‣ How can your sugar drop when my name is so sweet?
To nie będzie dobry dzień, myślę sobie w drodze do gabinetu Iris Hiller, która rzekomo koniecznie potrzebuje rozmowy ze mną przed sesją z Cherie. Przynajmniej tak to opisała ta niezbyt przyjazna pani z recepcji.
Czuję, że coś wisi w powietrzu. I nie podoba mi się to.
Może też wynika to z tego, że każda dyskusja z Hiller kończy się czymś w rodzaju kłótni, ponieważ nieustannie podważa mój autorytet oraz umiejętności, a ja nie po to tyle lat pracowałam, chodziłam na wszelkiej maści staże, robiłam dodatkowe kursy, aby ktoś twierdził, że nie dam sobie rady. To jak strzał w twarz.
Przechodzi mnie dreszcz, kiedy otwieram drzwi i ponownie uderza we mnie sterylność gabinetu Hiller poza tą jedną szafą. Rzucam krótkim przywitaniem, na które kobieta ledwie odpowiada — czuję zresztą, że jest to bardzo wymuszona uprzejmość między nami.
— W jakiej sprawie zostałam wezwana? — Pytam od razu po zajęciu niewygodnego krzesła. Spoglądam na jej twarz. — Za 15 minut zaczynam sesję z Cherie.
— O niej właśnie chcę porozmawiać — piwne oczy Hiller nawet na mnie nie spoglądają, tylko wpatrują się w jakiś punkt za moimi plecami.
Ta kobieta drażni mnie nawet takimi drobnymi zachowaniami.
— Słucham? W czym rzecz? — Nakładam nogę na nogę w tym niepotrzebnie przedłużanym oczekiwaniu na rozwinięcie.
— Nie pochwalam sposobu przeprowadzania tych sesji.
— Och?
— W dłuższej perspektywie czasu nie wpłyną na nią dobrze. Zwłaszcza że teraz jesteście same, a kontrola w postaci pielęgniarzy znajduje się dopiero za drzwiami.
Nie mogę powstrzymać się przed skrzyżowaniem ramion pod biustem. Wiem, że ten gest wręcz krzyczy tym, że nie podoba mi się ta rozmowa i najchętniej bym ją przerwała.
Ale może Hiller bardziej się ugnie, jak ponownie się pokłócimy, bo na to właśnie się zanosi.
— Dlaczego nie wpłyną na nią dobrze?
— Bo przyzwyczajasz ją do swojej obecności. A przypomnę ci, że jesteś tutaj na określony czas — w ostatniej chwili hamuję komentarz o tym, że powinna inaczej się do mnie zwracać. — Jasne, możesz sobie go wydłużyć, ale ostatecznie nie pracujesz dla nas. Nie będziesz z nią tutaj cały czas. A doskonale wiesz, że jest to przypadek, który zostanie tutaj do końca swojego życia.
— Rozumiem — kiwam głową. — Rozumiem, oczywiście. Ale zależy mi na tym, aby się przywiązała, ponieważ dzięki temu lepiej ją poznam. A jeżeli już to zrobię, to rzeczywiście będę mogła pomóc jej w rzeczach, które uważa, że są dla niej problemem. Budowanie zaufania wymaga czasu.
— Co nie zmienia tego, że i tak znikniesz z jej życia. Dajesz tylko złudne nadzieje — wzdycha ze znużeniem, nietknięta moimi słowami. — Żałuję decyzji o tym, żebyście spędzały czas bez nadzoru. Poczuje się zbyt komfortowo, a kiedy już tak będzie, to albo wyrządzi ci krzywdę, gdy coś, co powiesz nie wpadnie w jej gusta, albo po twoim odejściu to my będziemy mieli więcej roboty z jej przypadkiem.
— Mam na uwadze to, że przejawia gwałtowne reakcje. Agresję. Jestem tego nieustannie świadoma. Niemniej jednak muszę działać w taki sposób, aby wytworzyć między nami komfortową atmosferę, żeby zaufała. Wciąż brakuje mi narzędzi, które naprowadzą mnie na to, co spowodowało, że tutaj jest i jednocześnie dlaczego nie może stąd wyjść. Brakuje mi informacji, wobec czego stosuję taką strategię. I nie planuję kończyć projektu, dopóki nie uda się wypracować jakiegoś rozwiązania...alternatywy dla Cherie — biorę większy wdech, aby nie utracić spokoju w głosie. — Poza tym Cherie jest inteligentną osobą. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie będę tutaj wiecznie. Nie muszę jej o tym przypominać.
— Co nie zmienia tego, że pozwoliłaś sobie na zbyt wiele.
Nie dotarło nic z tego, co właśnie powiedziałam? Kompletnie?
— W jakim sensie, bo nie rozumiem?
— Przychodzisz z żądaniami.
— Moim zdaniem są one uzasadnione. Mam jej pomóc, a nie skrzywdzić jeszcze bardziej własną niewiedzą na temat historii jej choroby, schorzenia. Czegokolwiek. Nawet nie wiem, co to dokładnie jest. Badam to po omacku.
— To w takim razie, jaki z ciebie psychiatra, skoro nadal tego nie wiesz?
Czuję, że jedna z moich powiek niebezpiecznie drży. Zaledwie przez moment, ale taka reakcja mówi sama przez siebie, że jestem na skraju cierpliwości.
— Aby prawidłowo przeprowadzić jakąkolwiek diagnozę potrzeba czasu, o którym tak pani wspomniała wcześniej. Daję go Cherie. Niestety razem z tym w parze idą dogodne warunki pracy, które niejednokrotnie były...wątpliwe, moim zdaniem. Mając komfortowe miejsce i czas można zacząć pracować. I właściwie dopiero od momentu, kiedy zaczęłam mieć prywatne sesje z Cherie odnoszę wrażenie, że robimy małe progresy, chociaż pewnie tego nie dostrzega.
Nieznacznie się uśmiecham na koniec mojej wypowiedzi, ale znika on w chwili, kiedy piwne oczy kobiety zaczynają przyglądać się mojej twarzy. Nie chcę, żeby źle zinterpretowała tę reakcję.
— W każdej chwili mogę wycofać swoją decyzję o prywatnych sesjach.
— W każdej chwili mogę odciąć pieniądze za mój pobyt.
Nastaje cisza.
Mam małą satysfakcję, kiedy widzę grymas na twarzy Hiller. Co prawda tylko rzuciłam tym tekstem, aby ją pohamować. Wolałabym nie być zmuszona do takich działań, ponieważ wtedy dalszy kontakt z Cherie byłby wątpliwy.
A chcę jej pomóc.
— Masz tupet.
Unoszę brew na ten komentarz.
— Nie przeszłyśmy sobie na "ty", ale skoro tak... — Wzdycham cicho. — Iris, skaczesz wyżej niż powinnaś. To nawet nie jest twój szpital, a obnosisz się tak, jakby było wręcz przeciwnie. Wystarczy.
— Nie masz pojęcia o pracy w tym miejscu. Dla mnie jesteś niczym stażystka, dlatego nieustannie cię naprowadzam, ale myślisz, że wiesz więcej niż ja o niej.
— Ona ma imię. Cherie, jeżeli zapomniałaś — oblizuję wargi. — Nie byłoby to jedyne zaniedbanie ze strony tego personelu...
— Stąpasz po cienkim lodzie.
— Nie jesteś moim szefem — upominam pewniejszym tonem, nie bawiąc się już w zachowanie spokoju. Nie unoszę się, ale nie chcę dawać jej wrażenia, że ulegnę w tej rozmowie. — Nie masz prawa wciskać nos w sposób, w jaki realizuję sesje. Moja praca została zweryfikowana na wielu etapach, zanim zapadła decyzja o tym, że zostałam przypisana do realizacji tego projektu. Ponadto, jak wielokrotnie podczas naszych rozmów podkreślałam, każda sesja z Cherie jest przeprowadzona z myślą o wzbudzeniu komfortu. Tworzenie takiej atmosfery nijak ma się do twoich uwag. Komfort nie przyczynia się do tego, że w jakimkolwiek stopniu zagrażam Cherie. A twoje wyjaśnienia sprowadzają się do wniosków, jakobym była tym zagrożeniem i trzeba mnie usunąć.
— Mogę wycofać w każdej chwili swoją decyzję o prywatnych sesjach — upomina złowróżbnie z nieustannym grymasem na twarzy.
Naprawdę próbujesz mnie szantażować kosztem pacjenta?
— I tu się mylisz — wskazuję na nią krótko palcem. — Nie cofniesz tej decyzji.
Dosłownie prycha mi w twarz.
— Bo niby co? Jesteś kimś z zewnątrz.
— Bo nie jesteś osobą decyzyjną w takich sprawach. Z czystej uprzejmości i chęci współpracy konsultowałam z tobą moje pomysły, ale chyba byłam zbyt miła, bo doznałaś wrażenia, jakby twoje słowo się liczyło.
— Liczy się. A ty zdecydowanie wychodzisz poza swoje obowiązki.
— Wręcz przeciwnie. Jestem profesjonalnym psychiatrą z wystarczającym stażem pracy i sukcesywnie zakończonymi terapiami, które potwierdzają, że wiem, co robię. Sam fakt, że zostałam przypisana do projektu mówi, że wiem, co robię. To nie jest jednocześnie projekt, w którym mam dostać od ciebie dobrą opinię, ponieważ żadną stażystką nie jestem, a tak najczęściej mnie traktujesz.
Unoszę dłoń, kiedy Hiller wydaje się mieć odpowiedź na mój niepełny monolog.
— Doradzam zajrzeć do dokumentacji dotyczącej projektu i zapoznać się z jego szczegółami, ponieważ najwyraźniej nadal nie raczyłaś tego zrobić, Iris. Nie ma tam nawet wspominki o tym, że mam nad sobą opiekuna. Jedyna osoba, której mogę odpowiadać to właściciel szpitala Venom Asylum, a nim nie jesteś. Niepotrzebnie użyłam tego słowa recepcjonistce na samym początku. Co więcej, moja obecność przynosi właścicielowi pieniądze, których myślę, że nie chciałby stracić.
Tym razem, kiedy robię chwilową pauzę, Hiller wydaje się nie wiedzieć, co odpowiedzieć. A wcześniej była tak wygadana.
— Sparafrazuję to — kontynuuję, przez moment rozglądając się po gabinecie. — Nie współpracujesz — biorę większy wdech. — Jeżeli stracę cierpliwość, to mój szef straci cierpliwość. A jeżeli mój szef straci cierpliwość, to twój szef również straci cierpliwość. Czy jest to zrozumiały przekaz?
