EPILOG

* 3 miesiące później *

Ostatnie tygodnie były męczące, ale pełne pozytywnych zwrotów akcji. 

Wygrałem rozprawę w sądzie i odzyskałem prawa autorskie do swojego dzieła. No.. Przynajmniej jego części. Jako że książka została już wydana i była dostępna publicznie, Wydawnictwo zobowiązało się napisać oficjalne wyjaśnienie oraz zrekompensować mi moje nerwy w postaci sporej sumy. Wszystko to było możliwe, dzięki filmikowi Nilou oraz nagraniu z dyktafonu. Mój adwokat był bardzo rzeczowy i z łatwością odpierał wszystkie ataki, jakie zarzucał mi Cyrus. Nawet te najbardziej absurdalne. Omal się nie roześmiałem, gdy mężczyzna próbował mnie dodatkowo wrobić w pobicie. Przyznałem się przed sądem, że mu przyłożyłem, ale nie do tego stopnia, by złamać mu nos i obić żuchwę na kolor śliwy. Była to niekończąca się bitwa wymian zdań, ale w trakcie dalszej rozprawy wyszło na jaw, że Cyrus miał za plecami kilka innych "chytrych planów" z osobami, którym wyraźnie się to nie spodobało. Krótko mówiąc, mężczyzna się ośmieszył. 

Po przegranej, Razi stracił swoje grono fanów, jego reputacja podupadła, a Wydawnictwo zerwało z nim kontrakt. Z tego, co opowiadała mi rudowłosa, nikt nie chciał go przyjąć, więc brunet musiał zakończyć swoją pisarską karierę i wrócić do rodziców na wiec, by pomagać im w lokalnym biznesie. 

Nilou dostała to, czego chciała — Kaveh spędził dobre kilka tygodni, by stworzyć ilustracje do jej nowo wydanego romansu. Okazała się bardziej wymagająca, niż blondyn zakładał. Bardzo się stresowała, ponieważ miała to być pierwsza książka wydana w jej nowym miejscu pracy. Chciała, by była perfekcyjna od literki po każdą kreskę. Ja również nie zrzuciłem z tempa. Dołączyłem do tego samego wydawnictwa, co Nilou i od razu zacząłem pracę nad kolejną powieścią kryminalną. 

Wszystko zaczęło się w końcu układać.

Powolnym krokiem przechodziłem długim korytarzem z wysoko postawionym sufitem, z którego zwisały drogie żyrandole wysadzane cyrkoniami. Ściany były w odcieniu głębokiej, królewskiej czerwieni, a fasady i dekoracje mieniły się szczerym złotem. Pierwszy raz byłem w tym miejscu, wyglądało bajecznie — zapierało mi dech w piersiach. Całość dopełniał fakt, że na ścianach wisiały obrazy, które mogłem podziwiać w trakcie ich tworzenia. Uśmiechałem się na widok każdego z osobna, rozpamiętując burzę, jaka rozgrywała się w blondynie, gdy coś nie szło po jego myśli. Kaveh nie spał po nocach, a jak już udało mu się zasnąć, to z pędzlem przed w połowie zamalowanym płótnem. Jego euforia związana z zakończeniem jednego dzieła wiązała się z nagłą depresją na myśl o terminie wystawy i kolejnym niezaczętym obrazie. W całym tym szale starałem się go wspierać i nie chwaląc się, wychodziło mi to naprawdę dobrze. Śmiało mogę powiedzieć, że dzięki mnie (i pomocy sponsora), blondyn zdołał otworzyć swoją pierwszą w życiu wystawę.

Mijały mnie różne typy ludzi. Koneserzy, ubrani we fraki, którzy z dokładnością komentowali każde pociągnięcie pędzla, starając się odtworzyć myśli autora. Mogli zgadywać, ile chcieli, ale nigdy by się nie dowiedzieli, czego te obrazy były świadkami. Gwiazdy oraz artyści z dziedziny, którzy szukali inspiracji bądź kontaktu ze sztuką. A także zwykłych, szarych ludzi, którzy po prostu przyszli, ponieważ działo się coś ciekawego. Kilka par ciekawskich oczu zwróciło się w moją stronę. Ci, którzy interesowali się światem celebrytów, wiedzieli, kim jestem i dla kogo tu przyszedłem. Dzięki Raziemu nie było to już tajemnicą. 

Gdy doszedłem do auli, zobaczyłem go — ubranego w biały garnitur oraz jasnoniebieską koszulę, którą sam mu rano wybrałem. Stał pewnie na środku sceny, wygłaszając swoją przemowę na temat wystawy. Górna partia jego blond włosów została związana, a pozostała dolna część opadała swobodnie na ramiona. Pomiędzy kosmykami z grzywki mogłem zobaczyć jego radosne, rubinowe oczy. Był szczęśliwy i to mnie cieszyło najbardziej. 

Nasz wzrok się spotkał. Blondyn mimowolnie uśmiechnął się szerzej i wyrzucając z siebie ostatnie zdania, zakończył expose. Po sali rozległy się gromkie brawa oraz wiwatujące gwizdy. Po kolejnej serii podziękowań i ukłonów zaczął schodzić z podwyższenia. Oparłem się wygodnie o jeden z pozłacanych filarów, czekając, aż blondyn uwolni się z sideł gratulacji. Za każdym razem, gdy ktoś go zatrzymał na prostej drodze do mnie, posyłał mi przepraszające spojrzenie. Przekręcałem tylko oczami.

- Długo czekasz? - Kaveh uśmiechnął się zalotnie.

