‣ I don't want, I don't desire
Cherie miała rację.
Przy wyjściu mimowolnie zerknęłam na dłoń Jasona, który miał charakterystycznie jaśniejszą skórę po obrączce, natomiast samej oznaki swojego statusu nie nosił. Może to zbieg okoliczności i coś się z nią stało, a może była w tym, co Cherie powiedziała, prawda.
Nadal ciężko mi ją wyczuć. I wiem, jesteśmy dopiero po jednym spotkaniu, w dodatku mniej niż godzinnym, ale... Przeważnie miałam jakąś tezę albo jakiś kierunek, który podsuwało mi całe spotkanie. Tym razem jest więcej gdybania. Zdarzało się to już wcześniej — ale bardzo rzadko.
Nie lubię gdybać.
Co gorsza, pomimo moich próśb Iris nie dała mi żadnej dodatkowej dokumentacji, więc na dobrą sprawę poza imionami i nazwiskiem niewiele wiem. Nawet nie znam dokładnego wieku pacjentki. Więcej wiem o misji Venom Asylum i jego wieloletniej historii niż o osobie, z którą chcę nawiązać więź, zdobyć zaufanie i finalnie szczerze pomóc.
W innych okolicznościach nie są konieczne papiery do takich rzeczy, ale no właśnie — te okoliczności robią diametralną różnicę. Tyle dobrego, że nie wyczułam od Cherie wrogości w moją stronę.
Nie zdziwię się, jeżeli ulegnie to zmianie.
Najbardziej martwi mnie w tym wszystkim ta cholerna podatność na popełnianie błędów przez niewiedzę. Skąd mogłam wiedzieć, że tak zareaguje na swoje pierwsze imię? Na pewno któryś z psychiatrów czy innych specjalistów, z którymi miała do czynienia odnotowali to spostrzeżenie w swoich notatkach.
Oczywiście ja tych cholernych notatek nie mam.
Wypuszczam z siebie przeciągnięte westchnięcie. Sięgam mozolnie po długopis, odpisując na kartce przylepnej krótką notatkę.
"Nagrywać rozmowy."
Wiem, że będę o tym pamiętała na początku następnego spotkaniu z Cherie, ale celowo odwlekam pisanie w moim notatniku, bo nadal nie mogę znaleźć odpowiednich słów na opis odczuć po spotkaniu z kobietą.
Będzie skomplikowana.
Dobra, przestań ściemniać, Lilith.
Przecieram drugą, wolną dłonią twarz, po czym otwieram notatnik, postanawiając pisać z biegu.
Dzień 1
Niestety dużo niepotwierdzonych podejrzeń.
1. Pacjentka nie wokalizuje swoich emocji. Preferuje uderzanie w obiekty, np. ścianę, po czym obserwuje reakcje osób wokół niej.
2. Ma tik chodzenia po pomieszczeniu, w którym się znajduje — możliwe, że jest to wynik stresu, ale nie można wykluczyć przeciwieństwa. Może to ją uspokaja w przypadku bycia w nowej sytuacji. Moja obecność ją wytworzyła.
3. Lubi dotykać rzeczy. Domysł: sprawia wrażenie, jakby pomagało jej to w wymyśleniu odpowiedzi. Łączy chodzenie po pomieszczeniu z dotykaniem ściany. Istnieje możliwość, że celowo przyciąga uwagę do swojego zachowania, tworząc wokół siebie tajemniczą otoczkę.
4. Agresywnie reaguje na swoje pierwsze imię "Gloria". Preferuje, cytuję: "Cherie albo moja żonko".
5. Dobrze zna pracowników — i odnosi się do nich bez zahamowań. Używa wulgaryzmów i przezwisk. Zna również prywatne życie pracowników, np. o Jasonie zdradza, że ma żonę oraz syna. Musi być spostrzegawcza i zwracać uwagę na swoje otoczenie, aby wyłapywać takie informacje. Patrząc na wymianę zdań i wyraźną niechęć między nimi, nie podzielił się taką informacją dobrowolnie.
6. Wykazuje możliwą potrzebę dotyku — wyciągnęła rękę, aby mnie dotknąć, zapominając o dzielącej nas szklanej ścianie. Pozostaje pytanie: Na ile naprawdę o niej zapomniała?
7. Drażni ją niemożność zrealizowania kontaktu fizycznego. Wyżyła się na ścianie. Istnieje również możliwość, że próbuje swoją gwałtownością pokazać dominację nade mną. Pokazuje, że to jej teren i może na nim robić, co tylko chce.
8. Próbuje odwrócić od siebie uwagę — a tym bardziej od braku odpowiedzi na zadawane pytania — poprzez żarty i dwuznaczne uwagi. Gra na zwłokę albo próbuje wyczuć, jaką dana osoba ma cierpliwość.
Wnioski:
Pacjentka unika odpowiedzi, w których ma o sobie opowiadać. Brak dokumentacji nie pozwala na poznanie przeszłości i historii podopiecznej. Wskutek nieświadomego potknięcia z mojej strony został zauważony przejaw agresji, ponieważ przekroczyłam prywatną granicę — zwróciłam się do pacjentki pierwszym imieniem.
Podejrzewam głębokie zaburzenie tożsamości. Powtarzające się gesty — bądź tiki — dały mi do myślenia. Możliwe, że nie czuje się we własnym ciele. Możliwe, że coś od wewnątrz jej przeszkadza, dlatego wyżywa się na rzeczach dookoła albo je dotyka. Ale istnieje też możliwość, że jest wręcz przeciwnie — skupia uwagę na dotyku rzeczy martwych, aby odizolować się od świadomości, że została postawiona w nowej sytuacji. Ja jestem tą nową sytuacją.
Pacjentka może również borykać się z odmianą transu i opętania — zauważyłam u niej skupienie na dwóch obiektach podczas chodzenia wokół pokoju od nowa i od nowa. Skupia się na podłodze oraz własnych skarpetkach. Odruchy, jakie wykonuje po drodze są schematyczne i powtarzalne — najczęściej przekręca głowę na bok oraz dotyka płasko dłońmi dowolnych powierzchni, napierając na nie wagą własnego ciała podczas rozmowy.