Nie odpowiada, więc biorę to za znak, że mogę dodać od siebie ostatnie uwagi — a przynajmniej te, które mogą być teraz wypowiedziane. O szczegółach zaniedbań muszę porozmawiać z kimś innym.
— Jeżeli moje metody są dla ciebie tak uciążliwe, to usiądź ze mną nad jej papierami — przekręcam na bok głowę. — Tylko, no właśnie, tych papierów nie ma. Nadal. Na jakiejś podstawie muszę stworzyć plan działania i dostosować go pod podopieczną w taki sposób, aby nie czuła się przeze mnie atakowana. Albo odpytywana jak na przesłuchaniu. Nie mam informacji. Nie mam dokumentacji medycznej. Nie wiem nic znaczącego o Cherie poza tym, że lubisz mówić o niej tak bezosobowo. Aby sukcesywnie z nią współpracować, muszę wytworzyć specjalne warunki, żeby poczuła się ze mną komfortowo. Jest to dla mnie oczywiste. Myślałam, że dla was też będzie.
Powoli wstaję z miejsca, gdy mija dłuższa chwila, a Hiller dalej nie odpowiada, tylko siedzi z lekko rozchylonymi wargami i ostrym spojrzeniem na mojej twarzy. Wzdycham cicho, wycieńczona tą dyskusją. Mogłyśmy w ogóle do tego nie doprowadzić, gdyby tylko współpracowali tak samo, jak ja chciałam współpracować z nimi.
Ale skoro w tym miejscu liczy się pokazanie wyższości i szmacenie innych za dobrze wykonywaną robotę, to będziemy do samego końca szły bardzo wyboistą drogą.
— Uznaję, że tę rozmowę mamy już zakończoną — mówię w końcu, po poprawieniu mankietu koszuli przy prawym nadgarstku. — Moja sesja za moment się zaczyna — zerkam jeszcze na zegarek. — Obowiązki wzywają. Nie chcę się spóźnić.
Gdy tylko drzwi od gabinetu Hiller zamykają się za mną z rozniesionym po pustym korytarzu echem, wypuszczam z siebie ciężki, świszczący oddech. Zaczesuję i tak związane włosy do tyłu, bezwiednie idąc w stronę pokoju Cherie.
Chyba nie zrozumiemy się z Hiller.
Kręcę głową do siebie, przypominając sobie, że od pierwszego roku studiów byłam uczona, żeby faktycznie wychodzić do pacjentów z pomocną dłonią, ale nie naciskać. Częściej spotkamy się z obawą przed podjęciem pierwszego kroku albo pesymistyczną wersją potencjalnego podopiecznego, że są już straconą sprawą i niepotrzebnie zmarnują czas terapeuty.
Mój mentor nie był tak ograniczonym, schematycznym człowiekiem, wskutek czego sama mam po nim to ciepłe i otwarte podejście do podopiecznych. W dodatku bardzo rzadko zdarza mi się popełnić taki błąd, aby dać wrażenie, że się narzucam.
Sukces zawodowy potwierdza, że jednak moje podejście musi mieć rezultaty, pomimo tego, że Hiller pewnie wielokrotnie będzie chciała to zakwestionować — i nie tylko między nami, ale również przy pracującym w Venom Asylum personelu.
Kiedy tylko wchodzę na piętro, na którym znajduje się pokój Cherie, dostrzegam Valery'ego. Klnę w myślach, jak rusza w moją stronę. Nie mam na to czasu. Poza tym to nie z nim dzisiaj mam iść.
— Hej — Valery wsuwa dłonie do kieszeni, jak tylko podchodzi wystarczająco blisko.
Posyłam mu lekki uśmiech.
— Hej — odpowiadam od razu.
— Zmęczona? — Pyta, a ja momentalnie kontroluję mimikę twarzy, gdy jego oczy za bardzo mi się przyglądają.
— Nie, bardziej zamyślona — zerkam na zegarek. — Zaraz zaczynam sesję z Cherie.
— Ach, rozumiem... — Po wyrazie twarzy mogę stwierdzić, że nie wydaje się przekonany. — Szkoda.
Szkoda? Ale czego?
— O cholera, za chwilę się spóźnię — decyduję się nie dopytywać, tylko raz jeszcze zerkam na zegarek. — Muszę dołączyć do Valentiny.
— No tak... Jasne — drapie się po karku.
— Do zobaczenia, Valery — mówię jedynie na odchodne, po czym ruszam dalej, znacząco przyspieszając tempo.
Naprawdę goni mnie czas, więc go nie oszukałam.
Na szczęście po drodze do Cherie nikt nie staje mi na drodze, więc po krótkim przywitaniu z Valentiną, która czekała na mnie pod pokojem, wchodzę do środka.
I tu zaczyna dziać się coś nietypowego dla naszych spotkań.
Zdarza się tak, że czasami wejdziemy do jakiegoś pomieszczenia, dołączając do kogoś i od razu mamy przeczucie, że coś nie gra. Powody mogą być różnie — słaby humor drugiej osoby, zmęczenie, a może stało się coś na tyle poważnego, że dlatego zachowuje jakąś nietypową dla siebie powagę.
Da się to wyczuć w ciągu paru sekund.
I niestety to samo dzieje się, gdy tylko patrzę w kierunku Cherie po zamknięciu za sobą drzwi. Między nami pojawia się dziwna atmosfera i mam nieodparte wrażenie, że może wytworzyć się między nami konflikt albo blokada.
Co więcej, Cherie nie robi nic szczególnego, ale takie mam przeczucie.
— Dzień dobry, Cherie — standardowo się z nią witam z miłym tonem i delikatnym uśmiechem.
Kobieta unosi brew, wyjątkowo nie reagując na przywitanie poza uniesieniem brwi.
— Znowu ty?
Chyba dowiem się znacznie szybciej niż podejrzewałam, czy będzie między nami spięcie, czy blokada.
— Tak. I na czas — powoli podchodzę bliżej.
Cherie ma grymas na twarzy, kiedy wstaje ze swojego łóżka i idzie w przeciwnym kierunku ode mnie. Początkowo w ciszy obserwuję, jak ostrożnie przykłada dłonie do każdej z dostępnych ścian po tamtej stronie pokoju, a następnie czoło.
— Czy to tylko moje wrażenie, czy nie masz dzisiaj wyjątkowo dobrego samopoczucia, Cherie? — Rzucam delikatnie, kiedy kończy swój mały rytuał.
— Jak coś się nie podoba to znasz drogę do drzwi.
Szorstki ton również jest nietypowy.
— Nie pytam z ciekawości, tylko dlatego, że nie chcę cię celowo bardziej denerwować — tłumaczę spokojnie. — O ile rzeczywiście jesteś już czymś rozdrażniona.
Pomimo tego, że stoi do mnie bokiem, to widzę, że zamyka oczy.
— Wyjdź — mamrocze.
— Mogę spytać dlaczego chcesz, żebym wyszła?
— Bo nie chcę cię widzieć — musi zaciskać szczękę po tych słowach, ponieważ jej żuchwa zostaje uwydatniona.
— Zrobiłam coś nie tak? — Pytam, autentycznie zmartwiona, poszukując już w pamięci, czy podczas naszych ostatnich spotkań zadziało się coś niepokojącego.
— Nie pojawiaj się tutaj — na nowo przyciska dłonie do ściany, ale tym razem na tyle mocno, że nawet z tej odległości widzę, jak gdzieniegdzie skóra Cherie staje się jaśniejsza. — Lepiej dla ciebie.
Podchodzę bliżej o parę kroków.
— Nie zrobię nic, czego byś nie chciała, Cherie — nadal utrzymuję spokojny, łagodny ton. — Ale chciałabym zrozumieć, co się stało, zanim pójdę. Mogłybyśmy o tym porozmawiać?
— Nie mamy o czym rozmawiać — wykrzywia usta, ale jest to specyficzny grymas między niezadowoleniem a uśmiechem. — Lepiej uciekaj, zanim się wkurwię.
— Chcesz mnie wystraszyć?
To zaledwie moment.
Tylko tyle zajmuje Cherie oderwanie się od ściany, pokonanie dzielącej nas odległości i sięgnięcie do mnie dłonią na tyle błyskawicznie, żebym nie zdążyła zareagować.
Sztywnieję, jednocześnie zaczynając oddychać znacznie szybciej, kiedy ciepła dłoń Cherie chwyta za moją szyję. Chociaż nie ściska jej, to i tak jest to na tyle nieoczekiwane, że panikuję.
Z automatu chwytam za jej nadgarstek, nie przejmując się reakcją, jaka będzie po takim zachowaniu z mojej strony.
Tkwimy w takim momencie zawieszenia, w którym czuję się odrobinę — na tyle, na ile jest to możliwe — bezpiecznie, gdy kontroluję jej nadgarstek ręką, a Cherie nadal nie podjęła się próby ściśnięcia mojej szyi między palcami.
Ta możliwie najgorsza część mnie nie pozwala na to, aby wyrwać się z chwytu, póki jest na to okazja, tylko stoję w miejscu jak pojebana. W dodatku odważam się spojrzeć w jej oczy — i są one przerażające.
Za każdym razem te rozszerzone źrenice, przez które oczy Cherie wydają się niemal czarne, przerażają.
— Cherie... — Szepczę i zaciskam lekko palce na jej nadgarstku.
— Powiedziałam ci coś — wychrypuje złowróżbnie.
Kiedy wypuszczam drżący, urywany oddech, Cherie wydaje się w tej samej chwili hiperwentylować, o czym świadczy łapczywe branie powietrza w płuca.
— Che-e-rie... — Ignoruję zachrypnięty głos. — Cherie, nigdy cię nie skrzywdziłam, więc nie krzywdź mnie.
Czuję na szyi, że jej palce zaczynają drżeć. Przez chwilę napiera nimi bardziej na moją skórę, przez co szerzej otwieram powieki. Od razu zaciskam mocniej palce na nadgarstku kobiety.
— Cherie — mamroczę szybko i niespójnie.
Ku mojemu przerażeniu palce kobiety zaczynają wywierać większą presję. Jestem zagubiona, skołowana i najpewniej głupia, że nie reaguję, pozwalając, aby strach odebrał mi głos.
Wydaję z siebie zaskoczony dzwięk pomiędzy krzyknięciem, a piśnięciem, gdy zostaję pociągnięta przez czyjeś ręce w tył i tym samym wyrwana z uścisku Cherie. Dobrą chwilę zabiera mi zrozumienie tego, co właśnie się dzieje.
Wciąż biorąc nadto szybkie i głębokie oddechu po tym, jak moja szyja została uwolniona, rozglądam się po pokoju, zauważając po raz pierwszy Valentinę u mojego boku. Przytrzymuje mnie przy sobie, a ja przez cały ten stres opadam z sił na tyle, że opieram się o jej ciało dla utrzymania stabilności.
