‣ Smell
Przekręcam się leniwie na prawy bok i wzdycham ciężko, kiedy ktoś po raz trzeci dzwoni do drzwi. Zerkając przelotnie na zegarek, stwierdzam, że jest grubo przed moim alarmem i osoba będąca po drugiej stronie drzwi nie wie, co ją czeka, gdy tylko jej otworzę. Przysięgam, zamorduję.
Owijam się kocem, który leżał złożony na krześle, po czym wsuwam stopy w miękkie kapcie i przecierając oko pięścią, ruszam do wyjścia. Kilka razy wyrywa mi się ziewnięcie, ale czego się dziwić o godzinie piątej rano? Oblizuję suche usta, a następnie zerkam przez wizjer, aby sprawdzić, kto jest takim szaleńcem, aby łazić i dzwonić do ludzi o tej porze.
Poprawiam koc na swoich ramionach, żeby nie spadł, kiedy szybko odblokowuję zamki po zobaczeniu mojego gościa. Nie jestem w stanie się odezwać jako pierwsza, ponieważ dużo wyższe ciało owija ramiona wokół mnie, ciągnąc do lodowatego uścisku przez kurtkę, którą ma na sobie. Wzdrygam się i szybko wyplątuje z kobiecych ramion, po czym cofam wgłąb mieszkania, a ona zamyka za sobą drzwi.
— Minęło trochę czasu — mówi.
— Nie, żebym się nie cieszyła na twój widok, ale co ty tutaj robisz o cholernej piątej rano?
— Przyjechałam cię odwiedzić. Mama non stop powtarza, że robisz coś niebezpiecznego. W końcu zaczęłam się niepokoić.
— Mogłaś uprzedzić albo po prostu zadzwonić, a nie robić aferę — zaczesuję w tył włosy. — Poza tym, piąta rano? Serio, Tay? Nie masz co w robić w Miami i latasz sobie w środku nocy?
— Oczekiwałam innego przywitania — brunetka mruży powieki. — Coś w stylu: "jak miło cię widzieć, Tay, stęskniłam się za tobą" albo "dobrze, że przyjechałaś, zaraz zrobię herbatę, bo pewnie zmarzłaś na dworze, przecież w Miami jest cieplej niż Nowym Jorku".
— Jak mogę być miła o piątej rano przed budzikiem? — Mimo wszystko, uśmiecham się lekko, ponownie pocierając oko. — Zaproponowałabym herbatę, ale teraz to, co najwyżej, mogę przyłożyć ci z kubka za obudzenie mnie.
— Jaka wyrodna siostra! — Kobieta klepie mnie w ramię na co cicho syczę. — Zróbże swojej ulubionej osobie z rodziny coś ciepłego, prawie zamarzłam na dworze! — Na potwierdzenie swoich słów pociera czerwone z zimna ręce, po czym wystawia je przed moją twarzą.
— Niech ci będzie — mamroczę. — Wstawię do kubków, ale ty zalewasz, bo ja pójdę w tym czasie wziąć prysznic i przebrać się w ubrania do pracy.
— Tak swoją drogą... Masz jakieś problemy finansowe?
— Co? — Unoszę brwi. — Nie. Skąd ten pomysł?
— Bo zamarzam w tym mieszkaniu. Płacisz za ogrzewanie?
— Płacę — przewracam rozbawiona oczami, gdy Taylor dalej pociera poczerwieniałe dłonie. — Tak to jest, kiedy przyjeżdża się z wiecznie słonecznego Miami.
— Nie bądź taka mądra — wytyka mi język.
— Już jestem.
◦◦◦
— Mama mówiła, że wybrałaś sobie najgorszy ośrodek — mówi Tay, kiedy biorę kolejnego gryza tosta.
— Załóżmy, że to prawda. Co w związku z tym?
— Martwię się. Ona tym bardziej.
— Tay, jestem dorosła — powoli nakładam jajecznicę na widelec. — To nie tak, że poszłam tam kompletnie w ciemno. Znam swoje możliwości.
— Okej, może i je znasz, ale co będzie, jeśli któryś z pacjentów spróbuje cię zaatakować?
Wypuszczam ciche westchnięcie w trakcie przeżuwania jedzenia. Powoli sięgam dłonią po kubek ze wciąż ciepłą herbatą, skupiając na kilka sekund wzrok na jakimś nieokreślonym punkcie w blacie.
