38

Moje nogi same wyrywały się do przodu w tłum ludzi. Mógłbym przysiąc, że wyostrzyły mi się wszystkie zmysły. Ogarnęło mną nieznane uczucie. Paliło mnie w klatce piersiowej, serce biło jak oszalałe i zalewała mnie biała gorączka. Obraz wyostrzył się, a dźwięki stały się wyraziste jak nigdy dotąd. Chciałem zemsty. Byłem jak zwierzę, które właśnie miało zaatakować swoją ofiarę. Dzieliło mnie od niej tylko kilka metrów. 

Pchałem się coraz głębiej w tłum, nie zważając na nikogo. Nie obchodziły mnie poturbowane osoby czy zawiedzione spojrzenia, kierowane w moją stronę. Musiałem się tam dostać i zrobić coś, co załagodzi moje żądze... W pewnym momencie poczułem mocne szarpnięcie do tyłu, powstrzymujące mnie od dalszego brnięcia na przód. Zacisnąłem zęby, odwracając się. Byłem gotów przyłożyć osobie, która mnie powstrzymała. Mój wzrok spotkał się z czerwonymi, przerażonymi oczami mojego chłopaka.

- Co zamierzasz zrobić? - zapytał z lekką zadyszką. - Albo inaczej. Czy ty w ogóle wiesz, co robisz?

- Tak. Zamierzam mu pokazać, jak się kończy gwiazdorzenie. - warknąłem.

- Czyli? Zamierzasz mu przywalić? - odwróciłem od niego wzrok i spojrzałem w stronę sceny. Kaveh prychnął pod nosem. - Przywalisz mu i co? Rozejrzyj się dookoła. Są tu Twoi fani, pełno ludzi, kamery i media. Chcesz być jutro na okładkach pudelka? ,,Szanowany pisarz wpierdolił współpracownikowi"?

- Jakoś ty nie miałeś problemów, by mu "wpierdolić". - złapałem go za nadgarstek, który dalej silnie trzymał moją rękę. - Puść mnie.

- Alhaitham proszę Cię... To Twoja reputacja.

Westchnąłem głośno. Niechętnie to przyznaję, ale Kaveh miał rację. Przecież nie wtargnę na scenę i nie zrobię afery w samym środku tak ważnego wydarzenia. Ucierpiałoby na tym całe wydawnictwo, a ja nie wypłaciłbym się za odszkodowanie. Ale też nie zamierzam siedzieć bezczynnie i dać się obdzierać z praw autorskich. Jestem już tak blisko sceny, na pewno jest coś, co mógłbym zrobić... 

Mój wzrok spoczął na sylwetce przy "kulisach". Tylko jedna osoba widziała moje szkice i miała do nich całkowity dostęp — Cyrus. Dlaczego to zrobił? Czy to możliwe, że sam przekazał moją pracę dla Raziego? Musiałem jak najszybciej się do niego dostać. Robiło się niebezpiecznie. Zaczynałem czuć na sobie coraz więcej spojrzeń i słyszałem coraz więcej szeptów. Wokół nie było też żadnego ochroniarza. Musieliśmy stąd wyjść.

- Mam inny pomysł. - zacząłem ciągnąć blondyna za sobą.

- Alhaitham!

- Idziemy do Cyrusa! 

Jakimś cudem udało nam się przedrzeć do barierek po prawej stronie od sceny. Gdy tylko pokazałem ochroniarzowi swój identyfikator, pomógł nam się wydostać z tłumu. Otrzepałem swoje ubrania i szybkim krokiem ruszyłem w stronę Cyrusa, który z uśmiechem przyklaskiwał do przemowy Raziego. Obok mnie był Kaveh, który próbował dotrzymać mi kroku. Co chwila powtarzał, żebym tylko był spokojny i nie robił niczego pod wpływem emocji.

Jednak moje emocje były burzą, sztormem, który dopiero co się rozkręcał. Podszedłem do Cyrusa i bez wahania chwyciłem go za kołnierz koszuli, odwracając w swoją stronę. Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony. 

- Mówiłem kurwa spokojnie!

- Powiedz mi, że to żart. - syknąłem przez zaciśnięte zęby. - Dlaczego Razi ma moją książkę?!

