10

***

Bolała mnie głowa i nie mogłem oddychać.

Powoli otworzyłem oczy, mrugając kilka razy, by złapać ostrość. Po białym suficie i designerskiej lampie od razu poznałem, że jestem w swoim pokoju. Syknąłem, gdy po raz kolejny zapulsowało mi w czaszce. Nie powinienem był tyle pić. Jestem już na to za stary. 

Znałem źródło mojej bolącej głowy, ale nadal nie wiedziałem, czemu miałem trudności z oddychaniem. Coś ciężkiego mnie przygniatało od szyi po klatkę piersiową. Zebrałem w sobie wszystkie siły i uniosłem się... by zobaczyć rozwalonego na mnie Cyno. Mężczyzna chrapał w najlepsze, a z jego ust spływała ślina. Przygniótł mnie wielki, kudłaty pies.

- Kurwa Cyno. Fuj! - krzyknąłem, widząc mokrą plamę na mojej bluzce. - Opanuj się!

- Jeszcze pięć minut. Nie drzyj się. - mruknął, obracając się na drugi bok.

Nie w moim domu i pod moim dachem. Zacisnąłem wściekle zęby. Odchyliłem się i sprzedałem mu soczystego kopniaka w plecy, przez co spadł na podłogę z wielkim hukiem. Z satysfakcją wymalowaną na twarzy oglądałem, jak białowłosy z wiązką przekleństw podnosi się cały obolały z podłogi. Obdarował mnie morderczym spojrzeniem i chwytając poduszkę, rzucił w nią w moim kierunku. Zgaduję, że miała trafić we mnie, a nie obok. Widziałem tą pulsującą żyłkę na jego czole. Wściekał się jeszcze chwilę, dopóki nie zobaczył mojego ubrania.

- Zostałeś naznaczony. - zaczął się chichrać pod nosem. - Stałeś się niewolnikiem Wielkiego Cyno!

- Jeśli to sen, to przeżywam koszmar. - westchnąłem, ściągając z siebie bluzkę i rzucając ją gdzieś w kąt. - Pamiętasz, co się wydarzyło? Film mi się urywa na momencie, jak wychodziliśmy z baru.

- Kompletna pustka. - pokręcił głową, ocierając łzę z kącika oka. - Pamiętam, jak zaczynaliśmy szóstą kolejkę. Wyjście już jako tako, a nocy z Tobą w ogóle.

- Nawet tak nie żartuj. 

- Alhaitham. - położył rękę na moim ramieniu. - Ja wiem, że przeżywasz teraz ciężkie chwile, ale nie sądziłem, że wykorzystasz po pijaku swojego przyjaciela do researchu. 

- O czym ty pierdolisz?! - zmarszczyłem brwi. - To ty mnie molestowałeś, a na dodatek obśliniłeś. 

- Żartuję przecież. - zaśmiał się, machając ręką.

Zawtórowałem mu. Cyno czasami zachowywał się jak głupek. Nie wiem, czy to było jego hobby, czy alter ego. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym i też nie zamierzałem go o to pytać. Każdy ma jakieś tajemnice, więc i on mógł mieć swoje powody. Nie, żebym narzekał. Często swoim zachowaniem ratował sytuację i rozluźniał atmosferę. Mało kto wie, że tak naprawdę pod tą maską krył się inteligentny facet, który był w pierwszej dziesiątce prymusów na uczelni. 

- Swoją drogą... - zaczął, przerywając ciszę. - Gdzie Tighnari i... ten Twój pracownik?

- Kaveh.

- Tak właśnie on. 

Rozglądnąłem się po pokoju, ale nigdzie ich tu nie było. Mogli okupować inny pokój albo rozejść się w swoje strony. Pamiętam, że wyszliśmy razem. I tylko tyle.

- Może są w innym pokoju. - rzuciłem. - Jak chcesz, to idź...

- To idziemy na poszukiwania! - krzyknął zadowolony i nim zdążyłem dokończyć, złapał mnie za rękę, pociągając za sobą.

Nie musieliśmy daleko szukać. Obaj mężczyźni spali w salonie na sofie, mocno w siebie wtuleni, jak dwie wydry. Białowłosy nie mógł się powstrzymać, by wyjąć telefon i cyknąć parę fotek na pamiątkę. Ja stałem tylko z założonymi rękoma i obserwowałem tę całą sytuację. Może mógłbym to jakoś wykorzystać w swojej historii...

- Nari, budzimy się. Ty też blondasku. - Cyno stanął nad mężczyznami.

