‣ I don't say no to sexy company

Rozdział zawiera wspomnienia o przemocy fizycznej, seksualnej, pedofilii, samobójstwie i zabójstwie. Jeżeli te wątki mogą być dla ciebie zbyt drastyczne, pomimo braku dokładnych opisów, to doradzam pominąć rozdział.

Treść poniżej ma tylko zobrazować przeszłość jednej z głównych postaci. Nieznajomość wszystkich elementów nie zdezorientuje w dalszych rozdziałach. Później będą dostatecznie subtelne wspominki o tym rozdziale, aby nadal rozumieć ten wątek i jego znaczenie.

——————————

— I jak po pierwszym tygodniu, kotku?

Zdążyłam przyzwyczaić się, że upodobała sobie to nazewnictwo. 

Unoszę spojrzenie z małym uśmiechem po tym, jak nadziewam na widelec kawałek pokrojonego mango.

— To chyba ja powinnam o to zapytać — robię chwilową pauzę. — Nadal jestem intruzem?

— Seksownemu towarzystwu nie odmawiam — powoli podnosi się z krzesła.

Okej, czyli koniec tego tematu.

— Ostatnio rozmawialiśmy o domu — zmieniam temat, wiedząc, że Cherie nie doda nic więcej. Gdy na tapet wchodzą jej humorystyczne odpowiedzi to znaczy, że dyskusja została zakończona.

Przynajmniej na tym etapie naszej współpracy.

— Mówiłam, że psychiatrzy są przy kasie.

— Ale również wspomniałaś, że nie ubieram się jak towarzystwo z Manhattanu. Może mnie na to nie stać?

— Może jesteś sknerą na kasę? 

— Próbowałaś zrobić dedukcję na podstawie tego, co o mnie wiesz — przypominam o tym zatrważającym dla mnie momencie. — Chciałabym się dowiedzieć, jak wyglądał twój dom. Twoje środowisko. Tak, żebyśmy lepiej się poznały.

— Same nudy — rzuca krótko, ale wyłapuję, że jej źrenice ponownie są powiększone.

Nie wiem, czy ma problemy z oczami, czy ta reakcja ma jakieś inne wytłumaczenie. Dla mnie, osoby, która nie zna się na okulistyce ani zawodach pokrewnych, te powiększone źrenice nadają większego mroku jej oczom.

Mrok jest chyba adekwatną interpretacją.

— Nic wartego uwagi.

Po raz pierwszy nie patrzy na podłogę, ścianę lub własne skarpetki, kiedy obchodzi swoją część pokoju. Nie komentuję tego nowego elementu. Przez cały tydzień zachowywała się w dokładnie ten sam sposób — a teraz, przez wspomnienie o rodzinie i środowisku, w jakim była, przerwała swój schemat.

Czasem takie załamania swoich prywatnych rytuałów wybijają z rytmu.

A wtedy można wyciągnąć z takiej osoby więcej. Bo może się zapomni.

Bo może powie więcej niż w każdy inny dzień, kiedy ma pełną kontrolę nad wygodą tematów, o których mowa.

— Mogę posłuchać nawet o czymś nieciekawym — mówię spokojnie. — Lubię nasze rozmowy. Masz rodzeństwo?

Cherie unosi gwałtownie głowę i wciąga lekko policzki. Rozchyla wargi i mam przez moment nadzieję, że rzeczywiście odpowie. Niestety zauważam jedynie, że jej klatka piersiowa coraz szybciej unosi się i opada. 

Jest to na tyle nienaturalna szybkość, że zdaję sobie sprawę, że muszę być przy kolejnej prywatnej granicy kobiety, o której Venom Asylum nie wspomniało.

— Miałam.

Głos Cherie jest znacznie niższy — przekracza nawet ten niski pomruk, do którego zdążyłam się przyzwyczaić. Co więcej, nie ma w jej głosie niczego — ani nuty nostalgii, ani smutku, ani nawet złości.

Jedynym elementem, jaki wskazuje na jakikolwiek dyskomfort spowodowany tematyką jest szybko poruszająca się klatka piersiowa pod wpływem oddechów. Poza tym, przez dzielącą nas odległość, nie mogę stwierdzić niczego więcej.

— Chciałabyś o tym porozmawiać? — Mój głos pozostaje łagodny. 

Spojrzenie Cherie na mnie jest na tyle odpychające, że nieznacznie się prostuję. 

— Nie zmuszę cię do niczego — dodaję. — A rodzice?

— Nie byli ciekawi.

