‣ I can be hungry for you, kitten

Pukam dwa razy w drzwi, które wskazała mi ta sama recepcjonistka, którą spotkałam pierwszego dnia i która nadal nie zmieniła swojego markotnego wyrazu twarzy. Odsuwam się o krok, kiedy słyszę kroki, zamiast zwyczajowego pozwolenia na wejście.

Jak kto woli.

— Lilith — niemal się krzywię na nieprzyjemny ton.

— Pani Iris — prostuję bardziej plecy. — Mogę zająć chwilę przed spotkaniem z Cherie?

Trochę za długo czeka z odpowiedzią, ale finalnie rozchyla drzwi i odchodzi na bok, odsłaniając widok na gabinet. Wchodzę do środka, ignorując sterylność tego pomieszczenia, która gryzie się z jedną czarną, metalową szafą, odstającą kolorystycznie od reszty mebli.

— Usiądź — mija mnie i sama siada szybciej po drugiej stronie skromnego biurka.

— Dziękuję — kiwam głową, nadal ignorując dziwne uczucia, które za każdym pojawiają się w pobliżu Iris Hiller. Ma specyficzną aurę. 

— W czym rzecz? 

Konkretna.

— Chciałam podpytać o parę rzeczy — zaczynam. — Pierwsza z nich, tylko z ciekawości. Dlaczego podczas sesji z Cherie towarzyszą nam pielęgniarze? Zrozumiałabym jednego w gotowości po jej stronie, gdyby coś się stało, aby mogli od razu zainterweniować. Mimo wszystko dzieli nas ściana.

— Jest nieprzewidywalna. Potrafiła uciec z pilnie strzeżonych ośrodków i szpitali w przeszłości. Taki pokój, pomimo zabezpieczeń, nie stanowiłby dla niej problemu. Przynajmniej gdyby mogła komfortowo się po nim rozejrzeć. Pielęgniarze mają dać jej do zrozumienia, że nie ma kombinować, a ty masz czuć się bezpieczniej — monotonia jej głosu mnie zadziwia. Biorę jednak szybko na poprawkę to, że spędziła z Cherie więcej czasu niż ja, więc może być tak niewzruszona. Pewnie widziała już wiele. — Wczoraj doświadczyłaś łagodnego przykładu tego, jak się zachowuje, gdy coś nie pójdzie po jej myśli. Albo po prostu ma taki kaprys. Rzuciła krzesłem. Mogło trafić w ciebie, gdyby nie ściana. 

— Bywałam z agresywnymi pacjentami — przełykam ślinę. — Kwestia podejścia. Niestety nadal boli mnie brak dokumentacji i nie chcę odpuszczać tematu. Agresja nie bywa aż tak przypadkowa. Przynajmniej takie przypadki są rzadkie. Mogłam trafić w jakiś czuły punkt, który doprowadził do takiej reakcji. Biorę wszystkie możliwości pod uwagę.

— Znam ją na tyle, aby wiedzieć, że brak ściany nie spowodowałby, że zachowałaby się inaczej. To sadystka.

— Sadystka, bo...?

— Lubi się znęcać. W każdy sposób. Myślisz, że nie sprawiało jej frajdy to, że robiła w konia każdego innego psychiatrę? Celowo ich zwodziła. Tutaj... Myślę, że możesz ograniczyć się do obserwacji, dorzucić swoją opinię z tym, co uważasz, że ma i tyle. Po temacie.

— W każdej chwili mogę wydłużyć swój pobyt. Nie chcę tylko jakoś przebrnąć przez minimalny czas projektu — zwracam jej uwagę, marszcząc przy tym brwi.

— Nie jest warta twojego czasu.

Sama mogę to ocenić. I na ten moment już wiem, że jest wręcz przeciwnie.

Gryzę się jednak w język, aby nie wypowiedzieć sparafrazowanej myśli na głos. Nie chcę wejść w konflikt z Hiller.

— Czy moje odwiedziny Cherie kolidują z jakimiś zajęciami albo porą posiłku?

— Nie.

— To dobrze — kiwam głową. — Chciałabym umilić czas na sesjach i mam ze sobą jedzenie. Same miękkie owoce. Nic, czym mogłaby się zadławić albo zrobić sobie lub komuś innemu krzywdę — widzę, jak jej usta drgają. Pewnie chce zaprotestować. — Czy ma jakieś uczulenia?

— Nie ma.

— Chciałabym się z nią podzielić jedzeniem — spokój własnego głosu mnie zadziwia, ponieważ puste spojrzenie Iris Hiller zapewne potrafi niejedną osobę wybić z rytmu. — Podałabym jej przez dziury w ścianie, która nas dzieli. Są wystarczająco duże.

— Nie jest niedożywiona.

— Nic takiego nie sugeruję.

Jeszcze.

— To byłaby...gałązka oliwna. Na początek współpracy z Cherie. Nic więcej. Nie dam jej również niczego, co wymagałoby krojenia — uśmiecham się delikatnie. — Mogę podzielić się z nią jedzeniem?

