‣ Joker and Harley Quinn

Ponowiłam test z obrazkami, ale w mojej wersji jeszcze raz. Tym razem w skróconej wersji i w każdym z przypadków dostałam tę samą odpowiedź.

"Malujesz mnie?"

To były trzy wersje rysunków. Dwa trochę do siebie podobne kształtem. Przez te odpowiedzi dostałam więcej pytań, które musiały na stan naszej obecnej relacji pozostać tylko w mojej głowie.

Moje spojrzenie wędruje do pierwszego pokazanego rysunku. Był prosty. Tak na start. 

Pytanie, które pojawiło mi się podczas jej odpowiedzi, czy ją maluję, to czy widzi dokładnie siebie, czy drugą wersję siebie. To kluczowe, zważając na mrok, który bije od obrazka. 

Nie określiła się.

Przy drugim powtórzyła tę samą odpowiedź, chociaż poszłam z malunkiem o krok dalej.

To nadal była ona. Z opisu dodała od siebie, że na wysokości głowy widzi fragmenty szczęki, a na klatce piersiowej coś na rodzaj figur z kolcami zamiast serca. 

Jednak niezmiennie widziała w tym siebie. Gdyby tylko sprecyzowała, gdzie jest naprawdę ona, a gdzie druga wersja, to łatwiej byłoby mi określić, w którą stronę iść z zaburzeniem osobowości. Jest wiele podobnych do siebie potencjalnie pasujących schorzeń, ale nie mogę wybierać pierwszej lepszej.

Z westchnięciem przerzucam spojrzenie do ostatniego obrazka, który jej pokazałam. Akurat on naprowadził mnie do tego, że Cherie może mieć dla mnie odpowiedzi, skoro dostrzega w sobie coś takiego — a sposób, w jaki się o tym wyraża wskazuje, że jest to złe. 

Albo uprzykrzające jej życie — zależy od interpretacji.

— Tam też zauważyłaś dwie kolejne twarze. Jedną z boku, drugą wyżej — mamroczę do samej siebie, po czym chwytam za kieliszek z białym winem. — Co cię tak dręczy?

Biorę pierwszy łyk, czując przyjemne bąbelki. Tanizna ze sklepu monopolowego z wino-podobnym trunkiem wystarczająco stępi moje zmysły. Ale chyba tego potrzebuję po kolejnym ciężkim tygodniu.

Taniego alkoholu i zapewne chamskiego kaca rano.

— Jeszcze chwila i będziemy sam na sam — mrużę powieki. — Może wtedy powie mi coś więcej? Mam tyle pytań.

Gdzieś wewnątrz siebie czuję niepokój przez to zainteresowanie jej osobą. Miałam wiele spraw, ale Cherie wybija się specyficznym charakterem. Próbuje wodzić mnie za nos, na co pozornie pozwalam i dzięki temu pozyskuję strzępki informacji, z których próbuję coś zbudować.

Nigdy nie musiałam udawać aż tak, jak z nią. I jest to psychicznie męczące, bo zdaję sobie sprawę, że Cherie ma ponadprzeciętną inteligencję i wystarczy jeden zły ruch, żebym straciła więcej niż jedną rozmowę z jakimś drobnym rezultatem.

Patrząc na zmienność kobiety, jeżeli dowie się, jak wiele wnioskuję po jej zachowaniu to przestanie się odzywać. Albo całkowicie zmieni swoje zachowanie, aby wybić mnie z rytmu. Zasieje ziarno niepewności, w którym pewnie zacznę prędzej czy później zastanawiać się, czy dopiero teraz widzę jej prawdziwą twarz, czy jednak ta poprzednia wersja Cherie była tą prawdziwą.

— Wolałabym, żeby bolała mnie głowa od alkoholu, a nie od niej — wzdychając cicho sięgam po notatnik, aby zrobić krótki przegląd niektórych zapisków.


Dzień 16

1. Pacjentka dokonała pierwszego znaczącego przełomu przeszła przez własną granicę odrzucania bliskości względem drugiej osoby, a ponadto bardziej otworzyła się podczas brania udziału w mojej wersji testu Rorschacha. Przeczy samej sobie tymi przełomami, ponieważ wcześniej, kiedy dzieliła nas ściana wydawała się łaknąć bliskości drugiej osoby.