Byli?

— Nie ma ich? 

— Jestem sama — odpowiada z napięciem w głosie, po czym powoli podchodzi do krzesła, którego oparcie ściska w palcach. Knykcie i końcówki palców znacząco bledną.

— Rozumiem — kiwam głową, spoglądając w ciemne oczy. — A czy chcesz porozmawiać o nich?

— To przeszłość — mówi szybko. — A do niej się nie wraca.

— Często, aby ruszyć dalej, trzeba wrócić na trochę do przeszłości — przerzucam nogę przez nogę. — Nawet nie po to, aby szukać w niej wybaczenia dla kogokolwiek. To pierwsza z myśli, która często przychodzi ludziom do głowy.

Robię chwilową pauzę. Cherie bardziej wciska dłonie w oparcie, nieustannie stojąc pochylona nad krzesłem. 

— To potrafi pomóc zrozumieć rzeczy, które dręczą nas teraz. Widzę, że jesteś poddenerwowana — uważnie przyglądam się jej twarzy. Ponownie wciąga policzki. — Nie zmuszę cię do rozmowy na ich temat, ale warto by było to rozważyć na przyszłość. O ile coś w tej przeszłości za tobą chodzi.

— Gówno wiesz.

— Bo nie chcesz nic powiedzieć — wzruszam ramieniem. — Nie będę wymyślała historii o twoim życiu. Chcę poznać prawdę. Od ciebie.

Prycha cicho i gwałtownie odwraca w bok głowę.

— Więc co, Cherie? 

To chyba moment, w którym powinnam ją przycisnąć. Nie zmusić do odpowiedzi, ale przypomnieć o powadze jej sytuacji.

— Będziemy tutaj bezczynnie siedzieć, aby finalnie nic nie uległo u ciebie zmianie? Czy może zaczniesz brać mnie na poważnie? Pamiętaj, że...

Urywam, kiedy przeszywający pisk krzesła roznosi się do pokoju. To, co dzieje się dalej jest kwestią zaledwie paru sekund.

Cherie chwyta za krzesło, po czym rzuca nim w moją stronę i gdyby nie ściana, to nie zdążyłabym się przed nim uchylić. Odskakuję na bok z szalenie kołatającym sercem i poważnym wyrazem twarzy.

Nerwowo zaczesuję w tył włosy dłonią, kiedy Cherie w tym samym czasie zaczyna po swojemu chodzić po pokoju, zanim znowu chwyta za krzesło z przeklnięciem.

— Cherie — podnoszę głos.

Na ślepo rzuca krzesłem w moim kierunku. Włosy zakrywają jej twarz, więc nie mogę niczego z niej odczytać.

— Co ci to da? — Pytam tym samym głośnym tonem, jednocześnie sygnalizując dłonią, aby Valery nie podchodził. 

Tym razem jak chwyta za krzesło, nie rzuca nim, ale uderza bez puszczania, zostawiając po sobie długą szramę na przezroczystej ścianie. Pisk, który przy tym wydaje jest nieznośny i nie mogę powstrzymać grymasu. 

Pomimo wszystkiego, Cherie nadal milczy.

— Albo się uspokoisz, albo stąd wyjdę, Cherie — ponawiam próbę nawiązania kontaktu. — I wtedy co ci zostanie? Jakieś zajęcia? Zmarnujesz sobie tylko dzień.

Z głośnym prychnięciem kobieta odkłada krzesło tam, gdzie pierwotnie było, po czym na nim siada z rozchylonymi nogami i spuszczoną głową.

— Żebyśmy cokolwiek z tego zrozumiały, potrzebuję twojej pomocy — dopowiadam.

Cherie jeszcze przez chwilę milczy i pozostaje w bezruchu. Przez moment zastanawiam się, czy wyjście byłoby aż taką złą opcją. Dotychczas kobieta robiła wszystko, aby zwrócić moją uwagę poprzez swoje tematy i słownictwo.

Teraz z kolei ponownie wyszła poza swoje typowe zachowanie i może przy innych warunkach drążyłabym tę sytuację. Niemniej jednak wybuch agresji bywa niebezpieczny. Dla każdej z nas.

Zarówno fizycznie z oczywistych powodów, gdyby coś się stało, jak i psychicznie.

— Cherie — powtarzam jej imię.

Podnosi powoli głowę, nie marnując sobie czasu, aby odgarnąć włosy i bardziej odkryć twarz. Pomimo tej blokady, dostrzegam uśmiech, który przeraża mnie bardziej niż ten, który dostałam, kiedy zgadywała, w jakiej dzielnicy mieszkam.

