‣ Files
Zaraz po wyjściu z naszej sesji chciałam zejść na dół, żeby faktycznie znaleźć archiwum, ale jak na złość wszędzie miotali się albo pielęgniarze, ponieważ byli na przerwie, albo opiekunowie z pacjentami, bo zbliżała się pora drugiego śniadania. Zirytowało mnie to — nie mogę zaprzeczyć — ponieważ chcę poznać prawdę o Karli Camili Cabello. Po tym wszystkim, co się tutaj dzieje oraz przyjrzeniu się zachowaniu Hiller łatwo było stwierdzić, że kluczowe są akta, które ponoć dostały miano utajnionych. Od samego początku nie wierzyłam w tę bajeczkę. Każdy psychiatra, który pracuje krótko w zawodzie i nie ma takiego doświadczenia na pewno dałby się nabrać, ale nie ja. Jako wykwalifikowany doktor wiem, że mam prawo do dostępu, aczkolwiek nie mogę załatwiać sobie drogi do dostania ich, chodząc po trupach. Mimo wszystko próbowałam załatwić to w cywilizowany sposób, ale skoro nawet James — mój własny szef — zasugerował, że powinnam nagiąć zasady i zdobyć je po swojemu to znaczy, że mam do czynienia z cholernie grubą sprawą. Ba, wiedziałam to od chwili dostania fragmentów akt od Valery'ego.
Sięgam dłonią do czoła i lekko je pocieram na samą myśl o tej cholernej Hiller. Ta kobieta drażni samą swoją osobą, stylem bycia, mową i nieprawdopodobnym wywyższaniem się nad drugim człowiekiem, choć tak naprawdę w poprawnie istniejącej hierarchii to ona znajduje się niżej ode mnie. Wzdycham ciężko i po raz ostatni zerkam na same wnioski z dzisiejszego spotkania z Camilą.
Rezultat: Podejrzewam, że pacjentka została przekonana/zmuszona do zachowania się na poprzedzającym spotkaniu dzisiejszą sesję, aby odepchnąć mnie od siebie. Do tej pory kontakt z podopieczną był nadzwyczaj dobry, co dawało nadzieje na satysfakcjonującą współpracę. Prawdopodobnie przede mną znalazła się u niej jedna z głównych pielęgniarek i tym samym moja "przełożona" w Venom Asylum — Iris Hiller — i zrobiła lub powiedziała coś, co zmieniło humor pacjentki. Ostatnimi czasy bardzo się cieszyła na nasze sesje, zwłaszcza, gdy przychodziłam w soboty, ponieważ powoli zaczęła wierzyć, że znalazła się osoba, która naprawdę jest nią zainteresowana i chce pomóc, zamiast wykonać powierzchownie swoje obowiązki. Gdyby nie wysoce prawdopodobna wizyta Hiller u mojej podopiecznej, sesja przebiegłaby pomyśle. Po całej sytuacji, tj. wybuchu agresji, pacjentka była zestresowana na mój widok. Nie spodziewała się, że wrócę i możliwe, że bała się konsekwencji, które zostały jej wmówione przez powrót do naszych sesji. Wniosek jest prosty: coraz więcej pracowników Venom Asylum staje mi na drodze w udzieleniu pomocy mojej podopiecznej, co jest niedopuszczalne. Nie mam jednak możliwości na spotkanie z nią sam na sam, wzbudzając u pacjentki wystarczające bezpieczeństwo oraz komfort, aby zaczęła mówić bardziej otwarcie o życiu w ośrodku VA. Choć powinno być nienaganne, nakłada się to jako kolejny problem, pomimo tego, że sam życiorys sprzed dostania się do Venom Asylum należał — podobno — do traumatycznych.
◦◦◦
Zostaję obudzona przez jakiś huk. Natychmiastowo podnoszę się do pozycji siedzącej, zerkając bardzo szybko na elektryczny zegar, który wskazuje kilka minut po godzinie pierwszej w nocy. Przez tak gwałtowną reakcję zaczyna kręcić mi się w głowie, ale pomimo tego rozglądam się po sypialni, żeby w swoim zamroczonym stanie i tak sprawdzić, czy faktycznie coś spadło, czy tylko mi się śniło. Wzdycham cicho i sięgam dłonią do twarzy, żeby zgarnąć kilka opadających na oczy kosmyków za prawe ucho, a następnie marszczę brwi, ponieważ zdaje mi się, że widzę cień po prawej stronie. Moje łóżko znajduje się pomiędzy drzwiami a oknem, więc bez zbędnego zastanowienia zwracam głowę na lewo, żeby sprawdzić, czy poruszający się cień jest wynikiem wiatru na drzewie, które stoi od początku kupna tego apartamentu niedaleko mojego okna. Latem jest to świetna opcja, bo nie mam tutaj takiego zaduchu.
Chrząkam cicho i, tym razem, sięgam dłonią do twarzy, żeby potrzeć pięścią prawe oko — moja wizja nadal jest rozmazana, przez bycie zaspaną. Wszystko wskazuje jednak na to, że dzisiaj noc jest spokojna i nie ma wichury za oknem. Możliwe, że był to chwilowy powiew. Wzruszam sama do siebie ramionami, ale z czystej ciekawości zerkam na nowo w prawą część pokoju.
Cienia już nie ma.
To pewnie przez wiatr — tłumaczę sobie, zanim padam na poduszkę i znowu zasypiam jak dziecko.
◦◦◦
Przyciągam do prawego policzka drugą, chłodną poduszkę, kiedy ponownie zostaję obudzona — wydawałoby się, że chwilę później. Tym razem słyszę cholerne pukanie, dlatego z ociąganiem podnoszę się do siadu. Patrzę na zegarek, który wskazuje kilka minut po trzeciej w nocy.