2. Uważa się za winną jakiemuś wydarzeniu. Najprawdopodobniej chodzi o siostrę. Tylko o niej wyrażała się w bardziej pozytywnym świetle podczas testu Rorschacha, kiedy na jednym z obrazów wypatrzyła jej podobiznę. Dostrzegłam między wierszami poczucie winy albo smutek z powodu braku obecności siostry pacjentki. Za matką nie tęskni, ma raczej obojętny stosunek. Natomiast w stosunku ojca zachowała się, jakby był obcym człowiekiem i skojarzyła z nim przemoc.

3. Wielokrotnie zauważyła "drugą wersję siebie" na tablicach, które pokazywały więcej niż jedną twarz. Dostrzega w nich bitwę o to, która twarz przejmie kontrolę.

4. Podczas testu zauważyła postać dziecka. Prawdopodobnie ponownie odnosiła się do siostry, która została zaatakowana. W większości tabliczek dostrzega elementy przemocy dokonanej bądź przewidywanej.

Wnioski:

Zmieniam tezę na zaburzenie osobowości. Nie widzę niestałości w obrazie Ja. Borderline odpada. Po wypowiedziach mogę stwierdzić, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że coś ją dręczy wokół własnej osobowości. W jakimś stopniu ma świadomość tego, że jakaś część jej nie pasuje do tego, jak zachowują się inni dookoła. Czuje się wyobcowana. Prawdopodobnie dlatego pozostaje nieufna i nie wtajemnicza mnie we własne spostrzeżenia dotyczące jej problemu.

Podejrzewam, że pacjentka próbuje ukryć za momentami agresji czy nieprzyzwoitym zachowaniem bądź komentarzami swoje prawdziwe uczucia. Typowy przykład niezdrowego machanizmu obronnego. Nie odrzucam jednak możliwości, w której takie postępowanie pomaga jej się oderwać od poczucia winy i "drugiego ja".

Pomimo tego, że pacjentka wcale nie wspomina o rodzinie, bardzo łatwo o przywołanie wspomnień o niej. Tylko siostra wydaje się być pozytywnie odbierana. Względem matki jest obojętna podejrzewam, że mogła nie reagować na problemy w domu. Cherie jest na granicy obojętności a wrogości względem niej. Ojcem niemal gardzi. W jednej chwili wypowiada się o nim tak, jakby był nieznajomym, w drugiej po tonie można wyczuć stłumione nerwy. Musiał sprawiać problemy.

Siostra miała dla niej znaczenie. To słaby punkt.


Dzień 24

1. Pacjentka miewa gorsze dni. Staje się małomówna i nad wyraz bezbronna. W takich momentach pokazuje wyraźne zmęczenie, ale nie potrafię odnaleźć jego źródła. Jedyne, co uległo zmianie to aranżacja spotkań jesteśmy tylko we dwie. Wcześniejsze komentarze wskazywałyby na poprawę humoru na takie wieści.

2. Wahania nastrojów oprócz sporadycznie podnoszonego tonu głosu są znikome na przestrzeni czasu. Podopieczna nie wykazuje oznak anormalnego zachowania, które mogłoby tłumaczyć, dlaczego jest w ośrodku o zaostrzonym rygorze. 

3. Podejrzewam używanie nielegalnego Flunitrazepamu na pacjentach. Nastrojowość i ciągłe zmęczenie są głównymi skutkami ubocznymi częstego użycia tego środka. Pacjentka pytała o jego znajomość w dniu trzecim. Nie kontynuowała tematu. Niewerbalnie przypomniała mi o obecności pielęgniarza, zanim zdążyłam zadać bezpośrednie pytanie. Ostatnia nastrojowość pacjentki wydaje się być skutkiem ciągłego zmęczenia, co zatacza koło w moich podejrzeniach.

4. Iris Hiller oraz pielęgniarze zajmujący się pacjentką są podejrzliwi. Na poprzednie zbliżenia pacjentki w moją stronę nawet w przyjaznym celu reagowali gwałtownie. Każda z moich próśb o pozostanie na zewnątrz sali było odrzucane. Teraz, kiedy jesteśmy już we dwie, pacjentka wydaje się być bardziej umęczona. Podejrzewam, że moja zaciętość względem prywatnych sesji odbija się na niej od personelu i Iris Hiller.

Wnioski:

Dostrzegam coraz więcej niedopatrzeń oraz zaniedbań ze strony Venom Asylum for the Insane. Mój opiekun jest wrogo nastawiony zarówno do mnie, jak i pacjentki. Mam nieodparte wrażenie, że każda wygrana z mojej strony, aby pozwoliła mi na produktywniejszą pracę odbija się na pacjentce. Do tego sprawa Flunitrazepamu. Nie dostrzegłam żadnych śladów przemocy na pacjentce poza starymi bliznami jedna na twarzy, a jedna na przedramieniu od nadgarstka aż po łokieć. Mogą nie być powiązane.