Kiedy moje oczy wędrują do Cherie, nie wiem jak zareagować. Nie mam żadnej gotowej formułki w głowie, którą mogłabym rzucić i jakoś to wszystko załagodzić.
Zamiast tego bez słowa przyglądam się temu, jak pielęgniarz Cherie chwyta do tyłu jej ramiona, boleśnie je wykręcając, o czym świadczy krótki grymas na twarzy kobiety. Ta mimika zmienia się w chwili, kiedy nawiązujemy kontakt wzrokowy — wtedy zaczyna się podśmiewać z uśmiechem, a w dodatku puszcza mi oczko.
Mam wrażenie, że chce też coś powiedzieć, ale pielęgniarz manewruje jej ciałem, kierując w stronę drugiego wyjścia z pokoju, więc ostatecznie żadne słowo nie pada między nami.
Gdy Cherie wychodzi i zostaję sama z Valentiną, wybudzam się z transu i z jej pomocą wychodzę na korytarz. Mam na tyle duży mętlik w głowie, że nie kwestionuję, dlaczego nikt nie zerkał, co robimy przez oszkloną i zabezpieczoną część drzwi. Dotychczas zawsze to robili, co parę minut, aby utrzymać namiastkę kontroli nad tym, co dzieje się na sesjach z Cherie i w razie potrzeby reagować.
Dzisiaj ta reakcja była zdecydowanie opóźniona.
Ale to nie jest ani czas, ani miejsce, żeby to rozwiązywać. Wciąż jestem bardziej roztrzęsiona niż powinnam. I gdzieś wewnętrznie jestem zawiedziona moją reakcją na całą tę sytuację.
Na domiar tego wszystkiego, gdy tylko opieram się o ścianę, żeby dać spokój Valentinie, słyszę czyjeś kroki. Z daleka dostrzegam sylwetkę Hiller, która od chwili prowadzenia prywatnych sesji z Cherie nigdy nie uraczyła nas swoją obecnością, teraz nagle się pojawia.
Szczerze wątpię, żeby tak szybko dowiedziała się, co miało miejsce.
Ostatecznie Hiller nie podchodzi do nas, tylko idzie przed siebie, ale tworzy się między nami krótki moment, który wręcz narzuca mi inną interpretację zachowania Cherie.
Hiller zdecydowanie za mną nie przepada, to chyba jasne.
Ale teraz, wymijając mnie, ta parszywa suka rzuciła mi w twarz możliwie najzłośliwszym uśmiechem.
Od tej chwili pozostałość dnia jest dla mnie niczym film, który oglądam, ale nie jestem jego częścią. Wszystko, co dzieje się aż do wieczora robię mechanicznie, nadal będąc w szoku przez to, co się wydarzyło.
Nie wiem tylko, która sytuacja powinna znaleźć się na pierwszym miejscu — z Cherie, czy z Hiller, kiedy mnie wyminęła.
Wchodząc do domu czuję na sobie niewątpliwy ciężar, który pewnie nie opuści mnie przez długi czas. Stres wciąż targa zarówno moim ciałem, jak i umysłem, przez co dochodzi do kolejnego zdarzenia, które tym razem wprawia mnie bardziej w osłupienie, ale jest w nim cień strachu.
Zamykam lodówkę i mocno się o nią opieram, bezwiednie patrząc na podłogę.
— Ja pierdolę — mamroczę do samej siebie, opierając płasko dłonie na chłodnej powierzchni drzwi lodówki. — Jak mogłam pomyśleć, że wino mi w tym pomoże?
Wypuszczam ze świstem powietrze spomiędzy ust.
— Kurwa, Lilith, ogarnij się — zaciskam powieki i powoli unoszę głowę. — Z wyszukanych powodów sięgnięcia po alkohol tworzy się schemat. A z tego schematu tworzy się nawyk. A z nawyku tworzy się nałóg.
Odpycham dłonie od chłodnej powierzchni i robię duży krok w tył, niemal wpadając na blat kuchenny, przez co od razu otwieram powieki.
— Do wyjścia z nałogu kluczowa jest zmiana sposobu myślenia — czuję, jak progresywnie w moim gardle pojawia się gula, ale mam jednocześnie wrażenie, że jeśli nie powiem tego wszystkiego na głos to niewystarczająco przekonam samą siebie. — Za bardzo lubię rutynę. Nie mogę wytworzyć sobie takiej z alkoholem.
Przecieram dłońmi twarz. Jestem tak cholernie zmęczona.
— Nie jestem alkoholiczką.
—
Wraz z rozpoczęciem nowego dnia zmieniam jego standardowy przebieg. Wybieram taką godzinę, aby nie kolidowało to z sesją z Cherie, której jeszcze nie widziałam od wczorajszego wybuchu. O ile jest to prawidłowe określenie.
Wciąż mam mętlik w głowie.
Niemniej jednak z mocno bijącym sercem wchodzę do środka budynku, kierując się na wcześniej umówione spotkanie — na szczęście pomyślałam o tym po południu, dzień wcześniej. Mam nadzieję, że moje zdanie zostanie zrozumiane i uda się wymyślić jakiś plan, co zrobić dalej, ponieważ nie mogę już ignorować tych wszystkich znaków, które pokazują zaniedbanie po zaniedbaniu w Venom Asylum.
Jest to dla mnie niemal oczywiste, że Hiller w jakiś sposób wpłynęła na Cherie, która zdecydowała się zaatakować mnie bez powodu. Nie wiem, jak potrafiła wyrobić się w tak krótkim czasie, ale ten parszywy uśmiech zbyt wiele powiedział.
Chciała przejąć kontrolę nad sytuacją i pokazać swoją rację względem nieprzewidywalności Cherie. I niebezpieczeństwa, której od niej bije.
Nie dopięła swego, a ten ostatni ruch mam nadzieję, że wpędzi ją w poważne kłopoty. Bardzo delikatnie mówiąc.
Ale oczywiście to wszystko zależy od spotkania, które za chwilę się odbędzie.
— Dzień dobry, Lilith — uśmiecham się do sekretarki, Megan, która pilnuje biura prezesa, jakby jej życie od tego zależało.
— Dzień dobry — zatrzymuję się przy jasnym, marmurowym blacie. — Można już wejść?
— Tak. James już czeka.
— Dziękuję.
Przez ulotną chwilę przechodzi mnie stres, zanim przypominam sobie, że prezes ceni moją pracę, co niejednokrotnie pokazywał na webinarach. Wiem, że mam jego wsparcie i najpewniej poparłby moje spostrzeżenia, ale finalnie doprowadziłoby nas to do bagna tajemnic, które jest fundamentem dla Venom Asylum.
Kiedy tylko wchodzę do gabinetu po zapukaniu, James unosi swoje niebieskie oczy znad laptopa. Od razu kiwa dłonią, abym zajęła miejsce na kanapie, która znajduje się po mojej lewej.
— Dzień dobry — rzucam z lekkim uśmiechem.
— Dzień dobry — w ciszy obserwuję, jak mężczyzna wstaje z miejsca i podchodzi bliżej, zajmując skórzany fotel. Dzieli nas jedynie szklany stolik kawowy ze złotymi zdobieniami. — Jestem zaskoczony wizytą. Planowałem odwiedzić Venom Asylum w czwartek.
Zapada między nami cisza. James krzyżuje ramiona na klatce, zerkając w bok, w stronę ogromnych okien.
— Zakładam, że coś się stało — ciągnie temat. — I jeżeli jest to coś złego, to jednocześnie nie będzie to błahostka. Nigdy nie przyszłaś do mnie na spotkanie umawiając się z dnia na dzień. A Meg mówiła, że jest to pilna sprawa.
— Wybrałam Venom Asylum.
— Wiem. Przejrzałem papiery przed naszym spotkaniem. I planowałem być tam w tym tygodniu.
— Gloria Cherie Welfear.
Prezes kiwa głową i luzuje nieznacznie krawat, zanim powraca do mnie spojrzeniem.
— Sprawia ci trudności?
Początkowo kręcę głową w zaprzeczeniu, zastanawiając się od czego właściwie zacząć. Wcześniej miałam jakiś scenariusz na tę rozmowę, ale rzeczywistość każe mi zacząć subtelniej.
— Personel. Z Iris Hiller na czele. Jest tam kimś w rodzaju kierownika i z nią miałam konsultować progres i ustalać kolejne kroki. Przynajmniej z uprzejmości, bo trzymam się wytycznych aż do teraz.
— Domyślam się, że żadne z nas nie traci czasu, ponieważ nie przypadłyście sobie do gustu — opiera łokieć na podłokietniku i w powietrzu ociera o siebie palce prawej dłoni.
— Zauważyłam wiele zaniedbań. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie zbawimy świata i nie w takim celu realizujemy projekt, ale... — Robię chwilową pauzę. — Zaniedbania dotyczą mojej pacjentki. I myślę, że wyhaczyłam jedynie czubek góry lodowej.
— Co na ten moment masz? I ile czasu mamy przed twoją sesją?
— Przesunęłam sesję na inną godzinę, ponieważ wczoraj doszło do kolejnego incydentu, ale obawiam się zostawiać pacjentkę samą — James gestykuluje prawą dłonią, abym kontynuowała. — Nie mam pełnej dokumentacji o pacjentce, a nie bez powodu jest nazywana "trudnym przypadkiem" — celowo robię cudzysłów w powietrzu. — Chociaż dostałam strzępki informacji i to naprawdę bardzo ubogie, to...jest ofiarą, ale z jakichś powodów jest opisywana jako oprawca przez personel.
— W kontrakcie jedyną osobą, z którą możesz się konsultować w tej sprawie jestem ja. Przynajmniej pod względem zachowania tajemnicy lekarskiej. Czy masz podejrzenia o zagrożeniu życia pacjentki?
— Mam kilka przykładów, które wskazują na zaniedbania, ale nie bezpośrednie zagrożenie życia. Padła jednak między słowami sugestia o czymś, co mogłobyć stosowane. W nielegalny sposób.
— W ośrodku?
— Tak.
James pospiesznie wstaje z miejsca i na nowo podchodzi do biurka. Unosi palec w górę, abym poczekała, po czym chwyta za słuchawkę telefonu stacjonarnego.
— Meg, połącz mnie z działem prawnym. Potrzebuję Franka.
Atmosfera znacząco się zmienia. Powaga na tak często rozweselonej twarzy prezesa jest tak nietypowa, że czuję się prawie niekomfortowo. To nie tak, że James jest jakimś śmieszkiem, ale zawsze wykazywał się życzliwością, a aura, która od niego emanuje zawsze jest pozytywna. Zawsze była.