- Chyba wystarczająco. - odpowiedziałem, podnosząc wyżej bukiet róż, który kupiłem po drodze. - Gratuluję udanej wystawy. Chociaż opisy pod obrazami mi się nie zgadzają.

- Jak to się nie zgadzają?! Gdzie, które?! 

Jego oczy stały się przerażone, a brwi wysoko uniosły. Uśmiech zszedł z jego twarzy, zastępując go cienką linią. Był w takim szoku, że nawet nie skapnął się, gdy zabrał ode mnie bukiet i nerwowo zaczął rozglądać się po obrazach. Zaśmiałem się, przyciągając go w swoje ramiona.

- Alhaitham! Teraz nie ma na to czasu! Gdzie są złe opisy?!

- Nie to miałem na myśli, mówiąc "złe opisy". Jak dla mnie zamiast ,,Charakterystyczne, dokładne pociągnięcia pędzlem, symbolizują promienie przebijające się przez chmury", powinno być ,,Kilka mazai zrobionych w amoku i przez przypadek, gdy mój chłopak próbował się do mnie dobrać".

Kaveh odetchnął z ulgą i próbując zachować kamienną twarz, uderzył mnie dłonią w klatkę piersiową. Zaśmiałem się jeszcze głośniej, gdy jego twarz zrobiła się czerwona z zawstydzenia.

- Jednak jesteś głupi. - zmrużył oczy. - Co ja w Tobie widziałem?

- Mogę Ci to z radością pokazać, ale tylko, gdy wrócimy do domu. - mruknąłem, przysuwając się do jego ucha.

Przechodziliśmy przez kolejne korytarze, oglądając wywieszone dzieła. Podczas gdy inni zachwycali się kolorami, techniką i głębokim przekazem skrywającym się za olejną farbą, my wspominaliśmy okoliczności, w jakich powstały. Recytowałem wszystkie nowo powstałe przekleństwa, które blondyn cyklicznie stosował, a także jego wybuchy złości. Co jakiś czas ktoś nas zatrzymywał. Kaveh otrzymywał wtedy gratulacje, a mnie pytali o kolejne książki. Zdarzyło się, że ktoś zapytał o nasz związek, ale tym razem nie mieliśmy problemów z odpowiedzią. Pokazowo obejmowałem blondyna w talii, a ten odpowiadał mi przemocą na moim ramieniu.

- Nie rozumiem, jak możesz z taką łatwością krzyczeć "Tak, Kaveh jest mój!" - blondyn stymulował swoim głosem.

- Nie podoba Ci się to?

- Podoba, ale...

- To siedź cicho i daj mi robić to, co nam obu sprawia przyjemność.

Blondyn westchnął bezsilnie, stając przed jednym z obrazów. Jego wzrok utknął na tytule ,,Wakacyjna podróż". Sam obraz nie odzwierciedlał tego, czego zwykły użytkownik mógłby się spodziewać. Nie było tu kolorów, radości i beztroskiej sielanki. To dzieło, namalowane w odcieniach szarości, miało symbolizować rozstanie, chęć powrotu oraz nostalgię. Był to moment, gdy człowiek musiał wracać do rzeczywistości.

- Al... Dostałem propozycję współpracy we Francji. - blondyn wypowiedział te słowa tak cicho, że prawie ich nie usłyszałem. - To może być moja wielka szansa, ale... Nie wiem, co mam odpowiedzieć. Gdy myślę o tym, że miałbym zostawić tu Ciebie i swoich przyjaciół... Jestem rozerwany. Nie jesteśmy ze sobą tak długo, by przetrwać takie rozstanie.

- Na jak długo? - zapytałem, przenosząc na niego spojrzenie.

- Rok.

Moje serce przyśpieszyło. Wiedziałem, z czym wiąże się taka wystawa. Wiedziałem, że ktoś go zauważy i będzie chciał z nim współpracować. Wiedziałem, to wszystko, a jednak tak nagła wiadomość o tym sprawiła, że poczułem pewnego rodzaju niepokój. Nie pomagał mi widok blondyna. Czułem ukłucie w klatce piersiowej, gdy widziałem go tak przygnębionego. Przycisnął do siebie bukiet, którego łodygi zaczęły się uginać, a wzrok wbił w podłogę. Był zmartwiony. Niepotrzebnie.

Odetchnąłem głęboko i bez słowa przytuliłem go do siebie, gniotąc kwiaty. Pocałowałem go w czoło, delikatnie się uśmiechając. Byłem przygotowany na taką sytuację.

- To kiedy lecimy?

Moje pytanie wybiło go z tropu. Odsunął się raptownie, posyłając mi pytające spojrzenie.

- Lecimy?

- Chyba nie myślałeś, że wybierzesz się tam na cały rok beze mnie? - uniosłem brew. - Jeśli martwiłeś się o Vulpy, zostawimy ją z chłopakami. Nari lubi koty.

- Chcesz lecieć ze mną?... Naprawdę? - nadal nie dowierzał. - A.. A co z wydawnictwem? Pracujesz nad nową książką i...

- O to się nie martw. - machnąłem ręką. - Powiem, że... Muszę zrobić drobny research na potrzeby nowej książki. Poznać lokalną kulturę, zjeść bagietki...

Pojedyncze łzy zaczęły spływać po jego twarzy. Otarł je wierzchem dłoni i bez zastanowienia rzucił się w moje ramiona. Objąłem go mocno, szepcząc mu w ucho "i kto tu teraz publicznie okazuje miłość?"

KONIEC


~ Zapraszam do podsumowania :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top