Niemniej jednak niepokoi mnie to, że niemal oczywiste wydaje się to, że w jakiś sposób jest męczona przez personel lub mojego opiekuna podczas projektu Iris Hiller. Nic nie zadziało się na moich oczach, abym mogła odpowiednio zareagować, a pacjentka nigdy się nie skarży. 

Obawiam się, że jestem świadkiem przemocy psychicznej, ale dopóki nie znajdę solidnych dowodów nie mogę nic zrobić. Bazowanie na własnych domysłach może odbić się jeszcze bardziej na pacjentce, a chodzi o jej bezpieczeństwo.


Dzień 31

1. Pielęgniarze zaczynają pokazywać niezadowolenie przez podjętą decyzję o zmianie naszych sesji. Iris Hiller zaczyna mieszać. Próbuje zmienić prywatną dwugodzinną sesję na podzieloną jedna godzina sam na sam z pacjentką, druga pod nadzorem. Upieram się przy swoim.

2. Zaostrzający się, choć nigdy niewypowiedziany na głos, konflikt z personelem ponownie odbija się na pacjentce. Radość względem prywatnych sesji jest znikoma. Sama jestem sfrustrowana, ponieważ wiem, że coś się dzieje za zamkniętymi drzwiami, kiedy opuszczam budynek. Wierzę, że pacjentka szczerze cieszyła się na wizję rozmów sam na sam, a wydaje się, jakby każdego dnia ponosiła za moją nieustępliwość konsekwencje.

Wnioski:

Podopieczna nie czuje się komfortowo wśród pracowników Venom Asylum. Wykazują po raz kolejny zaniedbania ze swojej strony. Brak komfortu tłumaczy początkowy trud oraz brak zaufania ze strony pacjentki. Potencjalne docinki i krótka szarpanina z pielęgniarzem, której przelotnie byłam świadkiem przed naszą sesją utwierdza mnie w przekonaniu, że personel wyżywa się na pacjentce. 

Muszę znaleźć sposób na to, aby zechciała ze mną rozmawiać. Muszę ponownie zainteresować ją rozmową, żeby zaobserwować, czy to posępne zachowanie ulegnie zmianie.

Dzień 40

1. Zachowanie pacjentki ponownie stało się pełne entuzjazmu z początku naszych rozmów.

Wnioski:

Przywykła do złego traktowania przez personel i teraz stwarza pozory, abym nie wnikała.


Zamykam dziennik po ostatniej notatce. Pod koniec każdego tygodnia czytam wszystko od nowa, choć większość tekstu znam już na pamięć. Nie chcę pominąć żadnego elementu, nawet najdrobniejszego.

Gdyby nie moja skrupulatność to pewnie pomyślałabym, że różnica między dniem 31 a 40 wynika z tego, że miała gorszy tydzień. Patrząc jednak na spotkania od pierwszego dnia można zaobserwować, że ta żartobliwa, sarkastyczna, niemal entuzjastyczna wersja Cherie, z którą miałam dzisiaj do czynienia jest przykrywką.

Pozostaje tylko pytanie, czy celowo aż tak dobitnie zmieniła swoje zachowanie, żebym to zauważyła, czy zrobiła to z automatu — i jednocześnie bezwiednie, ponieważ jest przyzwyczajona do tego, że po każdym złym traktowaniu wraca do jakiegoś wyjściowego zachowania?


— Naprawdę lubisz chłód — stwierdzam po przekroczeniu pokoju Cherie. To możliwie ostatnie pomieszczenie, w którym będziemy się widywały. To tutaj spędza większość swojego czasu.

Poprawiam czarny kardigan, szczelniej zakrywając ciało przed zatrzymaniem się przy krześle, które znajduje się przy małym stoliku. Przelotnie zerkam na pokój kobiety, chociaż widziałam go już kilka razy. Za każdym razem staram się nie rozglądać za bardzo, aby nie czuła, że oceniam miejsce, w którym spędza najwięcej swojego czasu.

Jest tutaj schludnie. Ale pusto. 

Białe ściany, białe meble — czyli duża szafa, szafka nocna, okrągły stolik przy którym siedzę i dwa krzesła. No i to odpychające łóżko. Wąskie, z metalowymi prętami. 

Powstrzymuję grymas. 

— Naprawdę lubisz ciepło — przerzucam spojrzenie do Cherie, która wstaje z łóżka i podchodzi do wolnego krzesła. Sama zajmuję swoje.