To chyba jakieś żarty.
Zanim zdążę wymyślić jakiekolwiek przekleństwo w głowie, pukanie znowu roznosi się po mieszkaniu. Ktoś, do cholery, jest przed apartamentem. Początkowo naprawdę chcę to zignorować i po prostu wrócić spać, ale jak na jakieś okropne zrządzenie losu siła oraz ilość uderzeń w drzwi zostaje nasilona.
Nie zostaje mi więc nic innego, jak wstanie. Próbuję ignorować chłód, który jest w pokoju i najpierw sama się przytulam, ale momentalnie przypomina mi się każdy horror, który obejrzałam — zwłaszcza te, które zostały kręcone na faktach. Bez przemyślenia sięgam z szafy swój stary kij od softballu.
Wiedziałam, że kiedyś się przyda.
Bardzo powoli zapalam lampkę w sypialni, po czym otwieram drzwi od sypialni i najpierw wychylam kij, jakbym miała kogoś nim uderzyć.
Nie będę sierotą i jak już mam wstać o godzinie demonów to przynajmniej ostro im przypierdolę.
Kiedy wszystko wskazuje na to, że nikogo nie ma w korytarzu wychodzę z pokoju. Zapalam po drodze całkiem przydatną w tej chwili stojącą lampkę z regulacją światła, więc jestem w półmroku — jeśli osoba po drugiej stronie próbuje zobaczyć przez wizjer, czy zapaliłam światło to z pewnością się nie skapnie. Oczywiście w tej jakże przerażającej drodze do drzwi, kiedy patrzę na każdy obiekt, który zakupiłam z niebywałą podejrzliwością. Mimo wszystko lepiej być pewną tego, że żadna krzywa morda nie zaskoczy mnie od tyłu i będę martwa po sekundzie.
Kiedy już docieram do drzwi, pukanie zdążyło ustać.
Możliwe, że to jakiś pijak, który nawet nie wie o jak popieprzonej porze dzwoni o cholernego dolara.
Na korytarzu jednak pali się światło, choć powinno samo się wyłączyć. Marszczę brwi i przez chwilę rozważam powrót do sypialni z przekonaniem, że ta sytuacja nie miała miejsca. Niestety, kiedy moja druga — nierozsądna oraz buntownicza — strona zaczyna dawać o sobie znać, nawet nie zdaję sobie sprawy, że odblokowałam zamki. Dopiero zdaję sobie sprawę z tego, co robię, kiedy chwytam za klamkę i mocniej owijam palce wokół kija w pogotowiu.
Nic się nie dzieje.
Wychylam nawet głowę, żeby zobaczyć, czy ktoś spieprzył na górę, bo może to jakiś nachlany gówniarz postanowił robić sobie żarty, ale nikogo nie wyłapuję. Wzdycham ciężko i wycofuję się do mieszkania po lodowatej podłodze klatki schodowej na wycieraczkę.
Podskakuję w miejscu, kiedy moja, zakryta skarpetką, stopa nie styka się z dość nieprzyjemną, kującą powierzchnią. Wręcz przeciwnie. Weszłam na jakiś papier. A dokładniej precyzując po spojrzeniu w dół — na dużą, papierową kopertę. Niepewnie ją podnoszę i czym prędzej wycofuję się do mieszkania, zamykając za sobą jak najszybciej wszystkie zamki. Tuż po tym podchodzę do stojącej lampy i zwiększam natężenie światła, a następnie odkładam kij na stolik, przy którym siadam.
Oby żaden idiota nie robił sobie żartów i dawał w kopercie nudesy.
Po otwarciu faktycznie okazuje się, że są to zdjęcia. Ale nie takie, jak podejrzewałam. W tym przypadku wolałabym randomowe nudesy, które wywaliłabym ze zdegustowaniem do śmietnika. Praktycznie tuż po przybliżeniu pierwszego z nich do światła, reszta wypada mi z rąk, robiąc krwawą masakrę na jasnych panelach.
Nie dosłownie, ale wciąż krwawą — wszystko dlatego, że zdjęcia pokazują jakiegoś mężczyznę z nożem wbitym w plecy, zakrwawione dłonie dziecka, rozebrane ciało dziewczynki w wieku — możliwe — sześciu lat oraz puste plastikowe opakowanie po tabletkach nasennych, które ledwie trzymało się w uścisku sinej dłoni.
To nie był jakiś żart kogoś, kto ma paskudne poczucie humoru.
To zdjęcia z akt Camili, do których jeszcze nie zajrzałam.
Rozebrana dziewczynka ze zdjęcia miała pięć lat — więc byłam blisko. Mimowolnie odwracam okropną fotografię, przez co zauważam drobny podpis w lewym dolnym rogu.
Sofia Cabello.
Od razu zaglądam na drugą stronę zdjęcia mężczyzny.
Alejandro Cabello.
Zaciskając usta zerkam również na tył fotografii dłoni z pustym opakowaniem po tabletkach.
Sinuhe Cabello Estrabao.
Przełykam z trudem ślinę i przekręcam zdjęcie zakrwawionych rąk swoją, teraz drżącą, dłonią.
Karla Camila Cabello Estrabao.
Tak właśnie zdaję sobie sprawę, że ostrzeżenia współpracowników nie były bezpodstawne. Nie chcieli iść samą prostszą drogą; nie chcieli szybszego zakończenia projektu po minimalnym czasie dwóch miesięcy; nie bali się samego ośrodka Venom Asylum.
Oni wszyscy bali się pacjentki, którą wzięłam za swoją podopieczną.
◦◦◦◦◦◦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top