‣ Lonely loner

Nie wiem, czego się spodziewać po dzisiejszym dniu, ponieważ mamy umówioną wizytację Iris Hiller razem z pielęgniarzem. Nie mam również pewności, czy Cherie zdaje sobie z tego sprawę, ponieważ od samego mojego wejścia zachowywała się tak, jak zwykle.

Ostatnim razem przez obecność Hiller była nienaturalnie spięta. 

Może próbuje podtrzymać jakieś pozory do momentu, w którym główna opiekunka do nas nie dołączy. Jest to realna opcja. Cherie lubi kalkulacje.

— Nie wyglądasz na wyspaną — zagaduje mnie po tym, jak przybliża się bardziej. 

Odwracam głowę w jej stronę, pozostając oparta bokiem o ścianę tuż przy oknie.

— W nocy padał grad — drapię się po policzku. — Waliło mi po oknach.

— Ach, rozumiem. Masz lekki sen, kotku?

Przybliża się o kolejny krok, ale atmosfera wokół nas jest neutralna, więc nie czuję się zaalarmowana. Zauważyłam, że coraz chętniej stara się być blisko mnie — może nie na tyle, abyśmy miały kontakt fizyczny, choć tak również sporadycznie się zdarzało. 

Tak czy siak, widzę to jako progres.

— Jeśli nie jestem bardzo zmęczona to tak. A jak z tobą? Wyspałaś się?

— Ja nie śpię, tylko czuwam, kotku.

— Brzmi męcząco — komentuję, dostrzegając kątem oka przebłysk półuśmiechu na ustach kobiety. — Masz problemy ze snem?

— W tym miejscu nie da się w spokoju zasnąć.

— Cały czas jest gwar?

— Wyobraź sobie, że śpisz w miejscu, w którym ktoś przed tobą miał załamanie nerwowe, atak paniki, cokolwiek, co mogło doprowadzić do kompletnego wariactwa, krzyku i agresji — odwracam w jej stronę głowę. Nadal się uśmiecha, ale nie widać po pozostałej mimice rozbawienia. — Trudniej o zaśnięcie z tą świadomością. 

— Wiesz, kto miał ten pokój przed tobą?

— Podobna wariatka do mnie, to na pewno — prycha na sam koniec. — To pokój dla wariatów, jakbyś nie zwróciła uwagi.

— Dlaczego tak myślisz?

— Bo to oczywiste — marszczy brwi w niezrozumieniu. — Jestem w najmniej obleganym skrzydle, żeby nie mieć kontaktu z innymi. Im dalej od każdego, tym lepiej.

— Lepiej dla kogo?

— Dla wszystkich, bo jestem zagrożeniem — oblizuje wargi, po czym robi balona ze słodkiej gumy, którą czuję z tej odległości. Dość szybko pęka.

— A wcześniej miałaś więcej kontaktu z innymi, zanim przeniesiono cię do tego pokoju?

— Nie — wykrzywia wargi, kiedy kolejny balon z gumy szybko pęka. — Jestem typem samotnika, jakbyś nie zauważyła również tego.

— Nie tylko ty — komentuję cicho, powracając spojrzeniem do widoku za oknem, pomimo tego, że Cherie staje gdzieś za mną. — Z zasady wszyscy potrzebujemy kontaktu ze sobą.

— Kto wymyślił tę zasadę?

— Tak jest od samego początku. Od narodzin potrzebujemy kontaktu z drugim człowiekiem, żeby przeżyć. Społeczeństwo zbudowało również system, abyśmy nieustannie się socjalizowali z innymi członkami rodziny czy rówieśnikami w szkole. Każdy kolejny etap naszego życia przymusza nas do kontaktu z drugim człowiekiem, nawet jeśli niektóre osoby próbują ograniczać takie sytuacje.

— Hmm...

— Nawiązałaś z kimś bliższą relację? Na przestrzeni tych wszystkich lat?

— Nie — odpowiada od razu. Jest znacznie bliżej niż podejrzewałam. — Zawsze byłam typem samotnika.

— Z rówieśnikami też nie? Albo kimś młodszym? 

