Część II: Z Ciemności w Obłudę; Tysiąc kroków w ciemności

Almarin - Kamdia, dwudziesty ósmy dzień miesiąca piątego, roku trzytysięcznego po tęczy.

To wszystko jest absurdalne. Siedzi przede mną i patrzy na mnie, jakbym to ja zawiniła, a on był ofiarą, chociaż przecież jest na odwrót. To ja zostałam zmuszona do małżeństwa z nim. To mnie wiele lat temu zamknięto w lochu przez to kim jestem. To mi... to mi odebrano wszystko.

A jednak. Jego wzrok wydaje się oskarżający. Zresztą, przecież on też jest ofiarą. Ciekawe jest dla mnie jednak, czy ją kocha. Ona jego w końcu nie.

— Przepraszam cię. — Nieszczere. Czekam, aż powie coś jeszcze, choć zapewne on sam oczekuje, bym to ja coś powiedziała. Ale co...? — Nie chciałem tego wszystkiego. — Prawdziwe. Dalej milczę. — Powiedz coś — syczy przez zęby.

— Niby co? — pytam, z szyderczym uśmiechem na ustach. — Przecież to nie ja pchałam się do, już pełnego, łóżka jej Wysokości.

Blednie. Śmieję się słabo. Takie to do mnie niepodobne. Skąd u mnie to okrucieństwo? Szuka słów. Bladą ręką dotykam jego policzka. Delikatnie i miło.

— Nie rozumiem, czemu się na to zgodziłeś.

Wstaję. By wyjść z dusznej sali balowej, idę w stronę drzwi, gdy nagle ktoś łapie mnie za nadgarstek. Zatrzymuje się. To nie jest jego dłoń. Jego jest inna. Silna. Ta, wydaje się należeć do młodzieńca. Oddycham głośno, ale nie odwracam się. Mówi coś do mnie w języku, którego nie rozumiem, którego chyba nie chcę rozumieć. Język ten jest syczący i przerywany i brzmi, jakby rozmówca się dławił. Ale głos, który wypowiedział te słowa jest ciepły i brzmi młodo, tak jak przypuszczałam. Boję się poruszyć. Po chwili czuję jak ciało stojące za mną się porusza. Zbliża twarz do mojego ucha i zaczyna mówić półszeptem w języku ogólnym i na szczęście to jestem w stanie zrozumieć.

— Wiem, że go nie kochasz.

Drżę. Boję się odwrócić, chociaż po głosie, ten kto wypowiedział te słowa nie wydaje się być zagrożeniem.

— Zatańczysz? — pyta jeszcze ciszej, a jedynym, na co mogę sobie pozwolić jest kiwnięcie głową.

Odwraca mnie przodem do siebie. Stoi przede mną wysoki chłopak, o bladej skórze. Delikatnie przekłada swoją rękę z mojego nadgarstka na dłoń, a drugą kładzie na moim biodrze.

— Piękna kreacja — zaczyna, gdy tylko rozpoczynamy taniec.

Nie patrząc mu w oczy, dziękuję.

— Boisz się mnie, to oczywiste, w końcu nie dałem ci powodów do zaufania mi. Jedyne, co do tej pory zrobiłem, to stwierdziłem przykry fakt i zaprosiłem do tańca.

Ma ciekawy akcent. Nigdy takiego nie słyszałam. Zaciąga lekko samogłoski, a jego "r" ma w sobie wydźwięk litery "s", jak dziwnie ten opis by nie brzmiał. Patrzę mu prosto w oczy. Ma piękne oczy. Turkusowoniebieskie i duże. Dodatkowo ma rację. Pomimo tego, nie odchodzę od niego.

— Powiedz — zaczyna szeptem prosto do mego ucha. — Czy kiedykolwiek, kogokolwiek, kochałaś?

Czuję ciarki na skórze. Oddech ma ciepły i pachnie lekko alkoholem.

— Takich pytań nie zadaje się damie — stwierdzam drżącym głosem.