Kobieta wzdycha ciężko, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Dosadnie rozumiem, że ma mnie dość i chce, żebym się stąd wyniosła.

— Niech będzie — niemal parska.

— Świetnie — poszerzam uśmiech. — Na dzisiaj to wszystko — zerkam na zegar ścienny. — Czas na sesję z Cherie.

Parę minut później czekam na tym samym korytarzu na Valery'ego albo kolejnego pielęgniarza. Okazuje się, że trochę zgadłam, spodziewając się tego samego opiekuna, który był wczoraj. Z daleka uśmiecha się do mnie, zanim jego zielone oczy lądują na torbie, którą mam przewieszoną przez ramię.

— Nie można niczego wnosić.

— Rozmawiałam z Hiller. Mogę.

— Och.

Zaciska wargi i kiwa tępym ruchem głową. Uśmiech czy jakikolwiek inny przejaw radości znika z jego twarzy. Nie wiem, dlaczego taki mały sukces, który udało mi się osiągnąć, sprawia, że jest posępny, zwłaszcza że nie zmienia to tego, że nadal będzie musiał zajmować tylko i wyłącznie krzesło. Nie każę mu robić więcej niż to.

— Dzień dobry, Cherie — mówię, zanim odkładam torbę na ziemię.

Kobieta standardowo znajduje się w tej samej pozycji — siedzi po turecku na krześle. Na dźwięk odkładanej torby unosi głowę, patrząc najpierw na nią, zanim przenosi spojrzenie na mnie, uważnie mierząc z góry na dół z neutralnym wyrazem twarzy.

Uśmiecham się do niej po zajęciu swojego miejsca.

— Mogę nagrywać? — Pytam na szybko, machając krótko dyktafonem.

— Ta — powraca spojrzeniem do torby. 

Wciskam przycisk nagrywania i odkładam dyktafon na ziemię.

— Fajne skarpetki — wskazuję na biały materiał z wieloma małymi bananami.

— Hmm... — Przekręca na bok głowę i krzyżuje ramiona pod biustem. To chyba jej ulubiona pozycja, zwłaszcza gdy siedzi po turecku. — Dzisiaj nie na czarno — kiwa brodą w moim kierunku.

Chwytam w dłonie krańce kremowego swetra, który jest dzisiejszym obrońcą przed mrozem panującym na zewnątrz.

— Tak się złożyło. Nie przepadam za zimą — puszczam materiał. — Wolę wyższe temperatury.

— Zimno ci? — Unosi brew.

Rozmowa z Iris mnie rozgrzała.

— Nie, jest w porządku — posyłam jej kolejny uśmiech. — Zdążyłam się ogrzać.

— Hmm...

Przechylam się na bok, aby otworzyć torbę. Kątem oka dostrzegam czujniejsze i palące spojrzenie Cherie, jednak nie zmieniam swojego radosnego wyrazu twarzy. 

— Mam coś na próbę — zaczynam tłumaczyć. — Rozmawiałyśmy wczoraj o jedzeniu, ale nie wiem, czy trafiłam i masz apetyt? Wzięłam banany.

— Jedzenie? Tutaj?

Powoli się prostuję z nadal niezmienionym wyrazem.

— Tak. Masz ochotę czy nie jesteś chętna na przekąskę? — Rzucam luźnym pytaniem.

— To chyba niedozwolone — wskazuje palcem na banany, które trzymam w dłoni. — Więc tak, chcę. Ale który nie jest otruty?

Znowu ten wątek.

— Przyniosłam dwa. Wybierz któryś. Podzielimy się po połowie — nieznacznie unoszę kącik warg przed kolejnymi słowami, mając nadzieję, że wejdę w jej humor. — Zobaczymy, która szybciej będzie sinieć.

Usta Cherie drgają w uśmiechu. Chyba trafiłam.

Kolejny mały sukces.

— To wyzwanie?

— A więc jesteś głodna? — Dopytuję, a ona utrzymuje spojrzenie na bananach. Albo na moim biuście. Ciężko stwierdzić, bo to ta sama wysokość.

— Dla ciebie mogę być głodna, kotku — puszcza mi oczko, na co jedynie uśmiecham się w odpowiedzi.

— Nie zmuszam — przypominam, ale Cherie nie zmienia swojego zdania.

Wobec tego biorę wybranego przez kobietę banana i przecinam go na pół, dając jej wybór połówki. Biorę pod uwagę wczorajsze słowa o możliwym podtruciu, dlatego daje jej tyle szans wyboru, aby poczuła się bezpiecznie z tym, co zje.

Ostatecznie przechwytuje przez dziurę w przezroczystej ścianie owoc z cichym pomrukiem, zanim zajmuje miejsce na krześle ze swoją typową już pozą.

— Nic strasznego, co? — Rzucam pytaniem.

— Zobaczymy za parę minut — mówi z nieznacznie uniesioną brwią.

— Nie mam powodu, żeby cokolwiek ci podawać. Tym bardziej bez wiedzy. I nawet nie mam koncepcji na to, jak mogłabym cokolwiek przemycić w owocu. O ile tak to można nazwać.