Nie chcę bezpośrednio pytać o siostrę. Wolałabym, żeby sama o niej wspomniała, bo wydaje się, że to jedna z osób, której śmierć musiała ją straumatyzować. Nadal pamiętam informację o drapaniu w drzwi, aby najprawdopodobniej dostać się do siostry, nie zważając na drzazgi pod paznokciami i obdarte do krwi opuszki palców.

— Byłam i jestem samotnikiem. Nie nadawałam się również na wzór do naśladowania, aby nawiązywać kontakt z młodszymi ode mnie.

— Czułaś się samotna?

— Z definicji samotnika nie powinnam, bo skoro wybrałam taki tryb życia to znaczy, że nie potrzebowałam towarzystwa.

— Z definicji być może... — Potakuję ruchem głowy. — Ale jak było w rzeczywistości?

— Teraz nie jestem samotna.

Czuję ciężar na lewym ramieniu i w chwili chęci przekręcenia głowy, kątem oka dostrzegam, że Cherie zaszła mnie od tyłu na tyle, aby bezproblemowo oprzeć o nie brodę. Hamuję się w ostatniej chwili, ponieważ wtedy nasze policzki najpewniej otarłyby się o siebie. 

Niemniej jednak pozwalam na to, aby opierała brodę na szczycie mojego ramienia. Nie czuję, aby przylegała jakkolwiek do pozostałych części mojego ciała, więc w jakimś stopniu chce zachować dystans albo bada moją reakcję.

Atmosfera wokół nas nie wskazuje na potrzebę zwracania jej uwagi.

— Wszystko ma swój koniec — przypominam łagodnym, znacznie cichszym głosem, skoro jest tak blisko. — Prędzej czy później będzie taki moment, w którym ktoś mnie zastąpi. To jest realna możliwość. Co wtedy?

— Wtedy będę samotnym samotnikiem.

— Nie tylko samotnikiem?

Nie odpowiada.

— Wiem, co mnie czeka, kiedy ciebie już tutaj nie będzie.

— Co takiego?

— Mówiłam już. Trumna albo urna.

— Jesteś młoda, Cherie. 

— To jedyne, co na mnie czeka.

— Czeka? Czy może ty chcesz przyłożyć rękę do zrealizowania takiego planu?

Jest szansa na to, że chciałaby się zabić. Jest również szansa na to, że ma depresję. Jest szansa na to, że słyszy głosy, które nie pozwalają jej zasnąć w nocy.

Jest tak wiele szans na realizację scenariuszy z tragicznym zakończeniem.

— Sama moja egzystencja zrealizuje ten plan prędzej czy później — mamrocze. — Nie muszę przykładać do niczego ręki.

— Powinnaś czuć się tutaj bezpiecznie, Cherie — przypominam delikatnie. — Jeśli...

— Znowu zaczynasz swoje, kotku.

— Bo to ważne, Cherie — besztam ją lekko. — Chcę wiedzieć wszystko, Cherie. Jeżeli nie czujesz się tutaj bezpiecznie, chcę to wiedzieć. 

Niczym w jakimś filmie jedne z drzwi gwałtownie się otwierają — sprawia to, że znacząco się wzdrygam z zaskoczenia i może to częściowo powoduje, iż Cherie odrywa się ode mnie całkowicie. W progu staje Iris Hiller, a za nią niewiele wyższy mężczyzna, którego widzę po raz pierwszy.

Przekręcam lekko głowę, aby zerknąć na Cherie — jest już parę kroków ode mnie. Przed chwilą czuła się wystarczająco komfortowo. 

— Dzień dobry — odzywam się jako pierwsza. Czuję natychmiastową zmianę atmosfery wokół nas i jest to niestety bardzo niekomfortowe i niezręczne.

Nadal nie rozumiem, po co Iris Hiller tak bardzo upierała się, aby zrobić wizytację, ale nie mogłam odmówić — wiem, co mam w umowie projektu.

— Dzień dobry — odpowiada najpierw ona, a mężczyzna za nią coś pomrukuje pod nosem, więc zakładam, że wymamrotał jakieś przywitanie.

Po tym, jak kobieta wchodzi do pokoju, nieznany mi mężczyzna wnosi dwa krzesła, które stawia przy ścianie. Podchodzę do nich i od razu wyciągam dłoń na przywitanie.

