26
***
Gdy tylko przekroczyliśmy próg, poczułem powiew grozy na plecach. Jak na tę dwójkę było strasznie cicho. Dopiero gdy weszliśmy do salonu, zauważyliśmy Tighnariego, który ze stoickim spokojem mieszał swoją jaśminową herbatkę i Cyno siorbiącego latte.
Bez słowa usiedliśmy na kanapie, naprzeciw mężczyzn. Czułem się jak na spowiedzi u rodziców. Nari był tą dociekliwą, krzyczącą matką, a Cyno posłusznym żonie ojcem, który istniał tylko po to, by załagodzić sytuację. Nie wiedziałem, po co mam się im spowiadać. To, co robię z blondynem, to moja sprawa. Nie będę zdawał relacji z naszej ubiegłej nocy ani głębiej wnikał w szczegóły. Trzeba zachować choć szczyptę prywatności.
Blondyn po minucie głuchej ciszy przysunął się bliżej mnie i nachylił do mojego ucha.
- Dlaczego on się nie odzywa? - zapytał, patrząc na Tighnariego.
Po tylu latach doświadczenia i starć intelektualnych z Narim, mogłem śmiało stwierdzić, że zbierał swoje myśli, by przedwcześnie nie wybuchnąć. Był jak rozbuzowany wulkan, który szykował się na swoją erupcję. Nikt nie wiedział, kiedy pierdolnie.
- Robi sytuacyjne napięcie. - odpowiedziałem mu. Nari posłał mi wściekłe spojrzenie, wstrzymując oddech.
- A ten? - przeniósł wzrok na Cyno.
- Oddycha za niego.
- Widzę, że się niecierpliwisz. - ciemnowłosy odchrząknął, odkładając herbatę na stolik. - Przejdę do rzeczy. Czym wy w końcu jesteście? Nie uwierzę w to całe bycie ze sobą.
- Nie żartowałem, gdy mówiłem Wam, że zapytałem go o bycie razem. - mruknąłem. - Nie masz do mnie w ogóle zaufania.
- Nie Ciebie pytam, Alhaitham. - machnął na mnie ręką i przeniósł swój wzrok na blondyna. - Kaveh, podoba Ci się Alhaitham?
- Dlaczego mnie o to pytasz?
- No chyba nie robisz tego w ramach wolontariatu. - zmarszczył brwi. - Też powinieneś mieć swoją godność. Kto normalny umawia się z osobą, do której nic nie czuje? Pomijając Alhaithama, którego życie opiera się na "próbowaniu" nowych rzeczy.
- To nie jest rese...
- Tak czy inaczej. - przerwał mi. - Jestem prawie pewny, że ten siwuch Ci się podoba i zgodziłeś się tylko dlatego, by móc być, choć odrobinkę bliżej swojej sympatii. Nie mówię tego, by Wam zaszkodzić, ale jeśli jedna strona czuje coś więcej w tej relacji, a druga nie jest pewna, to z góry wiem, jak to się skończy.
- Nie uważasz, że wpierdzielasz się już za daleko? - warknąłem w jego stronę. - Wiem, że chcesz dobrze, ale to już przesada!
- Rozmawiałem z Tobą na ten temat. Ostrzegałem Cię! Nie mogę siedzieć bezczynnie, gdy on narażony jest na taki koniec!
- A skąd to wiesz?! - krzyknąłem. - Skąd możesz to wszystko wiedzieć? Kaveh sam się na to zgodził. Nie zmuszałem go do niczego. Ani do całowania, ani do randkowania. Nic przed nim nie zataiłem, powiedziałem mu o swoich odczuciach i sam go ostrzegłem, że nie daję gwarancji, jak to się skończy. Jest dorosłym mężczyzną i do cholery wie, w co się pakuje!
- Ale on Ciebie nie zna! - gwałtownie podniósł się z miejsca. - Bawisz się jego uczuciami dla chorego poznawania siebie, bo nie potrafisz przyznać, że Twoja orientacja się zmieniła! Zostawisz go po pierwszym numerku, o ile do tego dojdzie!
