‣ Angel of Death

Kiedy wchodzę do sali od razu zauważam Cherie siedzącą na tej samej kanapie co zwykle — i jednocześnie tej, którą również ja każdorazowo zajmuję. Dołączam do niej po krótkim przywitaniu, ale kobieta ignoruje mnie, gdy widzi odwrócone białe tabliczki, które niosę pod pachą. Mruży podejrzliwie oczy, jak już zajmuję miejsce po włączeniu dyktafonu.

— Jak ci minął dzień, Cherie?

— Nudno — unosi brązowe oczy do mojej twarzy. — Co przyniosłaś?

— Mam nadzieję, że coś ciekawego — zerkam na tabliczki, które celowo schowałam za plecami, aby niczego zbyt szybko nie zobaczyła. — Słyszałaś kiedyś o teście Rorschacha?

— Nie. Co to?

— To test plam atramentowych. W pierwotnej wersji jest ich 10. Polega on na tym, żebyś opisała mi, co widzisz na tabliczkach. Najlepiej z największą ilością szczegółów.

— Po co?

— Test jest negowany w moim środowisku, ale tobie być może urozmaici dzień, a mi da jakieś sugestie, jak prowadzić nasze spotkania. Zależy mi na tym, abyśmy obie były w nie zaangażowanie — odpowiadam wymijająco, choć jednocześnie zgodnie z prawdą. — Oryginalna wersja testu jest dość...nudna dla wielu osób. Dlatego znacząco ją zmodyfikowałam.

— Zmodyfikowałaś czym?

— Dodatkowymi tabliczkami, które nie wliczają się do testu Rorschacha. Chyba najbezpieczniej jest powiedzieć, że robimy test plam.

— Test plam...? — Powtarza z dozą wątpliwości w głosie.

— Co o tym myślisz?

— A co jeśli powiem coś, czego nie powinnam? W końcu to test.

— Najlepszą częścią tego testu jest to, że nie ma złych odpowiedzi, Cherie. Nie oblejesz go, jeżeli o to się martwisz.

— Hmm... — Krzyżuje ramiona pod biustem, po czym siada po turecku. — Co będę z tego miała?

— Zleci nam dzień — uśmiecham się do niej po tej odpowiedzi. — I może ominiemy kilka irytujących pytań z mojej strony. 

— Podejrzane — mruży powieki. — Niech ci będzie, kotku — ostatecznie macha lekceważąco dłonią.

— W porządku — sięgam po tabliczki, które wcześniej ułożyłam w konkretnej kolejności. Celowo trzymam je tak, żeby Cherie jeszcze nie widziała, co jest na pierwszej z nich. — Powiedz mi, co widzisz na tym obrazku.

Powoli przekręcam pierwszą tabliczkę po zwróceniu się w jej stronę ciałem. Fundamentalną kwestią jest przypatrywanie się reakcjom kobiety. Co więcej, nie unoszę tabliczki zbyt wysoko, aby w tle nie widziała mojej twarzy, która będzie jej przypominała o pilnowaniu się z odpowiedziami.

To takie drobne rzeczy po drodze, które staram się eliminować, aby wyciągnąć coś więcej bez przekraczania granic.

Nawet jeżeli skuteczność testu jest wątpliwa, to może po interpretacji jej odpowiedzi uda mi się lepiej zrozumieć złożoność jej charakteru.

Pierwsza reakcja na tabliczkę — Cherie unosi brew i cicho prycha, niewzruszona.

— Dwie bronie.

— Coś jeszcze?

— Wokół nich jest rozbryzgana krew.

— Okej. Następne — odkładam tabliczkę i biorę nową. — A co tutaj widzisz?

— Eee... — Cherie marszczy brwi i mruży oczy. — W centrum jest dziecko-kosmita. I zamiast dłoni ma szczypce.

— Dobrze — kiwam głową. — Kolejne. Co widzisz tutaj?

Z dozą wątpliwości wyciągam kolejną tabliczkę. Staram się nie zakładać, że znam jej odpowiedź.

Cherie z kolei od razu się wyszczerza i puszcza mi oczko.

— Hm, pani doktor, a co ty widzisz?

— Test nie dotyczy mnie — przypominam lekkim tonem. — Co widzisz?

— Odbiłaś swoje cycki na kserokopiarce? Bo chciałabym wiedzieć czy to twój rozmiar. To bardzo istotna informacja. Dla mnie. 