— Jestem z Miami — wzruszam lekko ramionami. — Przez większość życia byłam przyzwyczajona do wyższych temperatur.

— Ach. Ja jestem z Kuby — unoszę brew na tę informację. Dopiero teraz wspomina coś więcej o swoim poprzednim życiu.

— Skąd dokładnie?

— Los Palos.

— Och.

— Klimat wciąż absurdalnie wysoki — dodaje.

— Czy to nie dziwne, że nie reagujesz na chłód, skoro tak samo, jak ja najpierw byłaś przyzwyczajona do wyższych temperatur?

— Możliwe. Ale z dwojga złego wolę ubrać na siebie coś więcej niż nie mieć się z czego rozebrać przez upał.

— Trafna uwaga — obserwuję, jak zajmuje miejsce. 

— Oczywiście czasami to korzystna okoliczność z tym rozbieraniem — puszcza mi oczko, na co lekko się uśmiecham.

— Chciałabym być odporna na mróz — mimowolnie pocieram dłonie. — Jest jakaś pora roku, za którą szczególnie nie przepradasz?

— Jestem obojętna względem każdej — opiera lewą stronę szczęki na rozłożonej dłoni, świdrując spojrzeniem. Niejednokrotnie mnie mierzy na tyle, na ile to tylko możliwe. — Zmiana pór roku jest przyjemna i interesująca, ale wciąż pozostaję im obojętna.

— W jaki sposób interesująca? — Zagaduję, po czym opatulona kardiganem opieram łokcie o stolik, będąc odrobinę bliżej kobiety. Już z tej odległości czuję słodki zapach gumy balonowej.

— Lubię określać ludzi porami roku.

— W sensie po charakterze? Wiesz, energiczna osoba oznaczająca lato?

— Biorę wszystko pod uwagę.

— Wszystko? — Podpieram brodę na dłoni, a lewą pozostawiam na blacie stolika. Cherie przelotnie na nią zerka. 

— Masz chłopaka? Albo dziewczynę?

Unoszę brew.

— A to niby w jaki sposób ma się do pór roku?

— Nie nosisz żadnego pierścionka — krótko wskazuje palcem na moją dłoń znajdującą się na blacie. — Ani zaręczynowego, ani obrączki.

— To prawda — przytakuję. — Czy to istotne?

Cherie mierzy mnie spojrzeniem z cieniem uśmiechu.

— Sprawdzam moje szanse.

— Na co?

— Mogę być kandydatką na żonę — wzrusza ramionami. — Tak tylko mówię — przerzuca spojrzenie na widok za oknem. — O ile klimat wariatki ci odpowiada.

— Będę pamiętać — odpowiadam z małym uśmiechem. Przez chwilę przyglądam się jej profilowi, zanim kieruję spojrzenie w to samo miejsce za oknem. — Tam wcale nie poczujesz się mniej samotnie. 

Cherie kątem oka na mnie zerka, ale tylko przez moment.

— Dlaczego przyszła ci do głowy samotność?

— A nie jesteś samotna, będąc tutaj sama?

— Teraz nie jestem sama.

— Przez dwie godziny nie.

— Więc co, też jesteś samotna? — Kiwa brodą w stronę okna. — Nawet tam?

— Więc w końcu się do czegoś przyznajesz? — Podpytuję z cieniem humoru w głosie.

— Zadałam tylko pytanie — przewracam oczami na typowe wykręty.

Kiwam głową.

— Więc?

— Przez dwie godziny nie jestem — odpowiadam w końcu.

Cherie powraca do mnie ciemnym spojrzeniem. Liczę na jakąś uwagę, ale kobieta zaskakuje milczeniem. Tylko potakuje głową.

— Więc co z tymi porami roku? — Powracam do głównego wątka, aby nie zalęgła się między nami niezręczność.

Kąciki warg Cherie drgają ku górze.

— Teraz zwróciłam twoją uwagę? — Unosi zaczepnie brew.

— Zawsze skupiam na tobie uwagę — posyłam jej kolejny uśmiech. — Jak określiłabyś mnie?

— To bardziej złożone — odwraca głowę w moją stronę. — Myślę, że jesteś całym rokiem.

— Całym rokiem?

— Jesteś zmienna — ciemne oczy wędrują po mojej twarzy. — Ale jednocześnie taka sama.

— To odrobinę się wyklucza — pokazuję małą przestrzeń między kciukiem a palcem wskazującym.