— Taylor — unoszę spojrzenie do brązowych oczu siostry. — To ryzyko zawodowe, o którym wiedziałam przy wyborze kierunku na studia. Nie po to zarywałam większość nocy podczas swojej edukacji i wypruwałam sobie żyły przy tych wszystkich doktorach habilitowanych, żeby po złapaniu stałej pracy przestać stawiać coraz wyżej poprzeczkę. Oczywiście, Venom Asylum jest wyzwaniem—największym z tych, które wcześniej sobie ustaliłam—jednak to nie znaczy, że jest niewykonalne. Zamierzam pomóc mojej podopiecznej.
— Opowiesz mi coś o niej?
— Wiesz, że nie mogę zdradzać szczegółów. Nawet nie powiem ci imienia i nazwiska.
— Te tajemnice zawodowe — brunetka pomrukuje, a ja podnoszę dłonie w geście obronnym.
— Wybacz, nie ja to ustalam. To, co mogę ci o niej powiedzieć to to, że jest dość...interesująca. Nie miałam do czynienia z taką osobą.
— W jakim sensie interesująca?
— Pełna sprzeczności — sama nie wiem, jak dokładnie odpowiedzieć na zadane pytanie. — Choć większość ludzi uważa, że do Venom Asylum trafiają sami wariaci, z którymi nie da się rozmawiać, ona jest albo wyjątkiem, albo wszystko, co się słyszy o tym ośrodku to bezpodstawne plotki.
— Nie daj się zwieść.
— Nie zamierzam — uśmiecham się delikatnie, zanim biorę dwa kolejne łyki miętowej herbaty. — Jest bardzo inteligentną osobą, ale to nie znaczy, że dam się owinąć wokół palca. Jak każdy porządny psychiatra próbuję zdobyć jej zaufanie.
— Nie boisz się, że wejdzie ci do głowy?
Moja twarz łagodnieje, bo Taylor zaczyna bezsensownie grzebać w swoim śniadaniu, a jej mina staje się posępna. Wiem, że każdy z moich bliskich martwił się od chwili pierwszej sesji, jaką dane mi było prowadzić, ale muszą zrozumieć, że wiem, co robię — nawet, jeśli wydaje się inaczej. Mam swój plan do każdego podopiecznego. Zostawiam go głęboko dla siebie tylko po to, aby uzyskać dobre efekty i tym samym pomóc. Często moim planom towarzyszy improwizacja, ponieważ to najlepsza droga do znalezienia nici porozumienia z drugim skrzywdzonym, przez los albo ludzi, albo jedno i drugie, człowiekiem.
— Zdążyłam się uodpornić, Tay — czochram jej włosy, na co krzywi usta chociaż w oczach tli się rozbawienie.
◦◦◦
Dzisiaj w Venom Asylum powitał mnie Vincent — brat Valery'ego. Miałam z nim do czynienia może z cztery razy, a z Valentiną dwa. Każdy z nich jest bardzo do siebie podobny — mają charakterystyczne jasnozielone oczy, kręcone brązowe włosy i są dość bladzi z wyjątkowo widocznymi kościami policzkowymi, których niejedna osoba by pozazdrościła. Vincent uśmiecha się do mnie, ukazując swoje dołeczki, zanim kiwa do niego głową Hiller. Jego mina zmienia się diametralnie na poważną, a ja jedynie marszczę brwi.
— Dzisiaj masz przedłużoną sesję — mówi w trakcie drogi do innej części korytarza na minusowym piętrze. — O godzinę.
— Och? Dziwne, że Hiller dopiero teraz to rozpatrzyła. Chciałam dwie godziny od samego początku.
— Pewnie chce dać ci wycisk.
— Jej niedoczekanie — wzruszam ramionami. — Jak będzie wyglądała sala, w której będę z Camilą?
— Podobnie jak poprzednia. Z takim wyjątkiem, że jest w niej lustro i dwie kanapy.
— Świetnie — powstrzymuję w sobie komentarz o nieodpowiednim pomieszczeniu—powinno być przyjazne dla oka. — Hiller pewnie będzie mnie obserwowała zza lustra.
— Możliwe — posyła mi mały uśmiech. — I będzie dodatkowy pielęgniarz po stronie pacjentki. Dbamy o bezpieczeństwo.
Oczywiście, że dbacie o bezpieczeństwo obcych, ale ludzi, którzy powinni czuć się tutaj chociaż trochę swobodnie i komfortowo to macie gdzieś.