Oczywiście niejednokrotnie widziałam go w poważnych sytuacjach, które wymagały odpowiedniego zachowania, ale nie umywa się to do obecnego widoku.
— Frank. Wymień mi możliwe powody, przez które moglibyśmy ingerować w działania placówki na podstawie kontraktu projektu, który realizujemy — zapada chwila ciszy. — Chodzi mi o ten międzynarodowy.
James ponownie krzyżuje ramiona na tyle, na ile może na klatce, od czasu do czasu kiwając głową na to, co jest do niego mówione.
— Podejrzenie zaniedbań pacjenta weszłoby w te ramy? — Kolejna cisza. — A co z wdaniem się w kwestie poruszane na sesjach? Zarówno ze strony prowadzącego psychiatry i jego opinii, jak i tematy podjęte przez samego pacjenta?
Ta cisza jest chyba najdłuższa ze wszystkich. James nieustannie potakuje głową, chociaż nie mówi niczego więcej. Przy samym końcu pociera skroń.
— Jeszcze się odezwę, dziękuję — odkłada słuchawkę. — Jesteśmy czyści. Ale zanim powiesz mi coś więcej, jak oceniasz wiarygodność pacjentki?
— Jeżeli będzie zaskoczona, że wróciłam po wczorajszym incydencie to znaczy, że jest przez kogoś kierowana.
— Pojedziemy razem na początek sesji i zobaczymy, jak zareaguje — pociera brodę, zanim wstaje i wraca na fotel przede mną. — Rzuć do mnie hasłami, Lilith.
— Flunitrazepam. Brak dokumentacji. Nakierowanie na agresję w moją stronę. Zaniedbania.
James mruży powieki i po raz kolejny milczy. Po minie widzę, że rozkłada to na części pierwsze.
— Chciałbym wiedzieć więcej po waszej sesji, jeżeli potwierdzi się wiarygodność twojej pacjentki — ponownie pociera brodę. — W tym przypadku wytłumaczymy podejrzenie zagrożenia zdrowia jako wystarczający sygnał, który pozwala na przerwanie tajemnicy lekarskiej. Do tego podłożymy dokumentację pacjentki i opinie, które wokół niej są. To na pewno pomoże.
— Nigdy nie powiedziała mi konkretów.
— Wszystko między wierszami?
— Tak. Dopiero od niedawna udało mi się wywalczyć prywatne sesje. Nie jesteśmy obserwowane przez pielęgniarzy czy przez nie wiadomo kogo za weneckim lustrem.
— Dobrze... — Ponownie zerka w kierunku okien. — Bardzo dobrze. To podważy ich stanowisko. Wychwyciłaś niepokojące zachowania czy też opowieści, ale nie mogłaś wyciągnąć z pacjentki niczego więcej, ponieważ z jakichś powodów nie chciała się otwierać przy personelu. Tym bardziej nie chciała współpracować ze świadomością, że jest nieustannie obserwowana.
— Problem w tym, że to wszystko opiera się na słowach.
— Podejdziemy do tego ostrożnie. Agresja pojawiła się dopiero na ostatniej sesji?
— Na samym początku również, ale bardziej w formie straszaka. I pokazania swojej pozycji. Teraz było to na samym wejściu. Wcześniejsze razy były sprowokowane głównie przez obecność osób trzecich. Jeden raz przez moją niewiedzę spowodowaną brakiem dokumentacji o jej rodzinie i historii leczenia. Trafiłam w czuły punkt.
— Kto jest jej opiekunem?
— Iris Hiller powiedziała, że pacjentka nie ma opiekuna, ponieważ nikt z nią nie wytrzyma, dlatego zmieniają się co jakiś czas.
— Jakiś lekarz prowadzący?
— Nic mi o tym nie wiadomo. Od rozpoczęcia projektu zauważyłam, że jedynym stałym elementem w dniu pacjentki są nasze spotkania.
— Rozumiem. A co z dniem przed wystąpieniem agresji? Zauważyłaś coś odbiegającego od normy podczas sesji?
— Nie, aczkolwiek wczoraj przed sesją zostałam wezwana do Iris Hiller na rozmowę. Nie pochwala moich metod. Wielokrotnie sugerowała w trakcie rozmowy, że w każdej chwili zabierze ten nierejestrowany przez pracowników Venom Asylum kontakt z pacjentką. Nie wykazała również chęci współpracy, kiedy wspomniałam chociażby po raz kolejny o brakującej dokumentacji — oblizuję wargi. — Żadna z nas nie wyszła zadowolona z tej rozmowy. Parę minut później weszłam do pokoju pacjentki i minęło nie więcej niż pięć minut, a pojawiła się agresja. Tuż przed nią chciała, abym wyszła, chociaż zdążyłam tylko się przywitać.
— Nie kojarzę Iris Hiller z papierów.
— Samozwańczo traktuje swoje stanowisko jako najwyższe. Przynajmniej przede mną nie kryje się z bezpośrednimi komentarzami w tej kwestii.
— Myślisz, że jest to ze sobą powiązane? Wcześniejsza rozmowa z reakcją pacjentki?
— Sesja zakończyła się szybciej i znikąd pojawiła się Iris Hiller. Od chwili trwania prywatnych sesji z pacjentką nie pojawiła się ani razu. Przeszła korytarzem, kompletnie niewzruszona tym, że stoję na zewnątrz i próbuję doprowadzić się do porządku. Nic z tego nie wydawało się dziwnego. Nie była zaskoczona.
— To może podejść pod domysły.
— Zdradziła się uśmiechem. Jeszcze parę minut w wcześniej niemal skakałyśmy sobie do gardeł, po czym pojawia się znikąd i widząc przerwaną sesję ot tak rzuca do mnie uśmiechem.
— Rozumiem — kiwa głową. — To będzie trudny temat. Dużo domysłów, znajdzie się wiele niedopowiedzeń. Bez konkretnych dowodów, na przykład o tych zaniedbaniach niewiele zrobimy. To byłby najlepszy start. Na tym zbudowalibyśmy sprawę z resztą twoich uwag, ponieważ z taką podstawą mamy wiarygodność.
— Nie wiem, jak szerokie są te zaniedbania. Nie mam do niczego dostępu.
— Pojedziemy tam dzisiaj. Kontaktowałem się tydzień temu z sekretarką z Venom Asylum — ponownie patrzy na mnie swoimi niebieskimi oczami. — Zwolniło mi się kilka spotkań, więc przyjeżdżam szybciej. Nie będziemy dyskredytować tego, co dotychczas udało ci się wygrać w potyczkach z nimi, skoro ta współpraca jest tak znikoma.
— Spotka się pan z Iris Hiller?
— Oczywiście. Zobaczymy, jak mnie potraktuje. Jeżeli macie konflikt to podejrzewam, że przy mnie albo zachowa się tak samo, albo będzie miła, uprzejma i nadto współpracująca. Ale poza tym... — Wzdycha. — Wejdę na chwilę do twojej pacjentki. Poznamy się w trójkę.
— To może ją zdezorientować.
— Dlatego najpierw zaczniesz swoją sesję, zanim znajdę panią Hiller. Jak skończę z nią rozmawiać, to sam się rozgoszczę i do was dołączę. Do tego czasu pewnie wyniesiesz wnioski z zachowania pacjentki na twoją obecność. Czego się po niej spodziewasz?
— Najbardziej zaskoczenia. Jest przyzwyczajona do tego, że nie ma przy niej nikogo na stałe, o czym świadczy brak opiekuna — opieram się o kanapę. — Ale jest bardzo złożona. Trudno przewidzieć coś więcej niż tylko zaskoczenie. Może dojdzie do kolejnego progresu i przy okazji będzie to dla mnie kolejna istotna informacja o tym, jak funkcjonuje w Venom Asylum, ale to wszystko zależy od tego, co jeszcze wyjdzie na spotkaniu.
— Ile czasu trwają wasze sesje?
— Dwie godziny.
— Dam ci godzinę, zanim zasygnalizuję pani Hiller, że chcę was odwiedzić. Spróbuj wysunąć wnioski z zachowania do tego czasu. Poźniej omówimy to, co wyjdzie na sesji po tym, jak was odwiedzę na parę minut.
— Hiller nie powinna zobaczyć nas razem, bo wtedy zacznie coś podejrzewać.
— Za ile zaczynasz sesję?
— Za godzinę.
— Dobrze. Pojedziesz pierwsza i zaczniesz sesję. Wyjadę parę minut po tobie i pójdę bezpośrednio do pani Hiller. Najwyżej udasz zaskoczoną moją obecnością.
Wypuszczam ciężki oddech.
— Musimy podejść do tego ostrożnie — James posyła mi mały uśmiech. — Nie możemy ich o nic oskrażyć, dopóki nie będziemy mieć dowodu. Brak dokumentacji o twojej pacjentce nie ułatwia nam sprawy, ponieważ w zależności od tego, co się z nią działo lub nadal dzieje możemy mieć przegraną sprawę na starcie. W idealnej wersji musielibyśmy mieć jedno potwierdzenie u niej o wielu przypadkach zaniedbań, które da się namacalnie dostrzec.
— Postaram się czegoś dowiedzieć.
—
Biorę kilka głębokich oddechów przed naciśnięciem na klamkę i pchnięciem drzwi. Od razu zauważam sylwetkę Cherie, która leży na łóżku, wpatrzona w otwartą książkę. Zamykam za sobą drzwi, ale nawet wtedy nie zwracam na siebie jej uwagi.
Prostując bardziej plecy, ruszam w kierunku stolika, który jest w zasięgu jej wzroku, więc nawet jeśli tak bardzo wczuła się w fabułę książki to zauważy moją obecność.
— Dzień dobry, Cherie — mówię typowym dla naszych spotkań łagodnym tonem.
Celowo nie patrzę na kobietę, tylko ustawiam się tak, aby kątem oka obserwować jej reakcję, kiedy jak gdyby nigdy nic odsuwam jedno z krzeseł, aby sekundy później na nim usiąść.
W międzyczasie Cherie gwałtownie podnosi się do siadu, a książka spada między jej uda. To palące, ciemne spojrzenie nadal na mnie jest nawet w chwili, gdy przeciera najpierw jedno, a później drugie oko dłońmi, finalnie drapiąc się po policzku z rozdziawionymi wargami.
— C-co?
Na to zająknięcie powoli przekręcam głowę, aby po raz pierwszy otwarcie spojrzeć na kobietę. Unoszę brwi.
— Dzień dobry, Cherie — powtarzam tym samym głosem. — Jak ci mija dzień?