— Z jednej strony tak — kiwa głową. — Z drugiej jednak każdy rok jest inny, chociaż mamy te same pory roku. I występują one w określonym czasie.

— To fakt — przyznaję. 

— Zawsze wiem, co mówię — odchyla się na oparcie krzesła.

— Skoro jestem całym rokiem, to jak opisałabyś mnie przy pomocy pór roku?

— To proste — krzyżuje ramiona pod biustem. — Ale jednocześnie nie takie oczywiste.

— Lubisz takie sprzeczności, co?

— Dodaje to trochę zabawy, nie przeczę — wzrusza ramionami. — Przynajmniej cię nie nudzę.

— Nigdy mnie nie nudzisz, Cherie. O to nie musisz się martwić.

— Hmm... — Przysuwa się z krzesłem bliżej stolika i jednocześnie mnie. 

— Skoro jestem całym rokiem, to pewnie masz wiele spostrzeżeń.

— Masz zielone oczy. To określenie wiosny — spogląda na moją twarz. — Dodaje do tego kilka rzeczy. Twoją pasją jest zawód. Możliwe, że rodzina cię uszczęśliwia. I może masz w życiu to, co chciałaś. To sumuje się na wiosnę, same pozytywne rzeczy.

— Skoro są pozytywne, a jestem całym rokiem, to pewnie zauważyłaś również te złe?

— Masz kilka brązowych plam na tęczówce, co oznacza jesień. Na pozór masz wszystko, ale pojawiają się momenty, kiedy czegoś brakuje — jej czujne spojrzenie na mojej twarzy jest niemal niekomfortowe. — Czasami nie widać tych plam aż tak dobrze. To tak, jakbyś od czasu do czasu zapominała o tych brakach. Ale zdarza się również tak, że w niektóre dni plamy są bardziej widoczne niż zwykle.

Kiwam głową, nie dodając niczego od siebie. Wewnętrznie staram się o to, aby nie pokazać żadnej ekspresji na twarzy. 

Obawiam się, co wyniknie z tej rozmowy. Podejrzewam, że to moment, w którym doświadczę potencjału inteligencji Cherie.

 — Twoja skóra jest jasna. To zima — krótko wskazuje na mnie palcem. — Poza tym jesteś bardzo podatna na tę porę roku. Zima rzutuje również na twoje zachowanie. Zero spontaniczności. Zero zabawy — nawiązujemy chwilowy kontakt wzrokowy. — Jesteś jak chodząca lodowa figura, która wykonuje to, co sobie ustaliła.

Bez słowa obserwuję, jak z własnej inicjatywy sięga do dłoni, którą wciąż trzymam na blacie stolika. Od razu czuję bijące ciepło na skórze, kiedy subtelnie za nią chwyta. 

Pomimo tego ruchu Cherie nadal ma przytwierdzone plecy do oparcia krzesła, kiedy ja jestem nieustannie lekko pochylona w jej stronę z łokciami i jednym przedramieniem ułożonymi na białym blacie. Dystans między nami jest wyjątkowo mały — wcześniej nadarzyła się tylko jedna taka okazja, kiedy Cherie opowiadała o zapachu.

Może ta niespodziewana bliskość po raz drugi sprawia, że ten prosty chwyt za moją dłoń wydaje się prawie intymny.

Prawie.

Przełykając ślinę obserwuję, jak przekręca moją dłoń wierzchem do blatu, po czym rozsuwa moje palce, aby chwilę później przesunąć kciukiem po środku dłoni. Nie reaguję wystarczająco szybko na ten nadto subtelny dotyk, wskutek czego moja ręka drży.

Co prawda przez moment, ale to i tak wystarczy, aby Cherie powróciła spojrzeniem do mojej twarzy. Z kolei ja uparcie wpatruje się w nasze dłonie bez słowa.

W raz z tą podobizną intymności, która tworzy się przez ten delikatny dotyk, czuję również napięcie. Gdzieś z tyłu głowy przechodzi mi myśl, aby wyjątkowo skrócić opisy moich odczuć względem tej sytuacji w notatniku sesji z Cherie.

Czuję się dziwnie z własną myślą.

— Pomimo zimy nadal jesteś ciepła — jeszcze raz przesuwa kciukiem po środkowej, wewnętrznej części mojej dłoni. Tym razem spodziewam się tego, więc nie reaguję, ale zdaję sobie jednocześnie sprawę, że obserwuje moją reakcję pilniej niż wcześniej.

Nie mówię nic. Nie pytam, czy jest zawiedziona brakiem reakcji.