— To plama atramentowa. Ale rozumiem skojarzenie. Następne.

Tym razem Cherie unosi zaczepnie brew, niemal prychając śmiechem.

— Co widzisz?

Cherie ponownie mruży oczy, jakby chciała się lepiej przypatrzeć.

— Powiem ci, że no chuja widzę.

— W porządku — staram się nie reagować na jej przenikliwe spojrzenie, które szybko przechodzi do mojej twarzy. — A tutaj?

— Hmm... — Przekręca na bok głowę. — Normalnie powiedziałabym, że dupę też sobie skserowałaś, ale... — Marszczy brwi. — Z mojej profesjonalnej ekspertyzy wynika, że to ksero jest mniejsze niż to, co widziałam w rzeczywistości. Więc obstawiam, że tym razem nie pokazujesz mi ksero własnej dupy.

Odchrząkuję cicho i bez słowa odkładam tabliczkę. Brak komentarza powiększa rozbawienie Cherie. 

— Co widzisz tutaj?

— Dwie zgarbione postacie naprzeciwko siebie.

— Coś więcej?

— Wygląda, jakby na siebie krzyczały — robi chwilową pauzę. — Ale przez kształt głowy wyglądają jak dwa nieboszczyki.

Kiwam głową i przekładam tabliczkę.

— Co powiesz mi o tym?

— Twarz — lekko się pochyla do przodu i jednocześnie bardziej się garbi. — Zła twarz. Kontury sugerują, że to czaszka, ale...z drugiej strony się uśmiecha. Niemal pogardliwie.

— Rozumiem. Spróbuj powiedzieć trochę więcej o twojej interpretacji następnych tabliczek. Im więcej, tym lepiej.

— No niech ci będzie. Co tam jeszcze masz?

— Co ty na to? — Pytam.

— Dwie postacie patrzące na coś. Są zgarbione. Za nimi wspinają się małpy. Albo na górę, albo wspinają się po ich plecach — ponownie przekręca na bok głowę. — Tematyka trochę jak z czasów kamieniołomów.

— W porządku. Nie ma złych odpowiedzi — uśmiecham się do niej. — Następna.

Po pokazaniu tabliczki Cherie oblizuje usta, wciągając charakterystycznie swoje policzki. Widzę, że jej źrenice nieznacznie się rozszerzają, co przypomina mi powrót do tej mroczniejszej aury, którą zdążyłam przelotnie poznać.

Co więcej, ciężko stwierdzić, czy kobieta wydaje się bardziej zaintrygowana, czy zdezorientowana kształtem, który widzi. Może ma trudność w znalezieniu odpowiednich słów.

— Jedna osoba, dwa oblicza. Na górze jest...złe oblicze — oblizuje wargi. — Na dole jest... Może nie do końca to lepsze. Bardziej pogardliwe. Złe. Może trochę przerażone brakiem kontroli.

— Dobrze czy źle się na nie patrzy?

— Jest znajome.

— Tobie?

Kiwa głową.

— Dobrze — nie drążę tematu. — Przejdźmy dalej — dodaję z lekkim uśmiechem. — Co możesz powiedzieć mi o tym?

— Trzy postacie. Dwie duże walczą ze sobą albo chcą zabrać tą trzecią — mniejszą i jednocześnie tą, która jest między nimi.

— Czym jest ta trzecia?

— Umm... — Przesuwa dłońmi po udach. — Te dwie czegoś od niej chcą. Trzecia postać ma więcej bieli. Wydaje się lepsza. Dobra.

— A co z tymi ciemnymi?

— Są większe i widocznie chciwe. W odróżnieniu od małej postaci są złe.

— Ach, rozumiem — kiwam głową. — A co widzisz w tej małej postaci?

— Cóż...jest mała. To dziecko — wyraźnie widzę, jak przełyka ślinę po tej odpowiedzi. 

— Myślisz, że chcą zrobić dziecku krzywdę? Te duże postacie?

— Tak — poprawia się w miejscu. — Chcą jej coś zrobić.

— Dziecku?

— Tej dziewczynce.

Kiwam głową.

— Jak myślisz...jakie byłoby zakończenie tego obrazka?

— Dziecko stanie się złe — ponownie pociera dłonie o uda. 

— Przez te dwie postacie? — Kiwa głową w odpowiedzi na pytanie. — Kim mogą być? Jak myślisz?