Nie odpowiada, tylko od razu patrzy w kierunku drzwi — ale nie tych, którymi zawsze wchodzę, tylko na drugie, przez które może wejść pilnujący ją pielęgniarz.
— Co tu robisz? — Z szeroko otwartymi powiekami ponownie na mnie patrzy.
— Przyszłam na nasze spotkanie, Cherie — zerkam na zegarek na nadgarstku. — Wiem, że później niż zwykle, ale miałam spotkanie, którego nie mogłam przełożyć. Nikt cię nie powiadomił o tym, że zmieniamy godzinę dzisiejszego spotkania?
— Nie — bąka krótko, nadal tak samo zaskoczona.
— A powinni — wzdycham przeciągle. — Stało się. Mniejsza z tym. Co u ciebie? Jak mija dzień?
— Nie powinno cię tu być.
Unoszę brew. Cherie nie zmienia wyrazu twarzy.
— Nie powinno, bo...?
— Masz zaniki pamięci? — Teraz wydaje się bardziej zdezorientowana niż zaskoczona.
Ale nadal nie jest zła. Nie emanuje od niej agresja w odróżnieniu od wczorajszej okazji.
— Nie. Działo się coś ciekawego?
— Nie możesz tu być — nagła powaga w jej głosie zwraca moją uwagę, ale staram się tego nie pokazać.
To, że nie mogę jest kompletnie inną kwestią od jej szczerej niechęci wobec kolejnego spotkania ze mną.
To dwie różne interpretacje. Ta nie wydaje się być wytworzona przez Cherie. Przynajmniej po pierwszym skojarzeniu.
— Nie mogę? — Powtarzam ciszej. — A kto mi zabroni?
Kobieta rozchyla wargi, ale nic nie mówi.
— Pójdę, jeżeli ty tego chcesz, Cherie. Nikt więcej nie może się wtrącać w nasze spotkania — mówię łagodnie. — Trafiłam na zły moment z wizytą...?
Cherie powoli kręci głową w odmowie. Nie mogę się powstrzymać i delikatnie się do niej uśmiecham.
— To świetnie. Robiłaś coś ciekawego rano? Wpadły ci jakieś zajęcia przez to przesunięcie naszego spotkania?
— Nie... Nic nie robiłam — odpowiada powoli, przesuwając się do przodu, przez co ostatecznie jest na kolanach na łóżku. — Dlaczego nie uciekasz?
— Pytasz, bo chcesz mi dać do tego powód?
Początkowo nie odpowiada, tylko przekręca na bok głowę, zanim po minucie lub dwóch podnosi się całkowicie i zeskakuje niemal bezszelestnie z łóżka. Czujnie mi się przygląda, kiedy podchodzi do stolika, ale nie zmieniam swojego miejsca nawet wtedy, gdy zajmuje drugie krzesło.
— Czego naprawdę ode mnie chcesz? — Ponownie przez jej głos przebija się więcej powagi niż zdziwienia.
— Rozmawiałyśmy już o tym — przypominam krótko. — Nie chcę niczego, tak na dobrą sprawę. Jestem tutaj tylko po to, aby pomóc, jeżeli uznasz, że czegoś takiego potrzebujesz. Nie mam ukrytego motywu.
— Każdy ma. Muszą ci dużo płacić, skoro wracasz po podduszeniu.
— Moja płaca się nie zmienia. Zamiast być tutaj z tobą, mogłabym siedzieć w gabinecie i to nadal nie zmieniłoby wysokości przelewu na moje konto — wzruszam ramionami. — Jedyne, co może się wydarzyć po projekcie to kilka awansów. Nie tylko ja biorę w nim udział.
— Każdy lubi pieniądze — jest nieprzejednana.
— Ty również?
— A na co mam je wydać? Nie mamy sklepiku.
— Wydajesz się poddenerwowana, Cherie — zauważam i celowo spoglądam w kierunku jej nogi, która od chwili zajęcia miejsca przy stoliku niespokojnie się porusza.
— Nie rozumiem, dlaczego wciąż tutaj jesteś — mówi wymijająco.
— Jeśli coś się stało pod moją nieobecność to możesz mmi powiedzieć. Rozmawiałyśmy o tym. Chcę dla ciebie dobrze. Chcę zobaczyć, czy przy wspólnej pracy możemy zmienić to miejsce. Może na inne niż Venom Asylum, a może całkowicie byś stąd wyszła.
— Nikt mnie stąd nie wyciągnie — rzuca na szybko z pewnością, której jeszcze od niej nie słyszałam. — Prędzej sama stąd spierdolę.
— Chcę ci pomóc. Nie będę w stanie zrobić niczego, jeżeli nie będziesz ze mną rozmawiała. Wydajesz się poddenerwowana — ponownie patrzę na jej nogę, zanim wracam spojrzeniem do twarzy. — Ponawiam pytanie. Czy coś się stało, Cherie?
— Z tego, co pamiętam, to ostatnio cię dusiłam — wciska plecy w oparcie krzesła i krzyżuje ramiona na klatce, dając do zrozumienia po mowie ciała, że nie podoba jej się rozpoczęty przeze mnie temat. — Niewystarczająco mocno?
Kolejny raz unoszę brew, ale tym razem to ja nie odpowiadam. Po minie Cherie mogę stwierdzić, że ma wiele do powiedzenia. Daję jej pole do popisu.
— A może lubisz takie rzeczy? — Oblizuje sugestywnie wargi. — Trzeba było wspomnieć wczoraj, to bym cię jeszcze przeruchała.
— Wczoraj dałaś mi większe wrażenie, że mnie nie lubisz. Nie widziałam w tym brania mnie za potencjalną kandydatkę do przeruchania, Cherie.
— Szok. Potrafisz przeklinać — przykłada dłoń do mostka, udając poruszoną. — Pierdolić też się umiesz, czy jesteś słaba w łóżku? Wolałabym wiedzieć, czy mam obniżyć oczekiwania.
— Mówisz tak, jakby istniała szansa na to, że wylądujemy w tym łóżku — krótkim gestem palca wskazuję raz na siebie, a raz na nią. — To nie brzmi jak pomoc, którą mogłabym ci zaoferować.
— Orgazmy są zdrowe.
Kiwam głową w potwierdzeniu na ten komentarz.
— Nie będę naciskać, jeśli nie chcesz mi powiedzieć, czy coś się stało — powracam do pierwotnego tematu bez dania jej chwili przerwy, żeby nie wpadła na dobre kontrargumenty. — Ale chciałabym wiedzieć, dlaczego wczoraj zareagowałaś w taki sposób na moje przyjście. Nie wydaje mi się, abym powiedziała coś nieodpowiedniego albo coś, co mogłoby cię urazić. Pomóż mi zrozumieć.
— Dostałam okres.
Jest nieprzejednana. Nie traci rytmu.
— Ach, rozumiem — kiwam głową. — Szkoda. Chciałam zaproponować, abyśmy jakoś pozbyły się napięcia, które wydaje mi się, że nadal między nami jest po wczorajszym dniu — spoglądam krótko, ale wystarczająco dosadnie w stronę jej łóżka. — Nieważne. W takim razie...
— Weź tak nie pierdol — Cherie gwałtownie pochyla się nad stolikiem, przez co jesteśmy nadto blisko siebie, twarzą w twarz. — Z pewnością jest to napięcie. I zgadzam się w 100%, żeby się go pozbyć — na ślepo wskazuje dłonią w kierunku łóżka, nagle pobudzona i ze znajomym błyskiem w oczach.
Ten błysk akurat jest niegroźny.
— Mówiłaś, że masz okres.
Zaciska wargi, po czym szybko macha dłonią między naszymi twarzami.
— Nie takie morze się przebyło.
— Może to nie morze, które chciałabym przebyć — unoszę zaczepnie brew.
— Może nie ma tego morza.
— Przed chwilą jeszcze było — wskazuję na nią palcem. — Kłamiesz mi prosto w oczy, Cherie? — Mówię celowo surowszym tonem.
Kobieta kilkukrotnie przenosi spojrzenie z mojego palca do twarzy i z powrotem. Finalnie klnie pod nosem.
— Mmm, przeruchałabym cię, kotku. Mów mi tak dalej.
Zabieram palec, bo odnoszę wrażenie, że zaraz zrobiłaby z nim coś, czego nie powinna.
— Nie wytrzymam — mamroczę, po czym sięgam do kieszeni i wyciągam z niej małe prostokątne pudełko.
— Chcesz mi podrzucić jakieś psychotropy?
Kręcę głową, odwracając małą puszkę w jej stronę, aby przeczytała napis.
— To miętówki — tłumaczę, po czym sięgam do przykrywki, którą otwieram. — Zaraz spadnie mi przez ciebie cukier, Cherie.
Kobieta wysuwa dolną wargę.
— Jak może spadać ci cukier, skoro moje imię jest takie słodkie?
Nie mogę powstrzymać krótkiego śmiechu na tę uwagę. Bez komentarza sięgam po pastylkę.
— W końcu cię rozśmieszyłam. Powinnam dostać medal.
— To nie ty — wskazuję palcem na napis, który widnieje na wieczku pudełka. — To przez "Happy Pills".
— Czy ktoś ci kiedyś mówił, że wredne z ciebie babsko? Bo jeśli nie, to mam dla ciebie złą wiadomość.
— Chcesz jedną? — Kiwam brodą w kierunku pudełka. — Możesz sobie wziąć.
— Przypomina pigułki, a nie miętówki.
— Nie wybierałam ich kształtu — zamykam wieczko. — Ale jak nie chcesz to nie. Bez łaski — powoli przesuwam pudełko po stole w moją stronę.
— Nie powiedziałam nie — nakłada dłoń na moją i szybko ją strąca. — Nosz ja pierdolę, wszystko bierzesz tak dosłownie.
Bez słowa przyglądam się jej, jak bez mrugnięcia bierze pastylkę do ust. Patrząc na sugestię o używaniu na niej Flunitrazepamu, nie waha się przed wzięciem ode mnie miętówek. Może ufa mi bardziej niż zakładałam.
— Rozzłościłam cię wczoraj? — Pytam z udawanym znużeniem, kiedy Cherie bawi się cukierkiem, przekładając go między zębami.
— Nie.
Sposób na pytania od niechcenia działa.
— To po co to wszystko? — Wzdycham przeciągle.
— Nie możesz tu przychodzić — mamrocze, chwytając między palce zamknięte pudełko z miętówkami. Przygląda mu się z zaciekawieniem.
— Mogę tutaj przychodzić, ale nie będę, jeżeli ty tego nie chcesz — posyłam jej uśmiech, chociaż nie mam pewności, czy zwróci na niego uwagę.
— To nie tak.
A jak?
— Wczoraj dałaś mi inne wrażenie.