— Jak lato — kontynuuje, wsuwając w tym samym momencie palce pod wierzch mojej odwróconej dłoni, przez co znajduje się ona w całości w jej objęciach. — I często się uśmiechasz, co świadczy, że w środku nie możesz być do końca taka chłodna, pomimo tego, że pewnie wielokrotnie tak byłoby łatwiej. Pozostać zdystansowaną, a przez to chłodną.

Kiwam bezwiednie głową na ostatnie wyjaśnienie, które daje, zanim pojawia się między nami głucha cisza. Potęguje ona dziwną kombinację intymności, zaufania, komfortu i niepewności, która wytworzyła się przez tak prosty dotyk naszych dłoni. Może gdyby nie dotykała jej w tak powolny i łagodny sposób to odniosłabym inne wrażenia o tej sytuacji.

Jest to cholernie dezorientujące.

Ale czy cała Cherie nie bywa dezorientująca? Czasami mam wrażenie, że wprawianie w taki stan sprawia jej przyjemność.

Wymuszam na ustach delikatny uśmiech — wystarczająco mały, aby nie dało się zauważyć, że ociera się o sztuczny — kiedy unoszę spojrzenie z naszych dłoni do twarzy kobiety. Łapiemy szybszy niż zwykle kontakt wzrokowy, wzmacniając napięcie, które przyszło nie wiadomo skąd.

Więc dlatego tak interesujesz się ludzką psychiką? Używasz dość prostych formułek, dając drugiej osobie wrażenie, że ją przejrzałaś? To dość uniwersalne spostrzeżenia oplecione w otoczkę pór roku i przez to są nadto pasujące. Ale o to przecież chodzi. A teraz czekasz na moją reakcję.

Powracam do naszych dłoni, stawiając na bardziej naturalny półuśmiech.

Na podstawie krótkich historii, którymi starałam się umilić nam czas na sesjach uzupełniłaś luki w tych uniwersalnych tekstach, aby zamienić je w personalne spostrzeżenia o mnie. W dużej mierze trafne, ale może...

Biorę większy wdech.

Może co? Na pewno mnie nie przejrzałaś. Ale co próbujesz zrobić? Budujesz złudne odczucie, że znalazłyśmy wspólny język i razem z tym zaczynasz mi ufać? Czy to kolejna gierka z twojej strony?

Powoli wypuszczam powietrze spomiędzy warg.

Jesteś trudna do rozpracowania, Cherie.

Nie mogę powstrzymać wrażenia, jakbym odczuwała nostalgię przez słowa kobiety. Nie jestem do końca pewna, za czym miałabym tęsknić, skoro prawie niczego nie mam. Poza rodziną.

Nie wychodzę ze znajomymi.

Nie mam żadnego partnera.

Jestem sama ze sobą, tonąc dzień w dzień w samotności. Wyrywam się z niej tylko na te parę godzin pracy, starając się pokazać, że dobrze sobie radzę. 

Że jestem profesjonalna. Że jestem niemalże perfekcjonistką.

Nie wiem tylko komu mogę się tym pochwalić, skoro moja babcia nie żyje, a ona była jedyną osobą, dla której poszłam w tę stronę z moją edukacją.

Nie ma nikogo, kto mógłby mnie wysłuchać. Jedyne, co się liczy to to, ile mam na koncie. I czy będzie jakiś bankiet z ważnymi osobami, na który kupię komuś ubrania i postawię cały wieczór za darmo.

To nie czas na takie rozterki, przypominam sobie.

— A wiesz, co ja widzę? — Pytam niemal szeptem w obawie, że mój głos mógłby być zdradliwy przez to, że poszłam w niestosowną stronę z myślami. To nie jest czas i miejsce na to, abym użalała się nad sobą.

— Wariatkę?

Kręcę w zaprzeczeniu głową, z trudem unosząc spojrzenie do oczu Cherie.

— Brązowe oczy. Ciemnobrązowe — oblizuję lekko spierzchnięte wargi. — Z piwnymi plamami. 

— Mhm, i co?

— Ciemny brąz nawiązuje do jesieni i obumierania. Samotności — uważnie się jej przyglądam. Wyraz twarzy ma neutralny. 

Zdaję sobie sprawę, że nie mogę się za bardzo rozkręcić, ponieważ wtedy będzie wiedziała, że rozpracowałam jej metaforę i sposób użycia. To mogłoby ją spłoszyć.