Najwięcej mroku nadaje tutaj kontrast.

Cherie jest wyższą kobietą, na pewno powyżej 170 cm wzrostu, ale z drobną, prawie wychudzoną posturą. Ciemniejsza karnacja, brązowe oczy i włosy biją ciepłymi tonami. 

Ten uśmiech wygląda jak doklejony i to zakrzywia cały ten obraz niewinnej postaci, którą Cherie nieraz już wykorzystała — stąd też nieraz moje zdziwienie na teksty, które padały z jej ust. 

Tylko wcześniej wszystko zamykało się na słowach, które nie pokrywały się z aparycją. Na niektóre osoby wystarczy spojrzeć i wiesz, z jakim typem osoby, a nawet typem humoru możesz mieć do czynienia.

W tej chwili Cherie dołożyła kolejną cegiełkę do zaburzenia wizerunku swojej niewinności i niepozorności. Wyszła poza słowa i sprośne komentarze.

Ale gdzieś w tym mroku, który widzę po raz drugi jest światełko nadziei, na jakie wątki warto zwrócić uwagę. Skoro dane tematy wywołują tak agresywną reakcję, to znaczy, że trzeba się temu przyjrzeć. Tylko oczywiście w odpowiednim czasie. 

To nie jest ten czas, ponieważ Cherie mi nie ufa. 

W takich specyficznych warunkach trzeba znaleźć element, który połączy nas na tyle, aby zrozumiała, że jestem wsparciem, a nie wrogiem. Na razie przez ograniczenia, które mamy narzucone — teraz są one przydatne, bo nie dostałam z krzesła — nie można nawet wytworzyć sytuacji, w której Cherie musiałaby dać mi nawet pięciosekundowy kredyt zaufania, a po mojej stronie wystarczyłoby tylko dobrze zareagować i pomóc, żeby zapamiętała i była na miarę możliwości wdzięczna.

A pamięcią i wdzięcznością łatwiej dojdzie się do zbudowania zaufania — chociaż wiem, że brzmi to trochę przebiegle. Jest to niestety spowodowane specyfiką atmosfery i aranżacji, w jakiej jesteśmy.

Niektóre sytuacje muszą być sztuczne i podrzucone, aby utworzyć szansę do zbudowania czegoś szczerego.

— Jesteś zadowolona? — Pytam ją w końcu, skoro sama nie chce jakkolwiek się odezwać.

Cherie przekręca dłonie i wyprostowuje oba palce środkowe w moją stronę.

Zanim odnoszę się do tego zachowania w połączeniu z tym samym przerażającym uśmiechem, Valery kładzie dłoń na moim ramieniu, co drażni Cherie tak, jak za pierwszym razem, gdy to zrobił. Z jej gardła wychodzi niemal warknięcie.

Widząc to zachowanie, Valery zabiera głos.

— Wychodzimy — zaciska palce na moim ramieniu.

Cherie za to wstaje z krzesła, ponownie bierze je w dłonie, a następnie zaczyna raz za razem uderzać nim o przezroczystą ścianę. 

W tych warunkach nie jestem w stanie wiele zrobić. Kobieta wydaje się być w transie, to jedna sprawa. Poza tym brak informacji, jak mogłabym to rozwiązać nie podsuwa żadnego sposobu, jak załagodzić jej zachowanie, to druga sprawa.

Ostatecznie decyduję się posłuchać Valery'ego i z tak samo szalenie bijącym sercem wychodzę z pokoju, nadal słysząc za sobą hałas powodowany przez Cherie i jej ciężki oddech.

Mam wrażenie, jakby jakaś niewidzialna dłoń zaciskała się na moim gardle, gdy mężczyzna zamyka drzwi, tłumiąc dokuczliwe dźwięki. Nie wiem, co powinnam zrobić najpierw.

Opieram się jedynie o zimną ścianę, kiedy zielone oczy Valery'ego uważnie mi się przyglądają.

— Nie tylko na to ją stać — mówi, jednocześnie odchodząc do ściany naprzeciwko mnie, o którą podobnie się opiera.

— To znaczy? — Dopytuję po wzięciu kilku głębokich oddechów.

— Nie bez powodu z tobą jesteśmy — posyła mi drobny uśmiech, ale nie ma w nim humoru. — I nie bez powodu Hiller dała ci dwa tygodnie przed wpuszczeniem do jednego pokoju bez zastosowania środków bezpieczeństwa.