— Czepiasz się szczegółów.
— Wybacz, że dbam o swoją szyję — prycham krótko.
Cherie zwraca ku mojej twarzy spojrzenie. Wygląda niemal tak, jakby było jej źle przez moje słowa.
Niemal.
— To po co tutaj wracasz? Normalna osoba więcej by się nie pojawiała.
— Chcesz, żebym zrezygnowała? Wyszła za drzwi i już nie wróciła? — wskazuję za siebie kciukiem. — Bo nie musisz mnie dusić, żebym zrozumiała, że nie chcesz mnie widzieć.
Cherie obniża głowę, przerywając kontakt wzrokowy. Skupia się na pudełku, które przekłada między palcami.
— Dlaczego tak mówisz? — Mamrocze.
— Bo mnie skrzywdziłaś, Cherie.
Zaciska wargi.
— Jesteś zła?
Wzdycham cicho.
— Jestem zawiedziona, że ze mną nie porozmawiałaś. Obrałaś najkrótszą drogę. Przemoc.
— Nie zostawiłam śladów.
— Mam ci podziękować?
— No...mogło być gorzej przecież.
— Mam nadzieję, że to nieśmieszny żart, Cherie — mówię już na poważnie. — Chcesz, żebym przestała przychodzić?
— Nie — mamrocze cicho.
— Więc dlaczego mówisz, że nie mogę przychodzić?
— Bo nie możesz.
— To nie ma sensu — powoli podnoszę się z miejsca.
— Gdzie idziesz? Nie wychodź — Cherie chwyta za moje ramię, zanim jestem w stanie się obrócić.
— Tylko wstałam — tłumaczę.
— Och — szybko zabiera dłoń. — To po chuj straszysz?
— Nie straszę — podchodzę do okna, które z drugiej strony ma kraty. Bez celu przyglądam się nieprzyjemnemu widokowi na zewnątrz budynku.
— Myślę, że jednak jesteś na mnie zła.
— Czy to robi ci różnicę?
Milczy na tyle długo, że dochodzę do wniosku, że temat został zakończony. Cherie jednak się nie poddaje.
— Też chcesz mnie poddusić, żebyśmy były kwita?
— Nigdy cię nie skrzywdziłam i nie zamierzam tego zmieniać.
— To czemu nadal jesteś obrażona?
— Nie jestem obrażona, Cherie. Po prostu nie rozumiem, a ty nie chcesz mi niczego wyjaśnić. To nie jest błahostka.
— Trochę mnie poniosło przez PMS.
— Więc nagle jesteś przed okresem, a nie w trakcie? — Kręcę zrezygnowana głową, uparcie utrzymując spojrzenie jak najdalej od kobiety. — Świetnie.
— Mówiłaś, że nie jesteś obrażona, a tak brzmisz.
— Mówiłaś, że ci nie przeszkadzam, a wczoraj złapałaś mnie, poddusiłaś i kazałaś się wynosić.
— Dlaczego jesteś taka uparta?
— Czasem trzeba być upartym.
— No i kurwa fajnie, ale chcesz mnie wpędzić do grobu?
Milczę.
Nie podoba mi się to odniesienie. Mogłoby jej coś zagrażać ze strony Hiller albo któregoś z pracowników, jeśli nie odpuszczę? Bo tak to zabrzmiało, choć powiedziała to niedosłownie.
— Nie chcę jeszcze umierać... — Dodaje niemal szeptem.
— Nie umrzesz. Jesteś za młoda, Cherie — celowo karcę ją spojrzeniem.
— Z pewnością — prycha, nieprzekonana moimi słowami. — Wiesz, co nas różni?
Nie odpowiadam, tylko czekam na kontynuację.
— Ja wiem, gdzie umrę — przesuwa dłońmi po blacie stolika, jakby chciała strącić z niego brud. — Nie wiem tylko kiedy.
— Mylisz się.
— Wiem kiedy umrę?
— Nie wiesz ani kiedy, ani gdzie — opieram się bokiem o ścianę. — I to nie jest perspektywa, która powinna cię w tym wieku martwić.
— Może w końcu przedawkuję — rozkłada dłonie. — Widzisz, gdzie jesteśmy. Wystarczy, że dostanę złą dawkę.
Myślisz, że mogłoby do czegoś takiego dojść?
— Może zmienisz miejsce na inne. Albo całkowicie opuścisz tego typu miejsca. Decyzja należy do ciebie, Cherie.
— Mówisz tak, jakby to było takie proste.
— Początek jest prosty. Droga do któregoś z tych dwóch punktów jest trudna, ale wiem, że warto — nieznacznie się uśmiecham. — Wiele razy widziałam, że warto — przenoszę wzrok do jej twarzy. — Ale nie chcesz skorzystać ze startu, który nieustannie ci proponuję, Cherie.
— Jesteś nieugięta. Rozmowa mnie nie uleczy, zdajesz sobie w ogóle z tego sprawę?
— I tu jest pierwsze błędne założenie — unoszę palec. — Skąd mamy wiedzieć, że jest coś do leczenia? Może tylko do przepracowania?
— Byłabyś głupia, zakładając, że nie jestem kurewsko chora, jednocześnie będąc w tym gównianym ośrodku.
— Nie zakładam niczego — opuszczam palec, a później dłoń. — Jak mogę cokolwiek zakładać, skoro niewiele o tobie wiem, Cherie? Tylko ty możesz powiedzieć mi o najistotniejszych rzeczach, dzięki którym można ustalić, czy jest coś do przepracowania, czy jest coś do leczenia.
— I tak nigdy stąd nie wyjdę, pani doktor.
— Nie obiecuję, że będzie inaczej. Ale kto wie, może będziesz potrzebowała innego miejsca niż to? Ta perspektywa nie brzmi lepiej?
— I co, wpadnę z bagna do gówna?
— Myślę, że prędzej na odwrót — odbijam się od ściany. — Nie przepadacie ze sobą z Hiller.
— Bo jest z niej, kurwa, Hitler.
— Hiller.
— Nie, Hitler.
— Jestem pewna, że ma na nazwisko Hiller — krzyżuję ramiona pod biustem. — Ale rozumiem, że nie pałasz do niej sympatią. Jeśli cię to pocieszy, mnie również nie lubi.
— Ciebie? — Unosi brew. — Mówiłam, że to pierdolona pojebuska.
— Da się mnie polubić?
— Dlaczego niby nie? — Mierzy mnie spojrzeniem.
— Hiller daje takie wrażenie.
— Takiej głupiej kurwy to nie ma co słuchać — macha lekceważąco dłonią.
— Czym zalazła ci za skórę? — Nie tracę rytmu.
— A czym, kurwa, nie? Takiej wrednej pizdy to jeszcze nie widziałam. A trochę już ich widziałam.
— Nie jest szczególnie sympatyczna i nie daje najlepszego pierwszego wrażenia — mówię otwarcie. — Ale wydaje się, że pałasz do niej większą niechęcią ode mnie. Musiała zrobić coś okropnego.
— Wszystko, co robi jest okropne.
Czyli nie dowiem się konkretów. Trzeba zmienić temat.
— Więc... — Cherie przesuwa dłońmi po blacie. — Nie chcesz rewanżu za tę szyję, żebyśmy były kwita...?
— Nie chcę cię skrzywdzić, Cherie. I nie chcę, żebyś próbowała robić coś takiego ponownie — prostuję plecy. — I nie wymigasz się, Cherie. Chcę wyjaśnień. Myślę, że to zrozumiałe, że chcę wiedzieć, dlaczego wydarzyło się coś takiego.
Cherie nie kryje niezadowolenia ani grymasu. Spuszcza bardziej głowę, więc nie mogę przyjrzeć się jej twarzy.
— Po co chcesz drążyć? Stało się, ale znowu przyszłaś.
— Wczorajsza reakcja wskazywała na to, że nie chcesz mnie widzieć. Tak nagle. Z dnia na dzień, Cherie. A dzisiaj nie próbujesz skakać mi do szyi.
Kobieta przykłada dłoń do czoła, więc jeszcze bardziej zakrywa tym widok na jakąkolwiek część twarzy.
— Lepiej będzie, jak zostawisz ten temat.
— Dla kogo?
Milczy.
— Nic się nie zmieni, jeżeli nie będziesz chciała ze mną rozmawiać — wzdycham cicho, podchodząc do stolika. — Ale nie zmuszę cię do niczego. Zmieńmy temat. Masz później jakieś zajęcia?
— Nie mam żadnych zajęć.
Marszczę brwi.
— Terapia? Albo coś grupowego?
— Nie mam.
— Zawsze mówiłaś, że to nic ciekawego. Ale nigdy nie wspomniałaś, że nie masz żadnych zajęć.
— Bo byś dopytywała, a na co to komu?
Więc dlaczego mówisz mi o tym teraz?
— Widujesz się z innymi?
— Tylko przy śniadaniu, obiedzie i kolacji.
— A chciałabyś brać udział w jakichś zajęciach? Albo, no nie wiem, mieć możliwość korzystania z sali wypoczynkowej? Wiem, że jest tam parę kanap i telewizor — powoli zajmuję miejsce na krześle, będąc delikatnie pochylona w stronę kobiety.
— I tak nikt mnie nie zna.
— Jesteś tutaj od 9 lat, Cherie.
— Nawet nie wiem, gdzie jest sala wypoczynkowa.
— Nikt ci jej nie pokazał czy powiedziano ci, że nie możesz z niej korzystać?
— Nic nie wiem.
— Rozumiem — kiwam głową. — Chciałabyś spróbować?
— Hitler prędzej pierdolnie mnie krzesłem niż wpuści do jakiejś sali.
— Nie pierdolnie cię niczym, bo nie może — zaznaczam surowszym tonem. — A jeżeli kiedykolwiek spróbuje bądź zasugeruje to chcę o tym wiedzieć.
Cherie przekręca głowę w kierunku okna, więc widzę tylko po profilu neutralny wyraz na jej twarzy.
— Tylko żartowałam z tym krzesłem...
— A ja nie, Cherie, i mam nadzieję, że to zapamiętasz — łagodzę brzmienie głosu. — Chciałabyś wziąć udział w jakichś zajęciach? Albo skorzystać z sali wypoczynkowej?
— To, co chcę, a co mogę to dwie różne sprawy.
— Nieprawda. W każdej chwili mogę porozmawiać z Hiller, żeby...
— Weź przestań — wtrąca. — Nie powiedziałam, że chcę gdzieś łazić.
Przez chwilę przyglądam się jej twarzy w milczeniu, mając nadzieję, że to wywrze na Cherie wystarczającą presję, aby w końcu powiedzieć coś więcej. Póki co w kluczowych momentach naszych dzisiejszych rozmów każdorazowo się wycofywała. Brakowało lekkiego popchnięcia, żebym dostała konkrety, a nie sugestie, które później można uznać za domysły.