— Może to rodzice — słyszę lekkie napięcie w jej głosie. — Może to przypadkowe osoby, które są zwyczajnie na tyle popierdolone, żeby wyrządzić dziecku krzywdę.

— Rozumiem.

Staram się z neutralnym wyrazem twarzy odłożyć tabliczkę, ignorując na tę chwilę ilość potencjalnych interpretacji i przyrównania ich do wąskiej historii Cherie, którą znam. Nieznacznie się do niej uśmiecham przed wyciągnięciem kolejnej tabliczki.

— Następne — spoglądam na jej twarz. — Jak ci się znudzi albo nie będziesz chciała kontynuować, to daj mi znać. Urozmaicamy dzień, Cherie. Nic więcej — uśmiecham się trochę szerzej. — Co tutaj widzisz?

— Rozszczepiający się kręgosłup.

Przemoc.

— Coś więcej?

— Wygląda, jakby ktoś go rozerwał od góry.

— Okej. A co widzisz tutaj?

— Twarz pokryta krwią. 

— Coś więcej?

— Mały chuj pod brodą. 

— Okej. Mamy tutaj dwie różne kwestie. Powiesz mi coś więcej? Jest tu jakaś zależność czy po prostu to dwa odrębne elementy?

— Niefortunny chuj.

— Ach, okej — kiwam głową. — Co powiesz mi o tym?

— W środku widzę stanik. A dookoła...chyba ptaki lecące w górę.

— Ile widzisz ptaków?

— Cztery.

— A co powiesz o tym fragmencie pod stanikiem?

— Ten wcześniejszy to zdecydowanie miseczka A. Ten niżej to przynajmniej podwójne D. Ale to tylko moja skromna opinia.

— Okej — przekładam tabliczki. — A tutaj?

— To Anioł Śmierci.

— Dlaczego?

— Wszystko na to wskazuje — macha luźno dłonią w kierunku tabliczki. — Ale na dole ma jakby...prawie ludzkie dłonie. Trochę zdeformowane. Albo pod tymi skrzydłami kogoś trzyma podczas lotu.

— Myślisz, że może zabierać kogoś ze sobą?

— W końcu to Anioł Śmierci — mówi tonem, jakby to było takie oczywiste.

— Gdzie mógłby lecieć?

Na ustach Cherie formuje się drobny uśmiech, który nie ma w sobie cienia uśmiechu. Dodatkowo przekręca na bok głowę, nieustannie przyglądając się tabliczce.

— Do piekła. Zawsze do piekła.

— Wierzysz w piekło?

— Nie. Ale jeżeli miałabym zastanawiać się, gdzie trafię po śmierci, to pewnie tam.

— Gdy mówi się o trafieniu do piekła, to przeważnie są ku temu powody. Myślisz, że masz ich wystarczająco, żeby trafić tylko tam?

— Mówi się również, że dzieci powinny trafiać do nieba, ponieważ nie zawsze są świadome tego, że robią coś złego — robi chwilową pauzę i przy tej okazji wyjątkowo unosi do mnie swoje ciemne oczy. — Zawsze byłam pojebanym dzieckiem.

— Pojebanym według ciebie, bo...?

— Jak możesz nie być pojebem, jeżeli wszystko, co robisz jest złe? I wszystko, czego się tykasz, gnije albo znikąd zaczyna się psuć?

— Mogłabyś również trafić do czyśćca. Niektórzy wierzą, że tam znajdzie się odkupienie.

— Jesteś taka naiwna.

Unoszę brew.

— Gdyby czekało na mnie jakiekolwiek odkupienie to nie byłabym w tym pierdolniku. Skoro za życia nie mogę na nie liczyć, to co dopiero po śmierci. O ile w ogóle sąd ostateczny postanowi mnie dosięgnąć. Może nie trzeba będzie mnie skazywać, skoro i tak już siedzę w zamknięciu.

— Wszystko zależy od tego, jakim rzeczom czujesz się winna, Cherie. Najcięższą kwestią jest wybaczenie samemu sobie.

— Och, nie mam z tym problemu — macha dłonią, niby tak lekceważąco, ale wyraz jej twarzy jest niepokojąco obojętny. Tak samo, jak i głos. — Odpowiadam przed samą sobą. I żyję dla samej siebie. Nie ma sensu kłócić się ze sobą o bzdury. Ale to nie zmienia faktu, że pewnie trafię do piekła, o ile istnieje. Jestem wręcz przekonana, że trafię tam bez stania w kolejce.