— Jeszcze się nie poznaliśmy — zaczynam z małym półuśmiechem. — Lilith Winlowe.

— Nie było okazji — monotonia w jego głosie od razu zwraca moją uwagę. Pasuje do aury stoickiego spokoju, którą u niego widzę. — Grant Hiller.

— Hiller?

— Tak. Jestem synem.

— Ach, rozumiem — kiwam głową i przerywam kontakt między naszymi dłońmi. — W porządku — robię spory krok w tył, aby spojrzeć na Iris. — Jak rozmawiałyśmy, będziecie przez pierwszą godzinę z nami — przypominam, głośno i wyraźnie, żeby nie było co do tego wątpliwości.

Kobieta kiwa tylko głową, niewzruszona moim celowym zabiegiem. Nie próbuję wytworzyć między nami sztucznej konwersacji, bo to jeszcze bardziej napięłoby atmosferę — w związku z tym odwracam się na pięcie i z pełną premedytacją zajmuję moje stałe miejsce przy stoliku. Już wcześniej umiejscawiałam się tak, aby Cherie była zwrócona plecami do ewentualnych wizytatorów. 

Teraz jest mi to na rękę, bo to ja będę widziała za ciałem Cherie, co takiego robi ta dwójka, a nie na odwrót — nie zdziwiłabym się, gdyby w którymś momencie podopieczna zmieniła swoje zachowanie. Jestem świadoma negatywnego wpływu na Cherie przez Hiller.

— Wiesz, co dzisiaj na obiad? — Pytam w powietrze, ponieważ brunetka nadal jest gdzieś za moimi plecami.

Początkowo nie odpowiada, więc słyszę tylko kroki. Gdy wchodzi w moje pole widzenia, ze spokojem przyglądam się temu, jak zajmuje swoje miejsce.

— Ponoć gówniane klopsy.

— Nie przepadasz?

— Tam jest więcej ryżu niż mięsa — grymas przechodzi przez jej wargi. — Bardziej kulka ryżowa niż klops.

— No to rzeczywiście się nie dziwię — kiwam głową. — Fanką ryżu nie jesteś?

— Całe życie je wpierdalam, żeby głodna nie być — spogląda przez okno. — Możliwie najtańsza rzecz, która zapcha cię tak, że potem nawet się porządnie nie wysrasz.

— Pamiętam, wspominałaś o tym — złączam dłonie pod brodą. — Masz jakieś ulubione jedzenie? Poza bananami oczywiście?

Cherie powraca do mnie wzrokiem i mozolnie mierzy mnie wzrokiem z zaczepnie uniesioną brwią. Na wargach widzę cień uśmiechu, ale nie idzie za nim, jak to zwykle bywało, komentarz. Przeważnie niecenzuralny.

— Makaron, kurczak, warzywa. Na słono — nasze spojrzenia się krzyżują. — Jestem prostym człowiekiem z prostymi potrzebami.

— Brzmi smacznie — uśmiecham się delikatnie. — Masz jakieś ulubione jedzenie z dzieciństwa? 

— Nie, niespecjalnie. Zawsze była bieda.

— Nawet przekąski? — Unoszę zaczepnie brew.

— Może mrożone truskawki. Zgniecione, zasypane toną cukru i zmrożone — wzdycha. — Trochę takie lody w biednej wersji.

— Brzmi bardzo dobrze — mówię od razu. — Jeszcze jeśli udało się użyć świeżych truskawek.

— Babcia miała ogródek.

— No to tym bardziej — ponownie posyłam jej uśmiech, choć wewnętrznie czuję, że ten temat jest sztucznie wytworzony i kontynuowany, aby nie była między nami niezręczna cisza przy obecności Iris i Granta Hiller. — Aż zachciało mi się świeżych truskawek. Ale poza sezonem są kiepskie w smaku.

— A ty co lubisz?

— Wszelkiej maści zapiekanki z serem. Wiem, że to niezdrowe, ale zawsze staram się nawrzucać tam tyle warzyw, żeby nie czuć się winna — podśmiewam się pod nosem. — Są takim prostym daniem, nieważne co w sobie mają. To też takie komfortowe jedzenie.