Nie wdając się w kolejną rozmowę z Vincentem, wchodzę do pomieszczenia jako pierwsza — jest zaskakująco jasne, bo skąpane w brzoskwiniowym kolorze, więc może nie będzie aż tak źle. Natychmiastowo dostrzegam Camilę, która siedzi po turecku na środku brązowej kanapy, będąc zwrócona do mnie przodem.
Gdy tylko drzwi zostają zamknięte, a Vincent zajmuje miejsce, brunetka podnosi głowę i zaczyna mi się przyglądać. Za każdym razem ocena w pewien sposób mój strój, choć nigdy nie mówi słowa na jego temat — dzisiaj standardowo ubrałam czarne, obcisłe spodnie; wysokie buty w tym samym kolorze; zapinaną bluzę z kapturem, pod którą znajduje się jasnoszara, bawełniana koszulka.
— Hallo — witam się z nią, zajmując powoli miejsce na kanapie naprzeciwko. — Jak humor?
Kobieta nie odpowiada tylko dyskretnie rozgląda się po pokoju, kończąc na Vincencie. Jej twarz pozostaje obojętna nawet wtedy, gdy powoli się podnosi.
— Fajne skarpetki — wskazuję na czarny materiał z dwoma dużymi bananami. — Chcesz usiąść obok? — Pytam delikatnie.
— Nie boisz się?
— A powinnam czegoś?
— Mnie — zaciska lekko palce w pięść.
— Nie boję się — posyłam brunetce delikatny uśmiech, klepiąc miejsce obok siebie. — Jeżeli chcesz to możesz się do mnie przysiąść.
— Dlaczego?
— Dlaczego co?
— Mam usiąść.
— Czasami lepiej jest siedzieć tuż obok osoby, z którą się rozmawia — odpowiadam spokojnym tonem. — Jednak to twoja decyzja, oczywiście, nie musisz...
Nie dokańczam zdania, ponieważ Camila zajmuje miejsce, które wcześniej poklepałam dłonią, krzyżując nogi w ten sam sposób, co zawsze. Układa powoli dłonie na bokach swoich kolan, po czym na nowo rozgląda się po pomieszczeniu. Przypuszczam, że obserwuje też reakcje pielęgniarzy. Możliwe, że wcześniej nie dopuszczali jej do kogoś tak blisko. Tutaj wszystko jest możliwe.
— Nie jest ci zimno chodzić w samych skarpetkach?
— Nie — powraca do mnie spojrzeniem, na nowo lustrując całe ciało. — Jestem dość odporna na zimno.
— Szczęściara — układam wygodnie zgięty łokieć o oparcie, zwracając się jednocześnie do kobiety. — Nadal nie mogę przyzwyczaić się do nowojorskiej zimy. Nawet jeśli dla niektórych to wcale nie takie niskie temperatury.
— Powinnaś grubiej się ubierać.
— Staram się — opieram bok głowy na otwartej dłoni. — Lepiej ci się rozmawia twarzą w twarz?
— Hmm — oblizuje usta, wciągając w tej samej chwili policzki. — Nie wiem.
— Jak się z tym czujesz? — Przyglądam się jej opalonej twarzy. — Tak szczerze.
— Inaczej.
— W dobrym, czy złym sensie?
— Nie wiem — marszczy brwi i spuszcza spojrzenie na własne dłonie, które zdążyła ze sobą złączyć.
— To w porządku, Camila — powstrzymuję się przed dotknięciem jej ramienia dla otuchy. — Nie jestem taka straszna. Nie musisz się stresować.
— Myślałam, że nie przyjdziesz.
— Och? Mogę spytać dlaczego tak uważałaś?
— Nikt nie chce być ze mną twarzą w twarz.
— Cóż, w takim razie jestem wyjątkiem — posyłam brunetce delikatny półuśmiech. — Wyjątkiem, ponieważ chciałam spotkać się z tobą twarzą w twarz bez barier.
— Ile czasu ci zostało?
— Do końca naszego spotkania?
— Do końca projektu.
— Przynajmniej ponad miesiąc. Skąd to pytanie?
— Możesz obrać łatwiejszą drogę i widywać się ze mną przez szybę, żeby zaliczyć projekt.
— Nie po to dążyłam za swoją pasją przez tyle lat, aby z czasem zacząć ułatwiać sobie wykonywanie celów.
— Przecież jestem kolejnym celem, co za różnica? — Wzrusza ramionami z obojętną miną.
— Nie dokładnie ty jesteś moim celem.
— Więc co? Sama powiedziałaś...