Nakładam nakrętkę na długopis, spoglądając na długość notatek. Nie jest tak źle, jak na pierwszą wizytę, ale mogło być lepiej — stwierdzam, finalnie zamykając również notatnik.
Po tym ruchu dociera do mnie jeszcze większe zmęczenie, które do tej chwili skutecznie odpychałam. Nie mogę powstrzymać się przed przetarciem zmęczonych oczu. Odchylam plecy na obrotowym krześle z głośnym westchnięciem.
Jutro czeka mnie dużo pracy.
Muszę wybadać granice Cherie, aby nasza współpraca miała sens. Nie mogę jednak zrobić tego lekkomyślnie, ponieważ zniechęcę ją do podjęcia jakiejkolwiek rozmowy ze mną. Nie mogę raz za razem na ślepo testować jej granic, po czym zapisywać sobie je po kolei w notatniku.
Iris Hiller też niewiele mi w tym pomoże, jak mniemam. Zachowuje się dziwacznie i niemal wrogo. Moja obecność ją irytuje. To dopiero pierwszy dzień — muszę spróbować załagodzić tę niechęć, bo przed nami długa droga.
—
Poprawiam rękaw czarnej, bawełnianej koszuli tuż przy nadgarstku w oczekiwaniu na nowego pielęgniarza, który ma dołączyć do mnie pod tą samą salą, co wczoraj. Opieram plecy o ścianę, której chłód niemal przeszywa na wskroś. Mija chwila, zanim słyszę kroki po prawej stronie dotychczas pustego korytarza, więc od razu przekręcam głowę, dostrzegając bladego mężczyznę z ciemnymi włosami i jasnymi oczami. Uśmiecha się najserdeczniej ze wszystkich osób, które napotkałam i jednocześnie jest pierwszym, który robi taki gest w moją stronę w dniu dzisiejszym w Venom Asylum.
— Jestem Valery — wyciąga do mnie dłoń, którą ujmuję. Ma zielone oczy. — Pani z projektu, tak?
— Zgadza się. Lilith — wycofuję dłoń.
— Pewnie będziemy widywać się tutaj najczęściej — wsuwa dłonie do roboczej koszuli o granatowym kolorze. — Iris przeważnie ma dużo papierkowej roboty, więc nie zajmuje się aż tak...kłopotliwymi pacjentami.
Przynajmniej jeden ostrożniej dobiera słowa. Iris się nie hamuje, a Jason prawdopodobnie uważa się za lowelasa.
— Prawdopodobnie będzie tutaj raz w tygodniu, żeby zobaczyć, jak sobie radzisz — pociera brodę. — Mogę zwracać się po imieniu? Z przyzwyczajenia tak się zwróciłem.
— Jasne, nie ma problemu — uśmiecham się łagodnie. Może chociaż z jedną osobą uda mi się dowiedzieć więcej o tym miejscu i jego pacjentach. Nie wspomnę o sposobie funkcjonowania.
— Tyle dobrego, że przemiła pani z recepcji potwierdziła, że będziemy widywać się w tym samym pokoju z Cherie — ciągnę kolejny temat. Valery prycha śmiechem na słowo "przemiła". — Dobrze, że zapamiętałam drogę.
— Nie każdy jest taki przyjemny z rana — chwyta się za kark.
Nerwowy tik?
Powątpiewam w to, że nieprzyjemność personelu w kierunku drugiej osoby kończy się w południe, ale ostatecznie niczego nie komentuję.
— Jeśli nie będę z tobą ja, to zjawi się albo mój brat, Vincent, albo siostra, Valentina.
— Och, okej — unoszę brwi.
— Nie najgorsza reakcja — śmieje się lekko. — Przeważnie ludzie mają gorszy wyraz twarzy, gdy słyszą o trójce rodzeństwa, która pracuje w tym samym miejscu. Niektórzy też zwracają uwagę na tę samą pierwszą literę imienia.
— Nie oceniam — unoszę dłonie w geście obronnym, posyłając mężczyźnie kolejny uśmiech. — Spotykałam się z pracą dwójki rodzeństwa w tym samym miejscu. Trójka to nowość.
— Rozumiem — macha luźno dłonią. — Ale tak czy siak, będę z naszej trójki najczęściej. Mam luźniejszy harmonogram.
— Och, w porządku — nie komentuję, ale zapamiętuję niewielki grymas na jego ustach, gdy mówi o większej ilości czasu.
— W każdym razie... Mam nadzieję, że się dogadamy — rzuca do mnie uśmiechem, który podejrzewam, że jest chociaż częściowo wymuszony.
— Na pewno się dogadamy — odpowiadam tym samym gestem, a on w tej samej chwili puszcza mi oczko. Skutecznie to ignoruję.
— Spędziłem najwięcej czasu z Cherie. Jako pielęgniarz.
— To świetnie, może dostanę od ciebie jakieś rady, żeby nie popełnić z nią błędu — rzucam, licząc, że da się złapać za język i sam rozwinie temat.
Jak będzie taka konieczność, to będę dopytywać do skutku. I nie będzie obchodziła mnie niczyja opinia.
— Hmm... — Ponownie pociera brodę. — Domyślam się, że po pierwszym spotkaniu już wiesz, żeby zwracać się drugim imieniem.
— Tak. Popełniłam błąd. Nie dostałam pełnej dokumentacji Cherie — jego spojrzenie robi się czujniejsze, a sylwetka robi się bardziej wyprostowana. — Wiesz może, kiedy dostanę resztę? — Dodaję luźnym tonem dla rozluźnienia atmosfery, która coraz szybciej się zagęszcza.
— To utajnione informacje, więc nie ma na co liczyć — mówi powoli, jakby dobierał właściwe słowa. — Tak właściwie to nie wiem aż tak dokładnie, na czym polega ten projekt, ale nie trzeba stawiać im nowych diagnoz. Wystarczą wasze własne notatki, aby zdać je po tych dwóch miesiącach organizatorom. Więc właściwie to jest kwestia tego, aby dać sobie z nią radę i wytrzymać do tego minimalnego progu czasu, który musisz tutaj spędzić.