— Akurat na tę pogodę, co? — Palcem prawej dłoni wskazuje za okno. Niebo jest zakryte ciemnymi chmurami, które zwiastują burzę.

— W sam raz — wzdycham, niemal rozmarzona. — Będziecie mieli chociaż jakiś dobry deser?

— Jogurt naturalny. Połowa dostanie sraczki — prycha na sam koniec i wycofuje palec. — Nie ma tutaj takich pięknych, książkowych posiłków, które wskazują na zbilansowaną dietę.

Za plecami Cherie słyszę ciche chrząknięcie. Nie jestem pewna, które z nich wydało ten dźwięk, ale brunetka od razu prostuje bardziej plecy. Mam nieodparte wrażenie — właściwie to miałam już od momentu pierwszej próby wizytacji — że dzień spotkania, w którym będzie uczestniczyła z nami Iris Hiller sprawi, że Cherie zachowa się nieszablonowo.

Czytaj: dostanie ataku agresji, aby wykurzyć mnie z sali.

— Przyniosę następnym razem banany. Chociaż tyle mogę zrobić — proponuję, uważnie przyglądając się drobnym zmianom w zachowaniu Cherie. Siedzi z lekko pochyloną ku dołowi głową oraz stuka opuszkiem palców lewej dłoni o blat stolika.

— Nie trzeba — wzrusza ramieniem. — Nie jesteśmy przyjaciółkami czy coś — dodaje pomrukiem.

Zaczyna się? 

— Wspólny posiłek może urozmaicić nasze następne spotkanie, ale nie nalegam — coraz szybciej zaczyna stukać opuszkami o blat. — Chyba, że preferujesz coś innego niż banana? Może ci się znudziły.

Cherie gwałtownie odkłada płasko dłoń z donośnym plaskiem na blat.

— Terapia na żarcie mnie nie urabia — niemal parska. 

— Myślisz, że to forma terapii? — Podpytuję spokojnym tonem, pomimo tego, że zaczyna w ten sam sposób stukać palcami drugiej dłoni o blat. — Staram się neutralizować otoczkę nieustannej powagi na spotkaniach. Zależy mi na komforcie. Nie chcę też, aby jedyną myślą o tych spotkaniach był stres, ponieważ masz mi się wyspowiadać ze swojej przeszłości. Ale mówię to bardzo kolokwialnie w tej chwili, oczywiście.

Kolejny plask. Tym razem Cherie pochyla górną część ciała nad blatem, przez co jest odrobinę bliżej mnie.

— Dziwię się, że nadal próbujesz cokolwiek ze mnie wyciągnąć.

— Tak to odbierasz?

Ten temat wcześniej nie wychodził na wierzch robisz popis przez Hiller, aby myślała, że skutecznie mnie stąd wypędzasz, ale po prostu wychodzę na uparte babsko?

— Myślę, że naprawdę chcesz trafić na stałe do mojego pokoju — niby przypadkiem szturcha nogą stolik, który nieznacznie się przesuwa z tępym piskiem.

Wykrzywiam twarz w grymasie. 

— Chciałabym raczej doprowadzić do czegoś innego. Zmian w twojej obecnej rutynie. I chodzi mi tylko o dobre zmiany.

— Twoje ego sięga nieba, co? — Zaczyna naprzemiennie z plaskiem uderzać o blat. Delikatnie, jednak wciąż zapełnia ciszę między naszymi słowami.

— Nie użyłabym tego określenia — przekręcam lekko na bok głowę. — Chcę pomóc.

— Mogę tobie pomóc — pochyla się jeszcze bardziej nad stołem, jednocześnie do mnie szepcząc. — Mają wstawić ci tu pojedyncze łóżko czy preferujesz podwójne do podzielenia ze mną? — Porusza sugestywnie brwiami, jednak w oczach nie ma tej reakcji, która zawsze zwiastowała agresję.

Teraz wydaje się to wymuszonym zachowaniem.

