17
W samym centrum wesołego miasteczka mieniło się od wielokolorowych, błyskających ledów. Było też dosyć tłoczno jak na tę godzinę. Wokół było pełno dzieci, nastolatków oraz młodych dorosłych, którzy tak jak my korzystali z okazji, by się zabawić. Minęliśmy już kilka stoisk z grami, ale moim pierwszym celem było znalezienie kantoru z żetonami. Dlatego też ciągnąłem ze sobą blondyna przez całą drogę.
- Alhaitham, czekaj! - szarpnął mnie, bym przystanął. - Dziękuję, że chcesz mnie tu zabrać, ale takie eventy są dosyć... drogie.
- Kupiłeś bilety do kina? Kupiłeś. Teraz ja stawiam i bez dyskusji. - odpowiedziałem tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Widzę przecież, że chcesz się tu zabawić. Nie myśl za dużo i korzystaj, zanim się rozmyślę.
Kaveh westchnął bezsilnie, przytakując tylko głową. Po chwili odnalazłem budkę i wymieniłem w niej pieniądze na żetony. Zaciągnąłem go na pierwszą atrakcję tero wieczoru — samochodziki. Na parkiecie było kilkoro dzieci, które ścigały się i obijały o siebie w najlepsze. Podszedłem do opiekuna zabawy i poprosiłem o wpuszczenie naszej dwójki. Starszy mężczyzna spojrzał na nas podejrzliwie spod krzaczastych brwi.
- A Panowie nie za starzy na takie zabawy?
- Ej, bez takich. - fuknąłem, patrząc na Kaveha, który ledwo powstrzymywał śmiech. - Jestem młody duchem.
- Ale nie ciałem. - blondyn otarł łzę. - Przecież ten samochodzik nie wytrzyma Twojego ciężaru.
- Do ilu kilogramów to jest? - zapytałem starszego mężczyzny.
- Do stu.
- Ja się mieszczę. - wzruszyłem ramionami. - Idziemy!
Fakt, że śmiesznie musieliśmy wyglądać w tych samochodzikach. Zwłaszcza że dookoła nas było pełno wrzeszczących dzieci. Rodzice też musieli mieć ubaw.
Jechaliśmy spokojnie obok siebie, robiąc sobie małe wyścigi. Blondyn z początku był lekko zażenowany, ale z każdą kolejną sekundą rozluźniał się coraz bardziej. Gdy zobaczyłem, że już bawi się na tyle dobrze, że nie muszę się ograniczać, z całej siły wjechałem w niego swoim pojazdem. Odbił się ode mnie i wjechał w barierkę.
- Ej! - krzyknął. - To nie fair! Nie potrafię tym sterować!
- To się naucz! - odkrzyknąłem, wjeżdżając w niego po raz kolejny.
- Ugh, ty...! - zacisnął usta.
Zaśmiałem się głośno i odjechałem od niego. Kaveh cały czerwony, zaciskał dłonie na kierownicy. Żeby dodatkowo go podjuszyć, wystawiłem język w jego stronę, na co odpowiedział mi tym samym. Zdenerwowany, odwrócił się w stronę dziewczynki, która jechała obok niego.
- E, młoda. Chciałabyś mi pomóc i obić tego faceta? - pokazał na mnie palcem. - Jak mi pomożesz dam Ci żeton.
- Okey! - dziewczynka z wielką radością zaczęła wykonywać jego polecenie.
Moooogłem go nie prowokować. W krótkim czasie zdołał zrzeszyć wokół siebie stado dzieci, które mnie goniło po całym parkiecie swoimi autkami. Kaveh wśród nich wyglądał jak dumny dowódca małej armii. Uśmiechał się szeroko i śmiał w niebo głosy. Skoro jest szczęśliwy, to zdołam znieść dla niego te dwie minuty upokorzenia.
***
Przez pierwszą godzinę udało nam się zaliczyć kilka strzelanek, filiżanki, karuzelę i mini kolejkę. Nie mogłem oderwać wzroku od blondyna. Pod pachą dzierżył małą maskotkę kota, którą udało mi się wygrać w jednej z gier. Cieszył się z niej bardziej niż te wszystkie dzieci dookoła. A jego uśmiech był uroczy. Gdybym miał większe zdolności, postarałbym się wygrać dla niego więcej rzeczy.