Na tak wiele sposobów nie podobają mi się jego słowa. Chociaż gdzieś pomiędzy wierszami odczytuję troskę, to jestem niemal gotowa, aby zaszufladkować go z Iris, która nie wyraża się o pacjentach, jak o ludziach, tylko rzeczach.
Mam nadzieję, że samo podejście do pracy z nimi jest inne.
— Chcę jej pomóc — mówię neutralnym, prawie kojącym głosem, który wytworzyłam na przestrzeni lat. Nigdy nikogo nie zaalarmował. — Projekt ma wytyczone cele, nie chodzi tylko o siedzenie z wami. Mogę wystawiać diagnozy, jestem psychiatrą. Tylko, żeby coś takiego zrobić potrzebuję jakiejś bazy, dzięki której nie popełnię niepotrzebnych błędów. Z imieniem Glorii zaliczyłam wpadkę — wzdycham cicho. — To takie drobne wyboje po drodze, które utrudnią współpracę z Cherie, ponieważ niepotrzebnie ją zdenerwuję swoją niewiedzą, wiesz o co mi chodzi, prawda?
— Większość psychiatrów i psychologów wychodziła z podobnego założenia, co ty, ale jednak nie ma z nami żadnego z nich, aby ci poradził — Valery drapie się po szyi. — To stracona sprawa. Jest tutaj od lat. I dobrze jej z tym. Tak właściwie to wyjście poza placówkę mogłoby ją zniszczyć, bo nie zna takiego życia.
Jak długo tutaj jest?
Informacji o długości pobytu również nie dostałam, tak swoją drogą.
— Jeśli będę widziała taką potrzebę, zostanę tutaj dłużej niż dwa miesiące, żeby jej pomóc — mówię z większą pewnością w głosie.
Wydaje mi się, że Valery'emu nie podoba się moja insynuacja.
— Poza tym, chciałabym potraktować Cherie po ludzku i z pełnym szacunkiem. Brak dokumentacji może niestety skreślić mnie w jej oczach, kiedy wykonam wystarczająco duży błąd wynikający z niewiedzy.
— Ona do nikogo się nie przywiązuje, więc radziłbym nie tracić czasu — wzdycha ciężko. — I to nic osobistego, Lilith. Na pewno jesteś świetnym psychiatrą. Słyszałem już o tobie, ale... Cherie nie chce pomocy. I jest przebiegła, kiedy zaczyna mieć zachcianki.
— Zachcianki?
— Jeśli staniesz się jej zachcianką, to będzie przez cały czas dawała ci nadzieje, a tak naprawdę będziesz wodzona za nos. Między innymi takie zachowanie Cherie wykończyło twoich poprzedników. Myśleli, że już wszystko o niej wiedzą, że rozwiążą jej problemy...po czym nastawał dzień, kiedy Cherie stwierdziła, że to dobry moment, aby ich podłamać — wykrzywia wargi. — I wtedy zmieniała się całkowicie, a dla nich niewytłumaczalnie, co zaburzało całą koncepcję, którą mieli w głowie i wszelkie plany, które chcieli wprowadzić.
Zerka na drzwi.
— Cherie niszczy psychicznie — mówi dosadnie, choć jego głos przy tych słowach jest cichszy.
— Ale jednak nadal z nią jesteś, tutaj. Sam mówiłeś.
— Moja praca jest bardzo ograniczona. Nie wymaga się ode mnie, żebym z nią rozmawiał. Właściwie im mniej o mnie wie, tym tak naprawdę lepiej.
Czyli rzeczywiście zwraca uwagę na swoje otoczenie. Może podsłyszała informacje o Jasonie albo sam się wygadał.
— To jest przypadek, który tutaj zostanie, Lilith. Mówię poważnie. Nie daj się zmarnować.
— Te wszystkie złe opinie na jej temat mogą pojawiać się dlatego, że w przeszłości nie otrzymała odpowiedniej pomocy. Cokolwiek by ją nie dręczyło i tak zamierzam traktować ją po ludzku. I z szacunkiem. Dlatego właśnie zależy mi na pełnej dokumentacji, nawet jeśli jest częściowo ocenzurowana. Czasem wystarczy kilka zdań, abym wiedziała, z czym zarówno ja, jak i Cherie mamy do czynienia.
— Zmarnujesz się — powtarza, po czym wyciąga klucz do drzwi.
— Rozumiem, że ty mi nie pomożesz w rozwiązaniu tych wszystkich niewiadomych?
— Nie mam jak — wzrusza ramieniem, wykorzystując to, że jest do mnie zwrócony plecami.
— Rozumiem.
Bez dodania słowa więcej, wchodzę tuż po nim do środka pokoju, dostrzegając, iż Cherie jest w tej samej pozycji na krześle, co wczoraj. Wciąż siedzi po turecku z lekko spuszczoną głową.
Nie drga przez moment, kiedy zajmuję swoje miejsce i się witam. Ale jestem cierpliwa. Zawsze byłam cierpliwa.
Właściwie to muszę być cierpliwa.
— Fajne skarpetki — próbuję zwrócić jej uwagę wczorajszym tekstem, który zadziałał. Tym razem ma czarne skarpetki z dużymi bananami.
Cherie milczy przez dłuższą chwilę, ale nie pospieszam jej.
— Mam do ciebie pytanie i jednocześnie prośbę, Cherie — opieram się wygodnie na krześle. — Lubię robić sobie krótkie notatki podczas rozmów, ale nie każdemu się to podoba. I nie dziwię się, niektórzy uważają to za nienaturalne, żebym zapisała sobie w trakcie rozmowy jakieś słowo czy zdanie.
Cherie powoli wstaje z miejsca i zaczyna okrążać swoją połówkę pokoju, zatrzymując się przy każdej betonowej ścianie. Dotyka każdej z nich mniej więcej na środku, przykładając obie dłonie, po czym napiera na to miejsce górną częścią ciała. Przypomina to trochę ruch przy pompce.