— Mogłabym ci podobnie powiedzieć, że chcę pomóc, tylko w inny sposób — utrzymuję ten sam spokój w głosie, ale po kolejnym głośniejszym plaśnięciu mam wrażenie, że tylko celowo się nakręca. — Wydajesz się poddenerwowana.

— Bo drażnią mnie te bzdurne rozmowy o dupie marynie.

— O czym w takim razie chciałabyś porozmawiać, Cherie?

— O twojej dupie — prycha. — Zanim tu przylazłaś miałam święty spokój. Nikt mi tu nie przyłaził, a teraz robi się z tego cyrk.

— Właściwie dążę do tego, żebyś ten święty spokój znalazła. Może nawet w innym miejscu, jeśli okaże się to możliwą opcją — posyłam jej niewielki uśmiech. — Nie chcę robić tutaj cyrku.

— Cóż, już go zrobiłaś — szturcha nogą stolik, który z piśnięciem się przesuwa.

Kątem oka dostrzegam, że Grant Hiller wstaje z miejsca na ten ruch, ale nieznacznie kiwam głową w odmowie — nie chcę, aby interweniował.

— Nie taki był mój zamiar — powtarzam się. — Możesz mi powiedzieć, co dokładnie cię drażni i wprawia w takie odczucia bycia w cyrku? 

— Wszystko — tym razem kopie w stolik. — Nie wiem po chuj ktokolwiek tutaj przychodzi.

Odchylam się do oparcia krzesła.

— Jestem tutaj po to, aby pomóc, jeśli mogę — przypominam jej. 

— Tylko pomoc, pomoc i pomoc — mamrocze niezadowolona i wywraca oczami na sam koniec. — Dzięki twoim wizytom jestem niczym małpa w cyrku. Trenowana i obserwowana.

— Co takiego robię, że czujesz się w ten sposób? — Zachowuję spokój w głosie. — Nie takie są moje intencje.

— Sama twoja obecność rozpoczęła cyrk — niemal prycha mi w twarz, po czym znowu kopie nogą stolik, przez co muszę zabrać z niego ramiona. — Wyraziłam zgodę na udział w cyrku? Czy bycie wariatką nie upoważnia mnie do wyrażania zgody?

— W każdej chwili możemy przerwać, Cherie. Aczkolwiek widzę progres na przestrzeni tych paru miesięcy — robię chwilową pauzę. Przez ten moment ciszy zauważam, że kobieta zaczyna szybciej i płycej oddychać. — I mam wrażenie, że coraz lepiej cię rozumiem. Na swój sposób. Ale jak mówiłam ci wielokrotnie, do niczego nie przymuszam, dlatego jeśli chcesz przerwać nasze spotkania, to w pełni to zrozumiem — próbuję wychwycić jej wzrok, ale nadaremnie, bo wędruje swoimi ciemnymi oczami po ścianie za mną, jakby desperacko czegoś tam szukała. — Nie będę próbowała cię podchodzić. Ani wzbudzać presję. Twoja odmowa nie jest równoznaczna z tym, że będę na ciebie zła czy rozczarowana.

Robię dłuższą przerwę, oczekując jakiejś reakcji w międzyczasie, ale Cherie uparcie milczy.

— Jestem świadoma tego, że nie każda rozmowa ze mną jest przyjemna, chociaż staram się dbać o komfort i poczucie bezpieczeństwa podczas naszych spotkań.

Przez kolejne słowa dochodzi progresywnie coraz więcej niepokojących elementów do zachowania Cherie. Zaczęło się od kopania stołu przez rozbieganie spojrzenie do owinięcia ramion wokół siebie i ściskania własnych zgiętych łokci do momentu aż knykcie stają się jaśniejsze.

— Wystarczy słowo, Cherie, a dam ci spokój, jeśli tego chcesz czy potrzebujesz — posyłam jej łagodny uśmiech, aby wzmocnić szczerość słów. — Bez względu na to, co zdecydujesz, jestem tak samo z ciebie dumna, że zechciałaś poświęcić mi tyle czasu. Mówię to szczerze. I cieszę się, że miałam okazję do spotkań z tobą. Jesteś bardzo barwną osobą, muszę przyznać.