— Byłoby mi łatwiej, gdyby... — Biorę łapczywie kolejny oddech. — Ktokolwiek traktował i mnie, i Cherie poważnie. Gdyby ktoś pomyślał o tym, że jako jej psychiatra potrzebuję pełnej i dokładnej dokumentacji na temat własnego pacjenta. Wtedy takie sytuacje może nie miałyby miejsca. Albo były łagodniejsze. 

Robię dłuższą pauzę.

— Jak mam poznać jakiekolwiek granice Cherie, skoro nic o niej nie wiem? — Pytam z jawnym wyrzutem. — Nie jestem cudotwórcą. Potrzebuję informacji, żeby te sesje miały sens, Valery. To nie jest typowa sesja, kiedy pacjent sam do mnie przychodzi i prosi o pomoc.

Mężczyzna kiwa głową.

— Lilith... — Wzdycha. — Stąpasz po cienkim lodzie.

— Stąpam po nim od kiedy poszłam na studia z celem w głowie, aby zostać psychiatrą, Valery — wzruszam ramionami. — To nie jest wdzięczny zawód.

— I będzie gorszy niż dotychczas, jeżeli nie dasz sobie z nią spokoju — brodą wskazuje w kierunku drzwi, przez którę wcześniej wyszliśmy na korytarz. — Iris powinna mieć u siebie papiery. Chociaż zaraz będzie weekend. Nie wiem, czy warto siedzieć przy tym, mając wolne za rogiem.

— Im szybciej będę miała informacje, tym więcej czasu będę miała, żeby obmyślić jakąś strategię.

— Nie odpuścisz, co? — Wykrzywia wargi.

— Nie. Jestem profesjonalna. Jedna taka sytuacja nie spowoduje, że wezmę swoje rzeczy i pójdę w długą.

— Byłoby najlepiej. Dla ciebie — odpycha się od ściany, a następnie wkłada dłonie do przednich kieszeni swojej pielęgniarskiej koszuli. — Szkoda będzie patrzeć na to, jak cię niszczy.

— Dzięki za wiarę — odpowiadam przez zaciśnięte zęby.

Coraz bardziej mnie drażni.

— Bez alkoholu nie przebrniesz przez jej papiery — sugestywnie spogląda na zamknięte drzwi. — I zrób sobie wolne. I tak nie dogadasz się z nią, dopóki ona nie dogada się z samą sobą.

— Z samą sobą?

Valery staje do mnie bokiem, przez co poniekąd ukrywa część swojej mimiki.

— Musi dogadać się ze swoim własnym demonem, Lilith.


Idąc za radą Valery'ego, nalewam do kieliszka już trzecią porcję słodkiego, białego wina. Przez chwilę przyglądam się alkoholowi, poprawiając przy tym okulary, które noszę do czytania. Nie powinnam pić przed zabraniem się do pracy, nawet jeżeli chcę tylko dowiedzieć się z czym i kim mam do czynienia, ale niepokój, który pojawia się u innych ilekroć Cherie jest w centrum tematu sprawia, że decyduję się na znieczulenie.

Przynajmniej minimalne.

Z niemałą dozą wątpliwości chwytam nóżkę kieliszka między palce i biorę dwa przeciągnięte łyki, zanim drugą otwieram spięty folder z czytelnymi urywkami akt Cherie, które w dobrych 90% są utajnione.

Odkładam kieliszek na widok czarnych linii, które przysłaniają pierwotnie wpisany tam tekst. Przełykam ciężko ślinę i pochylam się nad biurkiem. Na ślepo biorę w dłoń żółty zakreślacz.

Kolejny raz w ciągu zaledwie jednego tygodnia czuję, jak przechodzą mnie ciarki, tylko tym razem telepią moim ciałem, które aż nadto się wzdryga. Pierwsze zdanie, które nie zostało utajnione daje mi do zrozumienia, że mam do czynienia ze znacznie bardziej skomplikowaną sprawą, do której muszę podejść rozsądnie.

"Ojciec znaleziony na podłodze w kuchni z nożem wbitym w plecy."

Widziała to? Była świadkiem?

Kolejne zdanie jeszcze bardziej pogrąża mnie w mroku.

"Matka popełniła samobójstwo w wannie."

Dlaczego? Kto ją znalazł, skoro ojciec nie żył? Czy może jeszcze wtedy żył?

W głowie pojawia mi się wątpliwość, ile bliskich osób z kręgów rodzinnych pozostało Cherie w tamtym etapie życia.