— Strzykawka i igła mówi ci coś? — Śle mi krótkie spojrzenie przed wzięciem kolejnego gryza.

— Nie wpadłabym na to — przyznaję, po czym wzruszam ramionami. — Ale taka metoda i tak mi się nie przyda.

— Najwidoczniej każdy wariat może cię przechytrzyć. Z nimi trzeba być sprytną.

— I co, myślisz, że w tym momencie mnie przechytrzyłaś? Bo wtedy uznawałabyś się za wariatkę, idąc twoimi słowami.

— Oczywiście, że tak — niemal prycha ze śmiechem. — A gdzie my jesteśmy? W jakiejś bawialni dla dzieci czy psychiatryku o złej renomie?

— Każdy w pewnym stopniu jest wariatem. Każde z nas ma swoje tiki, reakcje czy przyzwyczajenia, których sami się wyuczyliśmy albo bezwiednie trzymamy się ich z czasów dzieciństwa i niektóre mogą być dla drugiego człowieka dziwne. Czasem zobaczenie czegoś dziwnego wystarczy, aby nazwać daną osobę wariatem.

— I co? Też jesteś wariatką?

— Myślę, że zdaniem wielu osób tak. Jestem — odpowiadam, uważnie obserwując jej reakcję.

— Mhm. Więc pasujemy do siebie.

— Może się dogadamy — dorzucam z niewielkim półuśmiechem.

— Jakie masz tiki w takim razie?

— A jakie ty, Cherie?

— Zapytałam pierwsza.

— A ja druga — wzruszam ramionami po własnych słowach. — Jakie to ma znaczenie skoro przeważnie nie chcesz odpowiadać na moje pytania?

— Niech ci będzie — wywraca oczami. — Czasami mrużę lewą powiekę, ale nie jestem tego świadoma. Jeśli ktoś cyknie mi w takiej chwili zdjęcie, to wyglądam, jakby coś mnie pierdolnęło albo jakbym była na sekundy przed udławieniem się czymś.

— Na razie nie zauważyłam opadającej powieki — mówię łagodnym tonem.

— Bo te przesłuchania nie są tak ekscytujące, jak myślałam, więc moja ekspresja jest minimalna.

— To nie są przesłuchania, Cherie.

— Pierdolenie — macha lekceważąco dłonią. — Twoja kolej. Jakie masz tiki?

— Nie przychodzi mi do głowy żaden tik — mrużę odrobinę powieki. — Ale mam specyficzne zachowanie. Nie zawsze odróżniam prawą stronę od lewej. Czasami zdarza mi się prostować kciuki i palce wskazujące, żeby sprawdzić, gdzie poprawnie formuje się litera "L". Wtedy mam pewność, że to lewa dłoń i strona. 

— Pewnie chujowo parkujesz tyłem, co?

— Na szczęście mam komputer w samochodzie. Ekran pomaga. I nie parkuję tyłem.

— No tak. Jako psychiatra musisz być przy kasie.

— Nie przepadam za tym określeniem — wzdycham cicho, krzyżując ramiona pod piersiami. — Chociaż to rzeczywiście poprawna nazwa mojego zawodu.

— Czemu?

— Bo kojarzy się z faszerowaniem ludzi lekami i przeciąganiem jakichkolwiek sesji, żeby wyciągnąć z pacjentów więcej pieniędzy...?

— No w sumie racja. I pewnie tak jest. 

— Niekoniecznie. Jasne, zdarzają się tacy psychiatrzy. Ale...

— Oho, zaczyna się wybielanie.

— Nie muszę się rozwijać w tym temacie. Możemy go zmienić.

Cherie kręci w odmowie głową, po czym teatralnym machnięciem ramieniem w moją stronę, rzuca szybką odpowiedzią:

— Ależ uprzejmie, kurwa, proszę o kontynuację, pani doktor.

— Rzadko zadrza mi się przepisywać leki. I mówię o takich na receptę, a nie ziółkach, które są dostępne w aptekach na lepszy sen. I wolę być traktowana jako człowiek, który chce pomóc, a nie centrum wypisywania recept i wpłatomat gotówki pacjentów.

— Jakie ziółka? — Po głupkowatym uśmiechu Cherie wiem, co ma na myśli.

— Wszystkie w pełni legalne, Cherie — upominam ją z żartobliwym skarceniem palcem wskazującym.

Wysuwa dolną wargę, wyraźnie niepocieszona.

— Flunitrazepam odpada?

Nieznacznie się prostuję na to pytanie rzucone niby od niechcenia. W głowie tworzy mi się krótki opis specyfiku, który jest mocny i podawany w skrajnych przypadkach — ma działanie uspokajające, nawet na kilka godzin.

Zdecydowanie za mocny, aby nie być zaniepokojona, że taka nazwa pada w tej luźnej dyskusji.

— Tak — odpowiadam tym samym głosem.

Cherie unosi swoje brązowe, ciemne oczy, dzięki czemu nawiązujemy kontakt wzrokowy.

— Znasz skutki uboczne?