— Chciałabym, abyś czuła się jak najbardziej komfrotowo podczas naszych rozmów i doszłam do wniosku, że może byłoby lepiej, gdybym je nagrywała — nadal nie zwraca na mnie uwagi.
Nie zmienia to jednak tego, że sama bacznie ją obserwuję, chcąc wyłapać coś w mimice jej twarzy podczas wykonywania tych wszystkich ruchów. Na razie tylko potwierdza kilka z moich wczorajszych obserwacji przez te powtarzające się czynności.
Wczoraj niedługo po tym odezwała się po raz pierwszy. Oby tym razem było podobnie.
— Czy zgadzasz się na to, żebym nagrywała nasze rozmowy, Cherie? One są tylko dla mnie. To mogę ci obiecać.
Gdy to mówię, Cherie zdążyła z ociąganiem podejść do szklanej ściany, czyli jest możliwie najbliżej mnie. Powoli się wyprostowuje, ale jej wzrok jest utkwiony za mną.
— Dam ci pierwsze i ostatnie ostrzeżenie — mówi tak samo zachrypniętym głosem, co wczoraj, uderzając niespodziewanie w ścianę wierzchem dłoni. — Spójrz na jej dupę jeszcze raz, to skrócę cię o coś więcej niż tylko głowę, zjebie.
Unoszę jedynie brew. Cierpliwie czekam, bo mam przeczucie, że rozwinie ten temat.
I nie mylę się.
— I zapnij ten pierdolony rozporek — zaciska wargi. — Nikt nie chce widzieć twojego chuja, debilu.
Do niego odzywa się łagodniej niż do Jasona.
Powoli podnoszę się z miejsca, ale zabieram za sobą krzesło, które podstawiam prawie pod dzielącą nas ścianę. Na nowo na nim siadam, znajdując się w tej chwili możliwie najbliżej Cherie.
Możliwe, że przywykła do przedmiotowego traktowania. Jeśli tak jest, to pewnie patrzono na nią z góry i doświadczyła poniżających gestów oraz zachowań, które były w jej stronę kierowane.
Przerywam ciszę, celowo pukając trzy razy palcem w szybę. Od razu mam na sobie jej ciemne spojrzenie.
— Porozmawiasz ze mną? — Pytam łagodnym głosem.
Cherie nie odpowiada — nic nowego — po czym idzie po swoje krzesło, które przesuwa w ten sam sposób, co ja. Zajmuje na nim miejsce, siedząc po turecku, zanim jednorazowo puka w szybę.
— Puknij na mnie jeszcze raz w ten sposób, to ja puknę ciebie w inny za 13 dni — niemal pomrukuje.
Powstrzymuję chęć odchrząknięcia, która się pojawia przez te komentarze. Akurat nie miewam tak często do czynienia z taką bezpośredniością, a tym bardziej pod kątem seksualnym.
Ale otwiera to nowy wątek do przeanalizowania na później.
Powoli przekładam nogę przez nogę, przyglądając się w milczeniu jej twarzy.
— Zaraz będziesz tak czerwona, jak twój stanik — rzuca z krótkim półuśmiechem, zanim jej brązowe oczy kierują się do kąta, w którym siedzi Valery. — Mogłam nie mówić tego na głos — wykrzywia wargi w grymasie, mierząc mężczyznę z góry na dół. — Jeszcze sobie zwali.
— Cherie — krótko na mnie spogląda. — Czy mogę nagrywać nasze spotkania dyktafonem?
Przewraca oczami i wydaje z siebie znużone westchnięcie.
— Co za różnica? I tak robicie co chcecie — macha lekceważąco dłonią.
— Dla mnie jest to znacząca różnica, ale nie zrobię niczego bez twojej zgody — posyłam jej mały uśmiech.
— Możesz.
— Dziękuję — chwytam za dyktafon i go włączam. — Będę pytała przy każdym spotkaniu. Pasuje ci?
— Ech, może być — ponownie wzdycha.
Odkładam na podłogę, przy nodze krzesła mój notatnik, na którym kładę dyktafon. Nie chcę, aby był aż tak na wierzchu, na przykład trzymany przeze mnie, bo jest to rozpraszające. Takim prostym sposobem prędzej czy później Cherie się zapomni i być może nie będzie przykuwać takiej uwagi do tego, co mówi.
Jest spostrzegawcza, więc muszę mieć na uwadze to, że spryt może iść za tym w parze.
— Skoro formalności z nagrywaniem mamy za sobą... — Celowo powtarzam, aby na nagraniu była wspominka bądź sugestia o wyrażeniu zgody na użycie dyktafona. — Chciałabym lepiej cię poznać. Ale to idzie w obie strony. Co o tym myślisz? — Dyskretnie dopinam kolejny guzik, bo wcześniej rzeczywiście zgadła kolor mojego stanika.
— Ładny kolor paznokci — wskazuje palcem na dłoń, którą zdążyłam dopiąć koszulę.
— Dziękuję.
— Twoje czy sztuczne?
— Moje — unoszę kąciki warg.
— Lubisz czarny kolor — stwierdza, po zmierzeniu mnie wzrokiem.
— Można tak powiedzieć. Jest dość uniwersalny.
— Pasuje do żółtego — kątem oka widzę, że porusza palcami u stóp.
— To prawda — tym razem celowo patrzę na jej bananowe skarpetki. — Pasuje do żółtego. Nawet bardzo. Duży kontrast.
Cherie przekręca na bok głowę, nieprzerwanie mi się przyglądając. Unika tylko kontaktu wzrokowego. Nie spotykałam się z tak bezpośrednią obserwacją, której w ogóle się nie wstydzi ani której nie ukrywa.
— Jak często zamierzasz tu przychodzić?
— Tak często, jak będziesz chciała — pochylam się na przód, opieram łokcie na udach, a na sam koniec podpieram brodę na złożonych dłoniach.
Cherie oblizuje usta i lekko wciąga policzki, co jest czynnością, którą widzę kolejny raz. Najistotniejszą kwestią jest, dlaczego to robi — z nerwów? Kiedy nad czymś się zastanawia? Czy jest to coś, co robi całkowicie bezwiednie?