Trzęsącą dłonią zakrywam usta, kiedy dojeżdżam spojrzeniem do kolejnego zdania, przez które nie wiem, co ze sobą począć.

"Pięciolatka została zgwałcona, a później uduszona."

O matko.

Kurwa.

Wplątuję okulary we włosy i przecieram parę razy twarz.

— Ojciec zabity, matka popełniła samobójstwo, a siostra została zgwałcona i uduszona — powtarzam. — Ale siostra? Czy Cherie?

Powracam do dokumentów na tyle gwałtownie, że okulary wracają na grzbiet nosa. Szybko odnajduję jedną z niewielu pozostałych linijek tekstu, które nie zostały utajnione.

"Dziesięciolatka znaleziona w pokoju — uśmiechała się, kiedy patrzyła na swoje zakrwawione dłonie."

— Ale czy chodzi tutaj o Cherie? Może miała jeszcze jakieś rodzeństwo — zaciskam wargi. — Siostra nie żyje. Ale czy został ktoś jeszcze?

Szybko zamykam teczkę trzęsącą się dłonią. Za mało informacji. Tak potężnie wpływające wydarzenia na psychikę człowieka nie powinny być tak krótko opisane. Tam jest dziesiątki, jeśli nie więcej wątków, które trzeba poruszyć, ale być przy tym rozsądną i rozważną.

Muszę przyznać, że nie miałam do czynienia z kimś, kto stracił kilka możliwie najbliższych osób. Tym bardziej w takim wieku.

Miałam osoby, które straciły najbliższych i ciężko przechodziły przez ten okres. Ale to nadal nie jest zniknięcie najbliższego kręgu rodziny.

Nie wykluczam wagi czyjejś straty. 

Nie zmienia to jednak tego, że po raz pierwszy mam styczność z osobą, która w tak młodym wieku straciła tyle osób.

Temat śmierci jest trudny. Pod wieloma względami, wiadomo.

Gdybym miała chociaż jakieś ogólne pojęcie, co się wydarzyło, to miałabym większą świadomość, w której chwili jestem blisko przekroczenia jakiejś granicy. Nie chodzi przecież o to, abym nieustannie przyciskała Cherie do rozmów na ciężkie dla niej tematy.

— Kto cię tak skrzywdził, Cherie? — Rzucam pytaniem do nikogo poza sobą.

Wiedząc, że nie tak szybko poznam odpowiedź na to pytanie, nie prześpię tej nocy dobrze.

I zgaduję dobrze.

Gdy te parę godzin później otwieram oczy, od razu się krzywię, czując pulsujący ból w skroniach. Winowajcą na pewno nie jest wino, bo po kieliszku, który nalałam tuż przed otwarciem teczki z dokumentami Cherie, skończyłam picie.

Przez część nocy samoistnie pojawiały mi się kolejne pytania, które jedynie odbijały się echem, ale żadna odpowiedź nie nadchodziła.

Czy to była wina ojca?

Czy to była wina matki?

Czy to rodzina doprowadziła do śmierci siostry Cherie po tak okrutnym akcie?

Dlaczego musieli aż tak podkreślić, że ta 10-letnia dziewczynka uśmiechała się na widok zakrawionych dłoni? I czyja była to krew? Matki, ojca, siostry? Czy każdego straciła tego samego dnia, czy rozłożyło się to w czasie?

Kto zabił ojca?

Kto zgwałcił i zabił 5-letnie dziecko?

Czy była tam jeszcze inna osoba?

A może sobie z czymś nie poradzili?

A może ojciec nie mógł patrzeć na córkę i ją udusił? Ale czy też zgwałcił?

A może to żona wbiła mu nóż w plecy?

A może napastnik córki?

Te pytania pozostają bez odpowiedzi, jednak każde z nich jest niezmiennie przerażające do szpiku kości. Brakiem niewiedzy sprawiłam, że niektóre te wydarzenia mogły uderzyć w Cherie ponownie.

Gdybym tylko wiedziała o czymkolwiek wcześniej to z pewnością bym nie naciskała — bo na takie poważne tematy jest stanowczo za szybko.

Odpuściłabym, aby zająć się czymś lżejszym. Praca nad stratą jest cholernie trudna i dojście do choć małego zwycięstwa w częstym poczuciu winy czy pustce po tej stracie potrafi zająć długie, męczące miesiące.