- Co się dzieje... - ciemnowłosy zaczął przecierać oczy. - Cyno?... Kaveh?...  - jego wzrok przeniósł się na mnie. - I ty?

- I ja. W swoim własnym domu. - przekręciłem oczami.

Blondyn nawet nie drgnął. Musiał mieć naprawdę twardy sen, skoro nie budził się mimo hałasu, który narobiliśmy. Spał sobie spokojnie mając gdzieś cały świat i otoczenie. Zabawnie wyglądał w tych potarganych na wszystkie strony włosach, zaczerwionymi policzkami oraz otwartymi ustami. Był jak duże dziecko, które zwinęło się w kłębek, by czuć się bezpieczniej. Był uroczy...

Kiedy tak wpatrywałem się w blondyna, nie zauważyłem, że Cyno i Tighnari wbijają we mnie swój wzrok, czekając na moją odpowiedź. Byłem tak zafascynowany tym widokiem, że nie usłyszałem nawet pytania. Nari westchnął tylko, gdy posłałem mu pytające spojrzenie.

- Trzeba go obudzić.

- I? - uniosłem brew. - Co? Ja mam to zrobić?

- A ja? Jesteś z nim najbliżej z nas wszystkich! - założył ręce na piersi. - Całowałeś go.

- To prawda. - przytaknął Cyno, przybierając tę samą pozycję. - Nawet siedział Ci na udach.

- Dajcie mi już spokój! Mówiłem, że to nie tak! - jęknąłem. I tak nie mam co się z nimi kłócić. Takie dwa na jednego nigdy nie przejdzie. - Dobra.. Odsuńcie się.

Czułem dyskomfort, mając na plecach wzrok dwóch wścibskich gapiów. Ale nie mogłem im powiedzieć, by sobie poszli. Jeszcze zaczęliby mnie podejrzewać o to, że chcę coś zrobić śpiącej osobie. Podszedłem do mężczyzny i ukucnąłem obok niego. Mogłem przypatrzeć się jego pogrążonej we śnie, niewinnej twarzy. Nie wiem, czy coś mi się zmieniło po wczorajszej rozmowie, ale naprawdę nie rozumiałem tamtego gościa. Kaveh był przystojny, utalentowany i wydawał się troszczyć o swojego partnera. Nie miał prawa go uderzyć.

Moja dłoń powędrowała na policzek blondyna. Ten sam, w który niedawno oberwał. Mimo że nie było na nim śladu, spodziewałem się, że mogło go to zaboleć. Jego skóra jest delikatna i wrażliwa. Opuszkami palców dotknąłem jego polika. Coś mi nie pasowało...

- Um.. Alhaitham? Miałeś go obudzić?

- On ma gorączkę. - spojrzałem na niego z przerażeniem. Potrząsnąłem go za ramię. - Kaveh?

Nie budził się. Nie kontaktował. Przeniosłem wzrok na chłopaków, którzy od razu spoważnieli i zaczęli działać. Nari rzucił do Cyno kluczyki od swojego samochodu, a sam chwycił za najbliższy koc. Moje serce zaczęło bić coraz szybciej. Nie wiedziałem, co robić. Pierwsze co, to uniosłem Kaveha na rękach i zacząłem kierować się z nim w stronę wyjścia.

- Musimy jechać z nim do szpitala. - zarządził Nari, narzucając na niego koc. - Daj mi go.

- Dam radę go nieść.

- Nie wątpię, ale jak chcesz jechać, to wypadałoby się ubrać. Będziemy czekać w aucie. Pośpiesz się.

No tak, wszyscy mieli na sobie wczorajsze ubrania. Z wyjątkiem mnie. Przekazałem blondyna na ręce Nariego i pobiegłem zarzucić na siebie jakąś bluzę. 

Wiedziałem, że to tak się skończy.



***

Ohayo~

Byłam wczoraj na uczelni. Dramatu nie ma, ale jak nic nie wiedziałam na temat projektu kierunkowego - to dalej nie wiem xD Pan, który został moim promotorem jest... dosyć oporny. Jak zdam te studia, to będzie cud :')

Wiem, że są tu osoby co czytają też Love's comin' with me. Mam małe info:
Ponieważ jadę na koncert, rozdział może nie pojawić się w środę, a w czwartek. Wszystko zależy od tego, czy znajdę czas we wtorek, by napisać rozdział i zaplanować publikację :') Jeśli się nie wyrobię ogłoszę to na tablicy ♥

Do napisania,
Sashy ;3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top