Muszę zapamiętywać każdy grymas, mimikę i czynność, którą wykonuje kolejny raz z rzędu. Na ich podstawie będę mogła zacząć ją testować — na podstawie tego, co poruszę w rozmowie, będzie mi łatwiej zdefiniować, w jakich sytuacjach dana gestykulacja czy mimika jest pierwszą rzeczą, która przyjdzie jej do głowy.
Takie drobne rzeczy budują cały jej wizerunek i dają mi podstawę, na której będę budowała intensywność tematów, które będziemy wspólnie poruszać.
Niestety jest to metoda na ślepo przez brak cholernej dokumentacji.
— Ilu partnerów seksualnych miałaś?
Tym razem odchrząkuję, dając jej jakąś reakcję na to niespodziewane pytanie. Cherie pozostaje jednak niewzruszona w przeciwieństwie do mnie. W dodatku wyjątkowo przygląda się mojej twarzy, jakby sama mnie testowała.
— Słucham? — Przekręcam na bok głowę, a ona mnie papuguje, tylko wykonuje go w przeciwną stronę.
— Ilu partnerów...
— Słyszałam za pierwszym razem — wcinam na szybko, karcąc się w myślach na drobne drżenie w głosie. — Nie o takie poznawanie mi chodziło.
Przynajmniej na początek. Nawiązania do seksu pojawiają się kolejny raz. Pewnie będziemy musiały o tym porozmawiać, ale to nie jest ten czas. Na to zdecydowanie za wcześnie.
— Ilu?
— Muszę cię rozczarować, ale to pytanie jest bardzo osobiste, jak na początek naszej znajomości.
— Dlaczego?
— Znamy się zaledwie dzień, Cherie.
— A ty nie będziesz zadawała osobistych pytań?
Trafna uwaga.
— I tu mnie masz — przyznaję z lekkim śmiechem. — Ale myślałam, żebyśmy poznały się od podstaw. Tak na początek.
— Ilu? — Naciska.
— Powiesz mi, ile masz lat, Cherie?
Sapie cicho pod nosem, wyraźnie niezadowolona z moich uników.
— A na ile ci wyglądam? — Unosi zaczepnie brew. — Domyślam się, że niewiele o mnie wiesz — zerka krótko za mnie, zapewne na Valery'ego.
— Wolałabym poznać cię osobiście, zamiast brać informacje tylko i wyłącznie z kartek.
— Która godzina?
Spoglądam na zegarek.
— Mamy 8:12.
— Hmm...
Kobieta kiwa do siebie głową, ale nic więcej nie dodaje.
— Czekasz na koniec spotkania ze mną? — Mrużę lekko oczy z łagodnym półuśmiechem. — Aż tak cię zanudziłam przez te 12 minut?
— Zostało jeszcze 311 godzin i 48 minut.
— Do czego?
— Do usunięcia tego gówna — przykłada palec wskazujący do przezroczystej ściany.
— Dobra matematyka — komentuję cicho. — Wierzę ci na słowo — dodaję z humorem, otrzymując dzięki temu nikły uśmiech Cherie. Jest malutki, ale to zawsze coś.
— Najgrosza w klasie.
— System edukacji często nas zawodzi, nie sądzisz?
— Słowo "często" to niedopowiedzenie — prycha. — Ale na twoim przykładzie... Gdzieś cię to doprowadziło. Do wariatkowa. Nie wiem, czy powinnam gratulować, czy współczuć.
— Lubię swoją pracę — przekładam dłonie, aby objąć ich wewnętrzną stroną własne policzki. To przekształca wyraz twarzy jako odrobinę łagodniejszy niż jakbym nadal miała je pod brodą, ponieważ taka pozycja jest kojarzona z nauczycielem, który wpatruje się w ciebie z wyższością. — Nie mogę nazwać tego hobby, bo one nie niosą za sobą takiego poczucia odpowiedzialności.
— Mhm... — Kiwa głową z lekko wydętą dolną wargą. — Czyli po prostu cię pojebało, skoro samowolnie wybrałaś chodzenie od jednego wariatkowa do drugiego.
Wzruszam ramionami, udając niemal nonszalancję na ten dobór słów.
— Każdy ma swoją interpretację — komentuję. — Nie lubiłaś czasów szkolnych?
— Bachory są paskudne. Wątpię, żeby coś się zmieniło.
— Rówieśnicy bywają trudni — przytakuję. — Sama miałam wiele nieprzyjemnych sytuacji. A ty, Cherie?
— Przyjmują zachowania po rodzicach. Nie każdy powinien nim być.
— Zgadzam się — kiwam głową. — W młodszych latach powielamy ich zachowania, myśląc, że jest to dobre postępowanie. Dopiero później uderza w nas świadomość, że można dokonywać innych wyborów. Albo używać innych słów, gdy zwracamy się do kogoś.
— Tłumaczysz jakbym była jakaś niedojebana.
Marszczy brwi, ale nie wydaje się rozdrażniona. Bardziej stwierdza obserwację.
— Dobieram inaczej słowa — tłumaczę. — Ale muszę przyznać, że jest wiele osób, które zachowują się jak wredne bachory — dodaję, aby celowo użyć jej języka.
— Tym bardziej dla imigrantów z ciemniejszą skórą. Rasistowskie kurwy.
Rasizm. Mentalna notka.
— Bywa jeszcze gorzej, kiedy nie mówi się tak płynnie po angielsku — dorzucam na oślep.
— Nie musisz mi mówić — macha dłonią z westchnięciem.
Szykanowanie. Kolejna mentalna notka.
— Często mówi się o tym, że niektóre lata szkolne czy studenckie są najlepszym czasem w życiu człowieka — zarzucam kolejnym tematem. — Z jednej strony to prawda. Nie ma się aż tylu obowiązków. Nie wszystko jest na naszych barkach. Ale tylko teoretycznie. To zależy między innymi od tego, z jakiej rodziny pochodzimy. I w praktyce to...
— Wiem, że próbujesz mnie wybadać — ma znużony wyraz twarzy.