Nie zmienia to wszystko jednak tego, że muszę coś wymyślić, ponieważ zraziłam do siebie Cherie. Nie taką miałam intencję, ale muszę wziąć odpowiedzialność za to, że ciągnęłam temat, nawet jeżeli nie było to aż tak natarczywe.

Bardzo możliwe, że jeśli chociaż przez chwilę podczas tego wspólnie spędzonego tygodnia pomyślała, że jestem odrobinę inna od psychiatrów, z którymi wcześniej miała do czynienia, to teraz z pewnością zmieniła o mnie zdanie.

Cholera.

— Musiała być czegoś świadkiem — mamroczę do siebie. — Ona jest tą 10-letnią dziewczynką z krwią na dłoniach. 

Wykrzywiam ostatni raz twarz w grymasie, zanim całkowicie podnoszę się z łóżka z bardzo spontaniczną decyzją, aby odwiedzić Cherie po jednodniowej przerwie.

Mówiłam, że będę przychodziła głównie od poniedziałku do piątku w zależności od potrzeby, ale mam wrażenie, że to kluczowy moment, aby pojawić się wcześniej i pokazać chociaż swoją obecność. Venom Asylum i tak jest otwarte całodobowo, w każdy dzień tygodnia dla każdego, ponieważ niektórym nadal zdarza się odwiedzać osoby, które tam przebywają.

Moja wizyta w niedzielę nie zaburzy niczyjego dnia. Mam tylko nadzieję, że nie będę nieprzyjemną niespodzianką dla Cherie.

— Dzień dobry, Lilith Winlowe z tej strony — mówię do telefonu, po szybkim przygotowaniu się i z chęcią do wyjścia. 

Witam.

— Pani Hiller, chciałabym odwiedzić Cherie — wsuwam kciuk między zęby, w oczekiwaniu na odpowiedź.

Mamy niedzielę. Pracujesz od poniedziałku do piątku.

— Mam możliwość elastycznej zmiany grafiku — tłumaczę na szybko. — W każdym razie dzwonię, aby zapytać, czy plan dnia Cherie byłby w jakiś sposób zaburzony przez moją wizytę?

Teoretycznie nie.

— Rozumiem. W takim razie byłabym o tej porze co zawsze — mówię, celowo nie zadając bezpośredniego pytania, czy rzeczywiście się zjawić.

Zaczynam zauważać drobny progres w rozmowach z Iris Hiller. Kiedy mówię coś w taki sposób, jakbym przedstawiała fakt, to jakoś łatwiej nam znaleźć porozumienie. Oczywiście nie wyklucza to nieustannej niechęci, niemal wrogości, którą czuję nawet wtedy, kiedy mijam ją bez słowa na korytarzu.

Nie potrzebuję słów, aby mieć świadomość, że cholernie za mną nie przepada. 

Vice versa.

Dzisiaj wyjątkowo towarzyszy mi Jason, co trochę krzyżuje mi plan, ponieważ Cherie naprawdę za nim nie przepada. Mam nadzieję, że kobieta będzie pamiętała, że to nie ja wybieram, z kim przychodzę na nasze spotkania.

I mam nadzieję, że będzie również pamiętała o tym, że najchętniej byłabym z nią sam na sam na naszych spotkaniach.

— Dzień dobry — witam się z drobnym uśmiechem.

Kiedy moje spojrzenie ląduje na postaci Cherie, siedzi ona zwyczajowo na krześle po turecku, ale wyjątkowo przygląda mi się ze zmarszczonymi brwiami. 

Próbuję odepchnąć z głowy myśl, że siedzi przede mną dorosła wersja tej 10-latki ubabranej krwią.

Nie udaje mi się to.

— Co tu robisz?

Unoszę brew na to pytanie. Wydaje się autentycznie zaskoczona. Oby to było pozytywne zaskoczenie.

— Przyszłam do ciebie — odpowiadam spokojnie, zajmując miejsce po tym, jak pokazuję dyktafon, który na jej oczach włączam i odkładam na ziemię. — Wydajesz się zdziwiona — podrzucam temat.

— Nikt nigdy nie wracał.

Te słowa uderzają. I bolą.

Aż ściska mnie w klatce piersiowej, że przez moment zapominam o latach wyuczonych gotowych, szybkich reakcji. I przez ten sam moment prawie tracę pamięć, jak oddychać przez ból, który towarzyszy temu ściskowi.

Ile razy musiała zawodzić się na takich samozwańczych profesjonalistach?

Ile razy słyszała od nich obietnice pomocy?

I ile razy musieli odchodzić po złym zachowaniu, aby mój powrót był takim zaskoczeniem?