— Jaśniejsze plamy świadczą o przeskoku z zimy na wiosnę, jeśli na to pozwolisz — kontynuuję. — Twoja postawa czy reakcje czasami wydają się mechaniczne, prawie sztuczne, co pokrywa się z małym elementem zimy, podczas której wiele osób kupuje sztuczne choinki, żeby oszczędzić sobie sprzątania. Te same osoby chodzą pośród świątecznych piosenek, świątecznego klimatu, jednocześnie nie ciesząc się z niego, bo czas świąt męczący. Goście. Rodzina. Prezenty. Więcej rzeczy do zrobienia na liście niż zwykle, więc z czego się tu cieszyć? Ale to i tak nie odwleka ich do wchodzenia i udawania, że udziela im się świąteczna atmosfera.

Robię chwilową pauzę. Cherie ma lekko uniesioną brew.

— Poza tym...lubisz chłód. Lubisz też przybierać postawę tak chłodną, jak śnieg.

Posyłam jej mały uśmiech przed kolejnymi słowami.

— Jednak masz przebłyski szczerości — własnym kciukiem dotykam jej palec. Nie reaguje, tylko nieprzerwanie wpatruje się we mnie. — Jesteś ciepła — na szybko zerkam na nasze dłonie, po czym wracam do jej ciemnych oczu. — Odzwierciedlenie lata — te słowa zwieńczam przekręceniem na bok głowy, dokładnie tak, jak ona ma to w zwyczaju robić.

Cherie milczy, co przeważnie nie zdarza się w takich momentach, ponieważ zawsze znajdzie jakiś komentarz. Albo ripostę. 

Nie komentuję tego. Tkwię razem z nią w tej ciszy, przyglądając się ze spokojem jej twarzy, kiedy odważa się spojrzeć na nasze dłonie. Nadal nie reaguje na to, że nasze kciuki stykają się w jednym miejscu.

Nie pomaga to w specyficzności tego momentu. Po raz kolejny.

Mam mieszane uczucia.

— Kiedyś była tutaj pacjentka — mówiąc to powoli wycofuje dłoń, a ja nawet nie drgam, całkowicie pozwalając jej na przerwanie dotyku między nami. Bez słowa obserwuję, jak podobnie do mnie opiera łokcie o blat, przez co jej twarz znajduje się bliżej mojej.

Standardowo uderza we mnie ten zapach gumy balonowej.

— Miała na imię Anne — zaczyna kręcić kółka przy skroni w powietrzu. — Kompletna wariatka, wiesz?

Przekręca na bok głowę z miną, jakby zastanawiała się nad kolejnymi słowami.

— Miała terapeutkę. Grace — robi chwilową pauzę, powracając wzrokiem do mojej twarzy. — Grace obrała sobie cel. Wyrwanie Anne z wariatkowa, ponieważ wierzyła w jej niewinność. Wierzyła również w to, że prokuratura i sąd popełnili karygodne błędy podczas śledztwa i procesu. W związku z tym przychodziła niemal codziennie do Anne, której zaczęło to pasować, pomimo początkowej oporności.

— Mhm.

— Anne była kimś więcej niż manipulantką. Grace stała się żyjącą marionetką. Nawet nie zdawała sobie sprawy — rozkłada dłonie na boki, ale nadal nie odsuwa się ode mnie. — Myślę, że nadal nie zdaje sobie z tego sprawy.

— Dlaczego mi o tym mówisz, Cherie?

— Wystarczyło zapłakać kilka razy czy udać skruchę, żeby przekonać Grace do tego, że koniecznie musi ratować Anne. Że żyje w piekle, z którego trzeba ją zabrać za wszelką celę.

Złącza dłonie pod brodą, nawiązując tym razem bezpośredni kontakt wzrokowy. Nie byłyśmy jeszcze tak blisko siebie przy takiej okazji.

— Grace była tak łatwowierna, że nawet nie zauważyła, kiedy dała się wciągnąć w sidła wariatki. I wiesz co?

— Co takiego?

— Grace nadal nie zdaje sobie z tego sprawy — robi chwilową pauzę. — Ostatnio przenieśli ją na inny oddział, żeby nie miała kontaktu z Anne.

— Oddział? Zmienili jej podopiecznych?

— Och, nie — macha luźno dłonią, po czym na nowo splątuje ją z drugą pod brodą. — Grace jest teraz...powiedzmy, że stałym gościem. Tak 24/7. Jak Anne.

— Jak to przesłanie ma się do naszego spotkania?