— Jest ich wiele. Chyba, że chodzi ci o te, które występują po wymieszaniu z alkoholem? — Dopytuję. — To najbardziej rzuca się w oczy spośród większości skutków ubocznych.

— Tak.

Przełykam ciężko ślinę.

— Działa podobnie do tabletki gwałtu. Występuje kilkugodzinna amnezja.

— Całkiem zajebista opcja, aby zabić sobie czas, co? — Wznawia jedzenie banana, pozostawiając mnie jeszcze bardziej zdezorientowaną.

Zwłaszcza, że odnoszę wrażenie, jakby słowo "zabić" aż nadto zaakcentowała. Włączają mi się wszystkie czerwone lampki w głowie. I pierwszą reakcją jest wypytywanie jeszcze bardziej, ale skoro jesteśmy w Venom Asylum to przecież nie ma szans na legalne podawanie Flunitrazepamu z alkoholem.

Niemniej jednak muszę brać również na poprawkę nieznajomość zarówno tego miejsca, jak i personelu, który w nim pracuje.

Muszę to jakoś rozegrać.

Że też muszą być z nami osoby trzecie. Gdyby ich nie było, mogłabym pociągnąć bez obaw temat, aby wyczuć, czy robi sobie nieśmieszne żarty albo sprawdza moją wiedzę i reakcję.

— Na pewno nie zdarzyło mi się przepisywać Flunitrazepamu, bo jest za mocny. Ale to tylko moja opinia. 

— Hmm... 

Powolnym ruchem opieram łokcie na udach, pochylając się w jej stronę. Próbuję wyłapać kontakt wzrokowy, ale ciemne oczy kobiety są utwione w resztkach banana.

— Może być za bardzo dezorientujący. Zwłaszcza przy takim codziennym użyciu — ciągnę spokojnie wątek. — Najbardziej nie lubię w takich lekach tego, że ciężko dobudzić osobę, która je wzięła.

— No.

Czyli wiesz jak to wygląda?

— Niejedna osoba mogłaby spanikować — dodaję na sam koniec. — Dlatego nie stosuję tego leku. I tobie również doradzałabym brać zwykłe ziółka z apteki — wskazuję na nią palcem z celowo rozbawionym głosem. — Legalne ziółka z apteki.

— Nie mamy w okolicy apteki — wzrusza ramieniem. — Taki Flunitrazepam mógłby być przydatny. Pierdolnie cię na kilka godzin. Szybciej mija czas.

Widzę dyskretne i szybkie spojrzenie w kąt. Nieznacznie kiwam głową, gdy powraca do mojej twarzy. 

— Chyba się z tym nie dogadamy — stwierdzam na sam koniec. 

— Nie mam 18 lat.

Co to za nagła zmiana tematu?

Ponownie prostuję plecy i krzyżuję ramiona pod biustem.

— Dlaczego skłamałaś za pierwszym razem?

— Miałaś bezcenną minę.

— Rozumiem. W takim razie ile masz lat, Cherie?

— Pełne 24 — mierzy mnie wzrokiem, oblizując przy tym usta. — Ale nie musisz się dołować. Wolę starsze.

Przygryzam wnętrze policzka. Humor Cherie jest nadto specyficzny i wyprowadza z rytmu. Nie chcę tego pokazywać aż tak dosadnie, ale jak tylko coś palnie, to nie mam pomysłu, jak na to odpowiedzieć.

A patrząc na mój zawód, powinnam zawsze mieć pomysł, jak i co szybko odpowiedzieć.

To jedynie pokazuje, jak umiejętnie Cherie wybija z rytmu, czerpiąc z tego satysfakcję — wiem, bo teraz uśmiecha się na moje milczenie. I jest to póki co najszerszy uśmiech, jaki u niej widziałam.

Nie wiem, ile razy uda mi się ukryć zawstydzenie jej tekstami, ale mam nadzieję, że nie dojdzie do tego, aby reakcja ciała, na którą nie mam wpływu zdemaskowała moje odczucia — chociażby poprzez zarumienione policzki bądź czerwień na szyi.

— Jak długo jesteś w Venom Asylum? — Pytam po cichym odchrząknięciu.

— W sali pewnie jakieś 40 minut, a co? Spieszy ci się do domku, kotku?

— Mam na myśli... — Gestykuluję dłonią na pokój. — Venom Asylum. Jak długo tutaj jesteś?

— Hmm... — Odchyla w tył głowę, uprzednio zamykając oczy. — Byłoby 9 lat w tym roku.

— Byłaś młoda — pomrukuje mi potakująco. — Tylko 15 lat.

— Jedyny wyjątek tutaj — rozprostowuje po bokach ramiona.

— To ośrodek dla doroslych.

— Niby tylko tutaj dają sobie ze mną radę. O ile tak to można nazwać — opuszcza ramiona i obniża brodę, aby na mnie spojrzeć.

— W jakich jeszcze byłaś?

— W mniej rozpoznawalnych niż to dziadostwo — wzrusza ramionami. — Byłam w Wirginii, Georgii i Pensylwani. Zeszło jakieś 5 lat, zanim postanowili wpierdolić mnie do tego wariatkowa.