Cherie odrywa gwałtownie prawą dłoń od łokcia i zaczyna drapać się po boku szyi, kierując się do policzka. Pomijam wszelkie oznaki poddenerwowania, które zostały nakręcone przez obecność Iris i Granta Hiller. Skupiam się bardziej na tym, że kobieta wydaje się zastanawiać nad kolejnym ruchem — i zakładam, że albo będzie to wybuch, aby mnie odepchnąć, albo będzie milczeć.

Jednak dzieje się coś, czego się nie spodziewałam.

Pstryknięcie palcami.

Przez ciszę, która dotychczas panowała jest to dobrze słyszalny dźwięk. W dodatku na tyle charakterystyczny, że nie ma szans na pomyłkę. 

Mój wzrok na sekundę czy dwie wędruje za Cherie, ponieważ pstryknięcie palcami wyszło albo od Iris, albo od Granta.

Kątem oka widzę jednocześnie, że powieki Cherie bardziej się rozszerzają, zanim gwałtownie wstaje — na tyle, aby przewrócić z trzaskiem krzesło, po czym idzie w kierunku ściany przy swoim łóżku. Gestem ręki pokazuję, aby ani Iris, ani Grant nie reagowali, jednak mężczyzna mnie ignoruje i wstaje.

Na ten ruch sama się podnoszę, gotowa zainterweniować, jeśli spróbuje pohamować Cherie, która na ten moment nic złego nie zrobiła. Poza tym jestem przekonana, że taka próba mogłaby ją rozjuszyć i jednocześnie poruszyć do rękoczynów — nieważne jak drobnych czy dużych.

Na moje szczęście Grant stoi uparcie w miejscu ze skrzyżowanymi ramionami. Wykorzystuję ten moment, aby podejść do kobiety, choć nadal z bezpiecznym dystansem. Przyglądam się jej plecom, kiedy stoi z czołem i dłońmi przylegającymi do lodowatej ściany.

— Cherie... 

— Wyjdź.

— Wszyscy mamy wyjść?

— Wyjdź.

— Musisz opuścić salę — Grant odzywa się po raz pierwszy.

Co najbardziej mi się nie podoba to to, że podchodzi blisko mnie — zbyt blisko — a tym bardziej fakt, że kładzie dłoń na moim ramieniu. Od razu piorunuję go wzrokiem i odchodzę o duży krok w bok, żeby przerwać ten kontakt.

— Cherie, czy wszyscy mają wyjść?

— Wynocha — mamrocze mało wyraźnie w odpowiedzi.

Przerzucam spojrzenie z sylwetki kobiety do Iris i Granta, wskazując na drzwi. Nie zostawię jej z nimi. Oczywiście opiekunka robi mi pod górkę, bo unosi zaczepnie brew, nawet nie drgając z miejsca.

— Wychodzimy wszyscy — informuję niby Cherie, ale przy tych słowach uparcie wpatruję się w Iris, która z wielką łaską wstaje z krzesła.

Grant zabiera je ze sobą, po czym wspólnie wychodzimy, zostawiając za sobą zdenerwowaną Cherie. Najchętniej bym tam została, ale podejrzewam, że każda kolejna minuta pogorszyłaby jej stan, dzięki czemu Iris miałaby więcej smaczków, aby podważać moje umiejętności. Nie będę robiła z moich spotkań jakiegoś cyrku.

— Jesteś naiwna — słyszę, gdy tylko drzwi od pokoju Cherie zamykają się za moimi plecami. — Zaraz będzie się z tego cieszyła.

Nie odpowiadam, przysłuchując się głuchej ciszy, która nijak wskazuje na śmiech.

— Nie sądzę — odpowiadam po chwili. — Wizytacja była złym pomysłem.

— Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, że zrobiła to wszystko na pokaz?

Krzyżuję spojrzenie z Iris, która nadal ma ten sam, beznamiętny wyraz twarzy.

— Niedługo zacznie się z tego śmiać. Postój, a się przekonasz — rzuca, po czym kręci głową, jakby chciała mnie skarcić. — Z nią nie da się utworzyć jakiejkolwiek relacji, która nie byłaby toksyczna. W tej chwili ma cię owiniętą wokół siebie. 