— Więc chodzi o innych? Osoby dookoła tak łatwo by ci nie wybaczyły? 

Cherie podśmiewa się pod nosem i kładzie przed zgiętymi nogami dłonie. Przesuwa palcami po materiale kanapy — dokładnie w moim kierunku. Bez słowa przyglądam się temu, jak obniża górną część ciała, kiedy przysuwa się coraz bliżej mojego ciała, jednocześnie nadal siedząc po turecku.

— Martwi głosu nie mają, kotku.

Jej rodzina.

— Ile to już lat? — Pytam, choć wewnętrznie jestem niepewna tego, czy nie przekraczam granicy.

— Kto by liczył? — Pomrukuje, spoglądając na mnie z dołu. — To niewiele zmienia. Martwi głosu nie mają. Martwi nie wybaczają. Martwi po prostu gniją w trumnach.

— Nie byłoby łatwiej odciąć się od myśli o wybaczeniu? — Krzyżuję nasze spojrzenia. — Wiesz, skoro uważasz, że martwi głosu nie mają...więc jaki ma sens trzymanie się tego, że ktokolwiek musi ci coś wybaczać? Oczywiście poza samą tobą. Ale powiedziałaś, że z tym nie ma problemu.

— Nie podoba mi się twoje pierdolenie — ostrzega i szybko się prostuje, powracając do pierwotnej pozycji.

Okej, logika ją rozdrażniła. Najwidoczniej wyciągnęłam za wiele wniosków. Następnym razem trzeba błądzić w domysłach, żeby sama podpowiadała, czego ode mnie oczekuje. Przynajmniej na tym etapie.

— Nie musimy zgadzać się we wszystkim. To w porządku, Cherie — odrywam od niej spojrzenie i powoli przekładam tabliczki. — Skoro nie dogadamy się w tej kwestii, to co powiesz mi o tym obrazku?

— Czarne cienie. Przypominają upadającego człowieka. Zakrwawiona głowa. Pewnie ktoś w nią strzelił z tak bliska, że mózg się rozbryzgał.

— Coś jeszcze?

— Jest dziwnie połamana. Górna część ciała jest ułożona dobrze. Dolna na odwrót. Nie w tę stronę, żeby pokazać prawidłowy upadek na kolana.

— W porządku. A co z tym?

— To moja siostra.

Staram się zachować neutralny wyraz twarzy na tę odpowiedź.

— Co robi?

— Próbuje chwycić za moją dłoń.

— Więc widzisz również siebie?

— Nie, widzę drugą dłoń tuż nad jej. 

— Po co chciałaby chwycić za twoją?

— To nie byłoby nic nowego. Pewnie latałaby dookoła mnie.

— Rozumiem. A co z tym obrazkiem?

Zanim przekładam tabliczki, Cherie krzyżuje ramiona pod biustem.

— Nie przypominają już plam atramentowych — zauważa.

— Wiem. Dlatego to bardzo zmodyfikowana wersja. Zaledwie kilka z nich jest adekwatnych.

— Mhm.

— To mój ojciec.

— Co dzieje się z nim na tabliczce?

— Umiera. Ale nie z tej strony, co powinien — obojętność w głosie Cherie jest niewątpliwie przerażająca.

Aż przechodzą mnie ciarki. Tyle dobrego, że mam na sobie długi rękaw, więc nie może zobaczyć gęsiej skórki, którą mam.

— Wątpię, żeby wyleciały mu flaki.

Przełykam ciężko ślinę i opuszczam dłonie z tabliczkami na tyle, aby opierać je o nogę, a nie trzymać w powietrzu. Nie ufam stabilności rąk. Nie chcę, żeby zauważyła, że zaczynają się trząść.

— Coś jeszcze widzisz?

— Nie. Tutaj jest dość oczywisty przekaz.

— Rozumiem. A tutaj? Co widzisz?

— Moja matka.

Widzę nieznaczną zmianę w wyrazie jej twarzy — wciąga lekko policzki, a źrenice nieznacznie się powiększają. Nie towarzyszy temu złowrogi błysk w spojrzeniu, ale czuję, że balansujemy między spokojną, często niemal powabną wersją Cherie, a tajemniczą otoczką, którą wytworzyła.

Albo która sama się wytworzyła.

— Co robi na obrazku?