— Wiem, wiem — wcinam cicho. — Nieodpowiednio dobrałam słowa, wybacz. Chodziło mi o to, że moim celem jest pomoc. Tobie. Nie sama ty jako kolejny punkt do odhaczenia. Naprawdę chciałabym ci szczerze pomóc, ale do tego potrzebuję twojej współpracy, Camila. Nie mogę zmuszać cię do wyznań albo robienia czegoś, żebym mogła jak najszybciej opuścić VA. Nie na tym ma polegać moja obecność tutaj.
— Rozmawiasz z sadystką.
— Co to ma do rzeczy?
— Równie dobrze mogłabym zacząć cię krzywdzić — mówi dziwnie nieokreślonym tonem, który powoduje dziwny dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa. — W tej chwili.
— Mogłabyś — kiwam głową. — Ale tego nie zrobiłaś tylko ze mną rozmawiasz, prawda? To już jakiś progres.
— Byłaś kiedyś w jednym pomieszczeniu z kimś agresywnym?
— I tak, i nie — poprawiam się na miejscu. — Z jednej strony tak, ponieważ u niektórych moich podopiecznych faktycznie zdarzało się widzieć przejawy agresji. Z drugiej strony nie, bo nie byli agresywni ani względem mnie, ani przy mnie. Wiele razy usłyszałam, że mam swego rodzaju "aurę" przez którą ludzie bardziej się wyciszają. Zdarzało się również tak, że zamiast pokazywania swoich emocji poprzez rozwalenie czegoś, moi podopieczni przychodzili i się przytulali.
— Przytulali?
— Owszem — potakuję jeszcze ruchem głowy. — Nie widzę nic w tym złego. Niektórzy patrzą krzywo na takich psychiatrów, ponieważ to wydaje się nieetyczne, ale dla mnie jest to rzeczą normalną. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, wszyscy mamy swoje mniejsze i większe problemy oraz wszyscy końcem końców potrzebujemy czyjejś obecności nawet przez chwilę — tłumaczę. — Niektórym pomaga sam fakt, że ktoś zwróci na nich uwagę i pozwoli na takie zbliżenie. Dotychczas nie zdarzyło się, aby uznano moje interakcje z podopiecznymi w kontekście innym niż faktycznie było.
— Dlaczego przytulasz obcych? — Źrenice Camili zaczynają się rozszerzać.
— Jak mówiłam, niektórzy tego potrzebują, a ja całkiem lubię przytulanie ludzi — wzruszam ramieniem. — Co ty myślisz o przytulaniu?
— Nie lubię być dotykana — prostuje jedną nogę tak, że znajduje się za moimi wygiętymi plecami.
— Bez powodu?
— Nikt nie będzie się mną rządził — wraz z powiększonymi źrenicami, jej oczy wydają się ciemniejsze. — Nikt nie będzie mną dyrygował jak chce — ciało kobiety przybliża się do mnie maksymalnie, ale nadal pozostawia między nami przerwę, więc nie stykamy się w żadnym miejscu.
— Tak odbierasz dotyk? Jako rządzenie się?
— Myślisz, że jaki los czekałby sadystkę, gdyby pozwoliła, aby każdy ją dotykał?
— Nie musisz każdemu na to pozwalać, Camila.
— Większość nie pytałaby o pozwolenie.
Do mojego umysłu wpadają urywki akt kobiety, do których mogłaby teraz nawiązywać. Natychmiastowo cisną mi się na język pytania odnośnie tamtego wydarzenia. Chciałabym zapytać, czy ona również była ofiarą, jak jej siostra i czy to ojciec zawinił. Chciałabym poznać każdy szczegół tej okrutnej historii, aby zebrać do kupy roztrzaskaną na kawałki brunetkę, która musiała przez te wszystkie lata robić dobrą minę do złej gry.
Jednak nie mogę zadać ani jednego pytania.
— Byłaś dobra z biologii? — Pyta i niespodziewanie przysuwa się tak blisko, że czuję jej oddech na swojej skórze—musiała mieć do czynienia z gumą balonową, bo wyczuwam charakterystyczną słodycz.
— Całkiem — odpowiadam, udając niewzruszoną nawet wtedy, kiedy odważa się przyłożyć czubek nosa do mojego policzka.
Przełykam powoli ślinę i pokazuję za plecami kobiety strażnikowi, że wszystko jest w porządku za pomocą dłoni — wiem, że chciał się podnieść i odciągnąć ode mnie brunetkę, ale może teraz dotrę do jakiegoś przełomowego momentu. Nieznany mi pielęgniarz kiwa głową do Vincenta, który jest za mną. Cisza wskazuje na to, że żaden nie zamierza wkroczyć, jak niemo poprosiłam.