— Wolisz być tutaj sama przez większość dnia?
— To tak zwana rutyna.
— I nie masz chęci, żeby pooglądać coś na telewizorze? Nawet jakiś serial?
— Mam książki.
— Nie nudzi ci się tutaj?
— A co mam robić? Gadać z innymi pojebami jak ja?
— Umilić sobie czas.
— Nie podoba mi się ta rozmowa — mówi, ściągając do siebie brwi. — Po chuj drążysz temat?
— Bo mam wrażenie, że wiele rzeczy chcesz, ale powstrzymujesz się przed powiedzeniem mi o nich — układam płasko dłonie na stoliku. — Nie masz wygórowanych oczekiwań, Cherie. Naprawdę. A jeśli ktoś będzie próbował wmówić ci coś innego, to nie będę miała problemu, aby dosadnie zakomunikować tej osobie, że jest w błędzie.
— Nie musisz się tak grzać do kłótni, pani doktor — mamrocze niewyraźnie. Wciąż nieustępliwie wpatruje się w widok za oknem. W dodatku jej głos jest neutralny. Podejrzewam, że pilnuje się, aby nie zdradzić się nawet po samym tonie.
— To nie kłótnie — moje barki lekko opadają. — Posłuchaj. Nie wymuszę na tobie niczego. Nie chcę również, żebyś odniosła wrażenie, że próbuję cię do czegoś namówić. Chcę tylko, żebyś miała świadomość tego, że nie widzę przeciwwskazań, aby urozmaicić ci dzień zajęciami. Tak naprawdę nie widzę przeciwwskazań do niczego, Cherie. Może wyjść z tego metoda prób i błędów, ale zawsze można spróbować. O ile będziesz chciała.
— Kotku, i tak niedługo kończysz naszą współpracę. Nieważne jaka by ona nie była — podstawia dłoń pod brodę. — Nie ma co się przywiązywać, a tym bardziej cudować. Rewolucji z tego nie będzie.
— Nie mogę obiecać, że zawsze tutaj będę — potwierdzam. — Ale nie planuję znikać, gdy tylko będę miała okazję dzięki terminom. Nie wierzysz mi?
— Nie wierzę nikomu, pani doktor — posyła mi krótkie spojrzenie, zanim powraca do widoku za oknem. Tym razem patrzy na niebo.
— Nie jestem tutaj po to, aby się z tobą wykłócać, Cherie — robię chwilową pauzę. — A mam wrażenie, że tak odbierasz naszą dzisiejszą rozmowę. Mylę się?
— Przecież nie drę na ciebie pizdy, więc co to za kłótnia?
— Nie każda kłótnia musi charakteryzować się krzyczeniem na siebie nawzajem — tłumaczę spokojnie.
— Brzmi jak przegrana kłótnia, a nie nie-kłótnia.
— Czasem do kłótni wystarczy to, że dwie osoby nie mogą się ze sobą dogadać. Albo mają odmienne zdanie na jakiś temat i żadne nie chce wysunąć propozycji o pójściu na kompromis.
Cherie unosi palec i wskazuje nim na mnie po tym, jak jej ciemne oczy powracają do mojej twarzy.
— Brzmi, jakbyś zaraz chciała taką kłótnię zacząć, pani doktor.
— Mówię poważnie, Cherie. Nie mogę ignorować napięcia, które się wytworzyło.
— Napięcia można łatwo się pozbyć — puszcza mi oczko z lekkim uśmiechem, ale nie jest to ten uśmiech, który zawsze towarzyszył podobnym komentarzom.
Ten jest wymuszony.
— Chcesz, żebyśmy szybciej skończyły spotkanie? — Pytam łagodnie.
— Dlaczego?
— Bo nie chcę cię męczyć, Cherie. A poza tym nie zawsze musisz zmuszać się do siedzenia ze mną przez dwie godziny. To dużo czasu — złączam ze sobą dłonie na stoliku. — Czy chcesz, żebyśmy skończyły nasze spotkanie?
Cherie nie wydaje się chętna do odpowiedzi. W dodatku ratuje ją pukanie do drzwi, które otwierają się chwilę później. Do pokoju wchodzi James, od razu uśmiechając się w naszym kierunku. Unoszę brwi, udając zaskoczoną jego obecnością, kiedy za jego plecami dostrzegam Iris Hiller.
— Dzień dobry.
— A ten to, kurwa, kto? — Głos Cherie przyciąga moją uwagę. Patrzę na nią, dostrzegając, że marszczy brwi.
James podchodzi bliżej.
— James Hetfield — ponownie się uśmiecha. — A ty musisz być Cherie — po chwili przekręca głowę. — Pani Hiller, dziękuję, to wszystko — zbywa ją uprzejmie, a ona bez piśnięcia wychodzi z pokoju.
— Nie wiedziałam, że odwiedzi nas pan w tym tygodniu — odzywam się po raz pierwszy.
Mężczyzna podchodzi do ściany, o którą lekko opiera się bokiem, jednocześnie będąc zwrócony do nas.
— Skróciły mi się poprzednie spotkania w innych ośrodkach — wsuwa jedną z dłoni do kieszeni spodni. — Byłem ciekawy, co będzie u was. Pani Hiller prawie wyzionęła ducha, jak mnie zobaczyła.
Cherie nadal ma nie do końca zadowoloną minę.
— To mój szef — tłumaczę jej. — Prezes.
— I...niby po co tu jest? — Lekceważącym gestem wskazuje na mężczyznę.
— Sprawdzam, jak sobie radzicie — mówi za mnie. — Jak sprawuje się doktor Winlowe? Dogadujecie się?
Cherie mierzy go czujnym spojrzeniem.
— Brakuje kawki, herbatki i, kurwa, ciasteczka.
Przesuwam krzesło tak, aby widzieć zarówno szefa, jak i podopieczną.
— Jeśli nie masz alergii to myślę, że dla doktor Winlowe kawka, herbatka i ciastko nie będzie problemem — śmieje się lekko i krótko.
Cherie krzyżuje ramiona pod biustem.
— Po co tu przyszedłeś? Chcesz czegoś?
— Nie. Sprawdzam tylko, jak każdy sobie radzi.
— Duże poświęcenie jak dla prezesa — komentuje z jawną wątpliwością w jego intencje.
— Niekoniecznie, jeżeli pilnuję swojego kalendarza — wzrusza ramionami. — Macie na dzisiaj jakieś plany? Będziecie korzystać z wyjątkowo ciepłej pogody i idziecie się przejść?
— Jestem zagrożeniem — Cherie wydaje się zdumiona tym, że musi mu coś takiego powiedzieć.
— A kto tak powiedział? — James odbija się od ściany i podchodzi odrobinę bliżej, aby wyjrzeć przez okno. — Ty?
— Wszyscy tak mówią.
— Hmm... — Przekręca głowę, aby spojrzeć na kobietę. — Wszyscy poza twoimi papierami. Doktor Winlowe, widzi pani przeciwwskazania względem spaceru?
— Nie — odpowiadam krótko.
— Widzisz? — Gestykuluje luźno dłonią, przerzucając spojrzenie ode mnie do Cherie. — Jeśli chcesz to masz.
— Uważaj, bo się przyzwyczaję. Został jej mniej niż miesiąc.
— Minimum — wcina bez utraty rytmu w rozmowie z kobietą.
— Więc tak naprawdę każdego dnia po przekroczeniu tego terminu może się stąd zwinąć.
— Mogłaby — James kiwa głową. — Ale wiem, że nie będzie chciała tak szybko zwijać interesu.
— Paliwo jest drogie, kotku — tym razem patrzy na mnie.
— Ma kilometrówkę — szef odpowiada za mnie z tym nieustannym spokojem i cieniem rozbawienia w głosie. — Dostaje pieniądze za zużyte paliwo — posyła jej kolejny uśmiech. — Zapewniam, że zawsze do ciebie dojedzie.
— Nie lubię cię.
— Och?
— Za dużo się szczerzysz — Cherie nie kryje grymasu. — I stoisz, jakbyś miał kija w dupie.
— Brzmi boleśnie.
— Ludzie miewają różne preferencje.
James unosi dłoń, na której widnieje obrączka.
— Miewają, to prawda, ale mam żonę.
— To niczego nie wyklucza — kolejny raz go mierzy, po czym cicho i krótko mlaszcze. — Jesteś nudny.
— Doktor Winlowe jest bardziej rozrywkowa?
— Nawet jej powieka nie drgnie — prycha. — Ale to całkiem zabawne, że jest taka niby niewzruszona. W końcu pęknie.
— No nie wiem, nie wiem... — Szef staje obok mnie w rozsądnej odległości. — Doktor Winlowe jest zahartowana.
— Pieprzysz się z nią na boku, że tak mi ją rekomendujesz jako dobrego lekarza?
James przekręca głowę.
— Nie — wsuwa obie dłonie do kieszeni spodni. — Mam żonę i trójkę dzieci, niczego więcej mi nie trzeba.
— Coś taki za gadatliwy jesteś.
James lekko pochyla się w jej stronę, ale i tak jest w wystarczająco dużej odległości, aby nie było to osaczające.
— Muszę być jako szef — wzrusza ramionami. — Chcę mieć dobry kontakt z pracownikami. Zresztą nie tylko z nimi.
— I w tej chwili sprawdzasz mnie czy ją? — Cherie wskazuje na mnie palcem. — Nie wierzę w bezinteresowne wizyty. Pani doktor też nie jest tutaj całkowicie bezinteresownie — patrzy na mnie przez chwilę.
— Nie dowierzasz w dobre intencje?
— Nie wierzę, że ktoś z własnej woli chciałby ze mną przebywać.
— Nigdy nie słyszałem, aby doktor Winlowe się skarżyła — zerka na mnie. — A wiem, że nie powstrzymuje się przed wydawaniem swoich uwag. Najwidoczniej przebywanie z tobą nie jest takie złe, jak ci się wydaje.
Cherie opiera ramiona na stoliku i łapie ze mną kontakt wzrokowy.
— Kotku, możesz go stąd wypierdolić? Bo zaczyna mnie wkurwiać tymi pseudo mądrościami.
Kiwam głową i zerkam na Jamesa.
— Nie ma problemu — uśmiecham się do niej delikatnie. — Zadzwonię do pana albo Megan, jak tylko skończymy.
— Oczywiście — odwzajemnia gest. — Nie mam zamiaru nikogo denerwować.
— Za późno.