- Przestań wpierdalać się w moje życie! - również wstałem.
Obaj zamilkliśmy. Mój oddech, podobnie jak u ciemnowłosego, był ciężki i niespokojny. Próbowałem się uspokoić. Nari doskonale znał moje uczucia i wiedział, z czym się borykam. Jak dobry przyjaciel od początku mi pomagał. Więc nie potrafiłem zrozumieć... Dlaczego we mnie nie wierzy? Dlaczego z góry zakłada, że skrzywdzę blondyna? Dobrze wie, że nie jestem aż takim skurwysynem i nigdy nie zakpiłbym z czyiś uczuć. Dlaczego...?
- Masz rację. Wpierdalam się na siłę. - mruknął, zaciskając zęby. - Lepiej będzie, jak sobie pójdę.
Tighnari zgarnął swoje rzeczy z kanapy i skierował się do wyjścia. Wbiłem swój wzrok w podłogę. Może niepotrzebnie się uniosłem, ale... Zdenerwował mnie swoim podejście.
- Czekaj, Nari! - blondyn poderwał się z kanapy i pobiegł za nim.
W pomieszczeniu zostałem tylko ja i Cyno, który do tej pory nie odezwał się ani słowem. Opadłem z powrotem na swoje miejsce, łapiąc się za bolącą głowę. Miałem wrażenie, że ktoś piłuje gwoździem po tablicy. Piszczało mi w uszach.
- Wiesz, że Nari się tylko o Ciebie martwi, tak? - białowłosy spojrzał na mnie skwaszony.
- Przecież wiem. - westchnąłem. - Tylko ile razy mam wysłuchiwać tego, że bawię się cudzymi uczuciami.
- Znasz go. Trochę po marudzi, trochę doradzi... To typ, który martwi się o wszystkich dookoła niego, a na samym końcu myśli o sobie. Co prawda nie wiem, dlaczego jest tak zafiksowany na Waszym punkcie, ale może ma ku temu dobry powód.
Jaki miałby mieć powód, żeby aż tak interweniować?
- Może masz rację... - mruknąłem. - Bardzo się uniosłem?
Mężczyzna zawiesił się. Nie mogłem nic wyczytać z jego pustego wzroku. Odpłynął. Jakby go tu nie było.
Musiał wyobrażać sobie dalszy ciąg wydarzeń, gdybyśmy kontynuowali naszą kłótnię. Z każdą kolejną sekundą na jego twarzy pojawiał się cień skrzywionego uśmiechu. Przerażał mnie. Po chwili wstał i zajął miejsce obok. Nie spuszczając ze mnie wzroku, złapał mnie za ramię i nachylił się do mojego ucha. Głos, jakim wypowiedział kolejne słowa, był głęboki i oschły. To nie był potulny ojciec, tylko demon.
- Jeszcze chwila i bym Ci zajebał z liścia nogą. - po moich plecach przeszły ciarki. - Zraniłeś Nariego, a to tak, jakbyś zranił mnie.
- Nie przesadzasz? - uniosłem niepewnie brew. - Ty się z nim ciągle kłócisz.
- To nie to samo, mój drogi Alku... To nie to samo...
Nie chciałem z nim kontynuować tego tematu. Na ten moment budził we mnie niekontrolowany lęk. Musiał oddać swoją duszę diabłu. Cholera wie, do czego jest zdolny dla tego dietetyka...
***
Yoo~
Moi drodzy dwa ogłoszenia ♥
Pierwsze: Z moim zdrowiem coś się dzieje i cholera wie, co to jest. Wszystko okaże się w ciągu dwóch tygodni, więc od razu muszę napisać: nie wiem, czy rozdział będzie za tydzień.
Drugie: Obiecałam historię Wriolette i o niej pamiętam :) Mam już zamysł, okładkę... Pozostaje tylko wszystko poukładać. Termin na nową książkę muszę przesunąć na luty. Wybaczcie :(
Do napisania,
Sashy ;3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top