Z trudem przełykam ślinę, po raz kolejny wątpiąc w swoje umiejętności opanowania emocji przy Cherie. Obawiam się, że głos mnie zdradzi.

— Chciałam dać ci trochę przestrzeni. Chociaż był to zaledwie dzień — zaczynam powoli. — Teoretyzcznie powinnam być z tobą od poniedziałku do piątku, a weekend jest przerwą od naszych spotkań. Uznałam, że tę sobotę lepiej odpuścić, ale... Chciałam sprawdzić co u ciebie.

— Jest niedziela — powtarza z tym samym niedowierzaniem, co na początku. — Dlaczego przyszłaś?

— Bo chciałam, Cherie.

— Ale...dlaczego?

Ta dezorientacja na jej twarzy sprawia, że najchętniej bym ją przytuliła. Dla czystego wsparcia. Wydaje się tak zaskoczona, choć nie powinna — i to tak boleśnie uderza w twarz.

— Nie mam na to konkretnego wyjaśnienia — przyznaję, lekko unosząc kącik warg. Złączam ze sobą dłonie na udach. — Po prostu chciałam cię zobaczyć.

— Och.

Od razu odwraca wzrok do podłogi, ponownie marszcząc brwi.

— Jedyne, co mogę dodać to... — Oblizuję nerwowo wargi. — Zachowałam się niewłaściwie. W piątek. 

Cherie gwałtownie unosi głowę, aby na mnie spojrzeć. O ile to możliwe, wydaje się jeszcze bardziej zaskoczona moimi słowami.

— Nie powinnam była kontynuować tematu, tylko go zmienić — mówię dalej. — Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że zareagujesz w taki sposób, ponieważ nie znam twoich granic. Nie wiem, co może cię zdenerwować albo zasmucić, a co jest neutralnym tematem — odchrząkuję cicho. — Aczkolwiek to mnie nie usprawiedliwia.

Krzyżujemy ze sobą spojrzenia.

— Przepraszam, że próbowałam naciskać, Cherie.

— Och.

Cherie wciąga lekko policzki i ponownie spuszcza głowę, tym razem zakrywając przy tym twarz rozpuszczonymi włosami. Po tym, jak skubie skórki przy paznokciach mogę założyć dwie opcje: albo nie wie, co powiedzieć, albo jest zawstydzona.

— Czy chciałabyś, żebym dalej przychodziła? — Zadaję pytanie, które również od wczorajszego wieczora krążyło mi po głowie.

Cherie powoli wstaje z krzesła i przesuwa dłońmi po materiale spodni na udach, jakby chciała je przetrzeć. Nadal utrzymuje zaskoczenie na twarzy. A może nawet w tej chwili jest to bardziej dezorientacja.

— Dlaczego mnie o to pytasz?

— Chciałabym poznać twoje zdanie. To wszystko.

Jeszcze raz marszczy brwi, jakby nie zrozumiała.

— Moje zdanie się nie liczy.

— Oczywiście, że się liczy, Cherie — pochylam się w jej stronę, nadal siedząc w tym samym miejscu. — Jeżeli nie chcesz mnie tutaj, to nie ma sensu próbować, tak? Chociaż mam dobre intencje, nie chcę cię do niczego zmuszać. Mimo wszystko...musiałybyśmy wspólnie cokolwiek zdziałać. Potrzebna jest obustronna współpraca, tak? — Robię pauzę.— Bez tego nie ruszymy dalej. Biorę na poprawkę to, że może zraziłaś się moim zachowaniem w piątek do tego stopnia, że nie chcesz mnie już widzieć. Zrozumiem to. Masz prawo do wyboru.

Unoszę wzrok do jej twarzy. Tym razem unika moich oczu jak ognia.

— Nie powinnaś dawać za dużo od siebie — mamrocze przed kolejnym wciągnięciem policzków i potarciem boku szyi przy pomocy dłoni.

— Lubię się angażować — rozkładam lekko dłonie. — Bez zaangażowania to wszystko jest takie sztuczne, Cherie.

— Równie dobrze mogłabyś gdzieś indziej spędzić te dwa miesiące swojego projektu.

— Wiem, ale dobrowolnie wybrałam to miejsce — ponownie złączam ze sobą dłonie. — I lubię nasze rozmowy. Ale decyzja co dalej należy do ciebie, Cherie.

— Aż tak zaślepia cię potencjalna sława, którą będziesz miała po tym jak spędzisz czas przy największej wariatce tego dziadostwa?