— Widzę, że nie brakuje wam rozrywki — wyciąga dłonie z kieszeni i kiwa głową, zanim odwraca się na pięcie i kieruje w stronę drzwi. — A, jeszcze jedno, Cherie?
— Czego?
James przez chwilę patrzy to na mnie, to na kobietę.
— Widzę, że macie dobrą dynamikę — chwyta na ślepo klamkę. — Macie również ciekawą przewrotność w waszych nazwiskach — przekręca na bok głowę. — Winlowe. Welfear.
Bez czekania na odpowiedź James otwiera drzwi i wychodzi po krótkim pomachaniu dłonią w naszym kierunku. Gdy tylko zostajemy same i zwracam się ku Cherie, ta już wlepia we mnie swoje ciemne oczy, na co unoszę pytająco brew.
— Co ty za trójkąt tworzysz?
— Ja? — Pytam, nadal udając zaskoczoną. — To mój szef, Cherie. Jego obowiązkiem jest pilnowanie, czy praca jest wykonywana poprawnie.
— Tak nagle? Z dupy?
— Myślę, że bardziej z biura — poprawiam ją luźno, ale nadal zachowując przy tym powagę, co powoduje, że kącik warg Cherie drga w uśmiechu. — Nie znam grafiku prezesa. Poza tym miał sprawdzać co jakiś czas, jak mijają spotkania.
— Wścibski jest.
— Czasami musi dociekać — tłumaczę. — W każdym razie, ponawiam pytanie, zanim tutaj przyszedł. Czy chcesz szybciej zakończyć nasze spotkanie?
Cherie wydaje z siebie dźwięk niezadowolenia, ale nie wiem, jak go dokładnie określić.
— Przecież się z tobą nie kłócę — mamrocze, opadając całkowicie ramionami na blacie stołu, na których szczycie układa brodę.
— Ale denerwujesz się, kiedy poruszam to, co wydarzyło się wczoraj.
— Przeszłość powinna zostać w przeszłości — na tyle, na ile może macha dłonią.
— Przez tę przeszłość boli mnie szyja i gardło, Cherie — powracam z poważnym głosem, aby sprowokować ją do tego, żeby na odczepne zdradziła mi coś więcej. Może w końcu ją zmęczę.
— Pomasować za darmo?
— Wolałabym, żeby twoje dłonie utrzymały dystans od mojej szyi — krzyżuję ramiona na klatce. — To chyba zrozumiałe?
— No okej — wywraca oczami, nieszczególnie przejęta. — Więc jednak jesteś na mnie wkurwiona.
— Tego nie powiedziałam — wzdycham cicho. — Ale nie mogę zignorować tego, co wczoraj miało miejsce. Myślę, że też to rozumiesz.
— Nie możesz tego zostawić?
— Ciężko to zostawić, skoro zachowujesz się tak nietypowo, Cherie — przesuwam krzesło, aby siedzieć do niej bokiem. Dzięki temu widzę drzwi, przez które w każdej chwili mogłaby zerknąć do nas Hiller. No i przy okazji przygotowuję się do kolejnego ruchu. — Zawsze jesteś bardzo bezpośrednia i wiem, że większość czasu mówisz mi to, co naprawdę uważasz. Z kolei dzisiaj wykręcasz się, jakbyś próbowała coś przede mną ukryć — na końcu zdania celowo przyspieszam. — Albo kogoś. Sama nie wiem.
Kobieta rozszerza bardziej powieki i szybko kręci głową w odmowie.
— I teraz co? Pójdziesz do niej kablować na mnie?
— Nie kabluję na nikogo — mówię od razu. — I do kogo miałabym z tym iść?
Cherie nawet nie drga powieka, bo tak zastyga w miejscu.
— Nie jestem tu po to, aby na ciebie skarżyć, Cherie — łagodzę poprzednie pytanie. — Tym bardziej nie zrobię niczego, co mogłoby się na tobie negatywnie odbić. Skoro to zostało powiedziane i jest jasne, to ponowię pytanie — komu miałabym na ciebie skarżyć?
Kobieta ignoruje to pytanie, ale niby przypadkiem zerka w kierunku drzwi. Ponownie wzdycham i kiwam do siebie głową.
— Ukrywasz coś czy kogoś?
Ponawia poprzednią reakcję.
— Uznam to za sugestię, a nie odpowiedź — mówię znacznie ciszej, ale nie szeptem. — Zdajesz sobie sprawę, że to, o czym rozmawiamy zostaje między nami? Obowiązuje mnie tajemnica lekarska, Cherie.
Milczy.
— Nie będę dociekać — kątem oka widzę, jak relaksuje barki. — Dzisiaj — mruży powieki, gdy to zaznaczam. — Chciałabym, żebyś pomyślała o tamtej sytuacji i przemyślała, czy warto mi powiedzieć. Dotychczas nie wyrządziłam ci żadnej krzywdy i nie zamierzam tego zrobić. Wielokrotnie podkreślałam, że jestem tutaj, aby ci pomóc, jeżeli będziesz czegoś potrzebowała.
Przekręcam głowę, aby bezpośrednio spojrzeć na jej twarz. Chociaż nie wygląda na szczególnie zadowoloną i ten skwaszony wyraz twarzy powinien odpychać, to i tak ciepło bijące od Cherie przykuwa oczy — począwszy od ciemnych, brązowych oczu przez trochę ciemniejszą karnację, po dziwne sympatyczne rysy twarzy.
Gdy się na nią spojrzy, to ciężko jest wyobrazić sobie w głowie widok jej dłoni ściskających moją szyję.
— Wspieranie cię również jest jedną z form pomocy — kolejny raz wzdycham. — Nie będę zmuszać cię do niczego więcej, ale chcę, żebyś była świadoma tego, że chciałabym poznać odpowiedzi. A mam wiele pytań do tego, co wczoraj się wydarzyło — to ostatnia rzecz, którą do niej mówię w tym temacie, zanim całkowicie zmieniam tor naszej rozmowy.
Cherie kiwa głową, przyjmując do siebie wiadomość.
— Jesteś cholernie uparta. Aż tak chcesz przesiąknąć w strukturę tego miejsca? — Wzdycha, powoli się prostując na krześle. — Mogę zarezerwować ci łóżko obok mnie, kotku.
—
Kiedy niespełna godzinę później opuszczam Venom Asylum, dostrzegam sylwetkę Jamesa, który wychodzi ze swojego samochodu i kiwa do mnie gestem dłoni, abym podeszła. Ledwie go zauważyłam, ponieważ wybrał sobie ustronne miejsce na parkingu.
— Jak sesja w kontekście tego, o czym rozmawialiśmy?
— Dostałam parę sugestii, że to nie była reakcja znikąd — wzdycham cicho. — Mam na myśli, reakcja nie była spowodowana czymś, co nierozmyślnie powiedziałam czy zrobiłam. Nie potwierdziłam niczego bezpośrednio, ponieważ obawiała się, że pójdę na skargę.
— Do Hiller?
— Tak to zrozumiałam — kiwam głową. — Ale wciąż niczego nie potwierdziła.
— Zawsze przy tak ważnych momentach nie mówi wprost?
— Nie było takich zbyt wiele, ale Cherie jest bezpośrednia. I zdaje sobie sprawę, że nadal oczekuję wyjaśnienia, ale nie będę jej do niczego zmuszać.
James kiwa głową i pociera brodę.
— Kolorowa z niej postać — komentuje.
— Myślę, że nie przepada za zmianami. A pana wizyta nią była.
— Rozumiem — opiera się o drzwi samochodu.
— Jakie pan odniósł wrażenie o tym miejscu i Hiller?
— Coś tutaj nie pasuje — zerka na mnie krótko, po czym na nowo patrzy w przestrzeń przed sobą. — Jak się spodziewałem była całkiem miła. Pozwoliła na wejście do archiwum, z którego skorzystamy, abyś wyciągnęła więcej dokumentów o swojej pacjentce.
— Więc tutaj są? Przez cały ten czas zapierała się, że praktycznie niczego nie ma, a pracownicy mówili, że sami mają strzępki informacji na temat Cherie.
— Powiedziała, że większość informacji jest ocenzurowana. W każdym razie zobaczymy, co uda ci się wyciągnąć. Jeszcze w tym tygodniu powinnaś się tam dostać.
— Coś poza tym?
— Niewiele zrobimy bez namacalnego dowodu wskazującego na zaniedbania. Pozostałe kwestie są jeszcze trudniejsze do udowodnienia, ponieważ i tak mogą nas sprowadzić przy szczęśliwym trafie do sytuacji słowo przeciwko słowu — wzdycha. — Obserwuj co się dzieje. Twoja pacjentka ci ufa. Może uda się wyciągnąć z niej coś więcej. Daj sobie czas.
— A co z Hiller?
— Lepiej by było, gdybyś unikała kolejnych konfrontacji. Skup się na pozostałych pracownikach. Mam wrażenie, że prędzej oni popełnią błąd albo wygadają się z czymś niż pani Hiller. Nawet powieka jej nie drgnie.
— Ale widzi pan coś niepokojącego?
James krzyżuje ramiona na klatce piersiowej i obniża głowę, jednocześnie spoglądając na bruk.
— Dobrze to rano podsumowałaś. Wiele rzeczy w Venom Asylum niepokoi, ale nie ma niczego wystarczająco rażącego, aby mieć punkt zaczepienia. Biorąc to pod uwagę, uważaj na siebie. I bądźmy w kontakcie.
— Rozumiem — wzdycham cicho. — Czy tylko to miejsce daje takie wrażenie? Czy ktoś od nas również ma podobny przypadek?
Unosi lekko głowę, aby na mnie spojrzeć. Jego niebieskie oczy przez chwilę przyglądają się mojej twarzy, zanim odpowiada.
— Wiesz, co najbardziej mnie w tym wszystkim niepokoi, Lilith?
— Co takiego? Pozorna sterylność?
Kręci głową w odmowie, odpycha się od drzwi samochodu, po czym je otwiera. Ponownie patrzy gdzieś w dal, będąc jedną nogą w środku.
— Venom Asylum jest jedynym miejscem, któremu trzeba się przyjrzeć. I nie byłoby to takie niepokojące, gdyby takich sytuacji było więcej — powoli przenosi na mnie wzrok. — Ale najbardziej niepokoi mnie to, że jesteś osobą, która mi to zgłasza. Miałbym kilka osób od nas, które mogłyby robić niepotrzebny szum... Ale...
Po przerzuceniu ramienia przez otwarte drzwi samochodu, przez moment patrzy na budynek znajdujący się za mną.
— Skoro to ty zgłaszasz mi podejrzenie występowania nieprawidłowości i nieprzestrzegania procedur to znaczy, że jest naprawdę źle, Lilith.
——————————
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top