— Więc znasz szpitale i ośrodki od wieku 10 lat.

— Brawo — kończy jeść banana. — Mówiłam, że jestem wariatką. 

— Możesz mi oddać skórkę od banana. Później wyrzucę — mówię, po czym obie podchodzimy do szyby i sięgamy w górę, aby przełożyć skórkę przez otwór. — Udało ci się z jakiegoś uciec? 

— Wiele razy — ponownie siada po turecku na krześle. — Nie potrzebuję pomocy od zjebów — unosi zaczepnie brew. Z tej niewielkiej odległości mam wrażenie, że jej źrenice znacząco się powiększyły, przez co oczy robią się naturalnie ciemniejsze.

— Ach, rozumiem — stawiam na łagodniejszy ton od poprzedniego. — A tak ogólnie... Myślisz, że potrzebujesz pomocy?

— Jaki owoc lubisz?

— Zmieniłaś temat, Cherie.

— Tak samo, jak ty.

— Lubię mango. I gruszki. Teraz twoja kolej.

— Powinnaś sobie przynieść i zjeść następnym razem — mówi od niechcenia, jakby poprzedni temat w ogóle nie istniał.— Tego też nie powinni ci zabraniać. Przecież nie zabiorę ci noża i nikogo nie zabiję.

— Zobaczymy, czy uda się coś zabrać — delikatnie się do niej uśmiecham. — Preferuję branie owoców do pojemników, zamiast bawić się w krojenie. Higiniczniej zrobić to w domu niż tak na kolanach i na szybko. 

Uważniej się jej przeglądam.

— I nie sugeruję, że zabrałabyś mi nóż i wyrządziła komuś krzywdę. Tym bardziej zabiła.

— Nikt nie musi. Wiem swoje.

— Wiesz swoje? — Celowo papuguję typowy ruch Cherie i przekręcam na bok głowę, zanim rzucam ryzykownym pytaniem. — Że skrzywdzisz czy wręcz przeciwnie?

Milczy.

Może za szybko. Może źle wbiłam się z próbą kontynuacji wątka.

— Odpowiesz mi na pytanie, które zadałam wcześniej? Czy myślisz, że potrzebujesz pomocy? 

Na usta Cherie wchodzi półuśmiech, który z przymrużonymi powiekami daje mi wrażenie, że zapewne nie dostanę bezpośredniej odpowiedzi na tak prostej zasadzie, jak: "Tak" lub "Nie".

— Jeśli będziesz moją seksowną panią doktor albo pielęgniareczką, to mogę potrzebować pomocy nawet i za moment — puszcza mi oczko.

— Jestem tu dla ciebie — mówię na tyle poważnym głosem, aby zrozumiała, że nic nie robię sobie z tego komentarza.

— Szkoda, że nie na tyle dla mnie, aby być po drugiej stronie barykady — wskazuje palcem na szklaną ścianę.

— Jeżeli nasze spotkania będą wyglądać podobnie do tego, co teraz, to myślę, że to tylko kwestia czasu, aby porozmawiać twarzą w twarz, Cherie.

— Mogłabym być twarzą z czymś innym.

Nie przypominam sobie, aby ktokolwiek tak niedyskretnie spojrzał na mój biust. I bezczelnie nie odwrócił wzroku, gdy został przyłapany.

Hamuję chęć werbalnego zwrócenia uwagi na to zachowanie. Nie jesteśmy w końcu w barze. Za takimi działaniami może stać jakaś historia.

Powoli ją rozpracuję.

Muszę być cierpliwa.

— Myślę, że nawet jak już będziemy mogły rozmawiać swobodnie, czyli bez tej ściany, to i tak będziemy miały pewne ograniczenia — ostrzegam, sama nie będąc pewna, jak Iris Hiller widzi moje pierwsze spotkanie z Cherie w innej aranżacji. — Możliwe, że będziemy musiały utrzymywać pewien dystans między nami, Cherie.

— Bez dotykania?

— Najprawdopodobniej.

Coraz bardziej przekonuję się do tego, że jest u niej jakaś potrzeba dotyku. Przynajmniej względem kogoś potencjalnie niegroźnego czyli kogoś takiego, jak ja.

— To żadna zabawa — marszczy nos w całkiem urzekający sposób, bo cała jej twarz przez to łagodnieje. Nawet to ostre, ciemne spojrzenie. — Jak mam klepnąć cię w dupę, żeby sprawdzić, czy nie pęknie, bez dotykania? To nie ma sensu.

Ignoruję jej wyrachowaną argumentację.

— Nie klepniesz.

— Bo co? — Brzmi na niemal oburzoną.

— Mamy rozmawiać. Spróbować się poznać i...

— I myślę, że poznanie od dupy strony nie jest wcale takie głupie — wtrąca na szybko. 

— Są pewne granice w takich kontaktach, Cherie — upominam ją, testując, czy jest w stanie zrozumieć, o jakiej granicy tak naprawdę mowa.