Prycha prześmiewczo i unosi wyżej spojrzenie. Mam wrażenie, że celowo trzyma ze mną długi kontakt wzrokowy, aby przyjrzeć się mojej reakcji na następne słowa.

— Niknie w oczach.

— To znaczy?

— Umiera.

— Niknięcie raczej kojarzy się z powolniejszym procesem.

— Śmierć nie zawsze następuje od razu. Czasem trwa latami. 

Popełniła samobójstwo. Wychodzi na to, że to był ostateczny krok. Jak źle musiało z nią być, że odważyła się zabić? 

— Ale podoba mi się ten obrazek.

— Och? Dlaczego?

— Pasuje do mojej matki — nadal uparcie utrzymuje ze mną kontakt wzrokowy. — Kobieta bez wyrazu.

— Chciałabyś tę tabliczkę? — Dopytuję, dość niepewna, jak pociągnąć tę rozmowę, aby nie przekroczyć żadnej granicy. Liczę na to, że podtrzymanie jej da mi więcej informacji niż zbyteczna wścibskość bądź nietrafne pytanie.

— Wystarczy, że jestem zamknięta tutaj. Nie czuję potrzeby, aby być jeszcze zamknięta w przeszłości.

— Rozumiem — zmieniam tabliczki. — Co powiesz o tym?

— To ja. Jesteś moją stalkerką? To urocze.

Nieznacznie unoszę prawy kącik warg, przyglądając się łagodniejszemu wyrazowi twarzy Cherie, kiedy rzeczywiście przypatruje się obrazkowi.

— Dlaczego to ty?

— Bo to ja — marszczy brwi w lekkim niezrozumieniu. — Ja to ja, ty to ty. Kto jest głupi, ja czy ty?

— Znam tę rymowankę — przyznaję. — Gdzie widzisz podobieństwo?

— We wszystkim.

— Okej. W takim razie powiedz mi, co dokładnie widzisz. Elementami.

— Takie marne półtorej twarzy.

— Dlaczego nie tylko jedną?

— Bo nikt nie ma tylko jednej twarzy — oblizuje wargi. 

— Więc masz inną odsłonę, Cherie?

— Tak. Aż strach się bać — przykłada dłonie do policzków i na pokaz rozszerza bardziej powieki. — Jestem przekonana, że w trakcie seksu nie zadajesz tylu pytań, kotku. Też masz inną twarz. I to pewnie niejedną.

— Każdy z nas dostosowuje się na swój sposób do towarzystwa, to prawda. 

— Więc to nic dziwnego, że widzę siebie.

— Nie. Żadna z twoich odpowiedzi nie jest zła ani dziwna.

— Masz jeszcze coś?

— Tak, ostatnią tabliczkę. Co o niej powiesz?

— Nie masz co robić w chałupie, że mnie malujesz?

— Znowu widzisz podobieństwo do siebie, jak mniemam?

— To oczywiste.

— Opisz mi to, co widzisz.

— To też oczywiste.

— Niekoniecznie. Wszystko zależy od interpretacji. Ty powiesz, że gdzieś jest czarna kropka, a ja powiem, że to mały karaluch albo mrówka.

Cherie wywraca oczami.

— Dwie twarze.

— Dlaczego dwie, a nie trzy?

— Bo ta po lewej jest drugą twarzą. To, co jest po prawej stronie to tylko maska, którą druga twarz czasem zakłada.

— A co z twarzą na samym środku? Pomiędzy nimi?

— To pierwsza twarz. A skoro jest pierwsza, to ma pierwszeństwo.

— Pierwszeństwo w czym?

— We wszystkim.

— Coś jeszcze widzisz?

— To zawsze walka — wskazuje dłonią na tabliczkę. — Rozdarcie między jedną a drugą twarzą.

— Skąd wiesz, że istnieje druga twarz?

— Nie ma innego wytłumaczenia. To wydaje się logiczne.

— Co takiego tłumaczy istnienie drugiej twarzy? — Podpytuję.

Cherie unosi spojrzenie do moich oczu z ponownie obojętnym wyrazem twarzy.

— Czy to ma znaczenie, co mówię skoro jestem w wariatkowie?

Unika tematu.

— Liczę się z twoim zdaniem, Cherie.

— Raczej rozliczasz się z tego, co wynika z mojego zdania, kotku. 

— Nie zamierzam naciskać. Po prostu jestem ciekawa — wzruszam dla niepozoru ramionami.