— Chcę cię poznać. To znacząca różnica, Cherie — powoli opieram plecy na krześle. — I wspominając już o tym, ile masz lat?
— Ta, jasne — prycha. — Aż całe 18.
Kiwam głową.
Jest młodsza niż zakładałam.
— Przypominasz mi kogoś.
— Kogo? Psychola? — Unosi brwi, a na jej twarzy pojawia się grymas niezadowolenia.
— Nie — odpowiadam od razu. — Zanim wybrałam to miejsce, pracowałam w szpitalu na Manhattanie, kiedy nie miałam do wykonania papierkowej roboty. Cztery lata temu miałam podopieczną, która... — Urywam. — Lubisz dotyk?
— Która co? — Mruży na mnie powieki. — Dokończ — rzuca najpoważniejszym tonem ze wszystkich, które dzisiaj od niej usłyszałam.
— Lubisz? — Drążę.
— Chcę wiedzieć — wciąga lekko policzki.
Ze stresu? Z nerwów?
— Zachowałaś się względem mnie w taki sam sposób parę minut temu — zwracam jej uwagę, ale mój głos pozostaje spokojny. Nie chcę jej karcić. — To niezbyt przyjemne, kiedy ktoś nie daje nam odpowiedzi, prawda?
— Chcę wiedzieć.
— Opowiem, jeśli odpowiesz, czy lubisz dotyk?
— Skąd to pytanie? — Przekręca na bok głowę. — Szykujesz sobie jakąś podkładkę na tę wizytę za 13 dni? — Porusza sugestywnie brwiami.
Wzdycham cicho.
— Odnoszę wrażenie, że bardzo chcesz, aby ta ściana zniknęła — kobieta krzyżuje ramiona pod biustem na moje słowa. — Muszę przyznać, że również za nią nie przepadam — czubkiem palca dotykam chłodnej, przezroczystej powierzchni. — Dlaczego chcesz, żeby zniknęła?
Milczy.
— Lubisz dotyk? — Ponawiam pytanie, uważniej przyglądając się jej twarzy po zabraniu palca.
— Co z tą podopieczną?
Tym razem nie naciskam. Być może jestem przy jakimś czułym punkcie. Nie chcę popełnić kolejnego błędu — bo muszę zakładać z góry, że to byłby błąd. Czasami wpadki pozwalają na dokonanie progresu, ale to nie jest ten czas, aby wychodzić z takiego założenia. Znamy się zbyt krótko.
Jeszcze do końca jej nie wyczułam. I patrząc na sposób jej odpowiedzi, zajmie mi to dłużej niż myślałam przed pojawieniem się w Venom Asylum.
Nie to, żebym bała się pracy.
— Miała na imię Aurelie — uśmiecham się, aby załagodzić możliwie napiętą atmosferę. — Opiekowałam się nią od kiedy skończyła 5 lat. Bardzo fajna dziewczynka. Lubiła wieszać ramiona na mojej szyi, a potem nie chciała puścić — obniżam spojrzenie do podłogi, licząc na to, że przy tej postawie będę mogła później ocenić, czy Cherie jest choć trochę empatyczna.
Malutkie kroki do przodu.
— Często chodziłam z nią przyczepioną do mojego boku.
— Co to ma wspólnego ze mną? Nie jestem jakąś małpą, która uczepi się drugiego człowieka.
— Potrzebowała dotyku od osób, którym ufała. Wtedy czuła się bezpiecznie — wyjaśniam. — Wskutek wypadku, który miała w dzieciństwie, jej twarz była zdeformowana. Niestety rówieśnicy nie chcieli zaakceptować takiego wyglądu. Bali się Aurelie.
Powoli unoszę wzrok. Cherie ma neutralny wyraz twarzy.
— Przez długi czas była samotna — ciągnę dalej. — Jakimś cudem potrafiła się przy mnie otworzyć, ale wiązało się to z ciągłym dotykiem, w najprostszej formie, aby nadal czuła się bezpiecznie. Bez niego czuła się...bezradna.
— No i co? — Unosi brew z niezmienioną mimiką.
— Przypomniałaś mi o niej — luźnym gestem wskazuję na ściany pokoju, kończąc na tej, która nas dzieli. — Jestem tutaj drugi raz, a już czuję się obco i samotnie. Zastanawia mnie, czy też masz podobne odczucia?
Robię chwilową pauzę.
— Nie chcę faszerować cię lekami czy stawiać kolejne diagnozy, uważając przy tym, że moja racja jest najważniejsza. Chcę z tobą rozmawiać, poznać i może pomóc, jeśli będziesz czuła, że tego potrzebujesz. Po to tutaj jestem.
— Mówiłaś w czasie przeszłym — znowuż unika mojego pytania. — Co się z nią stało?
— Zmarła w wieku 10 lat.
— Byłaś z nią wtedy?
— Nie — kręcę głową. — Ale widziałam ją w szpitalu, w ostatnim tygodniu.
— Nie lubię tego — zmienia gwałtownie temat, wskazując palcem na przezroczystą ścianę.
— Ja też — nawiązujemy kontakt wzrokowy. — Bazując na tym, co powiedziałaś wczoraj... Zamierzasz być grzeczna byleby się tego pozbyć. Ale co planujesz później, Cherie? — Daję się wciągnąć w zmiany tematów.
— Na razie jestem na etapie kalkulacji.
— Czego?
— Czasu. Zawsze czasu.
— Nasz czas jest ograniczony. Przynajmniej w kontekście zniknięcia tej ściany między nami.
— Jak często masz tutaj przychodzić?
Zaczesuję jednym ruchem dłoni opadające kosmyki włosów na twarz.
— Teoretycznie od poniedziałku do piątku.
— Hmm...
— Ale chcę ten czas umilić każdej z nas — uśmiecham się lekko. — Zauważyłam, że lubisz banany — Cherie od razu spogląda na jedną ze skarpetek.
— Pierdolisz.
— Jako owoc też lubisz?
— No raczej, nie inaczej.
— Dobrze wiedzieć — zerkam w górę. — Może uda się przerzucić banana przez te dziury w ścianie.