- Uspokój się, Al. - Cyrus zmarszczył brwi. - Na początek puść mnie. Nie widzisz, że są tu kamery?

Niechętnie wykonałem polecenie mężczyzny. W bojowym nastawieniu obserwowałem, jak mężczyzna na spokojnie poprawia swój kołnierz i przeczesuje włosy. Denerwowało mnie to. 

- Nie rozmawiajmy tutaj, chodźmy na zaplecze.

***

Żadne z nas nie wypowiedziało ani słowa. Atmosfera była ciężka, wydawało mi się, że w pomieszczeniu zaczyna brakować powietrza. Nerwowo tupałem nogą, oczekując na wyjaśnienia od Cyrusa, który nonszalancko usiadł na krześle naprzeciw mnie. Przez kilka minut patrzyliśmy sobie w oczy. Nie mogłem nic wyczytać z jego wzroku. Był pusty, bez wyrazu. Zupełnie nie przejął się moim wybuchem złości. Jego obojętność jeszcze bardziej potęgowała u mnie narastającą furię. Gdyby nie obecność blondyna już dawno zrobiłbym coś, czego bym żałował. 

W tym czasie Kaveh zdecydował się podpierać ścianę tuż przy drzwiach. Robił to z dwóch powodów. Po pierwsze, nie chciał się wtrącać w nasze rozrachunki, a po drugie, chciał mieć pewność, że nikt nie podsłuchuje naszej rozmowy. Byłem wdzięczny, że jest tu ze mną. Działał na mnie jak lek uspokajający. W każdej chwili mógł zainterweniować i powstrzymać mnie od haniebnych czynów. Jednak miałem też na uwadze to, że nie panuję nad sobą. Nie chciałem, by Kaveh zobaczył mnie od tej agresywnej strony. Dobrze wiedziałem, jakie historie miał ze swoimi byłymi i nie chciałem być do nich porównywany.

- Pokazałem Raziemu Twój projekt. - głos Cyrusa odbił się echem po pomieszczeniu. - Zrobiłem to dla dobra wydawnictwa i dla Ciebie. Wszyscy na tym zyskamy, więc nie wiem, w czym problem.

- Czy ty siebie słyszysz? - zmarszczyłem brwi. - Jak mogłeś tak o przekazać MOJE dzieło dla innego pisarza! Dla zysku?! Jestem Twoim największym osiągnięciem! Skoro widziałeś, że historia jest dobra, dlaczego nie pozwoliłeś mi jej dokończyć? Te całe pierdolenie o statystykach to też była ściema?

- Chciałem Ci to delikatnie wytłumaczyć, ale ty nic nie rozumiesz. - mężczyzna przejechał dłonią po skroniach. - Powiem wprost. Znudziłeś się jako pisarz kryminałów. Twoje historie są dobre, ale Twojemu nazwisku brakuje świeżości. Jesteś wielkim osiągnięciem, ale to nie znaczy, że Twoja era będzie trwała wiecznie. Książka, którą mi zaprezentowałeś, miała potencjał. Nie zgadzał mi się jedynie autor tej powieści. Razi to wschodząca gwiazda i idealny materiał na promowanie starej twórczości w nowym stylu.

Kipiało we mnie ze złości. Powoli zaciskałem pięści. Paznokcie coraz głębiej wbijały się w moją dłoń, sprawiając mi ogromny ból. Tylko ten ból utrzymywał mnie przy świadomości.

- Prawa autorskie są moje. - wycedziłem przez zęby. - Odwołaj to wszystko i przyznaj, że historia jest moja. On tego nie napisał! Nigdy nie zgodzę się na przekazanie praw autorskich do swojego dzieła!

- Już przekazałeś prawa autorskie. Na ostatniej imprezie podpisałeś prawa autorskie do swojej książki. Tylko że był to papier samokopiujący, a pod spodem była umowa sporządzona na Raziego. Niestety Alhaitham, ale nic nie możesz już zrobić...

Przepraszam Kaveh. Dłużej nie mogę się powstrzymywać. 

Podszedłem do Cyrusa i szarpnąłem go do siebie. Skumulowałem w sobie całą siłę i z rozmachu uderzyłem go pięścią w twarz. Mężczyzna spadł z krzesła. Upadłem na niego i w dalszym ciągu okładałem go na oślep po twarzy. Miałem oddać kolejny cios, gdy poczułem na sobie dotyk blondyna.