— W gruczołach skórnych powstają feromony — mówi cicho Camila, zsuwając czubek nosa do linii mojej szczęki. — Ich woń zawsze jest trudna do określenia. Można ją doskonale zapamiętać, jednak nie da się zdefiniować z jedną konkretną rzeczą. Czasami ludzie kodują sobie w głowie, że zapach jest intensywny albo delikatny i to im wystarcza — głowa kobiety przekręca się bardziej na lewo, wskutek czego po kilku sekundach czuję czubek jej nosa na fragmencie odkrytej skóry między bluzą a szyją. — Podobno najbardziej wyczuwa się zapach człowieka za uszami, na szyi, w zgięciach łokci, okolicach pępka i oczywiście znacznie niżej — balonowy oddech kobiety drażni moją skórę, przyprawiając o drobne łaskotki. — Bardzo dawno temu uważano, że właśnie przy użyciu tego zmysłu można dobrać sobie partnera. Kiedy zapach był odmienny od naszego, a za tym szło bardziej interesujący, to oznaczało, że trafiło się na właściwą osobę.
— Jak więc oceniasz mój zapach na podstawie swojego superwęchu? — Pytam cicho, po czym przełykam powoli ślinę, bo nos Camili zawędrował tuż za moje prawe ucho.
— Jak wcześniej wspomniałam, nie da się zdefiniować czyjegoś zapachu na dłuższą metę.
— Może być przyciągający, obojętny albo odpychający. Nikt nie lubi być wokół ludzi, którzy nadmiernie się pocą, dla przykładu.
Kobieta nie odpowiada, a ja pozostaję w milczeniu, bo dopiero teraz świadomie dopuszczam do siebie jej zapach. Wcześniej nie przywiązywałam do niego uwagi, ponieważ skupiałam uwagę na tym, co robi i mówi, chcąc zrozumieć jej zachowanie.
Mrużę odrobinę powieki — zapach Camili jest intensywny, słodki, ale dziwnie nieokreślony. Należy w pewien sposób do przytłaczających, bo wcześniej nie miałam z nią takiego kontaktu i w tym momencie omamia mój umysł przesadną słodyczą, która jest zmieszana z gumą balonową, jak na domiar złego.
Bardziej podejrzewałam, że będzie miała egzotyczniejszy zapach ciała z racji tego, że jest Kubanko-meksykanką. Najwyraźniej byłam w porządnym błędzie.
— Potrafię być cierpliwa — chrypie cicho w moją skórę, a ja zaciskam odrobinę szczękę.
— Dlaczego cierpliwa, Camila? — Mimo wszystko udaje mi się utrzymać spokojny ton chociaż taka bliskość należy dla mnie do obcych—dotychczas nikt nie zachowywał się w taki sposób.
— Poczekam aż będę mogła stąd wyjść.
— Po to tutaj jestem — mówię. — Chcę ci pomóc.
— Cierpliwość podobno popłaca — tym razem pomrukuje, a to dziwnie wpływa na moje ciało, kiedy jej oddech nieustannie drażni wrażliwą skórę za uchem.
— Oczywiście. Będziesz mogła zacząć od nowa.
— Poczekam — powtarza. — Cierpliwie poczekam do chwili, kiedy tylko ja będę w tym pięknym umyśle.
Marszczę brwi, ale zanim cokolwiek pada z mojej strony, Camila niespodziewanie przykłada dolną wargę do wrażliwej skóry naginając tym samym przyzwoitość tego zbliżenia.
— Wtedy przyjdę i wezmę sobie ciebie całą — ponownie pomrukuje, a różnica między mówieniem tego z oddalonymi ustami, a przyciśniętymi do mojej skóry sprawia, że czuję, jak na moich zakrytych ramionach pojawia się gęsia skórka. — A później znowu i znowu, i znowu, a ty będziesz chciała, żebym przestała chociaż to ty okażesz się tą, która będzie ciągnęła mnie na twoje ciało.
Mrugam kilkukrotnie, będąc osłupiona słowami oraz zachowaniem kobiety. Natomiast ona odsuwa się ode mnie z nieodgadnioną miną i na nowo przykłada czubek nosa do mojego policzka.
— Podobno uczymy się całe życie, co? — Mówi głośniej. — Zapach jest całkiem zabawną sprawą. Częściej lepszą od dotyku, kotku.
◦◦◦◦◦◦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top