— Jak chcesz mnie uśpić, to chociaż zrób to bezbolesną dawką. I dobrze odmierzoną, żebym już się nie obudziła.
Zapala mi się czerwona lampka. Jest wiele rzeczy, które mogę wyciągnąć z tych dwóch zdań. Nie mogę również tej wypowiedzi zignorować, ale muszę mieć na poprawce to, że nie znamy się tak dobrze i może Cherie jest tak specyficznie pesymistyczna i muszę wziąć pod uwagę również to, że nie znam ani personelu, ani tego miejsca.
Jest wiele wątków.
— Nie wyrządziłabym ci krzywdy, Cherie — odpowiadam jak najszybciej. — Wręcz przeciwnie. Chcę pomóc, jeśli tylko mogę. I w czym tylko mogę. Z bananem miałam na myśli przekąskę.
— Z pewnością — niemal prycha z niedowierzaniem.
— Okej. Na razie bez przekąsek. Rozumiem — kiwam głową i unoszę obronnie dłonie. — Ale mówiąc o nich, masz jakieś ulubione? Poza bananami?
— Dlaczego pytasz mnie o zachcianki? — Z uniesioną brwią macha krótko dłonią. — Zapomniałaś, gdzie jesteśmy?
— Chcę cię poznać. Na pewno są rzeczy, które lubisz i chcesz.
— Niczego nie chcę.
— Zupełnie? — Dopytuję. — Ani jednej rzeczy, Cherie?
— Nie chcę i nie pożądam.
— Myślisz, że nie mogę przynieść tutaj jedzenia? — Pytam, właściwie nie będąc pewna, czy jest to coś, co rzeczywiście mogę zrobić.
— Mam tylko zachcianki — mierzy mnie z góry na dół, zatrzymując się pomiędzy tą drogą na dłuższą chwilę na klatce piersiowej.
— A zachcianka nie jest tym samym, co chcenie?
— Zachcianka jest chwilowa. Tylko na to mogę sobie pozwolić.
— W takim razie chcenie jest bardziej długoterminową formą zachcianki?
Kiwa głową na potwierdzenie mojego domniemania.
— A jaka jest różnica między chceniem a pożądaniem? — Ponownie pochylam się w przód, po czym luźno opieram przedramiona na udach, autentycznie zaciekawiona. Pokazuję to również na twarzy.
— Chcenie jest...opcjonalne. Chcę, ale nie muszę tego dostać.
— A pożądanie?
— Pożądanie jest niewykonalne.
— Dlaczego? Nie jest to przypadkiem intensywniejsza wersja chcenia?
— Pożądanie przeważnie kojarzy się z ludźmi. Z pożądaniem kogoś.
— I jest to niewykonalne, bo..?
Cherie prycha, po czym krótko patrzy za mnie, najprawdopodobniej na Valery'ego.
— Bo jestem otoczona zjebami. Dlatego. Po chuj miałabym pożądać któregoś z nich?
Moje usta drgają w lekkim uśmiechu. Zaczynam dostrzegać drobną tendencję wrzucania swojego specyficznego humoru w poważne tematy. Lubi też budować napięcie, zanim zdecyduje się na tekst tego rodzaju.
Kolejna mentalna notka.
— No tak, masz rację, Cherie — kiwam głową, bardziej rozbawiona. — Po co pożądać zjebów... — Powtarzam. — Powiem ci coś — wskazuję na nią krótko palcem.
— Co? Chcesz mnie przekonać, że nie jesteś zjebem i powinnam cię pożądać? — Porusza sugestywnie brwiami.
— Nie w tym rzecz — opieram policzek na dłoni. — Chyba polubię nasze rozmowy.
— Rozmowy aka wymuszone spotkania w wariatkowie?
— Nie mogę cię zmusić do tego, żebyś przychodziła — tłumaczę. — Co nie zmienia tego, że będę na ciebie czekać. Nie mieszczę się w grafiku twoich zajęć, abyś poświęciła mi tę jedną godzinę dziennie?
— I tak nie mam wyboru, więc po co takie idiotyczne gadki? — Powoli się podnosi, stając na krześle.
— Zawsze masz wybór, Cherie.
— Kiedy zamykają cię w wariatkowie, na samym początku wydaje się, że masz możliwość wyboru. Ale tak nie jest. Nigdy. Od samego początku do końca.
Kiwam głową.
— Rozumiem kwestię ograniczenia — mówię powoli. — I jest to specyficzne miejsce, ponieważ dni potrafią wyglądać podobnie, jeśli nie tak samo. Oczywiście, jeżeli nie są one urozmaicone jakimiś zajęciami.
— Nie rozumiesz niczego — płynnie zeskakuje z krzesła. — I nie ma potrzeby, żebyś próbowała zrozumieć. Odpękaj swoje i daj mi spokój.
— Jest to jakaś opcja — potwierdzam. — Ale podobają mi się nasze rozmowy. Patrzysz inaczej na niektóre rzeczy.
— Szok. Różnica perspektyw — unosi brew, mówiąc nadto znudzonym głosem. — Tylko moje są ograniczone — rozkłada po bokach ramiona, wypychając przy tym klatkę piersiową. — Nawet bardzo, kotku.
Cherie uderza kolanem o przezroczystą ścianę, biorąc mnie z zaskoczenia. Liczyłam na rozwinięcie wątku, a nie tego typu akcję.
— Zobaczymy, czy będziesz taki cwany, jak nic nie będzie nas dzieliło — pomrukuje nisko z wyraźnym grymasem. — Jestem przekonana, że ten głupi wyszczerz szybko zejdzie ci z pyska, gnoju.
— Godzina minęła — słyszę głos Valery'ego, który rusza w moją stronę.
Nie sądziłam, że nasz czas tak szybko minie.
Zanim odwracam się do mężczyzny, czuje jego dłoń na szczycie ramienia, co wywołuje gwałtowną i całkowicie niespodziewaną reakcję ze strony Cherie. To zaledwie kwestia sekund, kiedy chwyta za krzesło, a następnie trzaska nim o ścianę, od którego się odbija i spada z kolejnym hukiem na ziemię.