— I z pewnością jesteś tutaj z czystej ciekawości — rozplątuje własne ramiona i strąca coś z materiału spodni przy kolanie. 

Wycofuje się. Za dużo pytań ode mnie.

— W tym miejscu tak. Ale ciebie akurat chciałam po prostu poznać. 

— Pierdolenie.

— Gdyby to była tylko taka gadka, to nadal byłaby między nami przezroczysta ściana, a ja po stwierdzeniu, że wystarczająco się na ciebie napatrzyłam, poszłabym w długą. Zmiast tego robię coś innego. Rozmawiamy, Cherie.

— I tak jestem małpą w tym pojebanym cyrku.

— Cherie... — Odkładam tabliczki i opieram się wygodniej bokiem o kanapę, nieustannie na nią spoglądając. — Pomóż mi. Nie chcę cię zmuszać do rozmów ze mną. Nie mam złych zamiarów.

— Dlaczego miałabym ci w czymkolwiek pomagać?

— A masz coś ciekawszego do roboty? To tylko rozmowy. Nic więcej.

— Nic więcej... 

— Co ty na to, żebym w tym tygodniu przyniosła jakąś przekąskę? Dla umilenia czasu?

— I myślisz, że przekupując mnie jedzeniem, powiem ci coś więcej o sobie? To też tak działa poza tym wariatkowem? Żarcie za informacje?

— Nie oczekuję, że będziesz mi o wszystkim mówiła. Chcę umilić nasz czas, nic więcej. W tym potrzebuję twojej pomocy. A raczej współpracy.

— I co z tego będę miała?

— Jedzenie? — Marszczę brwi w niezrozumieniu. 

— Może chcę czegoś innego.

Hamuję pierwszy komentarz, który przychodzi mi do głowy, gdy mierzy mnie z wystarczająco sugestywnym spojrzeniem z góry na dół bez cienia wstydu.

Zamiast tego unoszę palec i wskazuję na nią.

— Nie, Cherie.

Ponownie krzyżuje ramiona, ale tym razem dochodzi do tego oburzony wyraz twarzy.

— Bo, kurwa, co?

— Bo nie.

— Ale nic nie powiedziałam.

— Nie musiałaś — kiwam na nią ostrzegawczo palcem, a ona wywraca oczami.

— Na moje to powinnaś czuć się wyróżniona, że chciałabym cię przelecieć.

— Cherie.

— Tak tylko sobie mówię... — Wzrusza ramionami, po czym przekręca głowę na bok, z dala ode mnie. — Nie to nie. Twoja strata.

Sprytnie zmieniasz temat, żebym zostawiła w spokoju opisy ostatnich tabliczek.

— Będziemy współpracować? Przyniosę jedzenie. To mogę obiecać.

— Zobaczymy.

Powoli wyciągam w jej stronę prawą dłoń. Przez moment się jej przygląda.

— Sprawdzasz, czy cię upierdolę po palcach, jak rasowa wariatka, czy co?

— Zawieramy układ — tłumaczę. — Uściskiem dłoni go przypieczętujemy.

— Ale niczego nie obiecuję.

— Wystarczy mi tylko tyle, że chociaż będziesz próbowała, Cherie — uśmiecham się delikatnie.

Kobieta prycha, ale ostatecznie chwyta za moją dłoń. Od razu zadziwia mnie gorąc, który bije od jej skóry, pomimo tego, że przeważnie odczuwam chłód czy to w tym, czy w poprzednim pokoju. W dodatku Cherie przeważnie jest cienko ubrana i nie nosi żadnych kapci, tylko lata na skarpetkach.

Jak może być taka ciepła?

Ściśnięcie mojej dłoni wybudza do rzeczywistości.

— Lubię nachosy. I sos serowy. Postaram się nie wydłubać ci oka kantem nachosa. 

— Zapamiętam — również ściskam jej dłoń. Ku mojemu zaskoczeniu nie zaprzestaje uścisku. Nadal utrzymuje ze mną kontakt. — Nachosy z sosem serowym.

— Jesteś zakłopotana — stwierdza znikąd. — Jesteś blada i zimna. Z kolei ja jestem ciemniejszej karnacji i ciepła. 

— Przeciwieństwa.

Spogląda na nasze złączone dłonie. Uśmiecha się pod nosem na chwilę przed przysunięciem ich bliżej własnego ciała.

— Przeciwieństwa podobno się przyciągają.

——————————

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top