— A co? Sklepiesz mnie, jak spróbuję dotknąć? — Unosi brew, jakby zaczepnie.

— Oczywiście, że nie — mówię natychmiast. — Nie lubię żadnej formy przemocy. I nigdy żadnej nie stosuję.

— Ach, czyli waniliowy seks?

— Różnica między waniliowym a bezpruderyjnym, bardziej urozmaiconym seksem nie polega na istnieniu lub braku elementu przemocy — mój głos pozostaje spokojny, a oczy uważnie obserwują reakcję Cherie.

Nie wydaje się poruszona.

— A ty co o tym myślisz? — Rzucam tym samym tonem, aby nie była aż tak zaalarmowana. Może nie uzna tego pytania za naruszenie jakiejś granicy.

Kobieta wzdycha cicho, mierząc mnie wzrokiem. Nie wiem, który to już raz.

— Myślę, że jesteś przykładem osoby, którą interesuje tylko waniliowy seks.

— Okej. Zostańmy przy twoim domniemaniu. W takim razie co powiedziałabyś o sobie, Cherie?

Mruży podejrzliwie oczy.

Za szybko?

— Chcesz sprawdzić, czy jesteśmy kompatybilne przed pierwszym spotkaniem bez tego dziadostwa, które teraz nas dzieli? — Udaje, że ściera łzę z oka. — Jestem wzruszona, kotku.

— Zaciekawiłaś mnie — odpowiadam, wzruszając ramieniem. — Więc to tajemnica? Nie pytałam nawet o preferencje.

Śle mi całusa w powietrzu.

— Dowiesz się za niecałe dwa tygodnie, kotku. 

Mam szczerą nadzieję, że te niespodziewane odpowiedzi oraz gesty Cherie, na które nie odważył się żaden z moich poprzednich pacjentów nie sprawią, że niekontrolowane reakcje ciała zdradzą moje lekkie poruszenie.

— Rumienisz się — rozciąga usta w uśmiechu, po czym puszcza mi oczko. — Nie martw się. Obejdę się z tobą delikatnie.

Kiwam głową, niby przyjmując jej słowa do siebie, zanim lekko się pochylam. 

— Wiesz... Nie jestem ekshibicjonistką. Myślę, że twój misterny plan nie wypali.

Cherie unosi obie brwi, ale wydaje się zainteresowana.

Okej, temat seksu ją wciąga. Tylko może być niebezpieczny, jeżeli za tą fiksacją, którą słyszę stoi trauma, która jest z nim związana. Muszę się pilnować.

— Mmm... — Również się pochyla, więc jesteśmy możliwie najbliżej siebie. — Musisz pozbyć się towarzystwa.

— Towarzystwo czy jego brak nie zależy do końca ode mnie — rozkładam lekko ramiona. 

— Szkoda... — Pomrukuje, tym razem mozolniej wędrując spojrzeniem po moim ciele. — Jesteś dziwna.

— Dziwna? A to dlaczego?

— Po prostu dziwna.

— W dobrym czy złym sensie?

— Złym — mówiąc to, krótko zerka na moją twarz. — Nie ma co zajmować się ludźmi, których i tak zostawisz za sobą. 

— Nawiązujesz do tej pomocy, o której już tyle razy wspomniałam?

Potakuje głową.

— Cherie... — Oblizuję usta po cichym westchnięciu. — W pewien sposób jestem zżyta z każdą osobą, z którą rozmawiam podobnie, jak z tobą teraz. I nie widzę w tym niczego złego. Preferuję traktowanie ludzi jak ludzi, a nie obiekt czy królika doświadczalnego, któremu trzeba tylko wypisywać leki.

— Jasne — wywraca oczami. — A po dwóch miesiącach co? — Nie czeka na moją odpowiedź. — Wrócisz do tej swojej firmy i będziesz żyła własnym życiem, a ja wciąż będę tutaj. W zamknięciu. Odcięta. Jak jakieś zwierzę.

Nie krzywię się na pretensjonalny ton, który z dalszą wypowiedzią Cherie staje się wyraźniejszy.

— Dwa miesiące to minimalny czas trwania projektu. Ale moim celem jest całkowita pomoc. Miałabym cię na sumieniu, gdybyś tutaj została. Tym bardziej bez możliwości kontaktu ze mną, kiedy tego potrzebujesz. Nie chcę poznawać cię dla swojego widzimisię — celowo nie odrywam oczu od jej twarzy, chcąc w którejś chwili wyłapać z nią kontakt wzrokowy. — Nie chcę cię poznawać po to, aby wychwalać się współpracownikom, a w rzeczywistości nie wyciągnąć do ciebie pomocnej dłoni, kiedy jej potrzebujesz. 

— Po tylu latach nikt nie będzie dla mnie ratunkiem. I dobrze o tym wiesz. Pewnie nieraz cię ostrzegali. Przede mną.