— Niektórym brąz kojarzy się z drewnem. Takim, z którego wiele osób ma wiekowe meble. Przypominają o domu, mają w sobie jakąś nostalgię i dają namiastkę komfortu. Z kolei w takich sterylnych pomieszczeniach jak to nadałyby...więcej życia — oblizuje usta. — Brąz, który widzisz nie jest tego rodzaju. Bo brąz jest dwulicowy. To, że jest w nim coś jaśniejszego, jakiś przebłysk, nie oznacza jednocześnie, że jest w nim dobro.

— Mhm, rozumiem. A jak do tego odnosi się historia Grace i Anne?

— Wariatka wplątała normalną osobę w swój popierdolony świat. Wykorzystała słabości i uczucia. Dawała złudną nadzieję, że da się ją ratować. A pierwszorzędnie, że trzeba ją ratować. Celowo przyczyniła się do upadku zdrowego człowieka dla własnej, popierdolonej satysfakcji. Takie relacje nie mają prawa bytu.

— Uważasz, że zaczynamy mieć taką relację, Cherie?

— Nie.

— Ale?

Odsuwa się. Powraca do opierania się plecami o krzesło ze skrzyżowanymi ramionami pod biustem. 

— Jesteś łatwowierna — stwierdza tonem, który słyszałam po tym, jak przeważnie wybuchała.

Teraz jest spokojna. I to niepokoi mnie bardziej niż gwałtowna reakcja. To nowe terytorium.

— Mówisz tak, bo naprawdę tak uważasz czy zastanawiasz się nad tym, jak wytłumaczę swoją stronę? 

Cherie unosi brwi, widocznie zaskoczona.

— Jeśli interesuje cię opinia o naszej relacji, którą wciąż budujemy to wystarczy zapytać, Cherie — tłumaczę łagodnym głosem. — Obawiasz się, że idziemy tą drogą? Że jestem na tyle zaintrygowana twoją osobą, aby wciągnąć się w jakąś grę? Albo że ty na tyle się nudzisz, aby jakąkolwiek grę wytworzyć między nami? — Robię chwilową pauzę. — Bo wydaje mi się, że na początku bardzo podkreślałam to, że jestem tu dla ciebie. Aby ci doradzić, jeżeli jest taka potrzeba. Aby ci pomóc, jeżeli jej potrzebujesz. Aby z tobą porozmawiać, jeżeli tego chcesz.

Zauważam, że wciąga charakterystycznie policzki, co uwydatnia kości oraz bliznę, która zdobi jeden z policzków. Jednak nadal się nie odzywa.

— Jeżeli chcesz poznać moją opinię o naszej relacji, to... — Odrywam spojrzenie w kierunku okna. — Mogę ci powiedzieć, że lubię nasze spotkania. Miło jest z tobą rozmawiać, bo często pokazujesz mi trochę inną perspektywę na niektóre rzeczy. Ale tylko w dobrym sensie. 

— Hmm...

— Nie satysfakcjonuje cię taka odpowiedź?

Wzrusza ramionami.

— Zależy mi na tym, żeby na miarę możliwości te spotkania wychodziły naturalnie. Nie zmuszę cię do niczego. Nawet tego nie planuję — przyglądam się jej twarzy. Nadal jest neutralna. — Tak samo nie chcę bawić się w jakieś gierki. Tym bardziej w jakieś podchody.

— I zastanawiałaś się, dlaczego jesteś całym rokiem? — Kiwa do mnie brodą. — Jesteś samymi sprzecznościami.

— Wydaje mi się, że jestem bezpośrednia. Przynajmniej większość czasu.

— A wiesz co ja zauważyłam?

Opieram policzek na dłoni.

— Co takiego, Cherie?

— Że większość tych bezpośrednich rozmów przeprowadzasz sama ze sobą. Wewnętrznie. Nie zdajesz sobie z tego sprawy?

Nieznacznie się uśmiecham. Trochę trafiła.

— Po prostu nie jestem na tyle ekspresyjnym rozmówcą, aby mówić ciągiem. Drażni cię to?

— Nie powiedziałam tego. 

— Wiem. Ale pytam.

— Sama nie mam stale otwartej japy.

— No tak — kiwam głową z kolejnym uśmiechem. Powoli odchylam się na krześle, finalnie napierając plecami na metalowe, białe oparcie. 

Cherie milczy przez chwilę, a po minie mogę stwierdzić, że zastanawia się nad czymś. Przeważnie przy tej minie, kiedy mruży oczy i marszczy usta w malutki dziubek rzuca jakimś nieoczekiwanym tekstem bądź ripostą.

— Czyli nie przebijemy Jokera i Harley Quinn? 

——————————

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top