— A jednak, chciałabyś mi odpowiedzieć. Czemu? Cóż, to bardzo proste. Jestem w twoim wieku, to pierwszy powód, dość podstawowy. — Spuszczam wzrok. Punkt dla niego. Jak głupio by to nie brzmiało. Mój kontakt z rówieśnikami jest praktycznie równy zeru od wielu lat. Możliwość rozmowy z kimś w podobnym wieku wydaje mi się kusząca. — Drugim powodem może być to, że pomimo tego, że bałabyś się o tym pomyśleć nawet, jestem raczej przystojny. — Uśmiecham się pod nosem. Słabo, tak by tego nie zauważył. — Widziałem to. - Mój uśmiech się leciutko poszerza. - Wydajesz mi się wyjątkowa - mruczy z zainteresowaniem. - Nie chcesz pozycji. To... interesujące. - Drżę, gdy wypowiada te słowa. Aż ciekawe, że wyczuwam więcej bliskości w głosie obcego człowieka, niż przyjaciela z dzieciństwa.

- Tak - mówię cicho i niepewnie.

- Słucham? - Wydaje się zbity z tropu.

- Tak, kochałam kiedyś kogoś. - Jeszcze mniej pewne słowa opuszczają moje usta, jeszcze ciszej. Nie rozumiem czemu, ale te słowa budzą u mnie niejako wstyd.

- Och.- Spuszcza wzrok i przygryza wargę.

- Rozczarowany? - pytam, może tym razem trochę zbyt pewnie. Jest zapewne zagranicznym politykiem i czuję, że nie powinnam rozmawiać z nim w taki sposób.

Uśmiecha się zgryźliwie, patrząc mi prosto w oczy.

- Nie.

Spuszczam wzrok i milknę. Czemu zadałam to idiotyczne i naiwne pytanie? Czemu on, wysoko postawiony cudzoziemiec, miałby być rozczarowany? A nawet jakby był, i tak by się nie przyznał. Tacy jak on tego nie robią.

Unosi mój podbródek. Delikatnie i subtelnie. Słodko i miło. Patrzy mi w oczy... ze strachem. Wyraźnym przerażeniem. Duże, pięknoniebieskie oczy, ciemnieją.

Nagle czuję pociągnięcie z tyłu głowy. Chwilowy ból i kilka słów, usłyszanych poza świadomością...

Ucieknij ze mną. Odejdź ze mną. Proszę. Pomóż mi.

Oczy mi się powiększają, bo z przerażeniem odkrywam, że ja znam ten głos. Należy do chłopaka, tańczącego ze mną.

Dziwny, pulsujący ból głowy nie ustaje. Jest dziwnie... przyjemny.

Ja... wiem, że to może być dla ciebie niezrozumiałe, ale musisz ze mną uciec. Jesteś mi przyrzeczona.

- Kim... kim ty jesteś? - szepczę słabo, niejako z przerażeniem, w jego stronę.

Uśmiecha się delikatnie, odsuwa i kłania z szacunkiem, na który nie zasługuję.

- Arcyksiąże Silfir, Wildii. Mam wiele innych imion, ale wystarczy Silfir.

Patrzę mu w oczy. Tańczymy razem już drugi taniec. Przy, teraz szybszej muzyce, my ruszamy się wyjątkowo wolno i nierytmicznie. Czyż to nie dziwne, że nikt nam nie przerwał? Czyż to nie niezwykłe, że wciąż jesteśmy razem? Że jego kroki mnie prowadzą? Czyż to nie piękne? Że żadna nie zechciała z nim zatańczyć?

Uśmiecha się.

Ja wszystko słyszę, zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?

Spuszczam wzrok.

- Nie.

Nagle, ktoś odchrząkuje. Odwracam się w tę stronę i widzę jednego z Nich. Wyciąga do mnie dłoń i prosi do tańca.

-----------------------------

Kolejny rozdział za nami! Ależ ja dawno tu nie byłam.

Dzięki każdemu kto czyta, gwiazdkuje i czekał na nowy rozdział! Przepraszam, że jestem taka okropna... Przyrzekam poprawę!

Jeszcze coś. Ze względu na przejście do liceum, moja przyjaciółka, która sprawdzała teksty (kiedy jej się chciało, khem, khem), nie jest w stanie tego robić, więc przepraszam Was, jeśli błędów będzie trochę więcej niż zwykle. Ale poprawiajcie, proszę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top