— Zawsze mogę próbować, prawda? — Nieznacznie unoszę wargi. — Nie chcę dawać ci złudnej nadziei. W idealnej wersji uda nam się wspólnie wyjść poza drzwi Venom Asylum. W świetnej wersji uda nam się regularnie przepracowywać niedomknięte sprawy, przez co będziesz mogła spać spokojniej. I może wtedy będziemy mogły zastanowić się nad jakimiś nowymi alternatywami dla ciebie. Ale do tego wszystkiego potrzebuję tylko i aż twojej pomocy.

— Nie ma nic za darmo.

— Ach — kiwam głową. — Pobierasz opłaty? Ile bierzesz za godzinę rozmowy?

— Jakby pieniądze miały mi pomóc — prycha, ale na koniec lekko się uśmiecha, więc chociaż jestem pewna, że trafiłam w jej humor. — Te pytania powinny pójść w twoją stronę. 

— Wystarczy mi sama satysfakcja, że pomogłam. 

— Pierdolenie.

— Okej, niech ci będzie... — Podsuwam odrobinę bliżej krzesło, jakbym chciała powiedzieć Cherie coś w tajemnicy. — Lubię nasze rozmowy. 

— Nudy — mruży powieki, jednocześnie patrząc mi w oczy. — Myślałam, że chociaż powiesz, że podoba ci się moja dupa. Nie jest taka mała.

— Widzisz... — Wskazuję na nią palcem. — Czasem mówisz rzeczy, które dają mi do myślenia. Ale w bardzo pozytywnym sensie. Zaczynam widzieć trochę inną perspektywę na pewne rzeczy. A to dopiero początek naszej drogi, Cherie. 

— Skoro tak mówisz... — Wzrusza ramionami, po czym opiera się o krzesło. — W takim razie jednak szczerość kosztuje.

— Mam nadzieję, że masz rozsądną cenę.

— Twoja dupa.

Teraz to ja jestem tą, która mruży powieki ze specjalnie niezadowoloną miną i uniesioną brwią dla podkreślenia efektu.

— Słucham? — Rzucam, czekając na reakcję.

Albo się wycofa, albo będzie brnęła.

— Nic a nic — oblizuje usta. — Będę chciała coś za szczerość z mojej strony.

— O ile jest to rozsądne...

— Można to tak nazwać, kotku.

— Miałaś tak do mnie nie mówić — przypominam. — Nie zwróciłam się do ciebie pierwszym imieniem, jak obiecałam.

— Wybacz, Albo Lilith.

Posyłam jej krótkie spojrzenie, które wyraża więcej niż komentarz wypowiedziany na głos.

— Jaką masz cenę? — Pytam po chwili głuchej ciszy.

— Kiedy przyjdzie czas zapłaty to ci powiem.

— Skąd wiesz, że będę w stanie dać ci to, czego chcesz? Byłoby prościej negocjować już teraz.

— Właśnie. Nie chcę negocjacji — obniża nogi i przekłada jedną przez drugą.

— Ach, więc to twój sposób? Będziesz ze mną szczera do jakiegoś stopnia, a później o coś poprosisz, stawiając mnie na tyle pod ścianą, że będę musiała się zgodzić, bez względu na to, co by to nie było?

— Mniej więcej — przyznaje z zadowoleniem na twarzy.

— Dlaczego miałabym się na to zgodzić już teraz?

— Chcesz siedzieć dwa miesiące w ciszy?

— Chcesz czegoś nowego w harmonogramie dnia? Bo jest dość pusty — kontrargumentuję.

Ponownie śle mi całusa, ale tym razem z głośnym cmoknięciem na końcu.

— Zgodzisz się, bo przecież czeka cię satysfakcja na koniec tego wszystkiego. I lubisz nasze rozmowy — nie kryje ironii w głosie, powtarzając moje wcześniejsze słowa.

— Okej — potakuję z lekkim śmiechem. — Skąd pewność, że nie oszukam cię na koniec? Albo skąd ja mogę mieć pewność, że mówisz prawdę? 

— Akurat podoba mi się przerażenie na twarzy tych wszystkich psychiatrów, którzy wyżej srają niż dupę mają, gdy uchylam im rąbka tajemnicy o moim życiu — mówi nonszalancko.

Konstrukcja zdania pasuje mi do potencjalnego źródła, z którego Cherie może czerpać satysfakcję. A poniekąd mam wrażenie, że na tym jej zależy — potencjalnie wystraszyć, a potem wyśmiać.

To zaledwie jeden przykład. Może być wiele kombinacji i nowych elementów. Cherie jest złożonym charakterem.

Te poprzednie obserwacje oraz informacje, które zdążyłam wyłapać z dzisiejszej i wcześniejszej rozmowy sprawiają, że teraz jej wierzę.

— A co ze mną? Skąd możesz mieć pewność, że cię nie oszukam?

Cherie przez dłuższą chwilę powoli rozgląda się po pomieszczeniu, zanim z beznamiętnym spojrzeniem połączonym z nienaturalnym półuśmiechem patrzy w moje oczy.

— Bo cię znajdę, jak mnie oszukasz.

Przechodzą mnie ciarki po plecach. Ledwie hamuję chęć wzdrygnięcia się, aby pozbyć się tego nagłego napięcia.

