócić swoje życie, samemu stając się oprawcą. Nie tym samym — to istotne — ale takim, który czuje kontrolę nad sytuacją.
Przez brak empatii w jej stronę zatarła wyrzuty sumienia, więc nie robi jej różnicy to, czy osoba, którą obiera sobie za ofiarę jest niewinna, czy też nie. Sadysta skrywa ból, ale w przeciwieństwie do masochisty broni się przed pokazaniem słabości, stąd celowe maskowanie ostatków pozytywnych uczuć za pomocą agresji i kontroli.
To druga strona Cherie, która potrafiła łapać mnie za szyję, rzucać krzesłami, kopać w stół i robić wszystko, co dawało pozory, że jest nieprzewidywalna, agresywna i gotowa w każdej chwili do ataku, gdy tylko ktoś postanowi się jej sprzeciwić.
Nie zmienia to tego, że tak dobrze widoczna nieobecność w jej oczach zawsze daje mi dużo do myślenia. Przy takich wybuchach wydaje się być poza własną kontrolą — więc nawet nie może chodzić tutaj o to, że chce wykazać się własną wyższością. Coś, co w niej siedzi każe jej walczyć, ale chyba nawet sama Cherie nie wie, czemu pierwszorzędnie podejmuje jakąkolwiek inicjatywę do walki, bo nie rozumie stawki wygranej i przegranej.
— To wydaje się takie proste, ale nadal coś tutaj nie pasuje — z głośnym westchnięciem pochylam się do blatu biurka z grymasem przez ból w plecach.
Dzień 37
Wstępna analiza odsłon pacjentki:
Cherie:
— Słuchacz niżeli prowadzący rozmowę.
— Żartująca, aby wywinąć się z odpowiedzi na zadane pytania. Głównie te niewygodne.
— Lubi dotyk, który sama inicjuje.
— Z czasem rozwinięta potrzeba dotyku. Nigdy w jej stronę, nadal sama najpierw musi go jakikolwiek zainicjować.
— Wrażliwa.
— Przytłoczona myślami.
— Czasem wydaje się zagubiona.
— Masochistka.
Alter-ego:
— Agresywne i porywcze.
— Łatwe do wyprowadzenia z równowagi.
— Skrywające lęk o wspominaniu przeszłości — jest to główny zapalnik wywołujący agresję.
— Momentami daje wrażenie, jakby kierowała nią wendeta.
— Łaknie uwagi, stąd atak — najczęściej chwyta za szyję, aby ofiara patrzyła prosto na nią.
— Maskuje uczucia — nie wyraża niczego więcej poza dzikością i wściekcią. Blokuje poszukiwania logiki w jej gwałtownych zachowaniach.
— Pragnie dotyku, ale tego nie przyzna. Najpierw sama go inicjuje poprzez agresywne chwyty, choć mogłaby wybrać rzut jakimś przedmiotem, aby zachować bliskość i mieć przy tym pewność, że zostanie sama ze sobą. Celowo zawiera kontakt fizyczny.
— Sadystka.
Na podstawie zgromadzonych informacji z psychoterapii podtrzymuję dotychczasowe znaki o rozpoznaniu rozdwojenia jaźni u pacjentki.
Mam wrażenie, że przez dzisiejszy incydent znacząco się cofnęłam. Żadna z moich notatek nie sugeruje, że gdziekolwiek popełniłabym błąd, który pozwoliłby Cherie myśleć o tej relacji bardziej intymnie niż jest to wskazane dla pacjenta-lekarza.
Nabieram wątpliwości i nie wiem, co mogę dalej zrobić — próbowałam przecież prawie wszystkiego. Podchodziłam do niej łagodnie, dostosowywałam się, momentami rzucałam podobnymi żartami, aby nawiązać z nią zarówno więź, jak i znaleźć wspólny język. I do dzisiejszego dnia byłam święcie przekonana, że znalazłam sposób na Cherie.
I byłam przekonana, że to tylko kwestia czasu, abym otrzymała odpowiedzi. Wydawało mi się, że jedyną przeszkodą jest Iris Hiller oraz jawne zaniedbania, które planowałam zbadać w Venom Asylum.
Teraz wszystko mi się pomieszało.
— W co ja się wpakowałam? — Odchylam głowę, zamykając jednocześnie oczy. — Chyba musiałabym ją przycisnąć. Już i tak wie, że jesteśmy na niepewnym gruncie przez jej zachowanie.
Wypuszczam ze świstem powietrze z płuc.
Mentalna notka: Muszę to wykorzystać.
——————————
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top