— Jak ma stworzyć jakąkolwiek zdrową relację, jeśli spotyka się z uprzedzeniami i odpychającym zachowaniem?

— Nie pomożesz osobie, która bez powodów rzuca się z rękoma na swojego rozmówcę. To wystarczający powód, aby utrzymywać dystans. Dla bezpieczeństwa — przekręca na bok głowę. — Weszła ci już do głowy. Myślisz, że możesz ją uratować. Mówiłam, że to nie jest przypadek do odratowania tylko przetrwania, zanim pójdziesz dalej.

— Akurat widzę progres po naszych sesjach. Wasza obecność to zaburza, czego dzisiejsza wizytacja była przykładem.

— Progres? Jesteś skończona w takim razie.

— Tak, progres. Przypominam ci, że nikt dotychczas jej dobrze nie zdiagnozował. To lata niedopatrzeń i ciągłych zmian personelu, który powinien ją prowadzić za rękę, dopóki nie zrozumie, co jej dolega. To zaniedbania i ich efektem jest obecne zachowanie.

— Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że przejawiała agresję od małego. Miałaś dostęp do akt.

— Czy ktoś w ogóle wziął pod uwagę, że agresja mogła być reakcją obronną? Kto w ogóle pomyślał, że to dobry pomysł dawać jej mężczyznę jako lekarza? Jeśli jako dziecko zdawała sobie choć odrobinę sprawę z tego, że mężczyzna wyrządził krzywdę jej rodzinie to oczywiste jest to, że nigdy się nie otworzy. Wręcz przeciwnie.

— Miała do czynienia z kobietami, które tak samo źle traktowała — wcina Grant, którego piorunuję spojrzeniem.

— Najpierw trzeba zbudować jakąś relację z pacjentem, zanim zacznie się zadawać pytania o przeszłości. A akurat Cherie ma na plecach ogromny bagaż traumy. To nie zajmie miesiąca czy dwóch.

— I tak długo tutaj nie wytrzymasz — stwierdza Iris, po czym kiwa do Granta, aby ruszył z krzesłami wgłąb korytarza. — Przysłuchaj się. Zaraz zacznie się śmiać, bo to takie zabawne bawić się twoimi uczuciami. A jesteś łatwym celem przez swoją emocjonalność.

Hiller nie daje mi dojść do słowa, ponieważ tuż po tych słowach rusza za Grantem, a ja nie chcę się wydzierać. Zamiast tego ze znużeniem opieram się o ścianę, tuż przy drzwiach pokoju Cherie. Nie mam zamiaru podsłuchiwać — jestem po prostu zmęczona oczywistością, którą widzę tylko ja.

A im więcej powiem, zanim dopatrzę się niepodważalnych zaniedbań, tym gorzej, ponieważ nie wiem, jaki Hiller wykona ruch. Nie chciałabym, aby odbiło się to na pacjentach — a tym bardziej Cherie.

Nadal mam przed oczami jej posiniaczony bok.

Zamykam powieki i biorę kilka ciężkich oddechów, powoli zsuwając się po ścianie.

I wtedy to słyszę.

Śmiech, po czym skrzypnięcie materaca, jakby rzuciła się na łóżko.

Z wytrzeszczem patrzę na drzwi.

Cherie się zaśmiała.

Nie, nie, nie. To może być ta druga strona. Albo reakcja na całe to zamieszanie. Niektórzy potrafią śmiać się na pogrzebie, ponieważ nie wiedzą, jak sobie poradzić z emocjami.

Tak, to musi być prawda. Zwłaszcza, że Cherie zaśmiała się tylko jeden raz, więc może schodziła ze stresu.

To jest wysoce prawdopodobne.

Czyżby?

O nie.

Ta cholerna Iris Hiller podrzuciła mi dozę niepewności w stronę Cherie. Jak mogła przewidzieć taką reakcję?

Zaczesuję w tył włosy, po czym wstaję z miejsca i odchodzę. Muszę przejrzeć jeszcze raz moje notatki. I może jeszcze raz zagłębię się w materiały, które dostałam po moich poprzednikach.

Brzmi jak dobry plan, żeby całkowicie nie zwątpić w Cherie, a przy okazji nie dać się pokonać Iris.

——————————

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top