— Myślisz, że dałabyś radę wymknąć się stąd, żeby mnie poszukać?

Nie spuszcza ze mnie spojrzenia. I nie zmienia wyrazu twarzy, co wzmaga napięcie, chociaż nie daję tego po sobie poznać — ani po posturze, ani po głosie, ani po konstrukcji pytania, które zdążyłam zadać.

— Pewnie mieszkasz gdzieś w Queens.

Całkowicie się spinam.

Skąd ona...

— Skąd ona wie? — Mówi, jakby czytała mi w myślach.

Przekręca na bok głowę. Robi to przerażająco powoli, nadal nie zmieniając wyrazu twarzy.

— Nie ubierasz się, jak ktoś, kto żyłby w śmietance towarzystwa Manhattanu. Twój Jeep również by się nie wpasował. Nie jest tak wymuskany z wyglądu — oblizuje usta. — Ciekawe ile jest dobrze zarabiających psychiatrów z korporacji, której siedziba jest na Manhattanie, ale sami mieszkają w Queens. I mają Jeepa. I realizują międzynarodowy projekt, do którego trzeba spełniać konkretne wymagania.

Wzrusza ramionami, jakby zadała to w formie pytania do samej siebie.

— Myślę, że to znacząco zawęża krąg psychiatrów do przejrzenia. No i znam też twoje nazwisko. Jest specyficzne.

— Tak owijałaś sobie wokół palca innych? — Pytam ze skrzyżowanymi ramionami, aby ukryć trzęsące się dłonie. — Ukrytą groźbą, że ich znajdziesz? 

— Nie grożę, tylko mówię, co zrobię, jeśli nie wywiążesz się ze swojej części umowy. To znacząca różnica.

— Nadinterpretuję?

— Dokładnie. Jak to każdy psychiatra — macha na mnie dłonią, gestem jakby odganiała muchę.

Dopiero teraz zmienia wyraz twarzy na neutralny i prostuje szyję. Atmosfera od razu się rozrzedza.

— I co by było, jakbyś mnie znalazła?

— To niespodzianka. O ile zajdzie taka potrzeba, żebym musiała cię szukać — posyła mi poprzednią wersję uśmiechu, która ma w sobie jej humor.

— I co? — Wzdycham jakby od niechcenia. — Taka formuła wypowiedzi ma na celu wystraszenie?

Zerka na mnie przelotnie. Uśmiecha się pod nosem.

— Więszkość z was jest taka sama. Albo od razu wyprowadzam was z równowagi, albo dajecie mi tę bzdurną brawurę, a jak przyjdzie co do czego, to spierdalacie, że aż się w za wami kurzy. Jestem weteranką. A ty płotką.

— Lubisz tę dysproporcję, co? — Unoszę brwi.

— A ciebie wkurwia, co? To prawie jak odgrywanie ról, ale skoro jesteś typową wanilią, to pewnie coś takiego cię odrzuca. 

— Szufladkujesz mnie. Myślałam, że przeważnie zarzuca się to psychiatrom.

— Wszyscy działacie podobnie. I za każdym razem z nadętym nosem myślicie, że wpadliście na pomysł, który nikomu innemu nie przyszedł do głowy. Niczym takie bezmyślne małpy.

— Ja też jestem tą bezmyślną małpą?

— Na razie zgrywasz odważną — powoli wstaje i podchodzi do szklanej ściany.

Rozszerza trochę ramiona, po czym napiera otwartymi dłońmi na przezroczystą powierzchnię, patrząc na mnie z góry.

— Gdybyś po raz pierwszy usłyszała to, co przed chwilą powiedziałam bez tej ściany między nami, to pewnie byś się popłakała.

— Tylko wiesz, znajdę kolejnego pacjenta. Dużo ludzi potrzebuje pomocy — również wstaję. — A ty zmarnujesz sobie szansę na urozmaicenie dnia, jeżeli poszłabym na dobre. Czy warto? Nie sądzę.

— Hmm... — Po raz enty mnie mierzy.

Zdecydowanie lubi to robić. 

— Przyjmujesz umowę?

— Masz być szczera, Cherie. Ale to nie znaczy, że będę cię zmuszała do odpowiedzi — mówiąc to, przyglądam się jej twarzy. — Niczego na tobie nie wymuszę. Chcę, żeby nasze rozmowy były możliwie naturalne. Bez spięcia. Bez nerwów. I bezpieczne. 

— Stawiasz kolejne warunki?

— A w zamian za to postaram się spełnić twoją prośbę. Tylko liczę na to, że będzie rozsądna. I jak już obie się poznamy, to myślę, że bardziej się przekonasz do tego, że może warto byłoby mi zaufać. Cenię sobie zaufanie. I zawsze pamiętam o takich rzeczach.

Cherie milczy. 

Zerkam na zegarek.

— Jak zapamiętam cię dobrze to zarówno ty, jak i ja będziemy bardzo zadowolone na koniec tego wszystkiego — dokańczam. — Do jutra, Cherie.

——————————

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top