- Al! - podbiegł do mnie i złapał mnie za ramiona. Jego głos był roztrzęsiony. - Al.. Nie warto.

Opuściłem bezsilnie ręce. Krew powoli sączyła się z nosa mężczyzny i skapywała na podłogę. W mojej głowie nastała pustka, zwykła nicość. Przez cały ten czas myślałem, że mam pełne wsparcie ze strony Cyrusa. Mimo że nienawidziłem większości swoich współpracowników, to traktowałem Wydawnictwo jak własną rodzinę... Po tym wszystkim, co dla niego zrobiłem. Po tych słowach, że jestem dla niego jak syn. Wszystko było kłamstwem.

- To ostatni dzień, kiedy dla Ciebie pracuje. Odchodzę. - wstałem i skierowałem się do wyjścia. - Pójdę tam, gdzie trzeba, by wyciągnąć prawdę na wierzch.

***

Moje nogi poniosły mnie do łazienki dla personelu. Zawisłem nad umywalką, z której puściłem zimną wodę. Nabrałem ją w dłonie i kilka razy opłukałem całą twarz. 

Straciłem prawa autorskie do własnego dzieła. 

Cyrus zdradził mnie na rzecz Raziego.

Pobiłem osobę, którą traktowałem, jak ojca.

Kaveh to wszystko widział i był przerażony moim zachowaniem.

Spojrzałem na siebie w lustrze. Wyglądałem jak szaleniec. Moje oczy były obłąkane, oddech niespokojny, a włosy roztrzepane na wszystkie strony świata. A na dodatek czułem się okropnie... Straciłem wszystko, na czym mi zależało, jednego dnia. 

Miałem już dość. Ogarniała mnie bezsilność, strach, rozpacz... Spuściłem głowę, nie chcąc już dłużej na siebie patrzeć. Czułem, jak oczy zaczynają mnie piec, a po moich policzkach spływają łzy. Pozwoliłem sobie na upust emocji. Załkałem cicho, opierając się nad umywalką. 

- Alhaitham?

Spojrzałem w kierunku dobiegającego głosu. Kaveh patrzył na mnie zmartwionym wzrokiem. Rękawem otarłem swoje policzki i wyprostowałem się.

- Długo tu jesteś?

- Szedłem prosto za Tobą. - podszedł do mnie i złapał mnie za ramiona. - Jest mi strasznie przykro, że to tak się potoczyło. Jestem na nich wściekły tak samo, jak ty. Wszystko będzie w porządku, odegramy się na nich.

- Przepraszam... - szepnąłem, spuszczając głowę. - Nie kontrolowałem się, ja...

- Csii. Nie tłumacz się. - blondyn złapał mnie za twarz i pocałował delikatnie w czoło. - Wiem, że to dla Ciebie trudne, ale tam na zewnątrz jest stado Twoich fanów, którzy są gotowi wesprzeć Cię w każdej chwili. Gdy stąd wyjdziemy, chciałbym, żebyś dokończył te spotkania. To na pewno poprawi Ci humor. Dobrze?

Pokiwałem tylko twierdząco głową. Nie byłem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Łzy nadal spływały po moich policzkach, a w moim gardle zrobiła się gula, przez którą mój głos z pewnością by się załamał.

- Teraz masz mnie. Wypłacz się w moje ramię, ile trzeba. - uśmiechnął się i przytulił mnie do siebie. Schowałem głowę w jego ramieniu i po raz kolejny załkałem. - No już, już... Wszytko się ułoży. 

Jego delikatna dłoń zaczęła uspokajająco głaskać mnie po włosach. Od razu zrobiło mi się lepiej. Objąłem go i pozwaliłem mojej duszy się wyciszyć.


***

Yoo~

Nie udało mi się jeszcze naszkicować kolejnych rozdziałów - ciężko jest mi wymyślić zakończenie xD Ale ostatecznie myślę, że wyjdzie 47 rozdziałów.

I teraz mała ciekawostka: w ostatnim rozdziale Babylon umieściłam ilustrację, na której jest mały easter egg: rysunek kaktusa podpisany przez Kaveha. Wiem, że część z Was czyta tamtą powieść. Ktoś to zauważył? :'D

Do napisania,
Sashy ;3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top