Byliśmy już trochę zmęczeniu po całym dniu, ale chciałem go zabrać jeszcze w jedno miejsce. Na diabelski młyn. Nie protestował i posłusznie wsiadł za mną do kabiny, którą mieliśmy tylko dla siebie. Kaveh przyległ do jednej strony, obserwując, jak unosimy się coraz wyżej. Żałowałem, że nie przyszliśmy tu wcześniej. Było już ciemno i jedyne co było widać to oświetlone miasto nocą.
- Wiesz, Al... Dziękuję. - uśmiechnął się. - Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. Miałeś rację, chciałem tu być.
- Było to po Tobie widać. - oparłem się wygodnie. - Nigdy nie byłeś w wesołym miasteczku?
- Chyba raz za dzieciaka. Ale już tego nie pamiętam. - westchnął smutno. - Chciałbym jeszcze kiedyś tu przyjść.
- Przyjdziemy. - odpowiedziałem od razu. - I.. Możemy przyjść z Narim i Cyno. Nari, co prawda szybko się męczy, ale Cyno jest dobry w wiele tych gierek. Mógłby wygrać Ci jeszcze parę rzeczy.
- Trochę Cię wykorzystałem. - jego wzrok zawisł na krajobrazie. Posłałem mu pytające spojrzenie. - Tak naprawdę dzisiaj był mój pierwszy raz, gdy wyszedłem i planowałem randkę. Nigdy wcześniej nie robiłem tego z żadnym z ex. Przepraszam, chciałeś mieć materiał do książki, ale tak naprawdę będziesz miał kopię tego, co wyczytałem w Internecie. - zaśmiał się krótko. - Mam tylko prośbę... Mimo że jest to udawana randka, mogę myśleć, że jest prawdziwa? Naprawdę miło spędziłem z Tobą czas i... Nie chcę, by to było na niby.
Tak naprawdę to ja Ciebie też wykorzystałem. Też chciałem dowiedzieć się, jakie mam uczucia względem Ciebie i bezczelnie wyręczyłem się tym pomysłem randki. Ale nie mogę Ci tego teraz powiedzieć. Nie, gdy jesteś szczęśliwy i gdy to Twój pierwszy raz.
- Możemy uznać to za prawdziwą randkę. - mruknąłem i zmieniłem miejsce, siadając obok niego. - Relacja homoseksualistów, nie różni się niczym od relacji kobiety i mężczyzny, tak? To, na jakich ty dupków musiałeś trafiać, że nawet z nimi nie wychodziłeś?
- Wiesz, jak trudno jest znaleźć kogoś normalnego, komu nie odbija na punkcie tego, że jest gejem? Byłem z wieloma mężczyznami. Niekiedy sam nie miałem czasu na romantyczne wyjścia. Ale zdecydowana większość podąża za trendem bycia homo i ewentualną ciekawością. - westchnął i dodał ciszej. - Publiczne wyjścia nie wchodziły w grę. Ehh... Zakochuje się w facetach, u których od początku nie mam szans.
Mam wrażenie, że mógłbym być dla niego o wiele lepszym partnerem. Nie byłbym idealny, nie rozumiałbym pewnie wielu rzeczy. Ale nie traktowałbym go jak obiekt. Komplementowałbym go na każdym kroku. Doceniał, wspierał, pomagał. Zrobiłbym wszystko dla tak genialnej osoby.
- Brakuje nam jednego elementu do prawdziwej randki. - nachyliłem się do niego.
- Jakiego? - zapytał z zawadiackim uśmiechem.
Dłonią złapałem go za podbródek i przyciągając do siebie, złożyłem na jego ustach motyli pocałunek. Nie protestował. Blondyn spojrzał na mnie spod przymrużonych oczu. Jego rubinowe tęczówki błyszczały jaśniej niż światełka z wesołego miasteczka. Chwycił moją twarz w dłonie i gwałtownie przyległ do moich ust. Mruknąłem przeciągle, obejmując go w talii. Jego usta miały słodki smak od truskawkowej waty cukrowej. Chciałem kosztować go dłużej. Poznać wszystkie smaki, jakie ma do zaoferowania.
- Chcesz może... Wpaść do mojego domu? - wydyszał, odrywając się ode mnie.
Nie musiał mnie przekonywać.
- O ile będziemy kontynuować.
***
Ohayo~
Obudziłam demony ostatnim pytaniem xd Ale cieszę się na taki pozytywny odzew :D Myślę, że zacznę publikować kolejną książkę jakoś po Nowym Roku ^^
Do napisania,
Sashy ;3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top