Przechodzą mnie dreszcze, ale jednocześnie włącza mi się tryb wymuszonego spokoju, który wypracowałam przez te wszystkie lata pracy.
— Nie dotykaj jej — głos Cherie pozostaje przy niskim pomruku. — Zabieraj łapska, głupia kurwo.
Przełykając ciężko ślinę, podnoszę się z miejsca, przez co przy okazji przerywam kontakt z dłonią Valery'ego. Powoli podchodzę do kobiety i przykładam dłoń do ściany, uparcie ignorując mocne bicie serca i adrenalinę, która najchętniej zaczęłaby targać moim ciałem.
Ciemne spojrzenie Cherie jest rozbiegane, ponieważ dotychczasowy stoicki spokój, który trzymała zniknął. Wcześniej tylko jej słowa były gwałtowne, a nie działania.
— Nie ma potrzeby do nerwów — mówię łagodnym, spokojnym głosem. — Wrócę tutaj jutro, Cherie. I mam nadzieję, że będziesz chciała się pojawić.
Nieznacznie się uśmiecham na dość specyficzny gest — Cherie przykłada po drugiej stronie szyby dłoń i właściwie gdyby nie ona, to nasze ręce byłyby złączone.
— Nie lubię takich zjebów.
— Wiem, Cherie.
— Nie przychodź z nimi — widzę, że zaciska zęby po uwydatnionej żuchwie. — Po chuj tu oni, skoro i tak dzieli nas ta gówniana ściana? Nie mam w kieszeni młota albo wiertarki, żeby się przebić.
— To nie zależy ode mnie — mówię z westchnięciem na końcu. Też nie widzę w tym sensu.
Już teraz zauważam, że obecność personelu, która powinna być kojąca i dająca poczucie bezpieczeństwa z samego powodu, że ich po prostu zna, działa tutaj na niekorzyść. Myślę, że są nikłe szanse na to, aby prawdziwie się otworzyła. Przynajmniej na dłuższą metę.
— Ale zobaczę, co da się zrobić — dodaję, sprawiając, że unosi spojrzenie, więc mamy kontakt wzrokowy. Krótki, ale wciąż kontakt. — Mam nadzieję, że do jutra, Cherie.
Dostrzegam, że schodzi z niej trochę spięcia po samej postawie. Co więcej, nieznacznie unosi jeden kącik warg. Nie nazwałabym tego wielkim uśmiechem, ale przynajmniej wydaje się usatysfakcjonowana moją odpowiedzią.
Krok po kroku. Na spokojnie.
Kiedy wychodzimy razem z Valery'm na korytarz, jedyne co mogę zrobić, to się pożegnać. Nie mam powodu ani autorytetu, aby go krytykować za jakiekolwiek zachowanie, chociaż rozmowa, którą odbyliśmy przed rozpoczęciem sesji z Cherie pozostawia wiele do życzenia.
Jeszcze później, wieczorem, ponownie siadam nad notatnikiem z posępną miną. Nie wiem nawet od czego zacząć, bo rozmowa z kobietą była dość chaotyczna przez swoją wielowątkowość. Nie przeszkadza mi to, ale najłatwiej byłoby mi wtedy, gdyby każdy z tych nowych wątków dało się pociągnąć dalej, abym miała więcej informacji.
Ale tak w praktyce rzadko bywa, więc żadna nowość dla mnie.
Dzień 2
1. Pacjentka powtarza chodzenie w schematyczny sposób po swojej stronie pokoju.
2. Czuje się komfortowo siedząc po turecku na krześle, chodząc na samych skarpetkach i lubi stawać na krześle, zanim z niego zeskakuje.
3. Wykazuje agresję werbalną, kiedy jakikolwiek pielęgniarz odezwie się podczas sesji. Dzisiaj przejawiła również typowy przykład agresji fizycznej — w chwili dotknięcia mojego ramienia przez pielęgniarza/opiekuna pacjentki rzuciła krzesłem o ścianę, która nas dzieli.
Możliwe, że próbuje pokazać, że jest to jej terytorium.
Trzeba przyjrzeć się, czy z pielęgniarkami również zachowuje się tak samo. Istnieje możliwość, że jest to zachowanie tylko w kierunku mężczyzn.
4. Odpowiada pytaniem na pytanie, omijając własną wypowiedź. Sama natomiast nie lubi, kiedy nie dostaje odpowiedzi. Jest w tym jakaś gra, ale jeżeli dobrze się ją rozegra, to potrafi się rozgadać.
5. Wyklucza możliwość, aby mieć kogoś przy sobie — i prawdopodobnie na nim polegać. Osamotniona.
6. Jedyne, co udaje za słuszne to "zachcianki", ponieważ są one krótkotrwałe i tylko na takie może sobie pozwolić.
7. Imigrantka w Stanach. Z kontekstu wypowiedzi nasuwa się wniosek, że była prześladowana i doświadczyła rasizmu. Wątek był podjęty przez nią w sposób lekceważący. Prawdopodobnie jest to jakiś sposób, aby wypierać złe wspomnienia.
Wnioski:
Na razie podtrzymuję tezę o zaburzeniu tożsamości. pacjentka momentami zachwouje się tak, jakby ktoś inny kierował jej ciałem — zdarza się to podczas chodzenia po pokoju. Przybiera posturę ciała, jakby była opętana. Ale istnieje też możliwość, że inspirowała się jakimś horrorem, aby nadać sobie więcej tajemniczości, którą tak lubi.
Często rzuca dwuznacznymi wypowiedziami, choć jednocześnie bywa bardzo bezpośrednia.
Uderza w ścianę, kiedy jest poirytowana/zdenerwowana, a kiedy jest zła/wystraszona to wyraźnie sygnalizuje złość na twarzy i rzuca przedmiotami — obecnie rzuca krzesłami.
Ponadto samo zachowanie personelu jest niepokojące. Z informacji, które dostałam w ciągu dwóch dni wynika, że pacjenci są traktowani przedmiotowo oraz niektórzy są uznani za "stracone sprawy". Moja pacjentka należy do tego grona.
Będę dociekać.
——————————
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top