— Gdyby mogłaby zaślepić mnie potencjalna sława to już dawno znajdowałabym się w śmietance towarzystwa Manhattanu — formuję dłonie w pięść i opieram na nich brodę. — Nie narzekam na ilość pacjentów. 

— Najwidoczniej nadal nie rozumiesz na co się piszesz.

Kręcę głową od jednego do drugiego boku.

— Może tak, może nie — dodatkowo wzruszam ramionami.

Cherie podchodzi bliżej przezroczystej ściany, a ja skutecznie ignoruję to, że patrząc na jej twarz rzuca mi się w oczy szrama, którą przedwczoraj stworzyła krzesłem. Gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl, że gdyby nie ta ściana, to ja mogłabym mieć tę szramę — ale na twarzy. 

Tymczasem oszpeca ona tylko blokadę między nami.

— Wiesz, ilu psychiatrów potrzebowało pomocy z mojego powodu? — Rozkłada ramiona i napiera dłońmi na przezroczystą powierzchnię, nie spuszczając ze mnie czujnego spojrzenia. Omija jednak spoglądanie na twarz czy w oczy. — To nie jest miejsce, w którym możesz przekonać się, jak odważna jesteś. Nie przekonasz się tutaj również o swoich prawdziwych umiejętnościach psychiatry.

— Więc co? To dla ciebie czysta głupota, że wciąż tutaj jestem?

— Łagodnie to określiłaś — wykrzywia usta niby w uśmiechu, ale finalnie przypomina to jakiś grymas. — Jestem sadystką, Lilith. Wiesz, kim jest sadysta?

— Wiem.

— Chyba nie do końca — potrząsa lekko głową i zaledwie po paru sekundach ponownie widzę ten dziwny mrok, który bije od jej oczu, ponieważ znowu ma powiększone źrenice oraz niepokojący uśmiech. — Kiedy ty będziesz płakała, ja będę nad tobą stała i się z tego śmiała.

— Nie musimy iść taką drogą.

— Kiedy ty będziesz w bólu, ja będę czerpania z niego satysfakcję.

— Nie odtrącisz mnie tak łatwo, Cherie — rozkładam ramiona na boki. — W końcu nadal tu jestem z własnej woli, prawda?

— Kiedy będziesz błagać o pomoc, nie wyciągnę do ciebie pomocnej dłoni, tylko będę tą, która zada kolejny cios, kotku.

— Coś jeszcze? — Unoszę brew.

— Mogę cię zniszczyć.

— Dam sobie radę z konsekwencjami, Cherie. Ale dziękuję za troskę.

Prycha na ostatnią część.

— Jeszcze zmienisz zdanie — mówi, jakby mnie upominała.

— Wątpię. W takim razie jaka jest twoja decyzja? Mam dalej przychodzić?

— Rób sobie co chcesz.

— Okej — kiwam głową, schodząc spojrzeniem po jej ciele. — Ale póki jesteśmy jeszcze przy temacie... Nie jesteś sadystką.

— Bo co?

Wstaję z krzesła i podchodzę na tyle blisko, że dosłownie dzieli nas parę centymetów plus grubość przezroczystej ściany. Patrzymy sobie prosto w twarz z kontaktem wzrokowym.

— Sadyści czerpią przyjemność z czyjegoś bólu.

Krzyżuję ramiona pod biustem.

— Sama ci to wyjaśniłam, kotku.

— Tak, ale jednocześnie próbowałaś konsekwentnie mnie odciągnąć od pomysłu dalszego przychodzenia — zauważam. — Czymś takim odbierasz sobie potencjalną przyjemność i satysfakcję, Cherie.

Pomrukuje, ale nie jest to ani potakujące, ani negujące.

— Nawet jeżeli przejawiasz jakieś elementy sadyzmu to wciąż jest coś, co popchnęło cię do prób wybicia mi pomysłu zostania z głowy — uśmiecham się delikatnie, jednocześnie śląc Cherie miękkie spojrzenie. — Dlatego tak lubię nasze rozmowy, Cherie. Przy tobie widzę inną perspektywę w pewnych kwestiach.

— I co? Myślisz, że wszystko już o mnie wiesz? 

Opieram się bokiem prawego ramienia o ścianę, nadal patrząc na twarz kobiety.

— Nie. Niewiele o tobie wiem — po wyłapaniu jej brązowych oczu, celowo szybko spoglądam w dół. — Swoją drogą, fajne skarpetki.

——————————

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top